Poprzedni wpis był – wyjątkowo –
w czwartek, gdyż opowiadał był właśnie o czwartkowym jakże
istotnym dla mojej rodzinnej społeczności wydarzeniu jakim był –
i jest – targ.
Jak wspominałem jego historia sięga
Średniowiecza i przywilejów handlowych wystawionych bodajże przez
króla Władysława Jagiełłę (a może był to sam donator praw
miejskich, książę sieradzki Leszek Czarny? Ech, zawodna ta ludzka
pamięć, a szukać po źródłach nie mam czasu, bo póki co jestem
w rozjazdach, jak następną zarazę wymyślą to poszukam
informacji) – ale już wcześniej miasto Warta otrzymało prawo
składu: kupiec podróżując szlakiem handlowym musiał obowiązkowo
zatrzymać się w mieście i wystawić swój towar (albo zapłacić,
proste), istniała tu też komora celna. Oprócz tego miasto miało
prawo organizować cztery jarmarki – aż się prosi napisać:
doroczne jarmarki, ale byłby to trochę pleonazm, wszak jarmark,
Jahrmarkt, to tyle co doroczny targ.
Rynek warcki |
To nie jedyne niemieckie słowo
dotyczące handlu – miasta w średniowiecznej Polsce zakładano
wszak na prawach pochodzących z terenów Cesarstwa Niemieckiego,
zasadźcami i pierwszymi mieszczanami (przynajmniej na początku)
byli obywatele niemieckojęzyczni – stąd znajomość tego języka
wśród patrycjatu musiała być znaczna. Także Warta na początku
swojej miejskiej drogi (około 1255 roku) otrzymała obok
słowiańskiej nazwę Liebewarde, szybko jednak zanikłą. Także
wśród zanotowanych średniowiecznych mieszczan warckich imion
stricte niemieckich jest jak na lekarstwo, przydomków zaś wcale
(ciekawostka: wedle legendy miasto założyli niemieccy jeńcy
wojenni – nie ma na to żadnych dowodów oraz trudno zlokalizować
z której to wojny mieliby pochodzić). Handlowo-urbanistycznym
słowem pochodzenia niemieckiego jest rynek. Wywodzi się on od
niemieckiego Ring – okrąg, bowiem główny plac nowolokowanych
miast, ozdobiony ratuszem i zabudową śródrynkową, rzeczywiście
miał kształt kręgu.
Rynek w Sieradzu, niegdyś z ratuszem na środku, obecnie z nowoczesną zabudową śródrynkową |
Po spolszczeniu Ring został rynkiem –
i z racji funkcji – słowo to stało się synonimem germańskiego
marketu. Także i u mnie, we Warcie (wiem, powinienem napisać "w
Warcie", ale my mówimy "we"; oraz "lo kogo"
a nie "dla kogo"; i do tego "jesce" mazurzymy)
pierwotne targi odbywały się właśnie na starym rynku - zachowało
się jeszcze kilka zdjęć z takich targów (stąd i ulica Targowa,
znajdująca się tuż obok). Zdjęcia pochodzą z fanpage Warta Wspomnień, na który zapraszam.
Ratusz w oryginalnej formie (foto z arch. I. Ślipka via Warta Wspomnień, koloryzowane) |
Ratusz z 1812 roku (zniszczony
ubogacony kulturowo przez Niemców w 1939, następnie odbudowany) nie
stoi już na środku, więc trochę trwało zanim połączyłem
niemiecki Ring z rynkiem – u mnie tego nie było.
Targ na rynku w przededniu II Wojny Światowej (foto z arch. I. Ślipka via Warta Wspomnień) |
Jako, że
dzień targowy był niejako świętem i zlotem okolicznych
mieszkańców wykorzystywali to też Niemcy w latach II Wojny
Światowej. Śp Dziadek opowiadał jak to któregoś wtorku (Niemcy
zmienili datę targu z czwartku na wtorek) zapędzono – zbrojnie –
wszystkich targowiczan na ruiny przepięknej warckiej synagogi i
dokonano egzekucji dziesięciu miejscowych Żydów, obywateli Polski,
w zemście za śmierć hitlerowskiego żandarma. Jednym z
zamordowanych był nasz rabin – pętlę musiał założyć mu
własny syn. Tak oto do Warty wkraczała nowoczesna, zjednoczona
Europa – niszcząc wielokulturowe dziedzictwo
Rzeczypospolitej.
Nieistniejąca synagoga (foto z Warta Wspomnień, koloryzowane) |
Potem, w czasach sowieckiej okupacji targ
dostarczał na lokalny rynek najpotrzebniejszych produktów – wszak
w socjalistyczną gospodarkę planowaną niedobory były wpisane jako
jej charakterystyczny znak rozpoznawczy. W międzyczasie powoli
odchodził też zwyczaj targowania się – istota handlu: wszak
władze komunistyczne ustalały ceny odgórnie, często niezgodnie z
logiką i wartością usług/produktów. A w naszym regionie
targowanie się – i transakcja – miały dość szczególny
przebieg.
Wiązały się one ze... Spożywaniem alkoholu. W
wyniku długich negocjacji ustalano wreszcie cenę i wtedy kupujący
zobligowany był poczęstować sprzedającego – i siebie –
kieliszkiem gorzałki. Bez takiego przepicia transakcja nie była
ważna. Oczywiście, dotyczyło to kupna/sprzedaży naprawdę
wartościowych rzeczy czy innego dobytku: konia czy krowy. Chłop,
którego żona wysłała po nową miotłę i koszyk do domu wracał
pijany tylko dlatego, że targ był także spotkaniem towarzyskim a
nie z powodu zajadłych targów.
Targ na przełomie lat 40/50-tych XX wieku (foto z arch. I. Ślipka via Warta Wspomnień) |
Niestety, zastąpienie koni
przez rowery czy później samochody całkiem tą tradycję w niwecz
obróciło: o ile bowiem mądre zwierzę znało drogę do domu, i
mogło pana odtransportować to rower, choćby i najlepszy, nigdy
się tego nie nauczył.
Ale zostawmy już te miłe (i te
tragiczne) wspomnienia z targu – bo nie wszędzie nowoczesność
zabiła jeszcze sztukę targowania. I o tym będą następne wpisy.
Targi z przełomu XX i XXI wieku |
Zdjęcia archiwalne – via fanpage Warta Wspomnień –
pochodzą głównie z archiwum śp Ireneusza Ślipka, naszego zasłużonego
regionalisty.
I na koniec, jakby to powiedział prof.
Bralczyk, słowo o słowie – nasze, słowiańskie określenie
oznaczające targ przeniknęło chociażby do języków
skandynawskich (świadczy to o intensywnych kontaktach
skandynawsko-słowiańskich we wczesnym Średniowieczu). Trg oznacza
tam plac. Również etymologia nazw takich rumuńskich miast jak
Targu Mures (po węgiersku Marosvasarhely, po niemiecku Neumarkt am Mieresch) czy Targoviste (miejsce śmierci
niesławnej pamięci Słońca Karpat Nicolae Ceausescu i jego równie
niesławnej małżonki Eleny) jest dla nas bardzo łatwa do
rozszyfrowania.
Wolin/Jomsborg - miejsce spotkań i targów słowiańsko-wikińskich. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz