Tłumacz

19 czerwca 2020

Eukaliptusy

   Ważne sprawy rodzinne zobligowały mnie pewnego razu bym udał się na Antypody – czyli mówiąc kolokwialnie: do Australii. Zwerbowałem więc koleżankę – i polecieliśmy.
   Traf chciał, że był to środek australijskiego lata. U nas jest to sezon, dajmy na to, burzowy, tam – czas pożarów. Pożarów wszystkiego – lasów, domów, pastwisk, buszu. Właściwie nie pali się tylko ocean i pustynia (czyli – statystycznie – większość kontynentu jest niepalna; zgadza się, statystyka to królowa kłamstwa). Dodajmy jeszcze, że były to największe australijskie pożary od lat 70-tych XX wieku.
Góry Błękitne - kraina eukaliptusa
   - Spoko – stwierdziła koleżanka – Mieszkam na Śląsku, to wzięłam ze sobą maseczki antysmogowe. Na wypadek, jakby paliło się niedaleko.
   Nawet bowiem w odległej od Australii Polsce słychać było głośne lamentacje o tym, jak to dym z płonących lasów sprawia, że w Sydney (mieliśmy w planie odwiedzić to największe australijskie miasto) nie ma czym oddychać, że smog, et cetera, et cetera.
   Południowy kontynent zazwyczaj utożsamiany jest krainą spokoju, dobrobytu i szczęśliwości – niezłe konotacje jak na miejsce, które zaczynało swoją karierę jako wielkie więzienie (dobra, trochę przemawia przeze mnie europocentryzm, historia Australii jest dużo dłuższa, ale... bumerang i rysunki naskalne trudno uznać za szczytowe osiągnięcia cywilizacji). Rzeczywiście jest Australia krajem, w którym żyje się bardzo spokojnie – na każdym kroku można usłyszeć "no worries, mate", "nie ma problemu, ziomeczku" – i bardzo dostatnio (miejscowe ceny potrafią przyprawić inostrańców o zawrót głowy), ale dzieje się to kosztem wielu, naprawdę wielu zakazów. Wysokie mandaty sprawiają, że są one respektowane. Na przykład nigdy nie jeździłem autem tak zgodnie z przepisami jak tam. A na autostradzie – podkreślam: autostradzie – jest ograniczenie do 110 km/h. Jedziesz przez pustkowie, prostą drogą. Ale nie. 110 (z kolei na krętych, górskich drogach, gdzie wlekliśmy się może 40 km/h jest... 80; ja tego nie rozumiem). Znajomy za przekroczenie prędkości o 21 km – co prawda w terenie szkolnym – dostał mandat opiewający na ponad 2000 AUD. Przeliczcie to sobie. Jeździliśmy grzecznie jak nigdy.
   Jest jeszcze jedna (ha!) rzecz uprzykrzająca życie w tym ziemskim raju. Przyroda. Fauna i flora. Jest groźna. Śmiertelnie. Co prawda taki kangur rudy (największy gatunek tego torbacza) może najwyżej złamać komuś kopnięciem miednicę – lub pęknąć wątrobę – ale są inne stworzenia, dużo bardziej niebezpieczne. Jadowite. I nie, nie chodzi tu o węże. Tych śmiertelnie jadowitych nie ma w Australii tak dużo – zostały bowiem pozagryzane przez pająki... W oceanie są rekiny, owszem. Ale przed rekinem w sumie da się uciec, a przed meduzami nie. Spotkanie z nimi dla człowieka kończy się jak spotkanie Titanica z górą lodową. Słychać muzykę. A rośliny? Sumak jadowity, na którego oparzenia nie ma antidotum? Ha.
   Najbardziej perfidną z istot występujących na tym odległym kawałku ziemi jest jednak... Eukaliptus.
   Kilkadziesiąt – albo i lepiej – gatunków to główny składnik lasotwórczy w Australii. Charakterystyczny wygląd – skórzaste liście i łuszcząca się kora – i zapach olejków eterycznych dopadnie cię w każdym australijskim lesie. Czy to będą (wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO) lasy deszczowe w Springbrook i Richmond Range, czy niemal monokultury eukaliptusowe Gór Błękitnych (też na UNESCO, a co) – wszędzie to samo. Eukaliptus eukaliptusa eukaliptusem pogania.
Lasy deszczowe Gondwany
   Swoją drogą miejscowi mówią na nie gumtree i – jak wyjaśnił mi miejscowy Polonus, Janusz – nie parkują pod nimi samochodów. Ponieważ eukaliptus oprócz liści ma także brzydki zwyczaj zrzucania całych gałęzi.
   Ale. Gdyby tylko to. Ma jednak eukaliptus inną, gorszą cechę, związaną ze swoim cyklem życiowym.
   Mianowicie – mały eukaliptus, eukaliptusiątko, do swojego wzrostu potrzebuje wyjątkowo dużo światła. Sęk w tym, że australijskie lasy charakteryzują się niezwykle bujnym podszytem (przypomnienie z biologii – to w lesie warstwa krzaków i innych chynchów), więc nasionka eukaliptusa nawet gdy wykiełkują to obumierają. Cóż, biada. Zagrożone zostaje następstwo pokoleń, eukaliptusy nie mogą się doczekać potomstwa (a z biologicznego punktu widzenia to przecież jedyny sens istnienia organizmu – przekazać geny dalej), czyżby miałyby wyginąć? Otóż nie. Eukaliptusy wpadły na genialny pomysł: olejek eukaliptusowy jest olejkiem... łatwopalnym. W gorące letnie dni eukaliptusowe lasy całe parują (na niebiesko – nazwa Gór Błękitnych nie wzięła się znikąd – właśnie od oparów olejków eterycznych) i wystarczy iskra, żeby przesuszona ściółka stanęła w ogniu. Płomień strzela wysoko, szybko wspina się po pniach drzew pokrytych – jak wspominałem – łuszczącą się korą. Która to kora przy najmniejszym nawet podmuchu wiatru odrywa się i leci dalej przenosząc – w tym wypadku życiodajny (dla eukaliptusa, oczywiście) – ogień dalej. Paprocie, banksje czy inne rośliny w podszycie płoną (płonie też wszystko w okolicy – także ludzie). Las się oczyszcza, staje się świetlisty, małe eukaliptusiątka mogą spokojnie kiełkować i wzrastać (swoją drogą korzystają z tego też banksje – niezwykle ciekawe rośliny, półpasożyty – których nasiona wypadają z owocni i uzyskują zdolność kiełkowania właśnie po pożarach) – dodatkowo na świeżo nawiezionej popiołem glebie.
Owoce banksji
   Tak się dzieje oczywiście, gdy pożar lasu jest całkowity. Zdarza się to raz na kilkadziesiąt lat – eukaliptusy które widziałem wyrosły w większości po tych olbrzymich pożarach w latach siedemdziesiątych zeszłego stulecia. Śmiesznie to wygląda: las naturalny, a wszystkie drzewa w podobnym wieku – jak w naszych monokulturach sosnowych.
Góry Błękitne kilka dni po pożarach
   Kiedy ogień nie wypali jednak lasu do końca staje się kolejny cud – tydzień po pożarze ze zwęglonych zdawałoby się pni wystrzeliwują nowe gałązki. Taka totalnie świeża zieleń wspaniale odcina się od czerni pogorzelisk. W takim wypadku małe eukaliptusy będą musiały chwilę poczekać, bo rodzice za chwilę odetną dopływ światła do dna lasu – ale stare eukaliptusy i tak zyskują: wykosiły konkurencję i użyźniły ziemię – więc póki co wygrywają (a na dodatek usmażyły pewnie trochę koali, które przecież przyjaciółmi eukaliptusów nie są, nie?).
Po pożarach
   My przybyliśmy do Australii właśnie jakiś tydzień po zakończeniu pożarów – byliśmy więc świadkiem tego cudu odradzania się spalonych zdawałoby się do szczętu lasów. Maseczki przydały nam się już po powrocie do Polski – w związku pandemią koronawirusa. Ale wtedy jeszcze tego nie wiedzieliśmy.
Nowe życie
   Plany w zwiedzaniu Australii pokrzyżowały nam natomiast powodzie. Ze Springbrook uciekliśmy w ostatniej chwili, Canberry nie zobaczyliśmy i zostałem, volens nolens, tępicielem szkodników (ze swej zalanej nory wyszła sobie ropucha aga – groźny gatunek inwazyjny w Australii – i trzeba ją było wytropić, złapać i zutylizować; Świat stał się choć w małym stopniu lepszym miejscem). Napadły nas też chmary komarów.
   Tak, że po wizycie w Australii mogę śmiało powiedzieć, że jest to prawdziwy Raj na Ziemi (ale nie pytaj o węże, pająki, pożary, powodzie, cyklony, rekiny, meduzy, susze i inne takie).
Powódź


Z miejsc naznaczonych cywilizacją odwiedziliśmy za to największe miasto na kontynencie - o tym wpis 26.06.2020

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Cziatura

     Zostajemy na blogu na terenach byłego ZSRS, acz w miejscu o dużo dłuższej i jeszcze mniej znanej w Polsce historii . Choć także będą po...