Było skwarne sierpniowe popołudnie,
kiedy – w czasach paniki koronawirusowej – opuszczaliśmy
historyczną Ziemię Kłodzką i wjeżdżaliśmy na Śląsk. Nie my jedni – sznur samochodów na wąskiej, choć międzynarodowej
drodze wlókł się niczym nieprzygotowany uczeń podstawówki
zmierzający na kartkówkę z matematyki. Znaczy się: toczyliśmy
się w korku. Miało to swoje – jak mawiał pewien znany agent
komunistycznej bezpieki – plusy dodatnie i plusy ujemne. In minus
na pewno można było policzyć marnowany czas oraz wypalaną
bezsensownie benzynę, jako pozytyw zaś – łatwiej było lustrować
okolicę.
Dzięki temu – ponieważ staliśmy dobrych kilka
minut – udało się zauważyć niewielki budynek, stojący na
(bardzo lubię to słowo) rżysku. Samotną kaplicę na środku
pola.
Samotna kapliczka na rżysku |
Po krótkiej dyskusji stwierdziliśmy, że skoro i tak
szybko stąd nie odjedziemy, warto się budynkowi przyjrzeć bliżej.
Opuściliśmy korek i zjechaliśmy w polną drogę, wiecie, taką
zapewniającą dojazd do pól, użytkowaną głównie przez traktory
oraz pijanych rowerzystów chcących cichcem-chyłkiem przemknąć do
domu omijając wieś. Bo i faktycznie – leżała kapliczka spory
kawałek za zabudowaniami wioski, dziś zwanej Braszowicami – choć
do 1945 było to Baumgarten. Owocowy Sad.
Trzeba przyznać, że
działająca po II Wojnie Światowej komisja nadająca nowe nazwy
miejscowościom na ziemiach przekazanych przez Stalina
quasi-niepodległej Polsce Ludowej (oficjalna nazwa kraju nadal
brzmiała Rzeczpospolita Polska, PRL wprowadzono później – ale
nie była to ani republika, ani tym bardziej polska) stanęła na
wysokości zadania i wymyślano takie formy, by wysiedlanym
mieszkańcom nawet trudno było je wymówić. Czasem sięgano do
pojedynczych średniowiecznych zapisków, czasem zwyczajnie
wymyślano (Frydlant Dolnośląski stał się Mieroszowem) – byle
tylko nie kojarzyły się z Niemcami. Dziesięć lat wcześniej na
tych samych terenach inny socjalistyczny reżym przeprowadził
podobną reformę – większość słowiańsko brzmiących nazw
przerobiono na germańskie. Cóż, obaj agresorzy z 1939 roku mieli
wiele wspólnego.
Panorama Ziemi Kłodzkiej |
Panorama Dolnego Sląska |
To była dygresja, wracając do sedna (tak, to
cytat z kazikowej płyty "12 groszy"): oto staliśmy na
środku rżyska przed wyglądającą barokowo kapliczką i
zastanawialiśmy się kto i po co ją tu postawił. Najlepszą metodą
w takich razach jest oczywiście przepytanie miejscowych gospodarzy,
ale w tym wypadku mogło się to mijać z celem: autochtonów (tych,
którzy nie uciekli przed Armią Czerwoną) wyrzucono w 1945, a
napływowi mogli nie mieć pojęcia co to za budowla. Zwłaszcza, że
wyglądała na zaniedbaną. Na szybko postanowiliśmy zrobić
internetowy research, ale najpierw zajrzeliśmy do środka.
-
Pewnie nie można wejść do środka – westchnęła koleżanka
wskazując na wejście.
- Pewnie nie – potwierdziłem, lecz
profilaktycznie pchnąłem drewniane drzwiczki; nie było na nich
żadnej kłódki, drgnęły.
Jednak było otwarte. Powoli
weszliśmy – właściwie: wsunęliśmy się – do niewielkiego
pomieszczenia. W dobrych czasach mieścił się tu chyba tylko
celebrans – i maksymalnie dwóch, trzech bardzo chudych kmiotków.
Wnętrze – zapewne zdesakralizowane od kilkudziesięciu lat –
kiedyś musiało być, jak to zwykle w barokowych budowlach, barwnie
pomalowane. Dziś ślady wiekowej polichromii zachowały się tylko
na sklepieniu – na miejscu ołtarza (dam sobie rękę uciąć, że
była tu zwyczajna drewniana nastawa ołtarzowa – dziś został
tylko kamienny stół) jakiś domorosły artysta umieścił
współczesną interpretację barokowych aniołów (putto) oraz Serca
Jezusowego.
Resztki polichromii |
Oglądając polichromie można było dojść do
wniosku, że XVIII-wieczni malarze (pewnie raczej rzemieślnicy w
swym fachu, niż artyści) mieli jednak ciut więcej talentu niż
współcześni. I – zapewne – zatrudniał ich niedaleki klasztor
cysterski: wieś od XVII wieku należała do dóbr mnichów z
Kamieńca Ząbkowickiego (Ząbkowice nazywały się Frankenstein,
Kamieniec zaś – Kamenz). Czy więc kaplica wyznaczała granicę
dóbr kamienieckiego opata? A może zakonnicy postawili ją żeby
zakonni żeńcy mieli gdzie się modlić? Były to nasze pierwsze,
mocno radosne hipotezy. Potwierdzić ich nie było jak, ale granice
posiadłości najczęściej wyznaczano mniej hucznie, jakimiś
kamieniami, a o stawianiu kaplic modlitewnych bez powodu jakoś nie
słyszałem.
Współczesna interpretacja baroku |
Zgłębiając historię okolicy odkryliśmy, że w
czasie licznych na Śląsku w XVIII wieku wojen pod Baumgarten miała
miejsce potyczka. Może więc kaplica była wystawiona jako wotum?
Bitwę jednak wygrali protestanci, a we wsi zwyciężyła w końcu
kontrreformacja, więc też nie bardzo. Może więc było to miejsce
pochówku poległych?
Owszem – mogło tak być, ale kiedy
dokładniej przyjrzeliśmy się kaplicy doszliśmy do wniosku, że
niekoniecznie pogrzebano tu poległych w bitwie.
Kaplica
zwieńczona bowiem jest charakterystycznym krzyżem – karawaką.
Oryginał, wschodniego pochodzenia, znajduje się w Hiszpanii w
Caravace (prawdopodobnie przywieźli go tam templariusze), ale wzór
rozprzestrzenił się – wraz z epidemiami – na całą Europę.
Dotarł także na Śląsk i do Polski: znamy go pod nazwą krzyża
lotaryńskiego, patriarszego i – the last but not the least –
cholerycznego. Do dziś zresztą można spotkać u nas takie –
bardzo stare, drewniane – krzyże, stojące po wsiach i na
przedmieściach, mające chronić przed – bądź dziękować za
oddalenie – zarazą, morowym powietrzem. Wersja polska ma ramiona
jednakiej długości, tu zaś górna belka była odrobinę
krótsza.
Kaplica od frontu, zwieńczona karawaką |
Byłaby więc owa kapliczka wzniesiona na masowym
grobie ofiar jakiejś zarazy – strzelam, że właśnie cholery,
która w XVIII i XIX wieku zbierała naprawdę krwawe żniwo. Nawet
miejsce się zgadza: choleryczne cmentarze – czy raczej doły w
które wrzucano zwłoki – tworzono z dala od zabudowań. Po
ustąpieniu epidemii ci, którzy przeżyli zbudowali na tym miejscu
kaplicę – by podziękować Bogu za ocalenie oraz prosić o
zbawienie dusz zmarłych – nieraz przecież nieopatrzonych
sakramentami, ze strachu, albo z powodu nagłego zgonu.
Powiem
szczerze, że jest to tylko hipoteza – choć bardzo prawdopodobna.
Może jakiś regionalista wie coś więcej o tym zapomnianym (kaplica
nie jest bodajże wpisana do rejestru zabytków) miejscu. Chętnie
się czegoś dowiem.
Na koniec zaś jedna refleksja – nasza
obecna pandemia przy dawnych zarazach to naprawdę pikuś: panika w
dużej mierze jest obecnie podtrzymywana sztuczne, wszak dziś nie
grzebie się setek zmarłych w dołach za wsią. Ani też –
przesadnie – nie ucieka się pod opiekę Siły Wyższej. Widocznie
to jeszcze nie ten czas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz