O wyprawie na Koniec Świata pisałem
już przy okazji relacji w wyjazdu na poszukiwanie polskiego Stonehenge (na końcu wpisu zresztą wrzucę główną atrakcję z
owego Końca Świata) ale takich krańcowych miejsc jest całkiem sporo – albo było, bo w zależności od punktu widzenia,
geopolityki czy innych stosunków krańce Świata mogą wypadać w
naprawdę różnych miejscach.
I tak na przykład dla
niemieckojęzycznych osadników podążających w XIII i XIV wieku na
Wschód Europy w poszukiwaniu ziemi czy szczęścia i przygód takim
krańcem – Świata i Cywilizacji – były tereny zwane
Burzenlandem. Albo Barcasagiem.
Tak, brzmi zagadkowo, prawda? Niewiele osób o tym
słyszało. Otóż Burzenland przez wieki stanowił wschodni kraniec
Królestwa Węgier, a konkretniej jego części w zależności od
języka zwanej Erdely, Siebenburgen, Ardeal, Transilvania – czy
Siedmiogród. Burzenland to była ta najbardziej zewnętrzna część,
wciśnięta pomiędzy Karpaty Wschodnie a Południowe – stolicą
której zostało założone przez Krzyżaków miasto Corona.
|
Rynek w Braszowie
|
O
Krzyżakach dopiero co pisałem – władcy Węgier wynajęli ich do
ochrony saskich osadników przed napływającymi z i zza Karpat
niebezpieczeństwami – wszak Sasi Siedmiogrodzcy zaczynali się
bogacić, a takie działania zawsze sprowadzają tych, którzy chcą
poprawić swój los bez zbędnych nakładów pracy. Krzyżacy dobrze
wywiązali się ze swojej misji, niemniej kiedy próbowali zyskać
większą autonomię król Andrzej II bez pardonu ich wygnał.
Niemniej miasta i warownie zostały – takie jak chociażby
wspomniany już przeze mnie zamek w Bran. |
Zamek w Bran
|
|
Pasterski krajobraz Wyżyny Siedmiogrodzkiej
|
Zakon krzyżacki musiał
więc poszukać sobie innych rubieży – i co wiemy z historii
znalazł je nad Bałtykiem – ale Burzenland pozostał krainą
graniczną. I atmosferę tego Krańca Świata, przyczółka
Zachodniej Cywilizacji sterczącego pośród niebezpieczeństw Karpat
i Siedmiogrodu najlepiej chyba oddaje stare miasto Braszowa. Tak
bowiem dziś nazywa się Corona, stolica Burzenlandu (oczywiście, jak
każde miasto tkwiące na styku kultur, języków i narodów ma wiele
nazw: poza łacińską Coroną jest i węgierskie Brasso, rumuńskie
Brasov czy niemieckie Kronstadt; miejscowi Sasi mówili
Krunen; komuniści zaś nadali mu miano seryjnego ludobójcy, jak to komuniści: Orasul Stalin). |
Braszów w cieniu wzgórza Tompa
|
Miasto położone jest pomiędzy dawnym krzyżackim
zamkiem a wzgórzem Tompa – i rzeczywiście otoczone jest, niczym
koroną, wianuszkiem wzgórz (oraz olbrzymimi Karpatami z pasmem
Bucegi na czele). W Średniowieczu opasane też było murami, z
których spora część się zachowała.
|
Mury miejskie Braszowa
|
|
Jedna ze średniowiecznych baszt
|
|
Brama Katarzyny
|
O. Mury miejskie. Jeśli
ktoś myśli, że jest to li tylko konstrukcja mająca chronić
mieszkańców jest w olbrzymim błędzie. Mur miejski wyznacza dużo
ważniejszą granicę – granicę obowiązywania Prawa. Tu, wewnątrz
murów jest ład i porządek, za murami – chaos i
niebezpieczeństwo. Tu: Europa, cywilizacja. Tam: dziki świat,
niemal Azja. Założone na prawie niemieckim miasto ma rynek,
regularną siatkę ulic – przedmieścia Braszowa są budowane
niedbale, bez planu. |
Schei i chaotyczna dawna zabudowa
|
Ta granica cywilizacji zachowała się o
dziwo w mieście. Jest to Brama Schei. Jeśli kiedykolwiek będziecie
w Braszowie przejdźcie przez nią. W Średniowieczu byłby to krok
ze światłości w ciemność – no, chyba, żebyście zaczęli
zwiedzanie od dawnego wołoskiego przedmieścia Schei, ze
średniowieczną cerkwią i najstarszą wołoską/rumuńską szkołą:
wtedy wkraczalibyście w krąg cywilizacji Zachodu. Choć oczywiście
nie byłoby to takie łatwe. Posiadający prawa i przywileje
braszowscy mieszczanie bardzo pilnowali swojego – głównie
kupieckiego – monopolu i nie wpuszczali do miasta byle kogo.
Słowianie i Wołosi z przedmieść mogli wchodzić w obręb murów
zaledwie kilka razy do roku – i to przez tą jedną specjalną
bramę. Czemu takie obostrzenia? Otóż prawo obowiązujące w
lokowanych miastach jasno mówiło: miejskie powietrze czyni wolnym.
Wystarczyło pomieszkać rok i jeden dzień (najczęściej) i
zyskiwało się wszystkie mieszczańskie przywileje (analogicznie:
wyprowadzka powodowała utratę praw po jakimś czasie) – a
Braszowianie, jak każda korporacja, dzielić się nimi nie
chciała.
|
Brama Schei w swojej XVIII-wiecznej odsłonie
|
|
Średniowieczna cerkiew św Mikołaja w Schei
|
Wiadomo bowiem: im więcej osób może partycypować w
zyskach – głównie handlowych – miasta, tym owe profity będą
mniejsze. A Braszowianie handlowali, i to bardzo rentownie. Był to
bowiem ostatni punkt na zachodnioeuropejskich szlakach handlowych
(analogicznie jak nasz Lwów – z którego też ruszano poza obręb
cywilizacji europejskiej). Po wyjściu za mury miejskie zaczynał się
nieprzyjazny świat Karpat a potem Imperium Otomańskiego i jego
wołoskich lenników. Dalej zaś – za Konstantynopolem – była
już całkiem Azja: Bliski Wschód i Persja. Ściągano stamtąd masę
luksusowych towarów, ale wyprawa taka obarczona była olbrzymim
ryzykiem – wielu kupców nie wracało. Natomiast jeśli im się
udało...
A. Taka ciekawostka. Czy tylko mi braszowski rynek przypomina ten, dużo młodszy, w Białymstoku (też przecież mieście granicznym)? |
Rynek w Białymstoku
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz