Wbrew tytułowi wpis nie jest o tej
najbardziej egalitarnej z gier, czasem niezbyt czystej, a o
faktycznym zawodzie polegającym na obcinaniu ludziom włosów. Oraz
o poruszanym w poprzednim wpisie jednym z najbardziej powszechnych
toposów – jakim, to każdy sobie sprawdzi. I wiem, że miało być
na blogu o Bałkanach, postanowiłem więc połączyć to wszystko i
zacząć opowieść od Skopje – można odmieniać, dlatego równie
dobrze mogę zacząć od Skopja – stolicy jakże bałkańskiej
Macedonii Północnej (nawiązuje to też do piłki nożnej, wszak
cała była Jugosławia kocha sporty zespołowe – choć
Macedończycy akurat najbardziej szczypiorniaka; właśnie w Polsce
odbywają się Mistrzostwa Świata w handball). Ale wracajmy już
do tego fryzjera.
Stara Czarszija w Skopje |
Spacerując ulicami starej tureckiej dzielnicy
Skopja – Starej Czarsziji – każdy turysta musi trafić na Bit Bazar,
targowisko niekoniecznie turystyczne, ot zwykły bazar (wyjaśniałem kiedyś jaką różnicę widzę miedzy targiem a bazarem) na którym
w rzeczy codziennego użytku zaopatrują się mieszkańcy
macedońskiej stolicy. Otóż na jednej z odchodzących od bazaru
uliczek – tej z zaskakującym schodkiem, wiodącą w stronę
kwartału starówki okupowanego przez złotników – znajduje się
zakład fryzjerski prowadzony przez – podobno – najstarszego
golibrodę na całych Bałkanach.
Wejście na Bit Bazar |
Codzienny bazar |
- Zaczynałem tu pracować w 74
lata temu – mówi z dumą – A teraz mam już 78 – z uśmiechem
dwa razy porusza nożyczkami, a klienci kiwają głowami.
Najstarszy fryzjer na Bałkanach |
Ktoś
powie: jak to, czterolatek zaczął pracować? Cóż, to normalne, że
dzieci pomagają starszym – dopiero socjalistyczna nowoczesność
wprowadziła fetysz książkowej nauki; kiedyś terminowano, ucząc
się rzeczy przydatnych i tajników zawodu od Mistrza. Fakt, że była
to bardzo żmudna nauka, tylko pot, krew i łzy – ale przecież
wiadomo, że per aspera ad astra. Jeden z moich krewnych miał
przyjemność przed wojną praktykować w zakładzie fryzjerskim –
i przez pierwszy rok nawet nie dotknął nożyczek. Zawód trzeba
było poznać od podstaw – wielki, obdarzony gigantycznym talentem
Antoni "Antoine" Cierplikowski z Sieradza (wiecie, ten zwany
"królem fryzjerów – fryzjerem królów) choć zaczął
kontakt z fryzjerstwem w wieku 11 lat dopiero po kilku latach dostał
możliwość pracy z klientkami (no, potem już poszło z
górki).
Sieradzki Cierplikowski w czasach zarazy |
Ale Cierplikowski był fryzjerem damskim, artystą.
Fryzjer męski artystą być nie musi – musi być przede wszystkim
wytrawnym rzemieślnikiem, sam przez wiele lat strzygłem się u pana
posiadającego patent mistrzowski fryzjerstwa – ale o tym za
chwilę. Dlatego opisując mistrza ze Skopje użyłem słowa
golibroda. To jedno z tych wspaniałych polskich słów będących
opisem danej czynności – fakt, że najczęściej są one zabawne
lub nacechowane negatywnie nie oznacza, że słowo golibroda takie
jest (w przeciwieństwie do takich określeń jak jęczybuła,
paliwoda, szambonurek – czy, używając nowoczesnych feminatywów,
szambonurczyni). Broda bowiem, ewidentna oznaka męskości (a według
legend także mądrości) musi być zadbana.
Pozostałe włosy na
głowie mają bowiem brzydką właściwość uciekania.
Ale
wracając do różnicy między fryzjerem damskim i męskim – męskie
strzyżenie jest konserwatywne. Dojrzały mężczyzna do swojej
fryzury jest bowiem niezwykle przywiązany – jak i do fryzjera,
który wie jak klienta ostrzyc: tak jak poprzednio – stąd wcale
nie dziwi szacowny wiek skopijskiego golibrody: taki Mistrz może
pracować tak długo, jak długo strzyżony ma po operacji oboje
uszu. Owszem, istnieje coś takiego jak moda męska – choćby owa
słynna czeska płetwa, która nawet doczekała się wzmianek w
popularnych piosenkach (i nie tylko jako "a najlepsza fryzura,
jeśli jeszcze nie wiecie – krótko z przodu, długo z tyłu i wąsy na przedzie") – ale raz ułożona męska fryzura nie będzie
zmieniana jak u pań co wizytę. Ot, różnice płci.
Dodatkowo
taki zakład fryzjerski spełnia u mężczyzn rolę magla: tu
wymieniają się informacjami, opiniami – obowiązkowym elementem
wystroju jest gazeta, najlepiej miejscowa; w takich miejscach rzadko
zdarzają się dyskusje wykraczające poza lokalną
społeczność.
Warcki rynek |
Niestety, takie miejsca odchodzą już w
zapomnienie – zastępowane przez nowoczesne zakłady pełne równie
dobrych specjalistów zwanych z obcej mowy barberami, niemniej
pozbawione tego familiarnego charakteru.
Także "mój"
warcki Mistrz fryzjerski przeszedł już na emeryturę (o ile się
orientuję nie obciął żadnemu z klientów ucha), więc byłem
wielce zatroskany, że przybytek położony między farą a
Magistratem zostanie zamknięty. Chodziłem tam za małego – na
czerwony masywny fryzjerski trzeba było położyć specjalną deskę,
by dzieciak mógł zobaczyć się w lustrze – i po dwudziestu,
trzydziestu, latach nadal były tam te same czerwone fotele, i ta
deska. Oraz wędkarze, dyskutujący o szczupakach – był też ów
fryzjer członkiem a i przewodniczącym miejscowego koła PZW, wszak
moje miasto leży nad dużą rzeką.
Rzeka Warta |
Na szczęście zakład
przejął jeden z jego uczniów – i zarządził remont. Po którym,
niestety lokal został gruntownie odnowiony i stracił cały urok. A
przynajmniej tak mi się zdawało – właśnie znowu odwiedziłem
owego golibrodę (nie barbera). I co? Solidne fotele wróciły, choć
odnowione. Dalej na stoliku leżą gazety. Ba, w kącie stoi
charakterystyczna używana w zimne dni koza (lokal jest w
XIX-wiecznej kamienicy) choć oczywiście zamontowana jest i
nowoczesna klimatyzacja. Brakuje paska do ostrzenia brzytwy,
wędkarskich trofeów i patentu mistrzowskiego, no i rozmów jakby
trochę mniej (ot, telefony komórkowe) – ale nadal są klienci, a
w czwartki (bo jest targ i przyjeżdżają z okolicy) i w sobotę (bo
przed Niedzielą) bardziej niż liczni. Lokal ocalał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz