Tłumacz

10 października 2025

Pyzy

    Pozostając jeszcze przez chwilę (przynajmniej na początku wpisu) przy Republice Czeskiej (uwaga: ostatnio Czesi na skróconą nazwę swojego państwa wybrali średniowieczne określenie Czechia, żeby się nie myliły Czechy jako nazwa kraju i jako krainy historycznej, w skład państwa wchodzącej) to wcale nie kojarzy nam się ona ani z dolarem ani z golemem (a o obu tych czeskich wynalazkach na blogu wspominałem przecież). Słyszysz Czechy, myślisz knedliki. Proste.
Złota Praga, czeska stolica
    Nie knedle – które w zależności od regionu dawnej Monarchii Habsburskiej są czymś za każdym razem innym (w Austrii zrobione z chleba kule podobne do dżunglowego tacacho; u nas w niehabsburskiej Kongresówce jest to jeszcze całkiem co innego, kluska ze śliwką) – knedliki. Czyli po prostu pyzy. Tak, wiem, dla większości Polaków są to pampuchy, kluski na parze czy tam na łachu robione (albo jeszcze inne buchty). Ale u nas w Księstwie Sieradzkim to pyzy. Nazwę tę zgapiły te chytre bambry z Wielkopolski, i tam też tak mówią. Dla reszty naszych Rodaków pyza na talerzu to coś innego – o Polskiej Pyzie Wędrowniczce nie wspominam nawet.
Tacacho, czyli coś w podobie knedla z Amazonii; to obok to suri.
    Jak można się tymi czeskimi knedlikami zachwycać to ja prywatnie nie wiem. Fakt, że podaje się tam to pokrojone w plastry, więc średni smak kluchy maskowany jest smacznym zazwyczaj sosem (lepszym niż te nasze gulasze z pampuchami podawane), ale szanujmy się.
Knedliki z czeskim gulaszem
    A może to ja mam uraz po przedszkolu czy podstawówce, gdzie na stołówce trafiały się pampuchy z takim średnim gulaszem, albo – i to już jest autentyczna trauma – z różową truskawkowo-śmietanową maziają (czasem dodawali to do ryżu). Nieważne. Fanem nie jestem, choć oczywiście jak podadzą, to zjem.
    Jakież było moje zdziwienie (dobrze, to tylko zabieg stylistyczny, byłem tylko lekko zaskoczony, ale w miarę, bez jakichś dramatów) kiedy będąc w Limie zaszedłem do jeden z restauracji chifa (kuchnia chińsko-peruwiańska, skąd tam Chińczycy kiedyś wspominałem na blogu), a mając dość kurczaka z ryżem (standardowe peruwiańskie jadło) zamówiłem takie inne cuś. Kiedy dania znalazły się na talerzu okazało się, że kulinarnie znalazłem się niemal w Polsce.

A takiego cusia u nas zbyt często nie uświadczysz - ceviche
    Małe didaskalia: krytycy kulinarni jakiś czas temu obwieścili, że kuchnia Peru należy do jednych z najlepszych na Świecie. Wielokrotnie przebywając w tym kraju dochodzę do wniosku, że owi eksperci najprawdopodobniej nigdy nie byli w Peru dłużej niż tydzień. Na pewno zaś nigdy nie odwiedzili Polski, bo nie opowiadaliby takich kocopołów. Nasza jest dużo bogatsza w smaki i tradycje. Choć oczywiście w tak olbrzymim państwie jak ta południowoamerykańska republika każdy znajdzie coś dla siebie, mieszają się tu wpływy indiańskie, hiszpańskie i właśnie azjatyckie.
Chifa - azjatyckie wpływy w kuchni Peru (ta maca to wantan, o czym poniżej)
    I te wpływy azjatyckie, chińskie, sprawiły, że tak polsko się w restauracji poczułem. Oto bowiem miałem przed sobą nadziewane pyzy/pampuchy/kluski na parze oraz pierożki. Te ostatnie w swojej oryginalnej wersji, pokrewnej chińskim jiaozi (te pierwsze zaś w formie zwanej baozi).

Pierożki i pampuszki w Ameryce Południowej
    Tak, Chiny od tysięcy lat wpływały kulinarnie (no, nie tylko, ale skupmy się na tym najsmakowitszym aspekcie chińskiej influencji) na okoliczne kultury. Ot, koreańskie mandu czy japońskie gyoza pierogi to nic innego jak kopie, względnie potomki, jiaozi. A kiedy do chińskiego gara zajrzą Mongołowie, pierogi rozejdą się wraz z ich dzikimi hordami po całym olbrzymim stepowym imperium. O Attyli mówiono, że tam, gdzie przejdzie jego koń pozostają ino zgliszcza, o Temudżynie, Czyngis-Chanie, i jego potomkach można dowcipnie rzec, że tam, dokąd docierają ichnie zagony pozostają kluski.

Chiński fast-food w... Australii
    Wszak pierogi to takie kluski z nadzieniem, prawda? W Peru każda zupa (znaczy rosół; w restauracji chifa nie ma innych) zaopatrzona jest w wantan, właśnie takie pierogi zrobione ze sporych plastrów makaronu. Za dzieciaka takie plastry na piecu wypiekałem na macę, tu czasem smaży się je w głębokim oleju i podaje także jako zakąskę.
Wantany w chińsko-peruwiańskim rosole
    Co do nadzienia pierogi można zrobić ze wszystkim. W Azji Środkowej będzie to baranina czy warzywa, w Gruzji chinkali wypełnia miłość wino mielonka, na Rusi biały ser z cebulą (tak, to nasze pierogi ruskie)... Trudno wyobrazić sobie Wieczerzę Wigilijną bez barszczu z uszkami nadzianymi grzybem i kiszoną kapustą, prawda? Do tego pierogi przyjmą także owoce (to dalekie echo makaronu z truskawkami). Piękna sprawa.
    Tak, można w środek włożyć także szpinak – niech i wegetarianie skorzystają z bogactwa polskiego (oraz chińskiego) dziedzictwa kulinarnego.

Przykładowy makaron w wersji jarskiej
    A na historii uczą nas, że Mongołowie to ino zgliszcza i pożogę zostawiali (zresztą to wspaniały temat na wpis, w końcu w tym roku przypadała okrągła 784 rocznica bitwy pod Legnicą). No może i pozostawili, ale zostawili pierogi. To uczciwa cena. Właściwie potrawa ta znana jest w Europie tylko tam, dokąd doszli.
Głowa Mongoła wbudowana w ścianę jednego z dolnośląskich kościołów
    Wyjątek stanowią Włochy, zwane krajem makaronu. Jak wspominałem, kuchnia tamtejsza jest niezwykle prymitywna – samo przygotowanie klusek też do najtrudniejszych nie należy, więc jak ulał tam pasują. Pytanie tylko, czy włoskie pierożki ravioli to lokalny wynalazek, bo w końcu ile można jeść papkę zwaną polentą i postne placki później udoskonalone do pizzy, czy może przynieśli je kupcy Jedwabnego Szlaku.

Wielki Kanał w Wenecji - kraniec Jedwabnego Szlaku
    Wszak ta ohydna Najjaśniejsza Republika Świętego Marka była ostatnim punktem na tym olbrzymim handlowym szlaku, łączącym Chiny z Zachodem. Pomysł na spaghetti czy inne targiatelle mógł do Wenecji przywieźć Marco Polo – albo jeden z jego konfratrów w kupieckim interesie.
    Jakieś pyzy też chyba zdaje się mają. Nie wiem.

3 października 2025

Robot

    Nim mechanizacja rolnictwa wprowadziła kopaczki i kombajny do ziemniaków wykopki były dość żmudną kampanią zajmującą całe rodziny (bardzo często długotrwała nieobecność dzieci w szkołach na przełomie września i października tłumaczona była właśnie udziałem w tym wydarzeniu; tak, na wsi dziecko od małego uczyło się pracy i odpowiedzialności). Kopano pyrki – u nas – dziabkami, ale w zależności od regionu skomplikowane to urządzenie zwie się inaczej (chodzi tu o osadzone na stylku dwa – trzy zagięte metalowe zęby). Nie ważne. Istotne jest, że każdy pewnie marzył, by – przed mechanizacją – ktoś za nas tą robotę wykonał. Niekoniecznie musiał to być parobek przecież. Może jakiś (zaczynała się w PRL przecież literatura science-fiction, mieliśmy patrzeć w kosmos i na dniach zakładać kolonie na Księżycu czy Marsie; dziś mamy Astrosławosza co je na orbicie pierogi, o mores o tempora) syntetyczny, mechaniczny człowiek?
Pomnik astronauty w Vaduz
Pomnik ziemniaka w Biesiekierzu
    A sztuczny człowiek do pracy, do roboty, to oczywiście robot. Słowo brzmiące niezwykle zachodnio, angielsko niemal, w każdym filmie z laserkami są roboty (z racji pewnych braków Anglosasów w dźwięcznych głoskach na robota mówią tam – proszę powiedzieć to głosem astrosławoszowej atencyjnej małżonki – łobot; oczywiście, niektórzy mieszkańcy Zjednoczonego Królestwa umieją wymawiać r, choć trochę inne niż nasze – taki Szkot, chcąc pochwalić swoją stolicę powie wszak: Edinbrra is a krrejt tałn) – a przecież słowiańskie na wskroś. Jaki inostraniec połączy robota z pracą? No żaden. Wszak wymyślił je brat czeskiego pisarza Karela Čapka, a ten użył go w powieści R.U.R. (Uniwersalne Roboty Rossuma) A.D. 1920.
    Może nie był to wielki prozaik (kilka jego opowiadań czytałem, więc też mogę nie mieć pełnego obrazu twórczości - R.U.R. to jego największe dzieło), ale co robota rozpropagował, to jego. Nie wiem, czy jakieś polskie słowo zrobiło tak międzynarodową karierę. Zdaje mi się, że nie (witamina, wprowadzona przez Kazimierza Funka, ma swój źródłosłów w łacinie). Jeśli chodzi o określenie "wódka", to nie mam pojęcia z którego ze słowiańskich języków pochodzi. Mniemam, że to nasze wspólne dziedzictwo.
Alembik do produkcji pisco czyli winiaka czyli bimbru; technicznie to też wódka
    Kiedyś może zrobię wpis o tym, jak Polacy ukształtowali współczesny Świat (i nie chodzi tylko o modę), ale teraz o robocie. Ciekawe, czy pan Čapek koncepcję owego mechanicznego urządzenia zastępującego człowieka wziął z dawnych praskich legend. Oto bowiem – jak wieść gminna niesie – w Pradze – Złotej Pradze XVI wieku – tamtejszy uczony rabin, urodzony w Poznaniu, Jehuda Löw ben Becalel zwany Maharal stworzył był pierwszego androida (czyli maszynę – nie chcę napisać robota – kształtem swym przypominającą człowieka; cyborg z kolei to połączenie człowieka i maszyny – każdy mający implant słuchowy jest volens nolens cyborgiem) – golema. Ulepił go z wydobytej z Wełtawy gliny i natchnął do życia (czy też egzystencji) świętymi zwojami Tory. Ktoś powie: gdzie tu science-fiction, ale przypominam, że zaawansowana technologia jest nieodróżnialna od magii.
Wełtawa i Most Karola
Praska Staronowa Synagoga
    W każdym razie golem miał pracować i ochraniać praskich Żydów – ale w końcu się zbiesił (co jest lejtmotywem setek dzieł science-fiction i podobnych; weźmy taki Skynet z Terminatora czy Groka z Twittera) i trzeba go było wyłączyć. Podobno jednak do dziś stoi na jakimś strychu Starej Pragi, oblepiony pajęczynami czeka, aż ktoś go znajdzie i będzie umiał ponownie wzbudzić do życia.
Praga
    U nas jakoś silne społeczności żydowskie golema budować nie musiały – a stołeczny Kraków żydowskiego miasta, Kazimierza, dorobił się już w XV wieku. Prascy Starozakonni czekać musieli Józefowa w XVIII wieku, ale cóż. Mimo geograficznej bliskości losy Polaków i Czechów potoczyły się zgoła inaczej. Myśmy zdołali utrzymać niezależność, Królestwo Czeskie stało się częścią Rzeszy Niemieckiej (przez jakiś czas Praga była nawet cesarską siedzibą; o jej przepychu niech zaświadczy chociaż Most Karola na Wełtawie), a Czesi dostali Zachód wraz z całym dorobkiem kulturowym. Także z pogromami.
Pamiątka jednego z berneńskich pogromów - Fontanna Pożeracza Dzieci
    Ech, i tak od robota niechcący przeszedłem do Starozakonnych. Może trochę bez sensu, może nie – wszak we wczesnym Średniowieczu w Pradze, podobnie jak i na Wolinie, istniał olbrzymi targ niewolników. Czyli ludzi służących – pro maior pars – do robienia za kogoś jego pracy. Towaru dostarczały słowiańskie rody znajdujące się poza chrześcijańską ekumeną (sami Czesi schrystianizowani byli tylko pozornie – stąd walki biskupa Wojciecha z pogańskimi obyczajami swych praskich parafian), odbiorcami były głównie muzułmańskie kraje Islamu – od Bagdadu po Andaluzję. To prawdopodobnie w Pradze pewien żydowski kupiec, a pewnie i szpieg, 
Ibrahim ibn Jakub (swoją drogą z handlem ludźmi było u Starozakonnych jak z lichwą: mogli, jeśli dotyczyło to gojów; stąd byli takimi świetnymi pośrednikami w całym niewolniczym przemyśle) z Hiszpanii usłyszał o najpotężniejszym z owych słowiańskich watażków. Możliwe, że dopiero co ochrzczonego Mieszka tytułuje on Królem Północy.
Siedziba Mieszka, Króla Północy, i jego czeskiej małżonki
    Rychło jednak – w związku z postępami chrześcijaństwa – niewolnicze eldorado się skończyło, i na następny pik trzeba było poczekać do rozkwitu Imperium Osmańskiego. A później na rozkwit handlu transatlantyckiego. Kto przejął rynki w Stambule, czy był właścicielami niewolniczych statków, może się tylko Szanowny Czytelnik domyślać.

Stara Synagoga w Krakowie
    Dziś niewolnictwo niestety dalej istnieje, głównie w muzułmańskim Sahelu i Azji, a co do robotów – jeżeli całkowicie zastąpią człowieka w pracy, ten z nudów na pewno zacznie wymyślać jakieś bezeceństwa.

26 września 2025

Ziemniak

    Mięsko musisz zjeść, ale ziemniaczki możesz zostawić – któż z nas będąc dzieckiem nie słyszał tej frazy (albo – będąc dziadkiem czy rodzicem jej nie wypowiadał)?

Prekolumbijskie pola ziemniaczane

    No właśnie. To pokazuje tylko, jak gargantuiczną rolę – rolę wypełniacza, takiego biblijnego chleba powszedniego – w polskiej świadomości, kuchni i kulturze spełnia ta zamorska bulwa z rodziny psiankowatych, psianka ziemniak, Solanum tuberosum. Ziemniaki znane są też u nas jako pyry, pyrki czy perki (od miejsca pochodzenia, Peru), grule, bulwy albo bulby, barabole (nijak z czeskimi bramborkami nie powiązane), kompery, swapki... Jest więc o co się kłócić. Popularna nazwa to także pochodzące z Niemczyzny kartofle – tu źródłosłowem są trufle, grzyby dziś nieco bardziej cenne od poczciwych kartofelków. Francuzi w swym językowym prymitywizmie zwą je ziemnymi jabłkami. Fakt, i te, i te można w ognisku upiec. Same ziemniaki można podać na różne sposoby – oprócz wspominanych pieczonych – nie tylko z wody (a i tak inaczej w wodzie się gotuje obrane i pokrojone, inaczej w mundurkach – można je i uparować – inaczej młode). Dajmy na to: babka ziemniaczana, zwana kuglem. Frytki (pono w Belgii wynalezione, ale mi w Holandii bardziej smakują). Albo weźmy placki ziemniaczane – które dzieci i dziwacy jedzą z cukrem, dorośli na wytrawnie, niekoniecznie z mięsem - czy puree. Nie tylko u nas – tradycyjny colcannon zjadany z irish stew w dniu Świętego Patryka to przecież danie ziemniaczane (arcyziemniaczane, jak rzekłby Makłowicz spacerując po klifach Moheru). Zresztą Irlandczycy to nacja co najmniej tak samo zupno-ziemniaczana jak Polacy, a epidemia zarazy ziemniaczanej, fitoftory, spowodowała olbrzymi głód u ziemniakozależnej społeczności i wywołała masową migrację do Ameryki Północnej. Dało to USA drużynę Boston Celtics i jednego zastrzelonego prezydenta. Ba, nawet w krajach, gdzie ziemniak jest tylko kulinarnym dodatkiem można spotkać sympatyczną bulwę w najmniej spodziewanych momentach. Niedawno wspominałem o spotkaniu w Syrakuzach: kawałki ziemniaka leżały na pizzy.

Frytki belgijskie w Amsterdamie
Sycylijska pizza z ziemniakami

    Za naszą zachodnią granicą, w kraju także ziemniaczanym, hitem jest Kartoffelsalad, sałatka ziemniaczana. Ale i u nas trafia on jako baza do sałatki warzywnej (zwanej też rosołową, a w krajach Dzikiego Zachodu rosyjską) – bez względu na rodzaj użytego do niej majonezu. Jeśli zaś już jesteśmy przy kulinarnych konfliktach (placki ziemniaczane z cukrem, wojny majonezowe) przypominam, że osoby szkalujące dodawanie jabłka do sałatki nomen omen warzywnej używając argumentu, że to przecież owoc są w całkowitym błędzie – jabłoń rodzi szupinki, owoce rzekome.

Kwiat jabłoni, dający owoce rzekome

    Jedna szkoda, że udana ofensywa ziemniaka na polskie stoły ograniczyła rolę tych cudownych polskich kasz w diecie. Co prawda wybroniły się, ale sporo gatunków kasz zniknęło w mrokach dziejów. Warto dodać, że kartofle i zboża konkurują również w przemyśle spirytusowym – wódka ziemniaczana w mojej opinii jest smaczniejsza od zbożowej. Póki co nikt nie wynalazł piwa albo wina z pyrek robionego.

Bulwy ziemniaczane w Muzeum Przyrodniczym w Cuzco
Jakaś andyjska psianka, nie wiem, czy jadalna
    Jakie było więc moje zaskoczenie gdy trafiłem do ojczyzny ziemniaka – w Andy. W Peru bowiem istniej podobno 4000 tysiące (a w czasach prekolumbijskich pono jeszcze więcej ich było) odmian (czy też może gatunków/podgatunków) onej psianki (ogólnie Ameryka Południowa psiankowatymi stoi – weźmy pomidory czy papryki), a podstawą diety jest importowany ryż. Nawet nie lokalna komosa, quinoa, krewna naszej lebiody, tylko azjatyckie zboże (technicznie i ryż i komosę można by uważać w kuchni za rodzaj kaszy). Najczęściej ryż z kurczakiem – zamiast z dużo smaczniejszą kawią domową. Świnką morską znaczy.

Gryzoń z ziemniaczkami

    Do tego ryżu z kurczakiem czy innych ceviche albo anticuchos ziemniak trafia niezwykle rzadko – i to tylko li wyłącznie jako warzywko. Piochtanina taka, jak u nas buraczek czy marchewka. Szpinak. Warto dodać, że na talerzu wtedy i tak przegrywa z batatami czy maniokiem (albo i bananem). Przyznam, że było to dla mnie niepojęte.

Bulwy na targu nad Titicaca - prawdopodobnie nie tylko ziemniaki
Coś. Może szczawik bulwiasty, może ziemniak. Może coś innego.
    Może była to kwestia ekonomiczna, może element zagranicznych nowości? Przecież w Europie też dużo bardziej popularna jest dziś fasola niż ten cudowny – najlepsze warzywo – bób. A potomkowie Inków naszego strączkowego giganta przedkładają nad rodzimą fasolę. Swoją drogą hitem jest bób suszony, przegenialny w smaku. Trzeba tylko uważać, by nie ukruszyć sobie na nim zęba, co Autor był któregoś razu wziął i sobie uczynił.
Lima beans - jeden z gatunków fasoli jeszcze używany w Peru, w rejonie Icy. Nie łamie zębów.
    W Peru ziemniak nie został pokonany definitywnie tylko w wysokich górach – gdzie oprócz niego nic właściwie nie chce wyrosnąć. Tam też wyhodowano odmiany które poddają się liofilizacji – klimat wysokich Andów sprawia, że bulwy bardzo łatwo przemrozić i usunąć zeń wodę. Takie suszone ziemniaki długo się przechowują – a jake są w smaku to wspominałem zdaje się w czasie przeprawy po inkaskim wiszącym moście.

Tradycyjny andyjski most wiszący

    Jak nie wspominałem, to już mówię: takie w sumie średnie.

Tradycyjne liofilizowane indiańskie ziemniaki (czarne) wraz ze zwykłym kolegą

    Co ciekawe andyjska bulwa doczekała się w Polsce własnego pomnika – w Biesiekierzu na Pomorzu stoi sobie dumnie rzeźba ziemniaka.

Pomnik Ziemniaka
    Z czasów młodości pamiętam też, że zawsze wrzesień/październik pachniał dymem gorajek z łyntów (łęciny, łęty), czyli z ognisk tworzonych z suchych nadziemnych pozostałości ziemniaczanych krzaków. Nawdychał się tego człowiek sporo, i tylko mam nadzieję, że wyziewy te nie były trujące – jak trujące są pełne toksycznej solaniny jagody psianki ziemniaka. Dziś zresztą łyntów się już nie wypala, a i wykopki (przypominam, że ziemniaki tradycyjnie kopie się dziabką!) zmieniły termin – pierwsze plony ziemniaka potrafimy uzyskać już na początku maja, w czasie gdy kiedyś dopiero bulwy wyjmowało się z kopców (pamiętam, że w dniach awarii w elektrowni w Czarnobylu właśnie wyjmowaliśmy pyrki przygotowując je do sadzenia). Dziś zresztą ziemniaków też się nie kopcuje. Ot, nowoczesność w domu i zagrodzie.

Wesołe ziemniaczki w knajpie serwującej turecki/bałkański kumpir - nadziewanego pieczonego ziemniaka - w Luksemburgu

    I tylko ziemniaczki dalej można zostawić – jak się zje mięsko.

19 września 2025

U Karola, dziadka Europy

    Był lutowy mroczny – nie dlatego, że akurat byłem w Niemczech, tylko po prostu: gęste chmury ograniczały dostęp Słońca – poranek, może niezbyt śnieżny, za to równie mało mroźny. Choć absolutnie nie było ciepło – wiatr i zwyczajna w krajach klimatu kontynantelnego morskiego wilgoć mocno dawała się we znaki. Ponura zima nad Dolnym Renem nie brała jeńców – i mam nadzieję, że bywa czasami inna, choć nie postawiłbym na to wielkich pieniędzy. Rzymianie, którzy założyli tu swoje miasto (Aquisgranum, na cześć celtyckiego Granusa, utożsamianego z Apollinem czy Asklepiosem) w takie dni zapewne gromadzili się przy termalnych wodach będących do dziś bogactwem tego miasta.
Resztki Aquisgranum
    Ja na termalne zabawy nie miałem czasu – musiałem dostać się do nieodległego Maastricht, miasta równie wiekowego co Akwizgran – Aachen – Aken – Aix-en-Chapelle, i równie, mimo wesołych karnawałowych dekoracji, ponurego w tych dniach. Wracałem z Teneryfy (stąd i szok termiczny), i tak zaplanowałem podróż, by oprócz przesiadki w Niderlandach zajrzeć właśnie do dawanej stolicy Imperium Karolingów.

Grasshaus z XIII wieku, acz na karolińskich fundamentach na akwizgrańskiej starówce
Karnawałowe Maastricht
    A było na co popatrzeć – wszak na swoją główną siedzibę miejsce to wybrał nie kto inny jak Karol Wielki.
Carolus Magnus
    Fakt, niewiele z pałacowego założenia Imperatora zostało – ale Pfalzkapelle, Kaplica Pałacowa, cud architektury, swego czasu największa kamienna konstrukcja na północ od Alp i grobowiec cesarza – dalej stoi.

Katedra w Akwizgranie zawierająca Pfalzkapelle
    Budynek wzorowany był podobno na późnorzymskim kościele San Vitale w Rawennie, ostatniej stolicy zachodniorzymskiej. Karol Wielki świadomie chciał nawiązać do czasów rzymskich, i odbudować Zachodnie Cesarstwo w opozycji do Bizancjum. Dwieście lat później ten sam plan powzięli Ottonowie, Wielki i Rudy).

Kościół św Witalisa w Rawennie
    Kaplica okazała się trwalsza niż ogromne Karolowe władztwo, rozciągające się od Hiszpanii po Węgry (choć oczywiście obu tych tworów technicznie jeszcze nie było).
Girona w pirenejskich marchiach chroniących od Zachodu Imperium Karolingów
Stolica panońskiego Księstwa Błatneńskiego, karolińskiego lennika
    Nie ma co ukrywać, że zabytków z czasów karolińskich nie zachowało się zbyt wiele – 1200 lat wojen od czasu do czasu tylko przerywanych pokojem zrobiło swoje – stąd taka moja ogromna chęć zobaczenia owej kaplicy, będącej dziś częścią akwizgrańskiej katedry.
Lindenhof w Zurychu, miejsce po karolińskim pałacu
    Rzecz jednak nie była łatwa – wspominałem, był lutowy poranek, zaraz musiałem wsiadać w PKS (czy tam w niemieckie PKP) na lotnisko w Maastricht – katedra była zamknięta. Otworzyć wrota miała za kilka godzin, kiedy już będę czekał na samolot do Polski (kraju, gdzie macki Karolingów nie sięgnęły). Podszedłem jednak do głównego wejścia – romańskiego, czyli nieco młodszego od kaplicy (prezbiterium katedry to typowy gotyk). Patrzę: drzwi uchylone. No to wchodzę cichutko do środka. Nikogo... A nie! Jednak ktoś jest w środku. Dostrzegł mnie. To jeden z członków obsługi tego zacnego miejsca. Zakrystianin, powiedzmy.
    - Jeszcze zamknięte – stwierdza oczywistość.
    - Wiem – przyznaję ze skruchą – ale zaraz mam samolot, i później nie będę mógł zobaczyć – robię słodkie oczka Kota ze Shreka, zapewne niezbyt mi się to udaje, ale zakrystianin po chwili przemyśleń kiwa głową.
    - Proszę wejść, ale na chwilkę tylko. W końcu jest zamknięte.
    - Oczywiście.
    Nie byłem wewnątrz długo – ale za to sam. Mogłem w spokoju pokontemplować nie tylko relikwiarz ze szczątkami świętego (tak, Karola Wielkiego kanonizowano; uczynił to po prawdzie antypapież, więc jest z tym trochę przepychanek, ale otoczony jest lokalnym kultem; czci się go zresztą nie tylko tam, o czym za chwilę) ale i wspaniały tron cesarski (trochę późniejszy niż Karol), wspaniały kandelabr cesarza Fryderyka czy bizantyjskie w swej formie zdobienia. Cudna sprawa – pomijając ładunek historyczny to za sam kształt katedry należał jej się wpis na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO.

Wnętrze Pfalzkapelle
Grób Karola Wielkiego
    Ciągnące się od Danii po Rzym imperium niewiele przeżyło swojego twórcę. Na szczęście dla cesarza przeżył go tylko jeden pretendent, syn Ludwik, ale już wnuków było trzech – i ci wzięli się za łby, o czym zdaje się wspominałem już przy okazji wpisu o Strasburgu.
Strasburg - miejsce Przysięgi Strasburskiej młodszych wnuków Karola
Europarlament w Brukseli
    I Brukseli – wszak pierwotne państwa Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej mentalnie odwoływali się właśnie do jedności Europy w czasach pierwszych Karolingów (szkoda tylko, że nas, nijak z tą historią niepowiązanych, na siłę chcą wtłaczać we wspólną narrację; Europa ukształtowała się jako kontynent wielu tradycji, nie jest jednorodna).
Prawosławny monastyr w podlaskim Supraślu
    Dziedzictwo Karola Wielkiego – dziś oczywiste – przez kilkaset lat wcale nie było aż tak widoczne. Dopiero XIX wiek (i XX) jakby na nowo odkrywa tę postać. Charlemagne staje się ojcem narodu w Republice i Cesarstwie Francuskim – w opozycji do Ancient Regime. Karl der Gross pojawia się u niemieckich romantyków jako źródło niemieckości Europy – a od artystów poprzez filozofów przechodzi ta koncepcja na niemieckojęzycznych polityków (warto dodać, że najsłynniejszy z nich, działający w pierwszej połowie XX wieku, też był malarzem-akwarelistą). Żeby było zabawniej sam Karol nie był ani Niemcem ani Francuzem. Ale przecież nie o fakty chodzi w polityce historycznej. Nam też ostatnio na potęgę bohaterów kradną nowe państwa Europy Wschodniej, a my w sumie nic z tym nie robimy. Smutne.
Niszczejące polskie dziedzictwo na Wschodzie

12 września 2025

Społeczeństwo obywatelskie

    Powoli kończę serię wpisów o Szwajcarii (a o dawnych ziemiach Imperium Karolingów na tą chwilę tylko jeden jeszcze planuję – choć skoro zajmowało pół Europy, to jeszcze wróci, niczym gristoj – radzieckie wino musujące produkowane metodą szampańską acz szampanem nie mogące się zwać – na sylwestra; to pewne), to postanowiłem nieco odkłamać informacje o sielskim życiu w tym dziwnym alpejskim tworze.
Wędrówka po alpejskich ścieżkach
    Acz niezwykle malowniczym, inspirującym malarzy czy pisarzy. Wszak w wodospadzie Reichenbach ginie Sherlock Holmes (Arthur Conan Doyle po kilku latach go wskrzesza – trudno powiedzieć, czy sprawiły to prośby fanów, czy ich pieniądze), a alpejska burza gdzieś podle Jungfrau chyba znalazła się w Hobbicie jako starcie górskich olbrzymów (mnie zaskoczyła burza w Andach, ale w żadną powieść tego nie wplotłem póki co). Literackie wampiry i potwór Frankensteina pochodzą znad Jeziora Genewskiego. Szkoda, że Mont Blanc nie jest w Szwajcarii, bo mógłbym jeszcze o Kordianie wspomnieć, i o tym, że jednym z pierwszych zdobywców (i pierwszym Polakiem) był Jacek Malczewski. Malarz.

Podpis Lorda Byrona na Zamku Chillon nad Jeziorem Genewskim
Mont Blanc - po sąsiedzku
    Niestety, póki co w rejonie Jungfrau nie byłem, a i Reichenbachu koło Berna nie widziałem. To inny landszaft wkleję.
Przełęcz Fluela
    Jakby nie było – jawi nam się Szwajcaria jako kraj spokoju, dobrobytu i wolności. Tak. Warto dodać, że wojny domowe w Konfederacji Szwajcarskiej ustały dopiero z połową XIX wieku – w efekcie czego postanowili Szwajcarzy stworzyć instytucje ogólnozwiązkowe – jak choćby parlament, ulokowany w Bernie. Dzięki tej decyzji mogą kartografie w spokoju sumienia umieszczać na mapach szwajcarską stolicę – choć de iure kraj nie ma grodu stołecznego.

Gmach szwajcarskiego parlamentu
    Z tym brakiem spokoju wiąże się też dobra renoma Szwajcarów jako najemnych żołdaków. Jeżeli co chwila walczysz z sąsiednimi kantonami (chociażby o religię, jak wspominałem przy wpisie o Huldrychu Zwinglim; przy okazji opowieści Zurychu nie wspominałem, że w wyniku awanturniczej postawy miasta-państwa na jakiś czas wywalono je z szeregów Starej Konfederacji Szwajcarskiej), a do tego mieszkasz w ubogich górach i masz nadprodukcję dzieciaków nie dziwota, że wysyłasz je w kamasze. Który przeżyje, będzie bogaty. Sławę szwajcarskich wojowników umacniają też zwycięstwa nad Burgundią i Habsburgami (Arnold Winkelried to co prawda postać fikcyjna, ale zwycięstwa pod Sempach czy Murten/Morat są jak najbardziej prawdziwe). Nawet słynny papież-wojownik Juliusz II zaciągnął szwajcarskich najemników – Gwardia Szwajcarska do dziś ochrania Państwo Watykan.
Miejsce pracy Gwardii Szwajcarskiej
    Ale Szwajcarzy przez wieki ochraniali różne koronowane głowy. To oni poświęcili życie chroniąc Ludwika XVI w czasie Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Jak wiemy, finalnie król został zgilotynowany, ale w Lucernie ocalali z masakry najemnicy zafundowali zmarłym towarzyszom pomnik Lwa (autorstwa pana Thorvaldsena, tego od warszawskiej konnej statuy Józefa Poniatowskiego). To jeden z emblematycznych landszaftów miasta.
Lew Lucerny
    Co do Gwardii Szwajcarskiej w Watykanie, mówi się, że to jest jedyny regularny oddział szwajcarskiego wojska. W sumie... Konfederacja Szwajcarska nie posiada armii jako takiej – natomiast każdy obywatel ma obowiązek odbyć przeszkolenie wojskowe, i być gotowym na mobilizację w wypadku zagrożenia. Najczęściej posiada też w domu służbową (tj. taką, którą będzie mógł użyć gdy powołają go do sformowanej dekretem mobilizacyjnym milicji) – acz nie wolno mu posiadać do niej amunicji. Każdy kanton ma własne przepisy, ale generalnie kraj jest jednym z najlepiej uzbrojonych na Świecie. To jeden z powodów, dla których nikt na Szwajcarię nie napada. Z każdego okna może paść strzał w przeciwnika. Mimo to w latach 30-tych zeszłego wieku Szwajcarzy sporo zainwestowali w konstrukcje obronne (normalnie, bunkrów jak w Albanii). Cóż, jeśli graniczy się z Niemcami zawsze trzeba być czujnym.

Bunkier w Zurychu
Panorama doliny Renu: kanton Sankt Gallen i austriacki Vorlarberg
Przeciwczołgowe zęby smoka
   
Drugim powodem nieatakowania Konfederacji Szwajcarskiej jest fakt trzymania przez nich kasy – najczęściej obu stron konfliktu. To kolejna z przyczyn bogactwa obywateli kraju.

Jezioro Zuryskie w Zurychu, finansowym centrum kraju
    Fakt, że mieszkańcy Szwajcarii zarabiają bardzo dużo – ale płacą też niezwykle wysokie podatki (najczęściej jednak lokalnie, do kasy kantonalnej), dla nas czasem dziwne. Ot, chociażby od posiadania psa. W niektórych kantonach należy dodatkowo przechodzić odpowiednie szkolenia z obsługi zwierzęcia, albo uzyskać zezwolenie od sąsiadów. O ubezpieczeniu OC nawet nie wspominam.
    - Mówią, że u nas diktatura – westchnął znajomy Azer z którym kilkukrotnie byłem w Szwajcarii – A gdzie tu wolność? Nu, tyla zakazów? U nas wolność, tu diktatura.
    Coś w tym jest – w Szwajcarii wolno tylko to, co nie jest zakazane. A zakazów tam wiele. I nikt ich nie łamie, bo stworzono już tam społeczeństwo obywatelskie pełną gębą.

Pomnik demokracji bezpośredniej w Appenzellu
    Co to takiego, to kiedyś już na blogu wspominałem, przy okazji wizyty w Australii, gdzie takież społeczeństwo też istnieje. Jak się komuś linka nie chce klikać, to przytoczę definicję jaką uraczył mnie tamtejszy Polonus, Janusz:
    - Społeczeństwo obywatelskie to takie, w którym każdy na każdego doniesie, jak tylko zobaczy, że robisz coś złego. Nieważne, czy sąsiad, czy szwagier: złamiesz zakaz, to od razu zakapuje.
    Słysząc takie rewelacje znajomy Azer pokręcił ze smutkiem głową, machnął ręką i westchnął:
    - A eto u nas niby diktatura...

Ebenalp - schronisko Aescher
Säntis w Alpach Appenzellskich
Przełęcz Bernina

Najchętniej czytane

Pyzy

     Pozostając jeszcze przez chwilę (przynajmniej na początku wpisu) przy Republice Czeskiej (uwaga: ostatnio Czesi na skróconą nazwę swo...