Siedzieliśmy sobie kulturalnie w
jednym z pubów przy reprezentacyjnej łódzkiej ulicy Piotrkowskiej.
- To dokąd teraz się wybierasz? -
zapytała koleżanka.
- No – uśmiechnąłem się –
Adamas.
- Tak się nazywasz. Wiem. Ale dokąd
jedziesz.
- Ha! W Grecji jest miasto co się
nazywa tak samo jak ja – odparłem tryumfalnie – Na wyspie Milos.
Tam, gdzie znaleźli tą słynną rzeźbę Wenus z Milo.
- Naprawdę? No to nieźle. Kiedy
lecisz?
- Zaraz, w lutym. Na jakiś tydzień.
Tanie loty są.
- O! Mam pomysł – krzyknęła
znajoma – Weź ze sobą tego mojego chłopa. Teraz nie ma pracy,
szwenda mi się tylko po domu i zawadza. I ja, i on odpoczniemy sobie.
- Dobra – wzruszyłem ramionami; w
końcu jej chłopakiem był mój bardzo dobry kolega, z którym
trochę wypraw już zrobiliśmy – Zaraz kupimy bilety.
- Tylko nic nie mów, to będzie
niespodzianka.
I pojechaliśmy – z niewielkimi
tylko plecakami (nie warto brać dużego bagażu, naprawdę; raz, że
latając tanimi liniami trzeba słono płacić za nadbagaż, dwa, że
nawet jak się tobołki straci, to nie ma dużego żalu; no i po
wylądowaniu można od razu wyjść z lotniska, a nie czekać godzinę
aż pracownicy łaskawie wyrzucą bagaż z luku) i dość ogólnie
rozrysowanym planem: dotrzeć do Adamas (czy może Adamantas – w
Grecji w użyciu są niejako dwa języki: demotika, będąca efektem
rozwoju średniowiecznej greki i katharwusta – oczyszczony z
naleciałości język nawiązujący do greki klasycznej).
Wyjazd udał się – czymś
wspaniałym jest bycie jedynymi turystami na spokojnych o tej porze
roku Cykladach (jako, że niema innych turystów często nie ma też
noclegów; na szczęście luty na Cykladach pozwala na spędzenie
nocy w plenerze; tylko nie kładźcie się na marmurach – strasznie
zimno; drewno to podstawa spokojnej nocy), ale o tym napiszę może
innym razem, bo oprócz wielu różnych przygód (o których będzie
można opowiadać wnukom, bo dzieciom to wstyd) spotkaliśmy na
swojej drodze Atlantydę.
Kaldera wulkanu na Santorynie |
A przynajmniej jedną z wielu
przypuszczalnych Atlantyd – o czym już pisałem. Antyczną wyspę
Thira, znaną obecnie bardziej pod średniowieczną nazwą Santoryn
(Santorini – od nazwy klasztoru pod wezwaniem świętej Ireny).
Wyspa – a właściwie niewielki
archipelag – jest jedną z bardziej znanych w Grecji, czego
doświadczyliśmy na własnej skórze: było to jedyne odwiedzone w
czasie tej wycieczki miejsce w którym byli turyści. Samoloty z Aten
latają poza sezonem rano i wieczorem, więc dzień można spędzić
na malowniczej wyspie, a wieczorem odwiedzić jakiś ateński pub.
Ale do rzeczy, bo znowu się rozpiszę
(zamilczę już o krajobrazach, dziwacznych winnicach, retsini i
weneckim zamku – zostawię to na inny raz). Najważniejsze w tej
opowieści jest, że Santoryn to tak naprawdę aktywny wulkan, który
swego czasu (około 1360 roku przed Chrystusem) dosyć gwałtownie
wybuchł. Erupcja ta uznawana jest za jedną z najsilniejszych w
dziejach, na pewno potężniejszą od słynnej eksplozji Wezuwiusza z
79 roku po Chrystusie (ale nie tak potężną jak Tambora czy
Krakatau, albo Góra Świętej Heleny). Chmura popiołów wzniosła
się niemal do stratosfery powodując załamanie się klimatu na
całej Ziemi (badania dendrochronologiczne słojów drzew m.in w
Ameryce Północnej potwierdziły nagłą zmianę klimatu te circa
3500 lat temu) oraz wywołując szereg nieszczęść w basenie Morza
Śródziemnego. Na przykład mogła wywołać ciemności, śmierć i
zarazę w niedalekim Egipcie – jedna z teorii tłumaczy tym
wybuchem znane z Biblii plagi, jakimi Bóg za pomocą Mojżesza
dotknął poddanych faraona. Czas mniej więcej się zgadza – choć
bardzo silnych dowodów nie ma.
Winnica |
O ile jednak plagi egipskie można –
ale niekoniecznie trzeba – wiązać z erupcją wulkanu, to wpływ
kataklizmu na cywilizację minojską na Krecie jest pewny. Specjalnie
nie napisałem: kwitnącą cywilizację – w tamtym okresie
Minojczycy – kimkolwiek byli – przeżywali spory kryzys
gospodarczy. Kreta była ważnym ogniwem ówczesnego – mówimy o
epoce brązu, wiecie, Troja i te sprawy – śródziemnomorskiego
Świata, więc pewnie by się wygrzebała, ale erupcja zmieniła
wszystko.
Dzisiejszy Santoryn ma kształt
obwarzanka. Wygląda tak, jakby ktoś wziął stożek po czym oderwał
czubek i wybrał zawartość ze środka. W rzeczy samej, tak właśnie
było: dawny – stożkowaty wulkan eksplodował wyrzucając lawę i
kamienie na zewnątrz. Powstała wielka dziura, którą dziś
zapełnia głęboka laguna i wciąż rosnący na jej środku nowy
stożek wulkaniczny. Tuż przed wybuchem grunt kilkukrotnie się zatrząsł – kreteńskie pałace legły w gruzach – a potem
nastąpił wybuch. I tsunami, które zmyło resztki.
Wioska na ścianie kaldery |
Jeżeli Minojczycy czekali na jakąś
pomoc humanitarną, to nie doczekali się. Chyba, żeby za takową
przyjąć inwazję kontynentalnych plemion greckich – dotychczas
raczej zależnych od kreteńskiej thalssokracji (śmieszny wyraz,
oznaczający "władzę za pomocą potęgi morskiej"). Kreta
stała się grecka – a pisma Minojczyków, owego słynnego
linearnego A do dziś nie odczytano.
Ale wracamy na Thirę. Jeszcze nie
wybuchła. Na żyznej, wulkanicznej glebie wyrosło na wyspie
olbrzymie miasto (tak przypuszczamy, że było olbrzymie – nie mamy
innych identycznie zachowanych osad z tego okresu). Czy zamieszkiwali
je Grecy, Minojczycy czy może jacyś inni Pelagezowie – trudno
powiedzieć (najmniejsze pieniądze postawiłbym na Greków jednak).
Na pewno byli pod silnym wpływem kultury kreteńskiej. W każdym
razie – Thirańczycy (tak ich nazwijmy umownie) żyją dość
bogato. Świetna ziemia dostarcza winogron oraz dwóch z trzech
elementów tak zwanej spożywczej triady śródziemnomorskiej –
pszenicy i oliwy z oliwek. Trzeci podstawowy produkt konsumpcyjny –
ryby – też nie jest trudno dostępny, rybołówstwo kwitnie. Mamy
więc zdrowo odżywioną społeczność, która umie żeglować –
znaczy się zajmuje się też zapewne handlem i piractwem, dwóm
niezwykle dochodowym morskim zajęciom. Thirańczycy bogacą się,
osada się rozrasta – także wzwyż: pojawiają się piętrowe
domy. Oraz kanalizacja. Kwitnie rzemiosło – nie tylko użytkowe,
ale i artystyczne. Ściany pomieszczeń – mieszkalnych i nie tylko
– zdobią wspaniałe malowidła. Generalnie jest ładniej, niż w
wielu współczesnych miastach. Ba, nawet nowocześniej.
Sprzęty z epoki brązu |
Skąd to wiemy? Ponieważ kiedy wulkan
wybuchł przysypał owo niezwykle bogate (albo zwyczajnie bogate –
jak pisałem, nie mamy porównania) kilkumetrową warstwą popiołów
(tak jak Pompeje i Herkulanum) na których po kilku tysiącleciach
wyrosła niewielka wioska Akrotiri (tak się dziś nazywa to
stanowisko archeologiczne). Odkrycie w XX wieku tego zasypanego
ośrodka stało się sensacją.
Kiedy doczłapaliśmy się z lotniska
do Firy, stolicy wyspy...
Wciórności. Znowu wyszło mi za
długo. Przecież nikt nie chce czytać przydługich wpisów.
Dzielimy na dwie części. Myk!
Następna w Dzień Dziecka.
Następna w Dzień Dziecka.
Zycie na wulkanie |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz