Tłumacz

28 marca 2025

Serenissima cz. 1

    W poprzednim wpisie przy okazji Słowian i Dubrownika wspomniałem – zresztą chyba nie pierwszy raz na blogu – o Wenecji. Mieście przez wieki o kluczowym znaczeniu dla Europy, przynajmniej Zachodniej, bo u nas wyglądało to ciut inaczej, w którym skupiał się handel lewantyński.
Canale Grande
    Znaczy się – z Azją. Jedwabnym szlakiem do Konstantynopola a potem do Wenecji docierały bowiem tak luksusowe produkty jak jedwab, przyprawy czy cukier. Do Rzeczypospolitej docierały dzięki Ormianom prosto z Persji, a do Portugalii nie docierały wcale, przez to musieli w końcu zacząć szukać morskiej drogi do Indii i Dalekiego Wschodu.

Portugalska twierdza na szlaku handlowym do Indii - Mogador
    I tak, wiem, że Lewant to technicznie Bliski Wschód, ale towary przybywały tam z całej Azji, i to od tysięcy lat – weźmy choćby przepych starożytnej Petry (o której na blogu było i to wielokrotnie przecież), wyrosłej na handlu kadzidłem pochodzącym z południowej Arabii.

Petra - miasto wyrosłe na kadzidlanym szlaku
    Nic więc dziwnego, że kiedy Zachodnia Europa odrodziła po mrocznych wiekach najazdów imigrantów (a Wschodnia i Północna się schrystianizowała i ucywilizowała), rozpoczęło się zapotrzebowanie na towary luksusowe, których niewyczerpanym źródłem był Wschód. Moim zdaniem ówcześni zachodnioeuropejscy nuworysze zazdrościli przepychu Cesarstwu Bizantyjskiemu i muzułmańskim władcom Hiszpanii, ale co ja tam wiem. W każdym razie – ludziom na Zachodzie zaczęło się lepiej powodzić, a podaż rodzi popyt. Potrzebni byli tylko obrotni biznesmeni, którzy przywiozą te frukta z Lewantu i Bizancjum. Rychło się znaleźli – zwłaszcza w czterech włoskich miastach-państwach: Amalfi, Pizie, Genui i Wenecji. W tej właśnie kolejności. Te cztery tak zwane republiki morskie (dziś herby tychże miast znajdują się na banderze Republiki Włoskiej) rychło przejęły cały handel morski w Śródziemiomorzu (później doszła jeszcze Raguza i Barcelona – choć ta ostatnia, stolica Katalonii, jako część Korony Aragonii, republiką technicznie nie była, oraz papieski port w Ankonie). Rozpoczęły też między sobą bezpardonową walkę o wpływy.
Złota szkatułka z czasów świetności muzułmańskiej Hiszpanii
    Pierwsze odpadło Amalfi, potem Piza, i w końcu na placu boju zostały tylko Genua oraz Wenecja. Miasta w których rozpoczynał się kapitalizm (generalnie północne Włochy, wstrząsane setkami wojenek i konfliktów wymagały sprawniejszego obrotu gotówką; nie bez przyczyny lombard bierze miano od Lombardii, a bank to z włoskich dialektów ława, przy której robiono geszefty). I tu moja mała uwaga: wbrew chorym wizjom różnego rodzaju socjalistów czy komunistów kapitalizm jest najlepszym znanym systemem gospodarczym. Nie ma żadnych wad. A właściwie nie miałby, gdyby zachowany został jeden warunek: mianowicie jeśli kapitaliści stosowali się do zasad moralnych. A jest to – pardon my French – cholernie trudne. Dość łatwo jest przejść na, jak mówi Dobra Księga, religię Mamony. A, tu znów cytat, dwóm panom służyć nie można. Albo Bóg, albo wielkie pieniądze. I w tą pułapkę wpadli włoscy kupcy. Zwłaszcza Wenecjanie, ale i Genueńczycy. Wizja złota (pisałem chyba na blogu pod koniec zeszłego roku, że miłość do błyszczących metali to według niektórych naukowców atawizm; na sawannie błyszczała się woda, cenna, dająca życie, więc blask wywoływać musiał u naszych przodków ekstazę, potęgując chęć do wodopoju dotarcia; prawdopodobnie też wyszukiwanie wody było u człowiekowatych domeną samic – co dziś zaobserwować można na bazarach; powstrzymywanie się od żądzy złota byłoby tryumfem woli nad ciałem, a nie wszystkich na to stać) sprawiła, że liczyć zaczynał się tylko zysk. Dość boleśnie przekonał się o tym choćby Władysław Warneńczyk. Osmańskie wojska w Roku Pańskiego 1444 same się z Anatolii na Bałkany nie dostały, o czym zresztą już wspominałem.

Tracki kurhan pod Warną - jeden z dwóch cenotafów Władysława Warneńczyka
    A IV krucjata to już był całkowity majstersztyk weneckiego doży. Henryk Dandolo zmusił krzyżowców do zdobycia Konstantynopola (sam zresztą do dziś spoczywa w kościele Mądrości Bożej), czym zadał śmiertelny cios Cesarstwu Rzymskiemu, od tamtej pory powoli się wykrwawiającemu.

Hagia Sophia - miejsce spoczynku doży Dandolo.
Zdobycie Konstantynopola przez krzyżowców, mozaika z epoki
    Na tym upadku Najjaśniejsza Republika Świętego Marka też zresztą zyskała. Niewielkie miasteczko założone na błotnistych wysepkach Laguny przez uchodźców ze spalonych przez Longobardów wiosek chyba samo nie wiedziało, jak świetlana czeka je przyszłość (ktoś, np. Autor, mógłby powiedzieć, że dlatego, że mimo świętego patrona wykradzionego bodajże z Aleksandrii – handel relikwiami w czasach krucjat też był niezwykle intratny – zaprzedali duszę Diabłu pod postacią Mamony). W każdym razie w pewnym momencie Wenecjanie rozpoczęli rozpychać się po północnych Włoszech (pierwsza padła Padwa, znana z grobu świętego Antoniego z Padwy, patrona do spraw rzeczy zagubionych i obiekt modlitw panien na wydaniu; podejrzewam, że gdyby nie postępująca laicyzacja Europy dziś byłoby to jedno z najbardziej uczęszczanych przez podlotki sanktuariów) oraz na wschodnich wybrzeżach Adriatyku, następnie zaś całkowicie przestali brać jeńców – i weneckie twierdze można spotkać na większości greckich wysp (w Grecji kontynentalnej zresztą też).
Spinalonga - jedna z weneckich twierdz Krety
    Oczywiście, Genua nie była dłużna, choć przegoniona przez Wenecję choćby z Krety, skupiła się na wybrzeżach Morza Czarnego. W końcu to z genueńskiej Kaffy na Krymie przypłynęły do Europy statki przywożąc Czarną Śmierć.

Twierdza w nadczarnomorskim Akermanie, założona przez Genueńczyków
    Ale zostawmy Genuę, ojczyznę – czy też może dziadczyznę - dżinsów (i nie wspominajmy, że według niektórych teorii Krzysztof Kolumb nie był Genueńczykiem a potomkiem zdradzonego przez włoskich kupców Władysława Warneńczyka). Skupmy się na Wenecji. I jej imperium.

Genua - gmach Banku Swiętego Jerzego
    A to w drugiej części wpisu.
Najbardziej emblematyczny landszaft w Wenecji

21 marca 2025

Kupcy i zbójcy

    Jomswikingowie – czyli Słowianie i Skandynawowie pochodzący z Jomme, Wolina – zapisali się wielokrotnie na kartach (no, właściwie to w pieśniach śpiewanych przez skaldów w trakcie różnych takich wikińskich popijaw uroczystości) północnych sag wielokrotnie. Znani byli z bitności i brawury rozrośniętej nieraz aż po granice zdrowego rozsądku (takie to nasze polskie "co, ja nie skoczę"), stąd i często wynajmowani byli to zadań specjalnych. Wszak to z Wolina na podbój Norwegii wyruszał w roku 1000 Olaf Tryggvason (wyprawa zakończyła się niezbyt udanie dla Tryggvowego syna, bo wziął i poległ w bitwie morskiej pod Svold na Oresundzie, i Norwegię od Duńczyków odbił dopiero kolejny Olaf, Święty – bo umacniał tam chrześcijaństwo; inny chrystianizator z regionu, władca Danów Harald Sinozębny, który swoją drogą na Wolinie zmarł, jakoś kanonizowany nie został; nadał za to nazwę systemowi komunikacji bezprzewodowej, bluetooth).
Współczesny Wolin
    Historię wolińskiej kupiecko-zbójeckiej republiki zakończyli władcy Danii, paląc ją w 1042 i 1099 (nie skończyło to historii słowiańskich rozbojów na Bałtyku i w cieśninach duńskich – wszak w 1136 roku książę Racibor I zdobył i – jak to było w zwyczaju epoki – spalił do cna Konungahelę; 11 lat później chąśnicy – słowiańscy piraci – z dymem puszczają Lubekę).
Potomkowie bałtyckich chąśników
    Wolin nie był jednak jedyną kupiecką republiką którą współtworzyli Słowianie. Jest w Europie inne takie miejsce, leżące jednak po drugiej stronie Słowiańszczyzny – nad Adriatykiem.
Surowsze oblicze adriatyckiej Dalmacji
    A konkretnie w Dalmacji – i chodzi oczywiście Dubrownik, trochę bardziej znany jako Republika Raguzy.
Dubrownik
    Byłem wielokrotnie, i co tu dużo mówić, za każdym razem to chorwackie (i o mało całkowicie nie zniszczone w czasie wojen w Jugosławii pod koniec XX wieku) miasto urzeka. Dobra, wiadomo, po średniowiecznym Dubrowniku pozostały tylko przewspaniałe mury miejskie (po których spacer – mimo, że makabrycznie drogi, wszak Chorwaci zrezygnowali z części narodowej suwerenności i wprowadzili zamiast własnych kun te śmieszne pieniądze z oknami, będącymi symbolem niemieckiej kolonizacji Europy - gorąco polecam), cała reszta wzięła i spłonęła po trzęsieniu ziemi którejś XVII-wiecznej Wielkiejnocy (bodajże Roku Pańskiego 1667, rok po Londynie; to nie jedyny angielski trop, miejscową katedrę za którymś razem ufundował Ryszard Lwie Serce). Miasto – w końcu bogatą republikę kupiecką – odbudowano w wersji barokowej, a potem na całe szczęście przyszła bida i niemal nic nowego w obrębie murów już nie wybudowano. Po jugosłowiańskim ostrzale miasto odtworzono – jak to mówią niektórzy Hiszpanie – toćka w toćkę jakie było, także dzięki pomocy UNESCO, trzymającego starówkę na swojej Liście Dziedzictwa Ludzkości.
Główna ulica w starym Dubrowniku - Stradun
Dachy Dubrownika
    Ale nie takie rzeczy przeżyła Republika Raguzy – w końcu leżała nad tym samym akwenem co najbardziej inwazyjna z nadmorskim miast-państw Śródziemiomorza, zła do szpiku i przeżarta żądzą zysku Najjaśniejsza Republika Świętego Marka, czyli Wenecja. Dubrowniccy nobile sprzedali nawet kawałek własnych ziem banom Bośni by odgrodzić się od niesympatycznego sąsiada (to odpowiedź na nurtujące wielu umiejących czytać mapy – czyli tych głównie sprzed ery gimnazjów i obecnych lewicowych reform polskiej oświaty – skąd na dalmatyńskim wybrzeżu należący do Bośni i Hercegowiny kurorcik Neum).
Bośniacka riwiera - Neum
    Nie przetrwała za to – podobnie jak Republika Wenecka i Rzeczpospolita Obojga Narodów czy tatarski Chanat Krymski – nagłego wybuchu tak zwanego Oświecenia, zakończonego krwawą łaźnią Wielkiej Rewolucji Francuskiej, niech jej plugawe miano przeklęte będzie na wieki. Zlikwidowano ją w 1808 roku. Swoją drogą w wyniku owych niecnych wydarzeń Francja przyłączyła do siebie sporą część obecnej Chorwacji, pewnie w podzięce za wprowadzenie do męskiej mody krawatu, ale to opowieść na inny wpis (ta o Francuzach na Bałkanach, nie o krawatach, znanych w Chorwacji nie tylko jako reimportowane kravata, ale i miejscowe masna).
Plac Świętego Marka w Wenecji - kształt po francuskich przeróbkach
    Wracając do Wenecji i jej upadku – to właśnie Dalmacja była tą częścią kupieckiego imperium w której jako ostatniej flaga z lwem św. Marka zjechała z masztu. Stało się to w Boce Kotorskiej, w miasteczku Perast – równie urokliwym co dużo bardziej znany Kotor. Ciekawe, że elitę tych zamorskich posiadłości oprócz rodowitych Wenecjan stanowili też miejscowi Dalamtyńcy, Słowianie czy Grecy. Strzelam, że rodowitych obywateli miasta na Lagunie było zwyczajnie za mało, i musieli, jak to w koloniach (wiecie o czym mówię, cni Rodacy) wykorzystywać do zarządzania i drenowania podbitych ziem miejscowych oportunistów.
Kotor
Boka Kotorska
    Ale o Wenecji i jej imperium we wschodnim Śródziemiomorzu to by trzeba zrobić osobny wpis – gdzie się bowiem człowiek tam nie ruszy, to ciągle natyka się na pozostałości po Wenecjanach.
Wenecka twierdza Spinalonga na Krecie
    Względnie po Genueńczykach – bo ci też dorobili się na handlu Lewantyńskim.
Genueńska wieża Galata w Stambule
    W końcu jednak kupcy z Ligurii zostali przez Wenecjan pogonieni. Widocznie byli mniej bezwzględni.
Bank Świętego Jerzego w Genui
    Albo gorzej zarządzani. W Genui doża – czyli władca republiki - wybierany był przez możne rody na pół roku, w Wenecji dożywotnio. W Dubrowniku – dodam jako ciekawostkę – książę-rektor na miesiąc.
Siedziba dubrownickiego włodarza
    Swoją drogą tytuł wpisu pasowałby jakiejś planszówce. Albo grze komputerowej RPG z przełomu lat 80-tych i 90-tych zeszłego stulecia.

14 marca 2025

Polanie i wikingowie

    Właściwie nikt już nie bierze na poważnie skandynawskiego pochodzenia Piastów, acz jednak nie da się ukryć, że władcy Państwa Gnieźnieńskiego – jak chyba powinno się nazywać twór zarządzany przez Mieszka i Bolesława – z wikingami spotykali się praktycznie na każdym kroku. Nawet, jako król Burysław, trafili do skandynawskich sag (oraz, mniej więcej, do powieści Jerzego Cepika, takich sobie).
    Powód tych kontaktów był oczywisty – interesy. Na Wolinie, czyli wikińskim emporium handlowym Jomsborgu, znajdował się targ niewolników, a tych rozrastająca się domena Piastów miała w nadmiarze.

Widok na Wolin - na pierwszym planie replika wikińskiej łodzi
    Zresztą słowiańsko-nordycki Wolin też trafił do sag i legend, choćby jako Wineta. O czym zresztą już dawno temu na blogu wspominałem. Na bogate miasto łapy chcieli położyć zarówno Mieszko, jak i jego syn – w pewnych okresach się to udawało (stąd odkryte w mieście konstrukcje hakowe, charakterystyczne dla piastowskich grodów), czasem trzeba było odpuścić na rzecz Danii, ale polańska (polska) obecność musiała być znacząca (vide ów potężny król Burysław z legend). A czasem Wolinianie uzyskiwali całkowitą niezależność – można powiedzieć, że była to wtedy republika morska, pewnie tak słowiańska jak młodszy nieco śródziemnomorski Dubrownik.

Dubrownik
    Na stałe (no, też bez przesady, bo później tereny te utracono) udało się pierwszym Piastom opanować Szczecin – czyli konkurencję dla Wolina – i Kołobrzeg, posiadający oprócz portu także sól.

Solankowy zdrój w Kołobrzegu
    Do skandynawskich legend trafiła też potężna królowa Sygryda Storråda, trzęsąca całą Północą matka Kanuta Wielkiego. Prywatnie Świętosława, siostra Bolesława Chrobrego. Ale to, że Kanut, mieszkowy wnuk, zbudował imperium składające się z Danii, Norwegii i Anglii to inna historia. Zwłaszcza, że po śmierci władcy państwo rozpadło się, a efektem tego było spore zamieszanie, nie tylko w Skandynawii i Wyspach Brytyjskich, ale i w Normandii. Odpryski tej zawieruchy trafiły także i do nas.

Fiordy - naturalne środowisko życia Skandynawów (konkretnie Sognefjorden)
    I to wcale nie dlatego, że króla Mieszka II pomagał obalić Harald Hardrade, zwany Ostatnim Wikingiem najemnik i członek elitarnej cesarskiej Gwardii Wareskiej w Konstantynopolu, późniejszy król Norwegii i pretendent do tronu Anglii, usieczony przez króla Wessexu Harolda II Godwinsona w pamiętnym dla Albionu roku 1066. Wikingowie, najęci przez inny skandynawski ród, siedzących w Kijowie Rurykowiczów – a konkretnie Jarosława Mądrego – pomagali obalić Mieszka na rzecz jego starszego brata Bezpryma trochę w ramach zemsty: oto Bolesław Chrobry na kijowski tron wprowadził był swego szwagra, także Rurykowicza, Świętopełka, przez Rusinów zwanego Przeklętym. Przy okazji władca nasz sromotnie pogonił owego Jarosława Mądrego i czynu lubieżnego dokonał był na jarosławowej siostrze Przecławie. Nic dziwnego, że władca rusiński mógł się zdenerwować i po odzyskaniu wielkoksiążęcego tronu czekał okazji. Pretekstu dostarczył mu Bezprym.

Replika kijowskiej Złotej Bramy, nie istniejącej jednak w czasach Chrobrego
    W grobach z czasów Państwa Gnieźnieńskiego archeolodzy co i rusz znajdują jakieś wikińskie ślady. Czasem można je powiązać z ruskimi wojami – pewnie eskortą Świętopełka z czasów gdy wygnany ukrywał się u Bolesława. A czasem z najemnikami, którzy tworzyli zapewne element słynnej drużyny książęcej – o której z takim zachwytem wypowiadali się kronikarze z epoki. Nie ma co ukrywać – pierwsi Piastowie stworzyli sprawną, choć kosztochłonną, maszynkę do podbijania nowych ziem. I kiedy ziemie się skończyły, system musiał upaść – co zbiegło się w czasie z ambicjami Bezpryma, wcześniej wraz z Ottonem wypędzonego przez Mieszka II Lamberta (Bolesław Chrobry też przejmując władzę wygnał macochę Odę i przyrodnich braci; nic sobie nie zrobił z wystawionego przez ojca dokumentu znanego jako Dagome Iudex, a mającego zapewnić Odzie z rodziną dziedziczenie Państwa Gnieźnieńskiego).

Prawdopodobne grobowce Mieszka I i Bolesława Chrobrego w poznańskiej katedrze
    Wychodzi więc, że z Północą mamy więcej wspólnego niż myślimy (i wcale nie jest potrzebne do tego skandynawskie pochodzenie Piastów), a XI-wieczne elity były bardziej internacjonalne niż ktokolwiek chciałby przyznać. Nie zmieniło się to też po upadku Państwa Gnieźnieńskiego w latach 1034-8 i restauracji Kazimierza Odnowiciela. Kilka akapitów wcześniej wspominałem rok 1066 i bitwę pod Stamford Bridge, w której poległ Ostatni Wiking, Harald Hardrade. Zwycięski władca anglosaski, Harold Godwinson, zbyt szybko osiadł na laurach – na schedę po dynastii z Wessex (i po Kanucie Wielkim z ową wojującym) czyhał bowiem jeszcze jeden Skandynaw z pochodzenia, Wilhelm Bękart, czy też Guillaume le Batard, z Normandii. Pod Hastings zabłąkana strzała trafiła w haroldowe oko, Edgar Aetheling z Wessex (urodzony na Węgrzech ostatni przedstawiciel dynastii) nie zyskał poparcia na królewskim stolcu w Londynie i wyjechał być najemnikiem na Wschodzie (acz miano Wygnańca historycy i kronikarze zastrzegają dla Edwarda, jego ojca), a Wilhelm został Zdobywcą – i pierwszym królem nowej Anglii; numeracja zresztą zachowana jest do dzisiaj, mimo powstania Zjednoczonego Królestwa na początku XVIII wieku. Najciekawszy los przypadł jednak rodowi Godwina.

Londyńska Tower, której budowę rozpoczął Wilhelm Zdobywca
    Otóż synowie Harolda uciekli z Anglii i rozpierzchli się po Europie. Najmłodszy z nich trafił do... Polski Bolesława Śmiałego i jego brata Władysława Hermana. I w tym odbudowanym przez bolesławowego ojca państwie zajął dość eksponowane stanowiska, zarządcy Śląska i Mazowsza. Pozostałością po owym anglosaskim królewiczu może być pochówek odnaleziony na zamku w Czersku na Mazowszu, przypisywany właśnie anglosaskiemu możnowładcy.

Pozostałości czerskiego zamku
    Oraz dedykacja dla komesa Magnusa, człowieka nomen ducatus, rodu książęcego (a według jednych syna Magnusa Haroldsona), jaką Anonim zwany Gallem (choć pewnie rodem z Wenecji) umieszcza w swojej słynnej kronice, technicznie będącej chanson de geste o trzecim z wielkich piastowskich Bolesławów, Krzywoustym. I jak tu zrozumieć odmawianie Polsce miejsca w Europie, jak czynią niektórzy ojkofobiczni fajnopolacy? Brak wiedzy, czy kompleksy? Ech.
Gołąb skalny - także obcy - na zamku w Czersku

7 marca 2025

Brakujący święty

    Właściwie to miałem zakończyć temat tych naszych najwcześniejszych Świętych, ale, że chwilę wcześniej była na blogu opowiastka o pierwszych Piastach to tak sobie skojarzyłem, że na tle ościennych krajów które razem z nami włączały się w nurt europejskiej kultury dość mocno się wyróżniamy.
Poznań - miejsce w którym stał pierwszy polski kościół
    Oto bowiem żaden z chrystianizatorów Państwa Gnieźnieńskiego nie dostąpił zaszczytu zostania Świętym. Ani pierwszy ochrzczony władca Mieszko, ani jego syn Bolesław, ani Dobrawa Przemyślidka (przez nieprzychylnego Chrobremu kronikarza i biskupa Thietmara przedstawiana przecież jako główna siła sprawcza mieszkowego nawrócenia), ani biskup Jordan, pierwszy pasterz w Polsce. Dziwne strasznie. W końcu pośród dworów książęcych i królewskich dworów naszych sąsiadów aż roi się od kanonizowanych. W Czechach to wuj Dobrawy, święty Wacław (usunięty krwawo przez własnego brata), na Węgrzech Stefan (ten, co to podobno przejął koronę jadącą do Gniezna) którego Prawa Dłoń w budapesztańskiej katedrze jest najświętszą węgierską relikwią i jego syn Emeryk (oraz biskup Gelert, przez Węgrów usieczony niczym św. Wojciech przez Prusów). Skandynawowie mają świętych Olafa (Norwegia), Eryka (Szwecja) i Kanuta IV (Dania; ci ostatni postarali się także o kanonizację Kanuta Lavarda, ojca wybitnego władcy Waldemara). Ruś (tak haniebnie zniszczona w 1240 roku przez Mongołów) z Olgi i jej syna Włodzimierza zrobiła reinkarnację świętych Heleny i Konstantyna.

Praska katedra ze szczątkami świętego Wacława (oraz świętego Wojciecha)
    A u nas świętym został praski biskup usieczony podle Elbląga (a potem jego przyrodni brat, pierwszy gnieźnieński arcybiskup) i pięciu niezbyt znanych kamedułów napadniętych rabunkowo w Międzyrzeczu, do dziś zresztą bardzo zapomnianych. Musieliśmy poczekać jeszcze kilka lat, żeby pojawił się biskup Stanisław ze Szczepanowa – zresztą antagonista władcy Piastowicza i zdrajca króla, o czym dość delikatnie informuje nasz Anonim zwany Gallem.

Rekonstrukcja pruskiej chaty
    Czym sobie Piastowie zasłużyli na taką – wiem, że to za mocne słowo, ale co tam – anatemę to nie mam pojęcia. Wygląda to na początki znanej do dziś na Zachodzie Europy polonofobii, w myśl której na Polaków wbrew faktom zrzuca się wszystko co najgorsze. Mimo, że co najmniej kilka razy w historii owym Zachodnim Europejczykom przysłowiowy tyłek żeśmy ratowali. Ech.

Okopy z czasów Wojny polsko-bolszewickiej i Bitwy Warszawskiej
    Może jednak szukam za daleko – w końcu sam Karol Wielki na kanonizację musiał czekać kilkaset lat. Na przeszkodzie stanął ponoć dość rozwiązły tryb życia frankijskiego władcy. Z drugiej strony naszym Piastom trudno takową seksualną rozwiązłość zarzucić. Według legendy Mieszko przyjmując Dobrawę oddalić miał siedem pogańskich żon. Bolesław Chrobry z kolei niby uczynił był z ruskiej księżniczki Przecławy nałożnicę i – sądząc po opisach tuszy władcy – mógł nie znać umiarkowania w jedzeniu i piciu (przynajmniej u siebie – nieprzestrzegającym postów miał jakoby wyrywać zęby), ale przecież znani są święci galancie korzystający z uroków doczesności. Mieszko II znał łacinę i grekę, ale to jednak za mało na choćby beatyfikację.

Akwizgran - miejsce spoczynku Karola Wielkiego
    Zresztą nawet gdyby naszych pierwszych władców kanonizowano, to i tak nie byłoby relikwii – ciała zaginęły, a prawdopodobne groby w katedrze poznańskiej od wieków świecą pustkami (a właściwie zostały zapomniane niemal na tysiąclecie). A co to za święty, co relikwiami nie można pohandlować, prawda? Wspaniałe to zagadnienie, warte osobnego wpisu kiedyś tam.

Prawdopodobne pozostałości grobowców Mieszka i Bolesława w katedrze poznańskiej
    A właściwie to żaden z Piastów. I Piastówn. W Średniowieczu kanonizowano małżonkę Henryka Brodatego świętą Jadwigę von Andechs (patronkę Śląska). Jej synowa dostąpiła tego zaszczytu w XIX wieku, a słynna święta Kinga świętą została dopiero za Jana Pawła II (podobnie jak św Jadwiga Andegaweńska, polska władczyni), wcześniej była błogosławioną. Niektóre Piastówny i piastowskie żony otaczane są kultem lokalnym (niczym mój warcki o. Rafał z Proszowic), ale bez oficjalnego watykańskiego potwierdzenia. Na kanonizowanego członka dynastii musieliśmy poczekać dopiero do czasów Kazimierza Jagiellończyka. Pośród jego licznych synów czterech zostało królami, jeden kardynałem a ostatni, także Kazimierz, właśnie świętym. I przy okazji patronem Wilna, gdzie w niezbyt ładnej klasycystycznej katedrze spoczywa wraz z królem Aleksandrem (prywatnie bratem) i Barbarą Radziwiłłówną (prywatnie żoną bratanka). Ale to już czas gdy Średniowiecze przechodzi powoli w Renesans, a Polska szykuje się do roli europejskiego mocarstwa – więc całkiem inna sytuacja.

Katedra w Wilnie z czasów sprzed "odbudowy" Pałacu Wielkoksiążęcego
    Sam zaś królewicz ma sporo roboty, bo jest, oprócz Wilna (gdzie odpust, Kaziuki, jest wspaniałym świętem), patronem Litwy, litewskiej młodzieży i Zakonu Kawalerów Maltańskich (czyli z Maltą łączy nas nie tylko zapiekanka).

Typowy maltański krajobraz z wieżą obserwacyjną joannitów
    Podsumowując – jesteśmy jednym z nielicznych krajów w Europie którego żaden władca (nie tylko Piast) nie został kanonizowany. A przecież spokojnie znalazłoby się kilku kandydatów: Mieszko, Bolesław Wielki czy tam Chrobry, Władysław Jagiełło (chrystianizatorzy), Władysław Warneńczyk (męczennik – o ile rzeczywiście poległ pod Warną), wreszcie Jan Sobieski (obrońca chrześcijaństwa). Niestety, moda na takie wyświęcania przeminęła, i chyba się już nie doczekamy. Swoją drogą Sobieski to nawet nie ma pomnika w Wiedniu (o czym kiedyś tam wspominałem). Ale dość o tym – następne wpisy będą o konszachtach Słowian (oczywiście niedocenianych) z wielkim Światem.
Wolin -czyli wspólna osada słowiańsko-wikińska

3 marca 2025

Nie wszyscy święci pańscy cz. 2

    Pierwszą część wpisu – i w założeniu ostatnią – zakończyłem kontrowersją o miejscu spoczynku doczesnych szczątków biskupa Wojciecha Sławnikowica. Czy spoczywa na praskich Hradczanach w archikatedrze pod wezwaniem świętych Wita, Wacława i Wojciecha (w językach niesłowiańskich na popularnego Wojtka mówią Adalbert, więc w zachodnich bedekerach miana patronów kościoła nie brzmią już tak ładnie jak po polsku czy czesku) czy pod wspaniałą barokową konfesją w archikatedrze (dzierżącej ten tytuł dużo dłużej niż praski odpowiednik) w Gnieźnie.
Gniezno - miejsce pochówku świętego Wojciecha
    Jako Polak muszę przychylać się do wersji polskich kronikarzy, że książę Brzetysław pustosząc Wielkopolskę w pierwszej połowie XI wieku ukradł szczątki przyrodniego wojciechowego brata, Radzima (czyli Gaudentego, jak chcą na Zachodzie), zresztą też biskupa (a nawet arcybiskupa) i świętego, choć nie męczennika. Niemniej widząc (to znaczy: widzą to archeolodzy, ja się ino podczepiam) ogrom zniszczeń i rabunków jakie przyniósł czeski najazd skłaniam się jednak ku wersji naszych południowych sąsiadów. Ale co tam.

Praga - miejsce pochówku świętego Wojciecha
    Na pewno ramię świętego jest w Rzymie. Co, właściwie, nie powinno dziwić. Relikwie świętych wielokrotnie były przedmiotem handlu, grabieży – czy jak owo ramię świętego Wojciecha – darów dyplomatycznych. Święty Marek przecież pierwotnie nie spoczywał w Wenecji. Ktoś zaraz powie, że to chrześcijański zabobon – ale przecież jeden z towarzyszy Mahometa otrzymał pseudonim Balwierz, bo nosił przy sobie jako amulet trzy włosy z brody Proroka. I choć islam zakazuje oczywiście wiary w talizmany, to gdy osmańscy żołdacy dotarli do grobu Skanderbega (było na blogu – narodowy bohater Albanii) szczątki wodza rozgrabili właśnie jako amulety mające dawać im militarny geniusz i siłę zmarłego. W Lezhy znajduje się tylko cenotaf.
Twierdza w Lezhy górująca nad dawnym grobem Skanderbega
    O innych kulturach z ich kultem przodków czy innych mumii to właściwie nawet nie ma co wspominać.

El Nino Compartido - mumia będąca obiektem kultu w Cuzco
    W każdym razie oddawanie czci – choć w wypadku chrześcijaństwa to może za mocne słowo – wybitnym przodkom czy innym jednostkom jest czymś normalnym. Poza tym czując ich opiekę (czy wstawiennictwo) człowiek jakoś czuje się pewniej. We Włoszech swojego świętego patrona ma przecież każda, najmniejsza nawet wioska czy miasteczko.

Siena - miasto świętej Katarzyny ze - nomen omen -Sieny
    U nas nie – w końcu to w Italii tysiące mieszkańców oddawało głowę katu w czasach rzymskich, a później, w Średniowieczu, bliskość stolca papieskiego sprawiało, że łatwiej było dostrzec jakąś pobożną czy cnotliwą personę. Zanim taka informacja dotarła do Rzymu z takiej Skandynawii czy znad Wisły dwa razy pewnie zaginęła po drodze. Fakt, że jak już docierały, to taki święty często stawał się dość popularny, choć, tak jak w przypadku Wojciecha i Radzima, na Zachodzie znany bywał pod nieco innym imieniem.
    Na przykład gdyby ktoś dotarł do katalońskiej Girony i wszedł do przepięknej (fasada słynna z serialu "Gra o Tron") gotyckiej świątyni natknie się na kaplicę św Hiacynta. To oczywiście nasz Jacek od Pierogów, z możnego rodu Odrowążów. Patron tonących, wsławiony wykarmieniem pierogami obrońców obleganego przez Mongołów Lwowa.

Katedra w Gironie
    Święty Jacek jest też jedynym Polakiem umiejscowionym na dachu watykańskiej kolumnady autorstwa Berniniego.

Kolumnada Berniniego w Rzymie
    Karierę w Europie zrobił też nasz święty (choć zdrajca) Stanisław Szczepanowski. W końcu imię po biskupie ze Szczepanowa miał teść Ludwika XV, władca Lotaryngii (i dwukrotny król Polski przy okazji) Stanisław Leszczyński.
    Inni nasi święci bądź błogosławieni o słowiańskich imionach, taki Czesław czy Bogumił (ten drugi, podobnie jak i Stanisław są moimi osobistymi patronami, a ten pierwszy w rodzinie pojawia mi się bardzo często) nie zrobili międzynarodowej kariery, i czczeni są lokalnie – we Wrocławiu jak błogosławiony Czesław Odrowąż czy w okolicy Koła i Uniejowa, jak arcybiskup gnieźnieński Bogumił.

Zamek w Uniejowie
    Brak lokalnych świętych w Północnej, Wschodniej i Środkowej Europie wynika też z późnego dość dołączenia do cywilizacji chrześcijańskiej – ot, nie udało nam się załapać na ową wspominaną falę męczeństwa (święci Wojciech, Wacław czy Gelert to wyjątki przecież, a Stanisław czy Jan z Pomuku całkiem inna historia). Pierwsze kościoły musiały więc posiadać relikwie (a taki był wymóg przecież) importowane – i tak Kraków dostał głowę świętego Floriana – stąd i nazwa Florencja na mapie miasta. Dziś czaszka ta spoczywa w trumnie świętego Stanisława w barokowej konfesji na Wawelu i – jak wykazały badania – należała do kobiety. Nie znaczy to oczywiście, że patron strażaków i przewodników turystycznych był kobietą – ot większa część relikwii była tworzona przez kontakt z oryginalnymi szczątkami świętych. Świętość niejako przenosiła się na nowy obiekt, i spokojnie już można było mu oddawać cześć.

Katedra na Wawelu - miejsce spoczynku świętego Stanisława i głowy świętego Floriana
    Moje miasto – Warta – jest na na tle polskich miejscowości chlubnym wyjątkiem. W toku dziejów nabawiliśmy się bowiem własnego świętego – Rafała z Proszowic (nomen omen ochrzczonego jako Stanisław Budek). Ów urodzony w roku upadku Konstantynopola członek zakonu bernardynów (piastował także stanowisko prowincjała), polski patriota i intelektualista umierając wyraził życzenie, by pochować go w naszym warckim klasztorze – rzeczywiście, udało się go przywieźć i wyzionął ducha na początku 1534 roku w miejscu, w którym za życia bardzo lubił przebywać i korzystać z jednej z najbogatszych klasztornych bibliotek. Dziś podziwiać można tumbę i rzeźbioną płytę zakonnika – po bibliotece w czasach zaborów ślad zaginął (pewne tropy wiodą do Petersburga).
Klasztor bernardynów w Warcie
    Jeden z dwóch rynków warckich od czasu upadku komuny nosi imię właśnie Błogosławionego ojca Rafała. Proszowita bowiem, ku naszej wielkiej żałości, nie został jeszcze przez Watykan oficjalnie kanonizowany. Tak po prawdzie beatyfikowany też nie został, i przysługuje mu jedynie tytuł Sługi Bożego, ale nam to nie przeszkadza. Zwłaszcza, że jakby co mamy jeszcze ojca Melchizedeka, który także zmarły w opinii świętości w klasztorze spoczywa.

Mały Rynek (Plac błogosławionego ojca Rafała)
    Dobrze mieć jakichś pomagierów w życiu – bo bez Boga ani do proga.

Najchętniej czytane

Serenissima cz. 1

     W poprzednim wpisie przy okazji Słowian i Dubrownika wspomniałem – zresztą chyba nie pierwszy raz na blogu – o Wenecji. Mieście przez...