Wydarzenie to w Polsce raczej przeszło
bez echa, ale jak mieszkaniec obszarów dawnego Księstwa Sieradzkiego
muszę wspomnieć – oto sztuka tworzenia haftu sieradzkiego wpisana
została latoś na krajową listę niematerialnego dziedzictwa kulturowego. Miła
rzecz, zwłaszcza, że Mama została depozytariuszem tej tradycji (i
rozpoczęły się wywiady, czerwone dywany, dzieci z kwiatami). Jest
też wycinankarką, sieradzka wycinanka mniej znana od łowickiej,
ale w przeciwieństwie do tamtej nie jest kolorowym małpim gajem
(stara legenda mówi, że kiedyś położono kameleona na pasach
łowickich, i biedak zmarł, bo nie wiedział jaki kolor ma przybrać)
– ze swym geometrycznym minimalizmem pasuje do współczesnych
ascetycznych wnętrz.
 |
Przykład wycinanki sieradzkiej (fot. A. E. Adamas)
|
W Sieradzu przy okazji ochrony dziedzictwa
kulturowego regionu planowano stworzyć wojewódzkie centrum
zajmujące się ochroną i promocją sztuki ludowej łódzkiego, ale
po zmianie władzy projekt zarzucono. Monopol na sztukę ludową w
łódzkiem – i w Polsce – mają mieć księżoki łowickie, a
reszcie plebsu (w województwie oprócz sieradzkiego aktywny jest
także region opoczyński, którego sztuka en masse wpisana jest na
krajową listę dziedzictwa; w Kutnie na dworcu w nocy istnieje też
ośrodek rzeźby ludowej, takoż zalistowany; w sieradzkiem ino haft;
w regonie mamy też tradycję z listy UNESCO, ale o tym innym razem)
wara. Centrum powstać miało vis-a-vis niewielkiego skansenu i
Wzgórza Zamkowego – o którym wszak na blogu już było.  |
Sieradzki skansen - widok ze Wzgórza Zamkowego
|
Oprócz
haftu sieradzkiego (wyróżnia się trzy typy, najbardziej
charakterystyczną figurą jest róża sieradzka) w Roku Pańskim
2025 na krajową listę dziedzictwa niematerialnego wpisano jeszcze
kilka innych tradycji. |
Róża sieradzka (fot. A. E, Adamas)
|
Choćby polską Wigilię. Rzeczywiście,
obchodzimy całkiem inaczej ów dzień poprzedzający Boże
Narodzenie. Jest on niezwykle uroczysty, postny i zakończony
Wieczerzą Wigilijną. W innych rejonach Świata to najczęściej
zwykły dzień: co kraj to obyczaj, kiedyś na blogu opisywałem
chociażby różnice w obchodach Dnia Zadusznego między Polską a
Peru. Nawet prezenty dzieci dostają w bożonarodzeniowy poranek,
nie wigilijny wieczór. Dzikie Kraje, normalnie.  |
Dzień Zaduszny w wysokich Andach
|
Oczywiście, i u
nas te tradycje się zmieniają, wiele zwyczajów, zwłaszcza
związanych z życiem na wsi, odchodzi już do lamusa, nieraz
pozostają tylko w formie szczątkowej. Na przykład nikt już chyba
w kącie izby nie stawia snopka zbóż (bo i – w sumie – nie
wiąże się już traw uprawnych w snopy). Czasem pod obrus trafi
jeszcze siano. Swojską podłaźniczkę, zawieszaną na belkach u
powały, z braku takowych, zastąpiła powszechnie choinka
(wynaleziona w Rydze).
 |
Smutna choinka w bezśnieżną zimę
|
Znikają też powoli zawieszane na
zielonym drzewku – jak i na podłaźniczce – różne frukta:
ciastka, słodycze, jabłka, orzechy. Zastępują ją chińskie
świecidełka i plastikowe bombki. Pamiętam za dzieciaka, że
własnoręcznie robienie ozdób na choinkę było elementem
przygotowań do Świąt. Tak zwanej magii. Tak jak Świętego Mikołaja zastąpił ten czerwony grubas od Coca-Coli.
 |
Wszędzie Coca-Cola (tu w górach Atlas)
|
I tu
pojawia się pierwszy problem z tradycją polskiej Wigilii. U mnie
prezenty przynosi Święty Mikołaj, ale w innych rejonach Polski
mówią: jak to? Mikołaj to na 6. Grudnia. Na Wigilię to Gwiazdor.
Albo Dzieciątko. Albo Aniołek. Śnieżynka. Dziadek Mróz. Swego
czasu handlowałem choinkami w Wielkopolsce, i tam zachęcając do
kupna niekłujących jodeł zamiast pachnących świerków
zagadywałem:
- No, Mikołaj się nie pokłuje, będzie więcej
prezentów.
- E? - padła odpowiedź.- No,
Mikołaj. Prezenty przynosi...
- Chyba Gwiazdor?
- Tak,
właśnie! Gwiazdor się nie pokłuje!
Ciężki zaiste jest los
handlowca. Piękna jodła, Duńczyk płakał jak wycinał (Dania to
europejski potentat w produkcji jodeł; kiedyś była też liderem
produkcji futer, ale pseudoekolodzy sprawili, że branża przeniosła
się do Rosji i Chin; teraz robią to u nas).
Albo taka sprawa –
ile potraw ma być tradycyjnie na Wieczerzy Wigilijnej? Dwanaście?
Otóż w Księstwie Sieradzkim ma to być nieparzysta liczba dań.
Pięć, siedem, dziewięć – w zależności od zasobności domu.
Pewnie różnice regionalne są też z potrawami. Chyba w całym
kraju mamy jedzony czerwony barszcz z uszkami. Uszka to takie lekko
niekształtne pierogi z farszem z mielonych suszonych grzybów i
kiszonej kapusty. Ależ twórczo wykorzystaliśmy ten chiński
wynalazek. My w sieradzkiem wykorzystujemy też pozostałości z
produkcji uszek – woda w której obgotowuje się suszone grzyby i
kwas odciśnięty z kiszonej kapusty dają nam drugą z wigilijnych
zup, charakterystyczną kwaśną grzybową. Zresztą owe grzyby –
i kiszona kapusta – zesmażone stanowić mogą następne danie.
Obok kapusty z grochem (uwaga: u nas ten wigilijny "groch"
to nic innego jak fasola; dziwne, wiem, ale tak jest), pięknie
zagotowanej. Co do ryb – owszem, może być karp po żydowsku, ale
może być i szczupak w sosie szarym/polskim/piernikowym. Nawet i
filet, ważne, żeby była jakaś. |
Ryba w pierniku
|
Musi być też coś z makiem –
ciasto makowiec, albo makiełki (czyli kluski z makiem). No i kompot
z suszu (podobno niektórzy robią z tego zupę) – jabłko, gruszka,
śliwka. Nie mylmy suszu z bakaliami, bakalie to zamorskie frykasy, w
sam raz do ryby w pierniku. Do kompotu idą tylko nasze ususzone
owoce. Przyznam się, że bardzo nie lubię, ale tradycyjnie muszę
spróbować. Takie są zasady. Swoją drogą kiedyś spotkałem taki
kompot wysoko w boliwijskich Andach. |
Kompot z suszu w La Paz
|
A tytułowi Wiliorze? Cóż,
post się przedłużył, więc będzie o nich w drugiej części.