Tłumacz

29 października 2021

Panika w czasach zarazy

    I udało się dokończyć sezon turystyczny – poprzedni był, jakby to powiedzieć, niezbyt udany (co prawda udało się odwiedzić trzy pozaeuropejskie kontynenty, ale z ostatniego trzeba było się ewakuować – na szczęście wszystko dobrze się skończyło; ale turystyki jako takiej, zwłaszcza zagranicznej, to jednak nie było). Tym razem było odrobinę lepiej, traf chciał, że dosyć intensywnie odwiedzałem dwa turystyczne regiony w Europie Południowej, dwa półwyspy: Apeniński i Bałkański.

Toskania - Półwysep Apeniński
Jezioro Ochrydzkie - Półwysep Bałkański

    Trochę różnic między nimi oczywiście jest (są też podobieństwa: gdzie nie wbijesz łopaty znajdziesz jakąś starożytność, klimat jest podzwrotnikowy, dieta śródziemnomorska – ale skupmy się na różnicach): jeden jest, można rzec, cywilizowany (choć każdy, kto odwiedził południe Włoch wie, że teza ta nie jest do końca prawdziwa; mówi się, że za Neapolem zaczyna się już Afryka, choć nie geograficznie), drugi to w dużej mierze Dzikie Kraje (widzę oburzenie mieszkańców Zagrzebia, ale co tam), jeden to w miarę spójny polityczny byt, drugi podzielony jest granicami, jeden posiada w miarę spójną kulturę – przynajmniej od XIX wieku, drugi to istny tygiel religii, języków i grup etnicznych.
    Okazało się też, że w czasach paniki koronawirusowej zgoła inaczej wygląda tam turystyka.
    Mianowicie Bałkany, z racji ich "dzikości" dużo szybciej zaczęły wracać do normalności. Zgodnie z panującym powszechnie w Dzikich Krajach zdrowym rozsądkiem nad popularnym wirusem Bałkany przeszły do porządku dziennego. I to się chwali. Owszem, czasem nie chcą wpuścić do knajpy bez ważnego tzw. paszportu kowidowego, ale dzieje się tak tylko w stolicach, które, jak wiadomo, chcą być bardziej europejskie od Europy. Czasem służby porządkowe mogą przyczepić się o brak maseczki (która, jak już wiadomo od pewnego czasu, dla transmisji koronowariusa jest totalnie ambiwalentna) – ale są to pojedyncze przypadki.
    Generalnie w Dzikich Krajach rządzi wolność, albo nawet Wolność.
    Tymczasem Zachód – w znaczeniu "jądro cywilizacji europejskiej" – podąża w odmienną stronę. Na ulicach turystycznych centrów Włoch (a niestety, głównie takie miejsca w pracy odwiedzam, choć zdarzają się – nieczęsto – wyjątki) są pustki. Wiadomo, Ameryka Północna i Azja nie przyjechały – ale brak też podróżnych zachodnioeuropejskich. Właściwie spotykało się głównie Polaków i innych Środkowoeuropejczyków. Wygląda na to, że większa część mieszkańców naszego kontynentu poddała się koronapanice – i zwyczajnie siedzi ze strachu w domu. Trochę to smutne, kiedy przypomnimy sobie jak te sto, dwieście lat temu wyruszano na poszukiwanie źródeł Nilu, zdobywano górskie szczyty, penetrowano odludzia... Owszem, sporo takich ekspedycji było czynionych dla zysku, sporo przedsięwzięć skończyło się jak belgijskie panowanie w Kongo, ale z odwagą ruszano wypełniać białe plamy na mapie. Dziś na Zachodzie tego chyba już nie ma, można by rzec: sic transit gloria mundi, gdyby nie to, że to właściwie naturalny proces – każda Cywilizacja musi upaść. Dobrze, że upadek naszej będzie przynajmniej świetnie udokumentowany – i historycy będą (prawdopodobnie) mieli więcej źródeł niż my, czytający Beocjusza lamentującego nad końcem Cesarstwa Zachodniorzymskiego.
    A co do wspomnianych pustek na ulicach włoskich miast – pierwszy raz zdarzyło mi się, że przy rzymskiej fontannie di Trevi nie trzeba było się przepychać, łokciować, żeby zobaczyć to barokowe arcydzieło. Ba, można było swobodnie kroczyć po placu, wręcz panoszyć się. Tłumy na Moście Świętego Anioła? Zapomnij. Pustki.

Most Sw. Anioła

    Audiencja generalna u rzymskiego papy odbywała się nie na Placu Św Piotra, a na niewielkim dziedzińcu Św Damazego – i wszyscy się zmieścili.

Plac Sw. Piotra

    W Wenecji, rok rocznie zadeptywanej przez turystów na Placu Św Marka takie pustki, że spokojnie można byłoby haratać w gałę – a na wejście do bazyliki, onegdaj okupione nawet godzinami oczekiwania, właściwie się nie czekało.

Plac Sw. Marka

    I tak dalej.

Katedra w Mediolanie

    W takich warunkach zwiedza się wspaniale (wspominałem o tym i rok temu), ale strach pomyśleć co przeżywają ci wszyscy miejscowi żyjący z turystyki, przewodnicy, sklepikarze, restauratorzy, kieszonkowcy. Mają słabo.

Bosfor

    Przenieśmy się jednak z Rzymu, centrum zachodniego chrześcijaństwa, do Konstantynopola, matki kościołów prawosławnych (dobra, nie mówię tu o nestorianach, Koptach czy innych monofizytach, tworzących prawdziwy Kościół, Kościoły Wschodnie). Owszem, dziś Miasto Konstantyna nosi miano Stambułu (to ciekawa historia, warta opowiedzenia kiedyś), Kościół Mądrości Bożej ostatnio znowu przerobiono na meczet, ale nadal jest to centrum Prawosławia – nawet jeśli tylko metaforycznie. Otóż przed Hagia Sophia mamy tłumy (choć owszem, odrobinę mniejsze – nie dojechali turyści z Dalekiego Wschodu i takiegoż Zachodu), miasto tętni życiem i nie ma zamiaru poddawać się panice koronawirusowej.
    Tak się wygrywa starcie Cywilizacji.

Tłumy przed Hagia Sophia
Hagia Sophia

    A co do samego koronawirusa – wspominałem jakiś czas temu, że uważam, że każdy, prędzej czy później kowida dostanie. Swoją tezę podtrzymuję – sam już przeszedłem, jestem zaszczepiony – ale nie zdziwię się, jak ponownie zachoruję (możliwe, że bezobjawowo). Tak bowiem z koronawirusami jest, że szybko mutują, i nawet jeśli szczepionka była skuteczna, to po kilku mutacjach nie będzie. Standardowo też kolejne odmiany zarazka stają się coraz mniej zjadliwe – w końcu wirionom (wirion to cząsteczka wirusa) nie zależy na ubiciu swojego żywiciela/nosiciela – bo wtedy sam wirus przepadnie. Tak więc skoro już coraz więcej wiemy o tej zarazie, to i nie ma co wprowadzać nowych obostrzeń (które, moim zdaniem, na początku miały sens) ani straszyć kolejnymi falami – koronawirus zostanie z nami już na zawsze.
    I, jako, że został on częścią rzeczywistości, to – mam taką nadzieję – na blogu już więcej tematu paniki koronawirusowej poruszać nie będę, jest bowiem tyle ciekawszych tematów, jak choćby obiecana opowiastka o ruchu drogowym w Dzikich Krajach.
    Tak więc o koronawirusie na blogu koniec.
    Prawdopodobnie.

2 komentarze:

  1. I have visited Hagia Sophia twice and loved the architecture and decorative arts enormously. But the conversion of a Christian Orthodox church into a mosque in 1453 was risky. The conversion into a spectacular national museum after WW1 ended was more understandable but that too ran a risk. Now I think the recent reversion back to a mosque was the riskiest of all.

    The compromise will be that the Christian images are covered by curtains, rather than being destroyed.





    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. This is not only re-conversion. It is symptom of clash of civisations, which is currently happens is Europe - not in only my opinion.

      It is very sad, something I feel like Boetius (Anicius Manlius Severinus Boethius, decapited AD 524)

      Usuń

Najchętniej czytane

Imeretia i Złoty Wiek

     Jak wspominałem, chrześcijaństwo trafiło do Gruzji na początku IV wieku po Chrystusie, i przyszło tu z Armenii (która była pierwszym of...