I udało się dokończyć sezon
turystyczny – poprzedni był, jakby to powiedzieć, niezbyt udany
(co prawda udało się odwiedzić trzy pozaeuropejskie kontynenty, ale
z ostatniego trzeba było się ewakuować – na szczęście wszystko
dobrze się skończyło; ale turystyki jako takiej, zwłaszcza
zagranicznej, to jednak nie było). Tym razem było odrobinę lepiej,
traf chciał, że dosyć intensywnie odwiedzałem dwa turystyczne
regiony w Europie Południowej, dwa półwyspy: Apeniński i
Bałkański.
|
Toskania - Półwysep Apeniński
|
|
Jezioro Ochrydzkie - Półwysep Bałkański
|
Trochę różnic między nimi oczywiście jest (są
też podobieństwa: gdzie nie wbijesz łopaty znajdziesz jakąś starożytność, klimat jest podzwrotnikowy, dieta śródziemnomorska
– ale skupmy się na różnicach): jeden jest, można rzec,
cywilizowany (choć każdy, kto odwiedził południe Włoch wie, że
teza ta nie jest do końca prawdziwa; mówi się, że za Neapolem
zaczyna się już Afryka, choć nie geograficznie), drugi to w dużej
mierze Dzikie Kraje (widzę oburzenie mieszkańców Zagrzebia, ale co
tam), jeden to w miarę spójny polityczny byt, drugi podzielony jest
granicami, jeden posiada w miarę spójną kulturę – przynajmniej
od XIX wieku, drugi to istny tygiel religii, języków i grup
etnicznych.
Okazało się też, że w czasach paniki koronawirusowej zgoła inaczej wygląda tam turystyka.
Mianowicie
Bałkany, z racji ich "dzikości" dużo szybciej zaczęły
wracać do normalności. Zgodnie z panującym powszechnie w Dzikich
Krajach zdrowym rozsądkiem nad popularnym wirusem Bałkany przeszły
do porządku dziennego. I to się chwali. Owszem, czasem nie chcą
wpuścić do knajpy bez ważnego tzw. paszportu kowidowego, ale
dzieje się tak tylko w stolicach, które, jak wiadomo, chcą być
bardziej europejskie od Europy. Czasem służby porządkowe mogą
przyczepić się o brak maseczki (która, jak już wiadomo od pewnego
czasu, dla transmisji koronowariusa jest totalnie ambiwalentna) –
ale są to pojedyncze przypadki.
Generalnie w Dzikich Krajach
rządzi wolność, albo nawet Wolność.
Tymczasem Zachód – w
znaczeniu "jądro cywilizacji europejskiej" – podąża w odmienną stronę. Na ulicach turystycznych centrów Włoch (a
niestety, głównie takie miejsca w pracy odwiedzam, choć zdarzają
się – nieczęsto – wyjątki) są pustki. Wiadomo, Ameryka
Północna i Azja nie przyjechały – ale brak też podróżnych
zachodnioeuropejskich. Właściwie spotykało się głównie Polaków
i innych Środkowoeuropejczyków. Wygląda na to, że większa część
mieszkańców naszego kontynentu poddała się koronapanice – i
zwyczajnie siedzi ze strachu w domu. Trochę to smutne, kiedy
przypomnimy sobie jak te sto, dwieście lat temu wyruszano na
poszukiwanie źródeł Nilu, zdobywano górskie szczyty, penetrowano
odludzia... Owszem, sporo takich ekspedycji było czynionych dla
zysku, sporo przedsięwzięć skończyło się jak belgijskie
panowanie w Kongo, ale z odwagą ruszano wypełniać białe plamy na
mapie. Dziś na Zachodzie tego chyba już nie ma, można by rzec: sic
transit gloria mundi, gdyby nie to, że to właściwie naturalny
proces – każda Cywilizacja musi upaść. Dobrze, że upadek naszej
będzie przynajmniej świetnie udokumentowany – i historycy będą
(prawdopodobnie) mieli więcej źródeł niż my, czytający
Beocjusza lamentującego nad końcem Cesarstwa
Zachodniorzymskiego.
A co do wspomnianych pustek na ulicach
włoskich miast – pierwszy raz zdarzyło mi się, że przy
rzymskiej fontannie di Trevi nie trzeba było się przepychać,
łokciować, żeby zobaczyć to barokowe arcydzieło. Ba, można było
swobodnie kroczyć po placu, wręcz panoszyć się. Tłumy na Moście Świętego Anioła? Zapomnij. Pustki.
|
Most Sw. Anioła
|
Audiencja
generalna u rzymskiego papy odbywała się nie na Placu Św Piotra, a
na niewielkim dziedzińcu Św Damazego – i wszyscy się
zmieścili.
|
Plac Sw. Piotra
|
W Wenecji, rok rocznie zadeptywanej przez turystów
na Placu Św Marka takie pustki, że spokojnie można byłoby haratać
w gałę – a na wejście do bazyliki, onegdaj okupione nawet
godzinami oczekiwania, właściwie się nie czekało.
|
Plac Sw. Marka
|
I tak
dalej.
|
Katedra w Mediolanie
|
W takich warunkach zwiedza się wspaniale (wspominałem o
tym i rok temu), ale strach pomyśleć co przeżywają ci wszyscy
miejscowi żyjący z turystyki, przewodnicy, sklepikarze,
restauratorzy, kieszonkowcy. Mają słabo.
|
Bosfor |
Przenieśmy się
jednak z Rzymu, centrum zachodniego chrześcijaństwa, do
Konstantynopola, matki kościołów prawosławnych (dobra, nie mówię
tu o nestorianach, Koptach czy innych monofizytach, tworzących
prawdziwy Kościół, Kościoły Wschodnie). Owszem, dziś Miasto Konstantyna nosi miano Stambułu (to ciekawa historia, warta
opowiedzenia kiedyś), Kościół Mądrości Bożej ostatnio znowu
przerobiono na meczet, ale nadal jest to centrum Prawosławia –
nawet jeśli tylko metaforycznie. Otóż przed Hagia Sophia mamy
tłumy (choć owszem, odrobinę mniejsze – nie dojechali turyści z
Dalekiego Wschodu i takiegoż Zachodu), miasto tętni życiem i nie
ma zamiaru poddawać się panice koronawirusowej.
Tak się
wygrywa starcie Cywilizacji.
|
Tłumy przed Hagia Sophia
|
|
Hagia Sophia
|
A co do samego koronawirusa –
wspominałem jakiś czas temu, że uważam, że każdy, prędzej czy
później kowida dostanie. Swoją tezę podtrzymuję – sam już
przeszedłem, jestem zaszczepiony – ale nie zdziwię się, jak
ponownie zachoruję (możliwe, że bezobjawowo). Tak bowiem z
koronawirusami jest, że szybko mutują, i nawet jeśli szczepionka
była skuteczna, to po kilku mutacjach nie będzie. Standardowo też
kolejne odmiany zarazka stają się coraz mniej zjadliwe – w końcu
wirionom (wirion to cząsteczka wirusa) nie zależy na ubiciu swojego
żywiciela/nosiciela – bo wtedy sam wirus przepadnie. Tak więc
skoro już coraz więcej wiemy o tej zarazie, to i nie ma co
wprowadzać nowych obostrzeń (które, moim zdaniem, na początku
miały sens) ani straszyć kolejnymi falami – koronawirus zostanie
z nami już na zawsze.
I, jako, że został on częścią
rzeczywistości, to – mam taką nadzieję – na blogu już więcej
tematu paniki koronawirusowej poruszać nie będę, jest bowiem tyle
ciekawszych tematów, jak choćby obiecana opowiastka o ruchu drogowym w Dzikich Krajach.
Tak więc o koronawirusie na blogu
koniec.
Prawdopodobnie.
I have visited Hagia Sophia twice and loved the architecture and decorative arts enormously. But the conversion of a Christian Orthodox church into a mosque in 1453 was risky. The conversion into a spectacular national museum after WW1 ended was more understandable but that too ran a risk. Now I think the recent reversion back to a mosque was the riskiest of all.
OdpowiedzUsuńThe compromise will be that the Christian images are covered by curtains, rather than being destroyed.
This is not only re-conversion. It is symptom of clash of civisations, which is currently happens is Europe - not in only my opinion.
UsuńIt is very sad, something I feel like Boetius (Anicius Manlius Severinus Boethius, decapited AD 524)