Tłumacz

15 października 2021

Choleryczna kapliczka

    Było skwarne sierpniowe popołudnie, kiedy – w czasach paniki koronawirusowej – opuszczaliśmy historyczną Ziemię Kłodzką i wjeżdżaliśmy na Śląsk. Nie my jedni – sznur samochodów na wąskiej, choć międzynarodowej drodze wlókł się niczym nieprzygotowany uczeń podstawówki zmierzający na kartkówkę z matematyki. Znaczy się: toczyliśmy się w korku. Miało to swoje – jak mawiał pewien znany agent komunistycznej bezpieki – plusy dodatnie i plusy ujemne. In minus na pewno można było policzyć marnowany czas oraz wypalaną bezsensownie benzynę, jako pozytyw zaś – łatwiej było lustrować okolicę.
    Dzięki temu – ponieważ staliśmy dobrych kilka minut – udało się zauważyć niewielki budynek, stojący na (bardzo lubię to słowo) rżysku. Samotną kaplicę na środku pola.

Samotna kapliczka na rżysku

    Po krótkiej dyskusji stwierdziliśmy, że skoro i tak szybko stąd nie odjedziemy, warto się budynkowi przyjrzeć bliżej. Opuściliśmy korek i zjechaliśmy w polną drogę, wiecie, taką zapewniającą dojazd do pól, użytkowaną głównie przez traktory oraz pijanych rowerzystów chcących cichcem-chyłkiem przemknąć do domu omijając wieś. Bo i faktycznie – leżała kapliczka spory kawałek za zabudowaniami wioski, dziś zwanej Braszowicami – choć do 1945 było to Baumgarten. Owocowy Sad.
    Trzeba przyznać, że działająca po II Wojnie Światowej komisja nadająca nowe nazwy miejscowościom na ziemiach przekazanych przez Stalina quasi-niepodległej Polsce Ludowej (oficjalna nazwa kraju nadal brzmiała Rzeczpospolita Polska, PRL wprowadzono później – ale nie była to ani republika, ani tym bardziej polska) stanęła na wysokości zadania i wymyślano takie formy, by wysiedlanym mieszkańcom nawet trudno było je wymówić. Czasem sięgano do pojedynczych średniowiecznych zapisków, czasem zwyczajnie wymyślano (Frydlant Dolnośląski stał się Mieroszowem) – byle tylko nie kojarzyły się z Niemcami. Dziesięć lat wcześniej na tych samych terenach inny socjalistyczny reżym przeprowadził podobną reformę – większość słowiańsko brzmiących nazw przerobiono na germańskie. Cóż, obaj agresorzy z 1939 roku mieli wiele wspólnego.

Panorama Ziemi Kłodzkiej
Panorama Dolnego Sląska

    To była dygresja, wracając do sedna (tak, to cytat z kazikowej płyty "12 groszy"): oto staliśmy na środku rżyska przed wyglądającą barokowo kapliczką i zastanawialiśmy się kto i po co ją tu postawił. Najlepszą metodą w takich razach jest oczywiście przepytanie miejscowych gospodarzy, ale w tym wypadku mogło się to mijać z celem: autochtonów (tych, którzy nie uciekli przed Armią Czerwoną) wyrzucono w 1945, a napływowi mogli nie mieć pojęcia co to za budowla. Zwłaszcza, że wyglądała na zaniedbaną. Na szybko postanowiliśmy zrobić internetowy research, ale najpierw zajrzeliśmy do środka.
    - Pewnie nie można wejść do środka – westchnęła koleżanka wskazując na wejście.
    - Pewnie nie – potwierdziłem, lecz profilaktycznie pchnąłem drewniane drzwiczki; nie było na nich żadnej kłódki, drgnęły.
    Jednak było otwarte. Powoli weszliśmy – właściwie: wsunęliśmy się – do niewielkiego pomieszczenia. W dobrych czasach mieścił się tu chyba tylko celebrans – i maksymalnie dwóch, trzech bardzo chudych kmiotków. Wnętrze – zapewne zdesakralizowane od kilkudziesięciu lat – kiedyś musiało być, jak to zwykle w barokowych budowlach, barwnie pomalowane. Dziś ślady wiekowej polichromii zachowały się tylko na sklepieniu – na miejscu ołtarza (dam sobie rękę uciąć, że była tu zwyczajna drewniana nastawa ołtarzowa – dziś został tylko kamienny stół) jakiś domorosły artysta umieścił współczesną interpretację barokowych aniołów (putto) oraz Serca Jezusowego.

Resztki polichromii

    Oglądając polichromie można było dojść do wniosku, że XVIII-wieczni malarze (pewnie raczej rzemieślnicy w swym fachu, niż artyści) mieli jednak ciut więcej talentu niż współcześni. I – zapewne – zatrudniał ich niedaleki klasztor cysterski: wieś od XVII wieku należała do dóbr mnichów z Kamieńca Ząbkowickiego (Ząbkowice nazywały się Frankenstein, Kamieniec zaś – Kamenz). Czy więc kaplica wyznaczała granicę dóbr kamienieckiego opata? A może zakonnicy postawili ją żeby zakonni żeńcy mieli gdzie się modlić? Były to nasze pierwsze, mocno radosne hipotezy. Potwierdzić ich nie było jak, ale granice posiadłości najczęściej wyznaczano mniej hucznie, jakimiś kamieniami, a o stawianiu kaplic modlitewnych bez powodu jakoś nie słyszałem.

Współczesna interpretacja baroku

    Zgłębiając historię okolicy odkryliśmy, że w czasie licznych na Śląsku w XVIII wieku wojen pod Baumgarten miała miejsce potyczka. Może więc kaplica była wystawiona jako wotum? Bitwę jednak wygrali protestanci, a we wsi zwyciężyła w końcu kontrreformacja, więc też nie bardzo. Może więc było to miejsce pochówku poległych?
    Owszem – mogło tak być, ale kiedy dokładniej przyjrzeliśmy się kaplicy doszliśmy do wniosku, że niekoniecznie pogrzebano tu poległych w bitwie.
    Kaplica zwieńczona bowiem jest charakterystycznym krzyżem – karawaką. Oryginał, wschodniego pochodzenia, znajduje się w Hiszpanii w Caravace (prawdopodobnie przywieźli go tam templariusze), ale wzór rozprzestrzenił się – wraz z epidemiami – na całą Europę. Dotarł także na Śląsk i do Polski: znamy go pod nazwą krzyża lotaryńskiego, patriarszego i – the last but not the least – cholerycznego. Do dziś zresztą można spotkać u nas takie – bardzo stare, drewniane – krzyże, stojące po wsiach i na przedmieściach, mające chronić przed – bądź dziękować za oddalenie – zarazą, morowym powietrzem. Wersja polska ma ramiona jednakiej długości, tu zaś górna belka była odrobinę krótsza.

Kaplica od frontu, zwieńczona karawaką

    Byłaby więc owa kapliczka wzniesiona na masowym grobie ofiar jakiejś zarazy – strzelam, że właśnie cholery, która w XVIII i XIX wieku zbierała naprawdę krwawe żniwo. Nawet miejsce się zgadza: choleryczne cmentarze – czy raczej doły w które wrzucano zwłoki – tworzono z dala od zabudowań. Po ustąpieniu epidemii ci, którzy przeżyli zbudowali na tym miejscu kaplicę – by podziękować Bogu za ocalenie oraz prosić o zbawienie dusz zmarłych – nieraz przecież nieopatrzonych sakramentami, ze strachu, albo z powodu nagłego zgonu.
    Powiem szczerze, że jest to tylko hipoteza – choć bardzo prawdopodobna. Może jakiś regionalista wie coś więcej o tym zapomnianym (kaplica nie jest bodajże wpisana do rejestru zabytków) miejscu. Chętnie się czegoś dowiem.
    Na koniec zaś jedna refleksja – nasza obecna pandemia przy dawnych zarazach to naprawdę pikuś: panika w dużej mierze jest obecnie podtrzymywana sztuczne, wszak dziś nie grzebie się setek zmarłych w dołach za wsią. Ani też – przesadnie – nie ucieka się pod opiekę Siły Wyższej. Widocznie to jeszcze nie ten czas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Peruwiańska Giza cz. 1: Mały Nil 2

     Przyznam się, że długo myślałem nad tytułem tego dwuczęściowego wpisu – przez głowę przelatywało sporo pomysłów, w tym "Mały Nil ...