Marki to niewielkie podwarszawskie miasteczko znane z... – przyznam
się, że nigdy nie słyszałem zdania zaczynającego się od takich
słów. Ot, jest to zwyczajna sypialnia dla stolicy, właściwie
pozbawiona zabytków i dech zapierających landszaftów. Stojąca w
centrum miasta pomnikowa lokomotywa jest – tak mniemam –
nawiązaniem do WKD, Warszawskiej Kolejki Dojazdowej i połączeniem
Marek z centrum warszawskiej aglomeracji. Kiedyś w mieście –
zwłaszcza w piątkowe i niedzielne wieczory – występowały też
przeogromne korki: wszak główna arteria przebiegająca przez miasto
była drogą wylotową na Białystok i Podlasie, a nie wszyscy nowi
warszawiacy odcięli się od swoich korzeni i maminych przetworów
(starzy warszawiacy wyginęli mniej więcej w połowie XX wieku).
Teraz, w związku ogromnym rozwojem w ostatnich latach infrastruktury
drogowej nawet i takich korków brakło, zostały tylko lokalne, gdy
mieszkańcy wracają z pracy w Warszawie – i doń jadą.
Nie
będę Alighierim i dziwował się jak w one zaszedłem dzierżawy –
od będąc w stolicy postanowiłem odwiedzić dawno niewidzianych
znajomych, którzy właśnie z centrum uciekli do Marek, obniżając
koszty i podnosząc jakość życia. A że nowe osiedle – Marki
wciąż się rozbudowują – było tuż koło lasu grzechem było
nie przespacerować się po okolicy. Całe szczęście – choć
osobiście tego nie lubię – zima, bo rzecz działa się o tej
porze roku, była niezbyt śnieżna. Dzięki temu dostrzec można
było pomiędzy drzewami pełno dość regularnych wykrotów.
- Gdzieś już coś takiego widziałem – zastanowiłem się – Niedaleko Łodzi, w przepięknej buczynie. Prostokątne wykopy, okopy z czasów Wielkiej Wojny.
Rzeczywiście, podle miasta Łodzi
czasie I wojny światowej toczyły się ciężkie walki. W
przeciwieństwie jednak do frontu zachodniego tu, na Wschodzie armie
nie zapadły w śmierdzące okopy. Toczono wojnę manewrową, istny
poligon dla późniejszego o dwadzieścia lat blitzkriegu. Operacja
łódzka była największą chyba tego typu bitwą Wielkiej Wojny
(choć nie najkrwawszą na ziemiach polskich: tu prym zdaje się
wiedzie bitwa pod Gorlicami i walki na karpackich przełęczach), i
pozostawiła oprócz okopów także inne ślady: cmentarze polowe
(znów: najwięcej ich w Małopolsce mamy). Chowani na nich byli
polegli po obu stronach – mimo okrucieństw i ludzkich hekatomb
Wielka Wojna była jeszcze nieco dystyngowana.
Najlepiej
zachowane okopy z czasów walk w okolicach Łodzi widziałem w Lesie
Łagiewnickim. Co ciekawe, z drzew tej puszczy podobno mieszkańcy
obserwowali zmagania wrażych armii. Bitwę przetrwały też w
całości przepiękne barokowe kapliczki. Dwadzieścia lat później
cztery z nich zostały ubogacone kulturowo spalone przez Niemców
nazistów. Ot, taka to nowoczesność: w czasach Wielkie Wojny nikt
na piedestale nie stawiał człowieka czy nauki, walczono – jakby
to nie brzmiało źle – w imię Boga i cesarza (technicznie owszem, był to człowiek, ale funkcja stawiała go na nieco innej pozycji, reprezentował państwo). Zresztą dopiero co
o tym na blogu było.
Ale wracajmy do spaceru po markowym
(markowskim? markowickim? mareckim? o!) - po mareckim lesie.
- Nie przypominam sobie żadnej dużej bitwy pierwszej wojny w tych okolicach – dywagowałem – Skąd więc te okopy?
Domyślałem się, że jednak z epoki, wyglądały tak podobnie. Nagle mnie olśniło. Konflikt polsko-bolszewicki. Przecież była to tak naprawdę wojna kontynuacyjna Wielkiej Wojny.
Rzeczywiście, w okolicach Marek także toczyły się walki w czasie słynnej Bitwy Warszawskiej. Wielkim wysiłkiem obywateli nowopowstającej Polski, geniuszem polskich kryptologów, planowi Piłsudskiego i Rozwadowskiego oraz ambicjami Stalina udało się odeprzeć od Warszawy armie antyludzkiej bolszewii i – przynajmniej na kilkanaście lat – ochronić Europę przed inwazją krwawej socjalistycznej nawały. Polska, gdy tylko pojawiła się niepodległa na mapach Świata, od razu znowu stała się przedmurzem europejskiej cywilizacji, zupełnie tak jak było kilkaset lat przed jej upadkiem (sama nie upadła, bardzośmy jej w tym pomogli tak po prawdzie) w XVIII wieku. I niech ktoś nie mówi, że historia nie lubi się powtarzać.
I, jak
zwykle, nikt nam za to nie podziękował, ba, chwilę później oddano
nas na kilkadziesiąt lat pod socjalistyczną okupację, za co dziś
płacimy wysoką cenę.
Wróćmy jednak na koniec jeszcze na
chwilę do podwarszawskich Marek. Casus tego miasta pokazuje, że tak
naprawdę wszędzie można znaleźć jakieś ciekawe historie, nie
trzeba wcale daleko jeździć (oby tylko deweloperzy nie zabudowali
tych okopów nowymi osiedlami; dolar ważniejszy od przeszłości).
Na blogu kilkukrotnie już opisywałem tą – uwaga, nie jest to w
moich ustach określenie pejoratywne – Polskę powiatową. Często
ma ona wiele do zaoferowania – przynajmniej dla pewnego rodzaju zainteresowań oczywiście. Niestety czasem nawet miejscowi nie znają
skarbów swojej okolicy – mimo, że powoli to się zmienia, nadal
część obywateli Polski z jakichś względów wstydzi się owej Polski,
polskości, naszych tradycji... To smutne. Będąc ostatnio w Peru spotkałem
Wenezuelczyka. Wiecie, Wenezuela, bogaty kraj, w wyniku
socjalistycznych rządów znalazła się na krawędzi upadku – i
upadła. Wielu mieszkańców, zwłaszcza najbiedniejsi, uciekło z ojczyzny – spowodowało to znaczny wzrost drobnej przestępczości w
ościennych państwach. Niektórzy Wenezuelczycy poszli jednak do
uczciwej pracy, tak jak mój rozmówca, taksówkarz.
- Co jest najładniejsze w Wenezueli? - zapytałem.
- Stary! U nas wszystko jest najpiękniejsze!
I taką postawę to ja szanuję – więc zgodnie z wcześniejszymi obietnicami na blogu lecę do Ameryki Południowej. Śladami Tomka Wilmowskiego, który z Warszawy ruszył w dalekie kraje.
A co do naszej stolicy – to jest to cholerny wstyd, że nie dość, że nie odbudowano Pałacu Saskiego to brak jakiegoś większego upamiętnienia Bitwy Warszawskiej, w końcu uznawanej za jedną z najważniejszych batalii w dziejach Ludzkości. Czemu? Żeby nie robić przykrości krajom które okupowały Polskę przez większą część XX wieku? Bardzo tego nie rozumiem.
Lokomotywa w Markach |
- Gdzieś już coś takiego widziałem – zastanowiłem się – Niedaleko Łodzi, w przepięknej buczynie. Prostokątne wykopy, okopy z czasów Wielkiej Wojny.
Okopy w Markach |
Cmentarz w Ulejowie koło Szadku z czasów Wielkiej Wojny |
Ostatnie dwie kapliczki w Lesie Łagiewnickim |
- Nie przypominam sobie żadnej dużej bitwy pierwszej wojny w tych okolicach – dywagowałem – Skąd więc te okopy?
Domyślałem się, że jednak z epoki, wyglądały tak podobnie. Nagle mnie olśniło. Konflikt polsko-bolszewicki. Przecież była to tak naprawdę wojna kontynuacyjna Wielkiej Wojny.
Rzeczywiście, w okolicach Marek także toczyły się walki w czasie słynnej Bitwy Warszawskiej. Wielkim wysiłkiem obywateli nowopowstającej Polski, geniuszem polskich kryptologów, planowi Piłsudskiego i Rozwadowskiego oraz ambicjami Stalina udało się odeprzeć od Warszawy armie antyludzkiej bolszewii i – przynajmniej na kilkanaście lat – ochronić Europę przed inwazją krwawej socjalistycznej nawały. Polska, gdy tylko pojawiła się niepodległa na mapach Świata, od razu znowu stała się przedmurzem europejskiej cywilizacji, zupełnie tak jak było kilkaset lat przed jej upadkiem (sama nie upadła, bardzośmy jej w tym pomogli tak po prawdzie) w XVIII wieku. I niech ktoś nie mówi, że historia nie lubi się powtarzać.
Armia Czerwona i niszczenie cywilizacji - ikona z Grodna |
Warszawa - symbol sowieckiej okupacji w XX wieku |
- Co jest najładniejsze w Wenezueli? - zapytałem.
- Stary! U nas wszystko jest najpiękniejsze!
I taką postawę to ja szanuję – więc zgodnie z wcześniejszymi obietnicami na blogu lecę do Ameryki Południowej. Śladami Tomka Wilmowskiego, który z Warszawy ruszył w dalekie kraje.
A co do naszej stolicy – to jest to cholerny wstyd, że nie dość, że nie odbudowano Pałacu Saskiego to brak jakiegoś większego upamiętnienia Bitwy Warszawskiej, w końcu uznawanej za jedną z najważniejszych batalii w dziejach Ludzkości. Czemu? Żeby nie robić przykrości krajom które okupowały Polskę przez większą część XX wieku? Bardzo tego nie rozumiem.
Pozostałości Pałacu Saskiego - Grób Nieznanego Żołnierza |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz