Tłumacz

29 maja 2020

Akrotiri - Atlantyda cz. 1

  Siedzieliśmy sobie kulturalnie w jednym z pubów przy reprezentacyjnej łódzkiej ulicy Piotrkowskiej.
   - To dokąd teraz się wybierasz? - zapytała koleżanka.
   - No – uśmiechnąłem się – Adamas.
   - Tak się nazywasz. Wiem. Ale dokąd jedziesz.
  - Ha! W Grecji jest miasto co się nazywa tak samo jak ja – odparłem tryumfalnie – Na wyspie Milos. Tam, gdzie znaleźli tą słynną rzeźbę Wenus z Milo.
   - Naprawdę? No to nieźle. Kiedy lecisz?
   - Zaraz, w lutym. Na jakiś tydzień. Tanie loty są.
  - O! Mam pomysł – krzyknęła znajoma – Weź ze sobą tego mojego chłopa. Teraz nie ma pracy, szwenda mi się tylko po domu i zawadza. I ja, i on odpoczniemy sobie.
  - Dobra – wzruszyłem ramionami; w końcu jej chłopakiem był mój bardzo dobry kolega, z którym trochę wypraw już zrobiliśmy – Zaraz kupimy bilety.
   - Tylko nic nie mów, to będzie niespodzianka.
   I pojechaliśmy – z niewielkimi tylko plecakami (nie warto brać dużego bagażu, naprawdę; raz, że latając tanimi liniami trzeba słono płacić za nadbagaż, dwa, że nawet jak się tobołki straci, to nie ma dużego żalu; no i po wylądowaniu można od razu wyjść z lotniska, a nie czekać godzinę aż pracownicy łaskawie wyrzucą bagaż z luku) i dość ogólnie rozrysowanym planem: dotrzeć do Adamas (czy może Adamantas – w Grecji w użyciu są niejako dwa języki: demotika, będąca efektem rozwoju średniowiecznej greki i katharwusta – oczyszczony z naleciałości język nawiązujący do greki klasycznej).
   Wyjazd udał się – czymś wspaniałym jest bycie jedynymi turystami na spokojnych o tej porze roku Cykladach (jako, że niema innych turystów często nie ma też noclegów; na szczęście luty na Cykladach pozwala na spędzenie nocy w plenerze; tylko nie kładźcie się na marmurach – strasznie zimno; drewno to podstawa spokojnej nocy), ale o tym napiszę może innym razem, bo oprócz wielu różnych przygód (o których będzie można opowiadać wnukom, bo dzieciom to wstyd) spotkaliśmy na swojej drodze Atlantydę.
Kaldera wulkanu na Santorynie
    A przynajmniej jedną z wielu przypuszczalnych Atlantyd – o czym już pisałem. Antyczną wyspę Thira, znaną obecnie bardziej pod średniowieczną nazwą Santoryn (Santorini – od nazwy klasztoru pod wezwaniem świętej Ireny).
   Wyspa – a właściwie niewielki archipelag – jest jedną z bardziej znanych w Grecji, czego doświadczyliśmy na własnej skórze: było to jedyne odwiedzone w czasie tej wycieczki miejsce w którym byli turyści. Samoloty z Aten latają poza sezonem rano i wieczorem, więc dzień można spędzić na malowniczej wyspie, a wieczorem odwiedzić jakiś ateński pub.
   Ale do rzeczy, bo znowu się rozpiszę (zamilczę już o krajobrazach, dziwacznych winnicach, retsini i weneckim zamku – zostawię to na inny raz). Najważniejsze w tej opowieści jest, że Santoryn to tak naprawdę aktywny wulkan, który swego czasu (około 1360 roku przed Chrystusem) dosyć gwałtownie wybuchł. Erupcja ta uznawana jest za jedną z najsilniejszych w dziejach, na pewno potężniejszą od słynnej eksplozji Wezuwiusza z 79 roku po Chrystusie (ale nie tak potężną jak Tambora czy Krakatau, albo Góra Świętej Heleny). Chmura popiołów wzniosła się niemal do stratosfery powodując załamanie się klimatu na całej Ziemi (badania dendrochronologiczne słojów drzew m.in w Ameryce Północnej potwierdziły nagłą zmianę klimatu te circa 3500 lat temu) oraz wywołując szereg nieszczęść w basenie Morza Śródziemnego. Na przykład mogła wywołać ciemności, śmierć i zarazę w niedalekim Egipcie – jedna z teorii tłumaczy tym wybuchem znane z Biblii plagi, jakimi Bóg za pomocą Mojżesza dotknął poddanych faraona. Czas mniej więcej się zgadza – choć bardzo silnych dowodów nie ma.
Winnica
   O ile jednak plagi egipskie można – ale niekoniecznie trzeba – wiązać z erupcją wulkanu, to wpływ kataklizmu na cywilizację minojską na Krecie jest pewny. Specjalnie nie napisałem: kwitnącą cywilizację – w tamtym okresie Minojczycy – kimkolwiek byli – przeżywali spory kryzys gospodarczy. Kreta była ważnym ogniwem ówczesnego – mówimy o epoce brązu, wiecie, Troja i te sprawy – śródziemnomorskiego Świata, więc pewnie by się wygrzebała, ale erupcja zmieniła wszystko.
   Dzisiejszy Santoryn ma kształt obwarzanka. Wygląda tak, jakby ktoś wziął stożek po czym oderwał czubek i wybrał zawartość ze środka. W rzeczy samej, tak właśnie było: dawny – stożkowaty wulkan eksplodował wyrzucając lawę i kamienie na zewnątrz. Powstała wielka dziura, którą dziś zapełnia głęboka laguna i wciąż rosnący na jej środku nowy stożek wulkaniczny. Tuż przed wybuchem grunt kilkukrotnie się zatrząsł – kreteńskie pałace legły w gruzach – a potem nastąpił wybuch. I tsunami, które zmyło resztki.
Wioska na ścianie kaldery
   Jeżeli Minojczycy czekali na jakąś pomoc humanitarną, to nie doczekali się. Chyba, żeby za takową przyjąć inwazję kontynentalnych plemion greckich – dotychczas raczej zależnych od kreteńskiej thalssokracji (śmieszny wyraz, oznaczający "władzę za pomocą potęgi morskiej"). Kreta stała się grecka – a pisma Minojczyków, owego słynnego linearnego A do dziś nie odczytano.
   Ale wracamy na Thirę. Jeszcze nie wybuchła. Na żyznej, wulkanicznej glebie wyrosło na wyspie olbrzymie miasto (tak przypuszczamy, że było olbrzymie – nie mamy innych identycznie zachowanych osad z tego okresu). Czy zamieszkiwali je Grecy, Minojczycy czy może jacyś inni Pelagezowie – trudno powiedzieć (najmniejsze pieniądze postawiłbym na Greków jednak). Na pewno byli pod silnym wpływem kultury kreteńskiej. W każdym razie – Thirańczycy (tak ich nazwijmy umownie) żyją dość bogato. Świetna ziemia dostarcza winogron oraz dwóch z trzech elementów tak zwanej spożywczej triady śródziemnomorskiej – pszenicy i oliwy z oliwek. Trzeci podstawowy produkt konsumpcyjny – ryby – też nie jest trudno dostępny, rybołówstwo kwitnie. Mamy więc zdrowo odżywioną społeczność, która umie żeglować – znaczy się zajmuje się też zapewne handlem i piractwem, dwóm niezwykle dochodowym morskim zajęciom. Thirańczycy bogacą się, osada się rozrasta – także wzwyż: pojawiają się piętrowe domy. Oraz kanalizacja. Kwitnie rzemiosło – nie tylko użytkowe, ale i artystyczne. Ściany pomieszczeń – mieszkalnych i nie tylko – zdobią wspaniałe malowidła. Generalnie jest ładniej, niż w wielu współczesnych miastach. Ba, nawet nowocześniej.
Sprzęty z epoki brązu
   Skąd to wiemy? Ponieważ kiedy wulkan wybuchł przysypał owo niezwykle bogate (albo zwyczajnie bogate – jak pisałem, nie mamy porównania) kilkumetrową warstwą popiołów (tak jak Pompeje i Herkulanum) na których po kilku tysiącleciach wyrosła niewielka wioska Akrotiri (tak się dziś nazywa to stanowisko archeologiczne). Odkrycie w XX wieku tego zasypanego ośrodka stało się sensacją.
   Kiedy doczłapaliśmy się z lotniska do Firy, stolicy wyspy...
  Wciórności. Znowu wyszło mi za długo. Przecież nikt nie chce czytać przydługich wpisów. Dzielimy na dwie części. Myk!
  Następna w Dzień Dziecka.
Zycie na wulkanie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Peruwiańska Giza cz. 1: Mały Nil 2

     Przyznam się, że długo myślałem nad tytułem tego dwuczęściowego wpisu – przez głowę przelatywało sporo pomysłów, w tym "Mały Nil ...