Jeśli braszowski kupiec wrócił ze
Wschodu stawał się bogatym człowiekiem. Pierwsze co robił w
takiej sytuacji to biegł do miejscowej fary – a był to potężny
gotycki kościół, największa tego typu budowla w tej części
Europy położna na wschód od Wiednia (wszak mieszkańców stać
było na postawienie tego molocha) i składał tam jako votum suwenir
z podróży – najczęściej były to drogocenne perskie czy
ormiańskie dywany. Dziś dawna fara to przekształcony w muzeum zbór
protestancki, posiadający właśnie sporą kolekcję kupieckich
darów. Nazywana jest ona Czarnym Kościołem, choć właściwie
wcale nie jest tego koloru.
|
Czarny Kościół - ani czarny, ani kościół
|
Odpowiedź jest prosta – kiedyś
kościół (po tym jak został zborem, o czym za chwilę) zapalił
się, i potężne mury zostały okopcone. Przez stulecia nikt z tym
nic nie robił, więc do budowli przylgnęła nazwa Czarny Kościół
– aż w końcu kilkanaście lat temu ściany oczyszczono i turyści
mają dziś zagwozdkę.
|
Siedmiogród |
Czemu zaś został zborem? Ano, jak każda
kupiecka społeczność Braszowianie podatni byli na wpływy
reformacji – tutaj akurat rozpoczął ją Jan Honter (Johannes Honterus) – i trafiła
na podatny grunt. Stworzył też ów rewolucjonista pierwszą
niekatolicką szkołę (możliwe, że była to inspiracja dla
powstania wspomnianej w poprzednim wpisie najstarszej szkoły
rumuńskiej/wołoskiej istniejącej w dzielnicy Schei). Niemniej,
jako, że Siedmiogród znajdował się na styku kultur i religii to
Reformacja nie miała tam tak krwawego przebiegu jak w Zachodniej
Europie. Właściwie to przypominała tą naszą, polską – gdzie
różne konfesje właściwie bezboleśnie ze sobą koegzystowały.
Swoją drogą był Honterus wykładowcą Akademii Krakowskiej – i
nie jest to jedyne polonicum w Siedmiogrodzie. Kilkukrotnie mieliśmy
wspólnych władców, czasem przedstawiciele naszych dynastii
zostawali zwierzchnikami krainy, raz transylwański magnat został –
bardzo dobrym – władcą Rzeczypospolitej (chodzi tu o Stefana
Batorego; na Świecie ród znany jest bardziej z wyczynów kuzynki
Stefana, Elżbiety, Krwawej Hrabiny). O Józefie Bemie nie wspominając.
|
Braszowski rynek
|
Tym niemniej reformacja w
Siedmiogrodzie przypominała naszą. Może dlatego, że handlowano z
przedstawicielami innych kultur? Na Bałkanach siedzieli muzułmanie,
po szlakach konkurencję robili Żydzi i Ormianie, w Schei i
Karpatach mieszkali prawosławni (albo i jacy poganie) – a tu, w
mieście może i owszem, sąsiad miał inną koncepcję Zbawienia,
ale przynajmniej posługiwał się tym samym kodem kulturowym.
|
Przedmieście Schei
|
Może
dlatego, że za murami miejskimi był – jak wspominałem – ten
nieprzyjazny Świat? Zresztą każde siedmiogrodzkie miasteczko czy
wioska miały w tamtym czasie jakieś fortyfikacje – świadczy to o
tym, że niebezpieczeństwo faktycznie istniało, nie było wynikiem
jakichś fobii czy paranoi. Tatarzy,
Turcy, Wołosi, Połowcy – nie
raz atakowali Burzenland – stąd i pomysł (jak wiadomo nie do
końca
udany) sprowadzenia tu
Krzyżaków.
|
Fragment murów miejskich Braszowa
|
Ewenementem
Siedmiogrodu – oprócz królewskich zamków w typie
Branu/Torcsvaru/Torzburga i murów miejskich są więc inne typy
twierdz: w wioskach często funkcjonowały silnie umocnione kościoły
– czy zbory – warowne, a jeśli wspólnotę było stać nieopodal
sioła wznoszono tak zwane zamki chłopskie – warownie o
charakterze typowo refugialnym (brak było wież mieszkalnych – bo
i brak było stałych mieszkańców), gdzie wieśniacy mieli zawczasu przygotowane schronienia na wypadek najazdu obcych. Takie
atrakcje można znaleźć już w promieniu kilkunastu kilometrów od
Braszowa – na przykład olbrzymi chłopski zamek (obecnie mozolnie
odbudowywany) w Rasznowie/Rosenau/Barcarozsnyo (skądinąd miejscowość znana z kompleksu
skoczni narciarskich używanych w konkursach Pucharu Świata) czy
(niedawno odremontowany) warowny kościół/zbór protestancki w
Codlei/Feketehalom/Zeiden. |
Zamek w Bran
|
Sascy osadnicy oraz ich sąsiedzi (między innymi
Seklerzy – dziś uważający się za Węgrów, kiedyś raczej
odrębna nacja) dzięki tym fortyfikacjom budowali sobie tutaj – na
krańcach cywilizacji zachodnioeuropejskiej – bezpieczną przystań,
na tyle trwałą, że dopiero II Wojna Światowa a potem
komunistyczny nacjonalizm Caucescu niemal zniszczyły to wielowiekowe
dziedzictwo. To znaczy – zniszczyły. Choć oczywiście Węgrzy i
Sasi Siedmiogrodzcy jeszcze tu mieszkają, jako obywatele Rumunii –
od kilkunastu lat normalni, a nie drugiej kategorii - więc pewnie
zostaną. Zwłaszcza, że Rumunia bardzo szybko się rozwija, a
poziom życia ciągle wzrasta (głównie w Bukareszcie i większych
miastach co prawda, ale na to się nic nie poradzi).
|
Siedmiogrodzkie miasteczko - Codlea
|
Dzisiaj też
Karpaty są o wiele bardziej przyjazne niż kilkaset lat temu. Nikt
nie najeżdża już siedmiogrodzkich wiosek i miasteczek – choć
nie możemy zapominać, że nadal górujące nad Burzenlandem góry są
dzikie – jest to jedna z przyczyn tego, że w Rumunii żyje 20
procent europejskich niedźwiedzi. Są one także odstrzeliwane, a
urban legend plotka głosi, że w jednej z braszowskich knajp można
nawet niedźwiedziego steku spróbować...
Na moje nieszczęście
rzadko kiedy mam tyle czasu, by owej knajpy poszukać – a jak już
jest chwila, to nijak restauracja owa nie chce zostać znaleziona. I
tak od kilku ładnych lat.
Raz byłem bliski – już w Bucegach
– trafienia do niedźwiedziej jadłodajni, ale o tym zrobię osobny wpis. |
Koniec Świata
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz