Pierwszy raz w Brukseli byłem wiele
lat temu, choć już po przystąpieniu (przy moim gorącym sprzeciwie
wyrażonym w referendum akcesyjnym) Polski do tworu zwanego Unią
E***pejską (netykieta wymaga, by wyrazy obelżywe wykropkowywać),
powstającego właśnie z przekształcenia Wspólnoty Europejskiej.
Spacerując po belgijskiej stolicy w końcu zadreptałem i pod
Europarlament, przeniesiony tu ze Strasburga z powodu nadmiaru
darmozjadów posłów.
Nie będę ukrywał, że architektura
owego zgromadzenia mnie zachwyciła. Nie zrobiła tego. Ot, taka
większa szklarnia. Dużo większe wrażenie zrobiły na mnie
okoliczne dzielnice. Architektonicznie nieco przypominały Łódź
(delikatnie skrzyżowaną z Gdańskiem) – w końcu oba miasta leżą
na Europejskim Szlaku Architektury Secesyjnej (razem z takimi tuzami
art-noveau jak Barcelona, Wiedeń czy Ryga), choć uczciwie trzeba
przyznać, że dzieła Landau-Gutentegera i Landego, w przeciwieństwie do prac
Victora Horty nie zostały docenione przez UNESCO. Trochę bardziej
też się sypią.
W każdym razie oba miasta zanotowały
gwałtowny rozwój w XIX wieku, jedno jako główny ośrodek
przemysłowy Imperium Rosyjskiego, drugie jako stolica nowopowstałego
Królestwa Belgii. Ale ad rem: wszedłem w te, zdawałoby się,
leżące w sercu Europy dzielnice, i spotkał mnie szok kulturowy.
Oto nagle – pomijając architekturę – przeniosłem się do
Afryki Północnej. Albo na Bliski Wschód. Pojawiły się tamtejsze
tradycyjne stroje, sklepiki z opisami w alfabecie arabskim (czasem
też po francusku – oryginalnie leżąca w Brabancji Bruksela była
niderlandzkojęzyczna, ale jako, że Belgia została krajem
frankofońskim szybko zmienił się profil językowy stolicy;
dwujęzyczne tablice w mieście to tylko kurtuazyjny układ w stronę
mających silny ruch separatystyczny Flamandów). Byłem lekko skonsternowany – a było to prawie dwadzieścia lat temu. Dopiero po latach
człowiek dowiedział się, że władze belgijskie pozwoliły na
powstanie takich gett i nie ingerowały w ich życie – w zamian za
co kraj miał być wolny od zamachów terrorystycznych.
Międzykulturowe Gentelmens's agreement sprawdza się niezwykle
rzadko (o ile w ogóle), więc i w Belgii wojna cywilizacji w końcu przyniosła
ofiary (choćby zamach na lotnisku w Charleroi), i do imigranckich
dzielnic, takich jak Molenbeek w końcu wkroczyły belgijskie
służby. Było już jednak trochę za późno.
I tak chodziłem
sobie po tej Brukseli, zwiedzałem, podjechałem do przeuroczej
Brugii, trafiłem na imprezę techno (nie to, żebym uznawał tego
typu rozrywkę – po prostu bilet był tańszy niż jakikolwiek
nocleg, a jako biedny student liczyłem wtedy każdy grosz; kolega
zaproponował taką alternatywę; impreza była w starej fabryce,
wzięto nas za dilerów, spotkaliśmy Belga z niemieckojęzycznej
części kraju, którego babcia była Polką – umiem po polsku,
chwalił się chłopak, Babcia woła do mnie: ty szwynio – długo
by opowiadać, a jeszcze jakiś niepełnoletni przeczyta), zwiedziłem
piękną gotycką katedrę (naprawdę, całkiem, całkiem – pod
wezwaniem Michała Archanioła, patrona Brukseli, i świętej Guduli,
średniowiecznej księżniczki) aż wreszcie trafiłem na główny
plac starej Brukseli.
Ów centralny plac zwie się, w zależności
od języka La Grand-Place lub Grote Markt. Więc tak sobie szedłem,
wyjrzałem zza węgła i stanąłem jak wryty. W słońcu kamienice
(odbudowane po francuskim bombardowaniu w końcu XVII wieku) aż
lśniły od złota, a cudowny ratusz – wzór dla XIX-wiecznej
architektury neogotyckiej – onieśmielał. Zaprawdę, słusznie
UNESCO uczyniło wpisując go na swoją Listę Dziedzictwa
Ludzkości.
Chociażby tylko po to warto było odwiedzić
Brukselę (bo lepsze pralinki, wynalezione w Belgii przecież, jadłem
w Brugii, a o flamandzkich frytkach już pisałem, że wolę je na
sposób holenderski). Tamtego razu odwiedziłem także inną znaną z
bedekerów atrakcję miasta – Manneken Pis, sikającego chłopca.
I, jak każdy, rozczarowany zostałem rozmiarem owej niewielkiej
fontanny. Wtedy posążek przebrany był za coś wyglądające na
rycerza Jedi, gołego zobaczyłem wiele lat później.
Modernizm i
nowoczesność w Brukseli uderzyły znacznie wcześniej niż w
Polsce, więc już w latach 80-tych zeszłego stulecia dobudowano
także sikającą dziewczynkę (obecnie jest jeszcze pies), co chyba
nie jest przesadnie udanym pomysłem. Sikający chłopiec jest bowiem
zjawiskiem dość frywolnym, natomiast goła dziewczynka, cóż...
Sami sobie dopowiedzcie.
Co zaś się tyczy rzeczy nieprzyjemnych
– odwiedzając ostatnio Brukselę z grupą młodzieży także
trafiłem pod Parlament Europejski (podjechaliśmy autokarem, nie
trzeba było dreptać po ościennych ulicach). Wysiedliśmy. I w owo
piękne przedpołudnie przywitał nas straszny swąd szamba. Ktoś
powie: cóż, zdarza się, w każdym mieście może wywalić
kanalizacja (a w Warszawie to nawet często – i nie mówię o
zrzucie ścieków do Wisły), stąd ten zapach. I zapewne ten ktoś
miałby rację. Widząc jednak kolejne skandale korupcyjne w Unii
E***pejskiej, działania tamtejszych instytucji wymierzone w
suwerenne państwa członkowskie, poziom intelektualny większości
europosłów można było sobie pomyśleć: nie ma przypadków, są
znaki.
W końcu musi to upaść.
![]() |
Parlament Europejski |
![]() |
Łódzka secesja |
![]() |
Bruksela |
![]() |
Katedra śś Michała Archanioła i Guduli |
![]() |
Wielki Plac z ratuszem |
![]() |
Dom Królewski |
![]() |
Pozłacane kamienice |
![]() |
Sikający Chłopczyk |
![]() |
Sikająca Dziewczynka |
![]() |
Efekty wprowadzania socjalizmu - kościół farny w Kostrzynie nad Odrą |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz