Tłumacz

15 listopada 2024

Cziatura

    Zostajemy na blogu na terenach byłego ZSRS, acz w miejscu o dużo dłuższej i jeszcze mniej znanej w Polsce historii. Choć także będą podziemne klasztory. A przynajmniej jeden, tak jak i poprzednie wspominane już przeze mnie obracający się w tradycji szeroko rozumianego Prawosławia. Bardzo szeroko.
Klasztor Mgwimewi
    Ale nie klasztor o egzotycznej nazwie Mgwimewi był naszym celem – przynajmniej nie jedynym. Jechaliśmy bowiem do Cziatury, miasta w zakaukaskiej Imeretii, położonej w centralnej Gruzji. Kraina ma historię liczącą kilka tysięcy lat, sięgającą czasów mitologicznych, ale o tym będzie innym razem. I nie, nikt – chyba – nie lokuje tu Atlantydy.

Gruzińskie drogi
    Do tego górniczego – a przez to zanieczyszczonego, wydobywa się tu rudy manganu – miasta jechaliśmy bowiem (w jaki sposób jechaliśmy już na blogu opisywałem; kto chce to sobie przeczyta – dodam, że w podróży uczestniczyli brawurowi kierowcy i miejscowi koniak; droga też się w pewnym momencie delikatnie skończyła) zobaczyć słynny system komunikacji publicznej, opierający się na sieci kolejek linowych, pamiętających jeszcze czasy sowieckie. Ciekawostka dotycząca owych mrocznych lat – kiedy rozpadało się Imperium Rosyjskie władzę na terenie Gruzji przejęli nie leninowscy bolszewicy, a mający tak naprawdę większość w partii komunistycznej mienszewicy (kto zna rosyjski ten od razu zobaczy, że nazwy są mylące – od zarania swych dziejów komunizm był zakłamany). Wkrótce powstało niepodległe Zakaukazie, które rozpadło się na Gruzję, Armenię i Azerbejdżan – ale nie o tym. Podczas gdy w całej Sakartwelo (jak po gruzińsku, największym języku z niewielkiej grupy kartwelskiej zowie się Gruzja) zwyciężyli wspomniani mienszewicy, robotnicy Cziatury opowiedzieli się za bolszewikami. Według legendy na wiecach bolszewicki agitator mówił krócej, a mienszewik zwyczajnie przynudzał. W końcu zresztą bolszewicy – jak to oni – krwawo gruzińską niepodległość stłamsili. Oczywiście, nie do końca, i gdy rozpadał się ZSRS to Gruzja jako pierwsza – obok republik bałtyckich – ogłosiła niepodległość, pod tą samą, mienszewicką flagą co te siedemdziesiąt lat wcześniej. Dziś ma inną, z krzyżem Świętego Jerzego, patrona kraju (ów Kapadok dużo ma do roboty, jest też opiekunem chociażby Anglii czy Katalonii).
    Sama Cziatura – gdyby nie to, że faktycznie jest miastem dość przykurzonym – położona jest w niezwykle malowniczej kotlinie. Używając owych posowieckich kolejek linowych wjechaliśmy na jej brzegi – do górującego nad miastem krzyża, i kopalni manganu.

Cziatura
Kopalnia manganu
Podniebny tramwaj do kopalni
Radziecka myśl technologiczna
   
Swego czasu urobek z kopalni przejeżdżał w zawieszonych nad miastem żelaznych wagonikach (niczym w Jacksonowskiej wizji Ereboru – z tym, że bez Samotnej Góry nad kopalniami; i bez smoka – a i Stalin, Słońce Narodów, pochodzący z nieodległego przecież Gori, też już od dawna gryzie piach) – teraz już nie jeżdżą. Ba, podobno zlikwidowano także i osobowe kolejki, więc poniższa galeria, sypiących się wagoników i niedzisiejszej mechaniki, zapisana może być do działu never forget.

Kolejka
Peron
Stacja kolejki
Maszyneria
   
Nie przeminął za to klasztor cziaturski, monastyr Mgwimewi. Wzniesiony w jaskini w ścianach głębokiej kotliny góruje nad miastem przypominając, że Gruzja była drugim po Armenii chrześcijańskim krajem na Świecie (w struktury Prawosławia miejscowy Kościół włączyli rosyjscy carowie, podbijając Zakaukazie na początku XIX wieku).

Klasztorna cerkiew
Klasztor
Katakumby - relikwie miejscowych świątobliwych mnichów
Klasztorna grota
Niszczejące freski
   
Akurat była Niedziela – więc przyszło nam uczestniczyć we Mszy Świętej, choć może lepszym określeniem byłaby Ofiara (tak bardziej po Prawosławnemu). Nie całej – liturgia trwała jak zwykle na Wschodzie wiele godzin. Kapłan odprawiał ją w niewielkiej kaplicy, dookoła której w grocie toczyło się życie. Miejscowi uroczyście dzielili się chlebem, wodą i winem (z Gruzji prawdopodobnie pochodzącym przecież). Wspaniała uroczystość, podniosła, a jednocześnie taka zwyczajna. Naturalna.

Ofiara - zdjęcie za zgodą
    Co zaś do samego klasztoru – Zakaukazie usiane jest starożytnymi monastyrami, w końcu chrześcijaństwo kwitnie tu 1700 lat. I to mimo przeszkód w postaci wielokrotnych islamskich okupacji (osmańskich czy perskich), najazdów Mongołów, aneksji przez Imperium Rosyjskie czy wreszcie programowo bezbożnego komunizmu (przypominam – z Gruzji oprócz Stalina pochodził także Beria; generalnie pośród komunistycznej wierchuszki ZSRS etnicznych Rosjan jakoś tak zbyt dużo nie było). To zapewne powody, dla których klasztory, o ile nie zostały zrujnowane, zakładane były w niegościnnych i trudno dostępnych miejscach. I nie mówię tu tylko o jaskiniach.

Klasztor pustelnika na kolumnie Kacczi
    Albo były prawdziwymi twierdzami – pośród których w Imeretii prawdziwą perłą jest leżący niedaleko Kutaisi i wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO klasztor Gelati. No głupi bym był, gdybym nie odwiedził tego miejsca, będącego pamiątką po Złotym Wieku gruzińskiej kultury (i potęgi). Życzliwi widzą w tym okresie z przełomu XII i XIII wieku pierwszych porywów Renesansu, ale byłbym nieco ostrożny z takimi sądami – podobnie jak z opisywanym już na blogu pierwszomacedonizmie.

Klasztor Gelati - perła Złotego Wieku Gruzji
    Tak więc wróćmy z Cziatury do stolicy Imeretii, Kutaisi.
Kutaisi

8 listopada 2024

Kijów cz. 2

    O jaskiniowych klasztorach w rejonie Morza Czarnego już było – i jeszcze będzie – ale, że pierwszą część wpisu o Kijowie zakończyłem informacją o Ławrze Peczerskiej, także przecież w oryginale pod ziemią założonej, to jeszcze chwilę przy tym miejscu pozostańmy.
Ławra Peczerska
    I pozwolę sobie zacytować tutaj początek hasła z naszej pierwszej encyklopedii, Nowych Aten księdza Chmielowskiego:
    Koło Kijowa samego są Pieczary, po łacinie Catacumbae, Cryptae, po włosku Grotty, alias Loch, albo Groby podziemne, głębokie, długie i szerokie, to od pobożnych, dla utajenia tam życia swego chlebem jedynym i korzonkami żyjących, pokopane wielką pracą; drugie wyrobione dla konserwowania życia, od ludzi podczas wojen tam się chroniących. Zaczęte Roku 1000, według Księgi Nepericon nazwanej.

Pozostałości średniowiecznych cerkwi, tych zaczętych 1000 lat temu
    Czym ów Nepericon był nie wiem, może to kronika Nestora, miejscowego mnicha przecież, w każdym razie rzeczywiście początki klasztoru to połowa XI wieku. I, jak pisze nasz encyklopedysta, stworzony on został przez Antoniusza i Teodozjusza nie tylko w celach monastycznych, dla pustelniczych mnichów, ale i jako refugium dla okolicznej ludności w czasie wojen. Następnie ksiądz Chmielowski wymienia pochówki niektórych "Metropolitów, Episkopów, Ihumenów, Kapłanów, Diakonów, Męczenników, Xiążąt, Bohatyrów i pracowitych tam żyjących i umarłych jednych, drugich tam importowanych". Pisze, że jest ich około 44, ale nie brałbym tej liczby jako pewnik. Rozwodzi się też nasz pisarz nad tym, czy złożeni w Ławrze ludzie mogą być uznawani za świętych – i, pod pewnymi warunkami, stwierdza, że tak, jak najbardziej. Będąc w podziemiach tego cudu dawnej Rzeczypospolitej nie powinno się, jak proszą dzisiejsi lokatorzy, fotografować owych pochówków – więc i na blogu ich nie będzie.

Jeden z podziemnych korytarzy
    Będą za to zdjęcia kapiących od złota cerkwi stojących na powierzchni. Jak wspominałem – barokowych (tak zwany barok kozacki), głównie z XVIII wieku, czyli czasu, gdy po odpadnięciu od Rzeczypospolitej lewobrzeżna Ukraina i sam Kijów coraz bardziej popadały w zależność od Moskwy – czy raczej już Petersburga.
Cerkiew bramna
Barok kozacki
Imperialny klasycyzm
Cerkiewne wnętrza
   
Czy oprócz cudownej Ławry Peczerskiej i ohydnych postsowieckich blokowisk ma coś jeszcze Kijów urzekającego? No, jest Dniepr – a miasto nie odwróciło się od tej potężnej rzeki. Jest sobór katedralny – także doceniony przez UNESCO.

Sobór sofijski
    Jest i replika Złotej Bramy.

Złota Brama
    Jest też Padół – czyli powstałe w czasach Rzeczypospolitej stare miasto. Dziś stara się być ono normalną dzielnicą, z racji XIX-wiecznych kamienic (nieraz secesyjnych, często projektowanych przez Polaków) niczym się nie różni od – dajmy na to – Łodzi, Belgradu czy Odessy. Ot, miejsce, gdzie normalnie żyją ludzie. Europejskie.

Padół kijowski
    Oczywiście na ulicach można nadal nabyć charakterystyczny dla terenów byłego ZSRS kwas chlebowy. Ja lubię, zawsze sobie kupuję jak jestem w tamtych rejonach, ale najlepszy piłem oczywiście w Polsce, z małej wytwórni w Kopyści obok Łasku. Nazwy nie pamiętam, ale wiem jak etykieta wygląda. Choć muszę z przykrością stwierdzić, że dawno nie widziałem nigdzie. W sklepach jest tylko ten ohydny, przemysłowy pseudokwas. To niepokojące.

Uliczny sprzedawca kwasu chlebowego w Kijowie
    Jeszcze jedna rzecz – warta uwagi zwłaszcza dla miłośników militariów. Niedaleko Ławry, na naddnieprzańskich wzgórzach znajduje się olbrzymi skansen drugowojennego sprzętu wojskowego (są na przykład Organy Stalina). Nad wszystkim góruje socrealistyczna statua olbrzymiej Matki Ojczyzny (czy jak to się tam zwie; może i Statua Wolności, tak po amerykańsku) z mieczem i tarczą.

Pomnik nad Dnieprem
    Sam zaś skansen zwie się Muzeum Wojny Ojczyźnianej, rozpoczętej w 1941 roku podstępnym atakiem Niemiec hitlerowskich na miłujący pokój ZSRS, a zakończony wyzwoleniem połowy Świata i pokonaniem berlińskiego zła.

Muzeum Wojny Ojczyźnianej
    I nie przetłumaczysz nikomu na Wschodzie, że nie. Że ZSRS zaatakował Polskę, Finlandię, Rumunię, że jest współodpowiedzialny za wybuch wojny. I niby byłe republiki sowieckie odcinają się od Moskwy, ale nadal oficjalną wykładnią historyczną jest ta sowiecka. Dyskusja o 17. Września, defiladzie w Brześciu Litewskim czy układach w Jałcie nie ma sensu – jest jak rozmowa ze ślepym o kolorach.

Herb Moskwy w Berlinie
    Dlatego tak ważne jest byśmy my sami uczyli się jak najwięcej o naszej historii (wspominałem w pierwszej części o Operacji Polskiej NKWD z 1937-38; z ręką na sercu, kto słyszał – to oczywiście tylko figura retoryczna, wiem, że większość W. Sz. Czytelników zna temat – o tym ludobójstwie, albo o likwidacji w 1935-37 Marchlewszczyzny i Dierżyńszczyzny), bo nikt inny nie będzie się nią przejmował – a jeśli nie będziemy mieli swojej, dostaniemy czyjąś, równie polską jak PKiN (zwany przez nieżyczliwych Prąciem Stalina) w centrum Warszawy.

Skryty w mroku warszawski symbol sowieckiej okupacji
    O tym zaś, jak postrzegano Polaków w Kijowie przed Rewolucją i Wojną Domową w Rosji przeczytać można w opowiadaniu Pan Piłsudski niesamowitego Michała Bułhakowa. Autora genialnego Mistrza i Małgorzaty postrzegamy jako związanego z Moskwą (gdzie Anuszka wylała olej), ale pochodził z Kijowa. Opowiadanie dzieje się w czasie Operacji Kijowskiej i wkroczenia do miasta wojsk odradzającej się Rzeczypospolitej oraz pomocniczych oddziałów atamana Petlury, próbującego stworzyć po raz pierwszy niepodległe państwo ukraińskie, URL. Wtedy się nie udało, w dużej mierze dzięki carskim sentymentom Rosjan i niejednoznacznej postawie samych Ukraińców – a szkoda. Wtedy pewnie Ukraińcy nie doświadczyli by sowieckiego ludobójstwa w postaci Hladomoru i sami nie popełnili by równie potwornych zbrodni – także ludobójstwa, na Wołyniu.

NKWD wprowadzające nowe, ludobójcze, porządki
    I może kraj funkcjonowałby teraz normalnie, a nie był przeżartą przez korupcję na wszelkich szczeblach postsowiecką wydmuszką toczącym konflikt z Rosją o swoje przetrwanie.

Popadające w ruinę pozostałości żup solnych w Drohobyczu
    Ale to jest myślenie ahistoryczne, takie gdybanie. Czerwoni wygonili z Kijowa Piłsudskiego i Petlurę, Ukraina upadła, a myśmy ocaleli ratując Europę – o czym też musimy dzień w dzień przypominać. Choć wprowadzane obecnie zmiany w edukacji mogą spowodować, że niedługo nie będzie komu o tym mówić – a jak wspominałem przed chwilę – nikt inny tego nie zrobi.

Drewniana cerkiew ruska, symbol wieloetniczności Galicji - wpisana na listę UNESCO
    Ale się ponuro zrobiło na koniec wpisu. Przepraszam. W związku z tym nie pozostaje nic innego, jak tylko dla poprawienia nastroju udać się w inne rejony Morza Czarnego, może i także postsowieckie, ale takie, z których prawdopodobnie pochodzi wino. I możliwe, że mit o Złotym Runie.

4 listopada 2024

Kijów cz. 1

    Jako, że na blogu właśnie kręcimy się na obrzeżach antycznej Słowiańszczyzny i nadciągnęliśmy niczym dawne słowiańskie hordy nad Morze Czarne to postanowiłem połączyć oba wątki – znaczy nadczarnomorskich równin i dawnych centrów niemal naszych (boć wiadomo, wspólnota językowa) ośrodków cywilizacyjnych.
    Znaczy – jedziemy do Kijowa. Nie fizycznie co prawda, tylko wspomnieniowo: dawno nie byłem, nie do końca z mojej winy. Ale na Weltpolitik nie poradzę. I nie chodzi mi, tu małe didaskalia, o współczesne miasto. Olbrzymi postsowiecki moloch rozciągający się nad potężnym Dnieprem jest, dla mnie przynajmniej, ośrodkiem z Dzikich Krajów. Jak, dajmy na to, Lima. Czy Rio de Janeiro.

Kijów - Brama Lacka i socrealizm
    Składający się głównie z sowieckich blokowisk nijak nie przypomina ani królewskiego miasta Rzeczypospolitej, ani wspaniałego średniowiecznego centrum polityczno-kulturalnego Rusi. Oto taka anegdotka, wiele mówiąca o dzisiejszym Kijowie. Jechaliśmy sobie grzecznie wielopasmową acz zakorkowaną arterią komunikacyjną, gdy nagle drogę zajechał nam luksusowy dość samochód terenowy (taki dżip trochę, ale zdaje się, że był to mercedes; G-klasa). Może nie najświeższego rocznika, ale szyby przyciemniane, nowe aluski. Widać strasznie się gdzieś śpieszył, bo buchtował w tych licznych pasach na jezdni niczym dzik za żołędziem w dąbrowie świetlistej. Nie wziął pod uwagę, że autokar którym jechaliśmy to nie stara łada czy moskwicz, i posiada dość dużą masę, przez co gwałtowne hamowanie przed maską może spowodować kolizję (uwaga, informacja dla ludzi, którzy – mam taką nadzieję – będą to czytać za kilka lat, kiedy wdrożona już w Polsce zostanie nowa i światła reforma edukacji: fizyka; tak działa fizyka). No i trzasnęło.
    Kierowca dżipa wyglądał jak typowy "nowy ruski", i strasznie się wykłócał – aż w końcu przyjechała milicja (zdaje się, że jeszcze tak się nazywała, ale może była to już policja? Formację rozwiązano, w związku z wysoką korupcją; po roku istnienia nowej służby okazało się, że już jedna trzecia funkcjonariuszy jest niezbyt uczciwa; Dzikie Kraje). A potem druga. Jedna trzymała naszą stronę, druga sprawcy – mieliśmy nagranie jak miejscowy zajeżdża nam drogę i lekko obciera oba samochody. Miejscowy się wydzierał, a my nie chcieliśmy dać milicjantom w łapę, ci zaś nie chcieli przejrzeć wideo. Pat trwał, dwa z bodajże pięciu pasów zostały trwale zatamowane, ale ruch nie ustawał. Owszem, można było spróbować rozwiązać sprawę na drodze urzędowej – ale wtedy stracili byśmy bardzo dużo czasu (i niekoniecznie liczonego w godzinach). Kto wie, kiedy przyjechałby ktoś wyższy szarżą.

Kijowskie tramwaje
    Miejscowy pomiędzy jedną a drugą dyskusją usilnie gdzieś wydzwaniał. Wreszcie wydarzyła się rzecz niczym z gangsterskich filmów – do stojącego obok milicjantów dżipa podjechał drugi samochód, lekko zwolnił, a jego kierowca wrzucił przez okno jakąś paczkę. Okazało się, że było to ubezpieczenie samochodu – nieobowiązkowe na Ukrainie – wystawione z wczorajszą datą. Wtedy sprawca zdarzenia już nie oponował, przyznał się do winy, i mogliśmy jechać dalej.

Centrum miasta
    Pomyśleć, że do 1240 roku po Chrystusie Kijów był jednym z większych centrów cywilizacyjnych Europy. Choć trzeba przypomnieć, że zarządzane wtedy przez potomków Wikingów miasto nie było olbrzymią postkomunistyczną kilkumilionową metropolią.
    Stała też wtedy jeszcze owa słynna Złota Brama – ta o którą to nasz Bolesław Chrobry wyszczerbić miał miecz. Oczywiście nie był to Szczerbiec (ani Złota Brama, wzniesiona przez kijowskiego kniazia po piastowskiej wizycie), ale faktycznie polański władca Kijów zdobył, ograbił, upokorzył najwybitniejszego władcę średniowiecznej Rusi Jarosława Mądrego (wedle Anonima zwanego Gallem Chrobry uczynił był z jarosławowej siostry Przecławy Włodzimierzówny nałożnicę) a na kijowskim tronie osadził innego Rurykowicza – Świętopełka o niezbyt chwalebnym przydomku Przeklęty. Jarosław wrócił na tron po jakimś czasie, i wydatnie pomógł w odsunięciu od władzy w Gnieźnie bolesławowego syna Mieszka II, sponsorując jego braci, Bezpryma i Ottona. Ale to inne, choć całkiem ciekawe dzieje. Wróćmy do Kijowa i Złotej Bramy. Od jakiegoś czasu znowu zdobi miasto.

Złota Brama
    Jest to oczywiście rekonstrukcja – Mongołowie którzy spalili Kijów także fortyfikacji nie oszczędzili – i można ją zwiedzać. Znaczy: w dzień. Myśmy dotarli tam wieczorem.

Wnętrze Złotej Bramy
    - Chcecie wejść? - zagadał nocny stróż.
    Chcieliśmy, oczywiście – choć próżno było oczekiwać od strażnika jakiegoś kwita potwierdzającego nasz tam pobyt. Postawny mężczyzna, po tym jak dowiedział się, że jesteśmy z Polski stał się jeszcze bardziej serdeczny: okazało się, że wśród przodków miał Polaków.

Cerkiew na szczycie Złotej Bramy
    Swoją drogą do powstania ZSRS sporą część mieszkańców Kijowa – zwłaszcza tak zwanych elit – tworzyli właśnie Polacy. Do dziś sporo ich tu mieszka, nie wszystkich bowiem wymordowało NKWD w ramach tzw. Operacji Polskiej (było to pełnoprawne ludobójstwo, nawet nie czystka etniczna), a wielu miejscowych przyznaje się – i jest dumnych – ze swoich wielokulturowych korzeni. Jak wspominałem na początku – był Kijów Miastem Królewskim Rzeczypospolitej (tak jak chociażby moja rodzinna Warta) i stolicą największego obszarowo województwa w kraju, jednym z trzech tworzących region zwany Ukrainą. Niestety, miejscowi Kozacy, zasiedlający powoli po czystkach w XIII wieku te pograniczne (stąd nazwa) tereny (regularnie najeżdżane i wyludniane przez koczowników) w pewnym momencie woleli zwrócić się w kierunku Moskwy. Jak na tym wyszli wszyscy wiemy.

Padół
    Tym niemniej dzięki uczestnictwu i współtworzeniu kultury Rzeczypospolitej do Kijowa zawitały wpływy europejskiego baroku, który w XVIII wieku wykwitł na Kozaczyźnie cudownie – dużo szybciej niż do takiego Petersburga – który gdy na Padole (kijowska starówka) budowano nowe cerkwie jeszcze nie istniał. Pokryły one pozostałości tego pierwszego, ruskiego miasta Rurykowiczów (trzeba przyznać, że niedługo przed zniszczeniem Rusi Kijów stracił przewodnią rolę w krainie – a po najeździe całkowicie utracił znaczenie – aż do nadejścia Rzeczypospolitej) w taki sposób, że dziś katedra Mądrości Bożej (sobór sofijski) i słynna Ławra Peczerska wpisane zostały na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.

Jedna z cerkwi Ławry Peczerskiej
Sobór Mądrości Bożej w Kijowie
   
Sam mieszczący się pierwotnie w jaskiniach klasztor (ławra to określenie głównego monastyru, a słowo "peczerska" słusznie kojarzy nam się z pieczarą) z XI wieku przez Mongołów też został co prawda nieco naruszony, ale nie przeszkodziło to Benedyktowi Chmielowskiemu w swych Nowych Atenach poświęcić monastyrowi całego hasła, dłuższego niż informacja o Warszawie i Wilnie razem wziętych.
Ławra - cerkiew bramna

25 października 2024

Rzymska mamałyga

    Dawno nie było o Imperium Rzymskim (a nawet bardzo dawno), to warto coś o nim napisać – zwłaszcza, że znów na godnym polecenia portalu Imperium Romanum pojawił się mój artykuł (także w wersji angielskojęzycznej) – którego treść postanowiłem z kilkumiesięczną obsuwą (bo wiadomo, Ameryka Południowa) wrzucić także na blog.

Rzymski amfiteatr w Puli

    Tym razem o terytorium leżącym między Panonią (podobnie jak dwa ostatnie wpisy, ten też luźno o Węgrzech będzie) a Morzem Czarnym (o krainach nad nim leżących będzie kilka następnych wpisów) – a mianowicie o Rumunii, zresztą też nie pierwszy raz. A konkretniej o najbardziej znanym daniu tamtejszej kuchni, mogącym mieć rzymskie korzenie (może nawet bardziej niż sami Rumuni, o czym poniżej). Nie chodzi niestety o przesmaczną ciorba di burta, zupę z brzucha (ciorba to słowo pochodzenia tureckiego, na niemal Bałkanach znaczy "zupa"), rumuńską wersję flaków, ani o stek z karpackiego niedźwiedzia.

Ciorba di burta
    Tą potrawą jest mamałyga.

Rzymska mamałyga

    Jednym z mitów założycielskich narodu Rumunów jest pochodzenie go bezpośrednio od podbitych przez Rzymian w I wieku po Chr. Daków. Na ile jest to prawda – alternatywną teorią jest pochodzenie Wołochów, przodków Rumunów, od romańskojęzycznych społeczności z terenów dzisiejszej Albanii, którzy przed tureckim zagrożeniem uciekli na północ, w Karpaty (uczestnicząc w etnogenezie naszych Bojków, Łemków i Hucułów) i na naddunajskie niziny – niech rozstrzygają sobie specjaliści lingwiści czy genetycy. Fakt jest taki, że do dziś tylko w Rumunii przyjść może do głowy rodzicom dać dziecku na imię Decebal, Hadrian, Trajan czy Owidiusz (słynny poeta pochowany jest przecież w nadczarnomorskiej Konstancy).

Pomnik Owidiusza w Konstancy

    Będąc w Rumunii, poza zabytkami z czasów rzymskiej Dacji można natknąć się na jeszcze jeden – prawdopodobny – ślad rzymskiej obecności w tym rejonie Europy. Do poszukiwań go nie trzeba jednak wykrywaczy metali, georadarów i łopat – wystarczy restauracja serwująca najsłynniejsze rumuńskie danie, znane obecnie nie tylko w dawnej Dacji, ale i na terenie Panonii, Mezji czy Tracji (oraz w naszej Małopolsce) – mamałygę.

Mamałyga z bałkańskimi gołąbkami
    Nazwa nie brzmi rzymsko, pierwsze wzmianki o niej pochodzą ze Średniowiecza (do Małopolski przynieśli ją prawdopodobnie wołoscy pasterze – bądź jest efektem późniejszych wpływów austro-węgierskich), ale jest niemal dokładnie tym samym, czym włoska polenta, wywodząca swą nazwę z łacińskiej pollenta: kaszka (dziś najczęściej kukurydziana), gotowana w mleku rozcieńczonym wodą na jednolitą papkę (i tu nie wiem – kuchnia włoska opiera się głównie na makaronie, możliwe, że pochodzącym z Azji, podobnie jak i pierogi; generalnie te italskie kluski są nudne, ale chyba ciekawsze od polenty).
    Straciliśmy przez te setki lat najważniejszą rzymską przyprawę – garum (wróciło do Europy wraz z dalekowschodnimi fermentowanymi sosami rybnymi), czy tradycję fast-foodu ulicznego (amerykanizacja stylu życia sprawia, że znów możemy korzystać z barów szybkiej obsługi), a polenta przetrwała. Nie był to jednak rdzennie rzymski wynalazek. Danie to jedzono w całym Śródziemiomorzu. Pliniusz Starszy, nim zginął u stóp Wezuwiusza, pisał o wielkiej popularności tej potrawy w jego czasach, lecz przodkom pisarza nieznanej. Jak owe danie przygotowywano? Niezastąpiony Apicjusz pisze o tym. Z kasz wszelakich. Kukurydzianej oczywiście nie znano, ale była prażona kasza jęczmienna, było proso, siemię lniane i wciąż popularne w śródziemnomorskiej kuchni nasiona kolendry (i oczywiście sól). Pliniusz był bogatym człowiekiem, stąd może te różnorodne składniki – ale najważniejszy był oczywiście prażony i tłuczony bądź grubo mielony jęczmień. Wszystko to smażono, ucierano i zalewano wodą. I redukowano.

Fabryka garum w Barcino - czyli współczesnej Barcelonie

    Pliniusz zaznacza w swoich dziełach, że Grecy w nieco inny niż Rzymianie przygotowywali potrawę. Na przykład słodowali jęczmień – grecka wersja polenty była więc słodsza niż italska, i rzadziej zawierała proso.
    Dzisiejsza włoska polenta przez setki lat nieco się spauperyzowała – w czasach głodu i nieurodzaju mąki i kasze ze zbóż zastąpiono chociażby mąką kasztanową – a dziś, jak w mamałydze, używana jest kukurydza. I podobnie jak jej bałkański odpowiednik została, z racji łatwości w przygotowaniu i taniości, potrawą biedniejszych warstw społecznych.
    Pozostaje też pytanie czy mamałyga i polenta muszą być kulinarnym potomkiem pollenty. Niekoniecznie – obie te znane w Średniowieczu potrawy mogły powstać całkowicie od nowa, jako, że nie są skomplikowane. Niemniej skoro spożywane są tam, gdzie dwa tysiące lat temu pollenta, mogą być rzeczywistym rzymskim wkładem w kulturę kulinarną Włoch, Rumunii, Węgier czy Bułgarii. Temat musieliby zbadać historycy sztuki kulinarnej.

Rzymski talizman - niech przyniesie szczęście w poszukiwaniach


Link do artykułu na stronie Imperium Romanum znaleźć można TUTAJ. Or HERE.

Najchętniej czytane

Cziatura

     Zostajemy na blogu na terenach byłego ZSRS, acz w miejscu o dużo dłuższej i jeszcze mniej znanej w Polsce historii . Choć także będą po...