Tłumacz

29 lipca 2022

Braszów - na końcu Świata cz. 1

    O wyprawie na Koniec Świata pisałem już przy okazji relacji w wyjazdu na poszukiwanie polskiego Stonehenge (na końcu wpisu zresztą wrzucę główną atrakcję z owego Końca Świata) ale takich krańcowych miejsc jest całkiem sporo – albo było, bo w zależności od punktu widzenia, geopolityki czy innych stosunków krańce Świata mogą wypadać w naprawdę różnych miejscach.
    I tak na przykład dla niemieckojęzycznych osadników podążających w XIII i XIV wieku na Wschód Europy w poszukiwaniu ziemi czy szczęścia i przygód takim krańcem – Świata i Cywilizacji – były tereny zwane Burzenlandem. Albo Barcasagiem.
    Tak, brzmi zagadkowo, prawda? Niewiele osób o tym słyszało. Otóż Burzenland przez wieki stanowił wschodni kraniec Królestwa Węgier, a konkretniej jego części w zależności od języka zwanej Erdely, Siebenburgen, Ardeal, Transilvania – czy Siedmiogród. Burzenland to była ta najbardziej zewnętrzna część, wciśnięta pomiędzy Karpaty Wschodnie a Południowe – stolicą której zostało założone przez Krzyżaków miasto Corona.

Rynek w Braszowie
    O Krzyżakach dopiero co pisałem – władcy Węgier wynajęli ich do ochrony saskich osadników przed napływającymi z i zza Karpat niebezpieczeństwami – wszak Sasi Siedmiogrodzcy zaczynali się bogacić, a takie działania zawsze sprowadzają tych, którzy chcą poprawić swój los bez zbędnych nakładów pracy. Krzyżacy dobrze wywiązali się ze swojej misji, niemniej kiedy próbowali zyskać większą autonomię król Andrzej II bez pardonu ich wygnał. Niemniej miasta i warownie zostały – takie jak chociażby wspomniany już przeze mnie zamek w Bran.

Zamek w Bran

Pasterski krajobraz Wyżyny Siedmiogrodzkiej
    Zakon krzyżacki musiał więc poszukać sobie innych rubieży – i co wiemy z historii znalazł je nad Bałtykiem – ale Burzenland pozostał krainą graniczną. I atmosferę tego Krańca Świata, przyczółka Zachodniej Cywilizacji sterczącego pośród niebezpieczeństw Karpat i Siedmiogrodu najlepiej chyba oddaje stare miasto Braszowa. Tak bowiem dziś nazywa się Corona, stolica Burzenlandu (oczywiście, jak każde miasto tkwiące na styku kultur, języków i narodów ma wiele nazw: poza łacińską Coroną jest i węgierskie Brasso, rumuńskie Brasov czy niemieckie Kronstadt; miejscowi Sasi mówili Krunen; komuniści zaś nadali mu miano seryjnego ludobójcy, jak to komuniści: Orasul Stalin).
Braszów w cieniu wzgórza Tompa
    Miasto położone jest pomiędzy dawnym krzyżackim zamkiem a wzgórzem Tompa – i rzeczywiście otoczone jest, niczym koroną, wianuszkiem wzgórz (oraz olbrzymimi Karpatami z pasmem Bucegi na czele). W Średniowieczu opasane też było murami, z których spora część się zachowała.
Mury miejskie Braszowa
Jedna ze średniowiecznych baszt
Brama Katarzyny
    O. Mury miejskie. Jeśli ktoś myśli, że jest to li tylko konstrukcja mająca chronić mieszkańców jest w olbrzymim błędzie. Mur miejski wyznacza dużo ważniejszą granicę – granicę obowiązywania Prawa. Tu, wewnątrz murów jest ład i porządek, za murami – chaos i niebezpieczeństwo. Tu: Europa, cywilizacja. Tam: dziki świat, niemal Azja. Założone na prawie niemieckim miasto ma rynek, regularną siatkę ulic – przedmieścia Braszowa są budowane niedbale, bez planu.
Schei i chaotyczna dawna zabudowa
    Ta granica cywilizacji zachowała się o dziwo w mieście. Jest to Brama Schei. Jeśli kiedykolwiek będziecie w Braszowie przejdźcie przez nią. W Średniowieczu byłby to krok ze światłości w ciemność – no, chyba, żebyście zaczęli zwiedzanie od dawnego wołoskiego przedmieścia Schei, ze średniowieczną cerkwią i najstarszą wołoską/rumuńską szkołą: wtedy wkraczalibyście w krąg cywilizacji Zachodu. Choć oczywiście nie byłoby to takie łatwe. Posiadający prawa i przywileje braszowscy mieszczanie bardzo pilnowali swojego – głównie kupieckiego – monopolu i nie wpuszczali do miasta byle kogo. Słowianie i Wołosi z przedmieść mogli wchodzić w obręb murów zaledwie kilka razy do roku – i to przez tą jedną specjalną bramę. Czemu takie obostrzenia? Otóż prawo obowiązujące w lokowanych miastach jasno mówiło: miejskie powietrze czyni wolnym. Wystarczyło pomieszkać rok i jeden dzień (najczęściej) i zyskiwało się wszystkie mieszczańskie przywileje (analogicznie: wyprowadzka powodowała utratę praw po jakimś czasie) – a Braszowianie, jak każda korporacja, dzielić się nimi nie chciała.
Brama Schei w swojej XVIII-wiecznej odsłonie
Średniowieczna cerkiew św Mikołaja w Schei
    Wiadomo bowiem: im więcej osób może partycypować w zyskach – głównie handlowych – miasta, tym owe profity będą mniejsze. A Braszowianie handlowali, i to bardzo rentownie. Był to bowiem ostatni punkt na zachodnioeuropejskich szlakach handlowych (analogicznie jak nasz Lwów – z którego też ruszano poza obręb cywilizacji europejskiej). Po wyjściu za mury miejskie zaczynał się nieprzyjazny świat Karpat a potem Imperium Otomańskiego i jego wołoskich lenników. Dalej zaś – za Konstantynopolem – była już całkiem Azja: Bliski Wschód i Persja. Ściągano stamtąd masę luksusowych towarów, ale wyprawa taka obarczona była olbrzymim ryzykiem – wielu kupców nie wracało. Natomiast jeśli im się udało...
    Następna część w poniedziałek, już w sierpniu.


A. Taka ciekawostka. Czy tylko mi braszowski rynek przypomina ten, dużo młodszy, w Białymstoku (też przecież mieście granicznym)?
Rynek w Białymstoku

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Cziatura

     Zostajemy na blogu na terenach byłego ZSRS, acz w miejscu o dużo dłuższej i jeszcze mniej znanej w Polsce historii . Choć także będą po...