Tłumacz

15 sierpnia 2025

Kalwiński Rzym

    Skoro w poprzednim wpisie było o tym, że francuskie dziś Annecy stało się refugium dla katolickiego biskupa Genewy (był to, w tym nieszczęsnym 1533 roku zdaje się Piotr de la Baume), to postanowiłem teraz udać się do pierwotnej siedziby biskupa – miasta nad Rodanem i Jeziorem Genewskim (tu i ówdzie zwanym Lemańskim).
Jezioro Genewskie w Genewie, oraz słynna fontanna
    Dzisiejsza Genewa to miasto ze wszech miar nowoczesne i bogate (podobno prawie 1/5 mieszkańców to milionerzy, a niemal połowa tam zameldowanych przy okazji nie ma szwajcarskiego obywatelstwa), znane m.in z europejskiej siedziby ONZ, kwater WHO i WTO czy głównej bazy Czerwonego Krzyża. Pod miastem – dosłownie – i położonymi po obu stronach francusko-szwajcarskiej granicy przedmieściami znajduje się kompleks CERN-u, olbrzymiej konstrukcji służącej według życzliwych do badania cząstek elementarnych i poznawania tajemnic Wszechświata; wedle nieżyczliwych to igranie z nieznanym i czekanie aż powstanie tam czarna dziura i wszystko pierdyknie. W CERN pracują także Polacy – u nas takich instalacji nie ma, a inne, jakie są, albo zostają zamykane albo mocno ogranicza się ich rozwój. Nic mi nie wiadomo jednak, żeby któryś z nich był jednym z genewskich milionerów (acz muszę się przyznać, że się nie interesowałem; mam tylko nadzieję, że noszą niezwykle ekskluzywne i niezawodne zegarki założonej w Genewie firmy Patek-Philippe – twórcami której byli wszak powstańcy listopadowi Antoni Patek i Franciszek Czapek; Francuz Philippe wszedł w interes kilka lat później). Nowoczesność miasta doceniona została także przez UNESCO. Organizacja wpisała na swoją Listę Dziedzictwa Ludzkości jedno z dzieł Le Corbusiera, Immeuble Clarte z 1932 roku. Któregoś razu poszedłem – z chętnymi turystami – właśnie pod ten Szklany Dom. Dzień był niezwykle upalny, na szczęście budowla nie stoi zbyt daleko od starego miasta i brzegu jeziora. Opinie o zabytku były zaś – mimo moich ostrzeżeń – niezbyt pozytywne. Ot, taki blok mieszkalny, którego to koncepcję spauperyzowali, jak wszystko, komuniści, na potęgę budując m.in w Polsce olbrzymie osiedla z wielkiej płyty. O dziwo budynek nie jest ocieplony styropianem.

Dzieło Le Corbusiera w Genewie
Genewski Zegar Kwiatowy, jeden z symboli miasta - tu wystrojony z okazji kobiecego EURO2025 w piłkę nożną
   
Ale wróćmy z tej współczesnej – nudnej – Genewy do tych wspominanych już wydarzeń z pierwszej połowy XVI wieku. Genewa jest wtedy komuną miejską, dzielnie opierającą się (przy pomocy Konfederacji Szwajcarskiej) władcom Sabaudii. Bogaci kupcy przy okazji barują się przy tym z potężnym miejscowym biskupstwem. Wreszcie, jak do wszystkich bogatych miast w rejonie, napływają do Genewy (posiadającej własną drukarnię; to instytucja która wkrótce stanie się niezbędna w nowoczesnym Świecie) fale umysłowego fermentu zwanego Reformacją. Genewa nie jest pierwszym szwajcarskim miastem które przechodzi na nową religię (nie tylko dlatego, że nie należy do Konfederacji Szwajcarskiej – ot, Huldrych Zwingli w Zurychu jest pierwszy; samą ideę przynieśli zaś Genewczykom najemni żołnierze z już protestanckiego Berna). Wbrew obiegowej opinii to nie francuski myśliciel Jan Kalwin odpowiada za zmiany w mieście. Odpowiedzialny jest inny kaznodzieja, Wilhelm Farel. Zna on jednak Kalwina, i zaprasza go do świeżo konwertowanego miasta. Plotki twierdzą, że dlatego, że sam był noga jeśli chodzi o zdolności organizacyjne – i zdawał sobie z tego sprawę.

Panorama Zurychu z widokiem na Grossmünster - pierwszy protestancki zbór Szwajcarii
    Stosunki Kalwina z genewskim patrycjatem też nie były usłane różami – i wkrótce został z miasta wydalony (udał się do Strasburga, miasta, które też przechodziło na protestantyzm). Działania kontrreformacyjne w Genewie sprawiły, że władze niedawno powstałej protestanckiej republiki same poprosiły kaznodzieję o powrót. Co też się stało – od tamtej pory mógł Kalwin spokojnie budować swoją teokratyczną Rzeczpospolitą Genewską, a miasto – z racji ożywionej działalności wydawniczej i umysłowego fermentu – rychło poczęło być nazywane protestanckim – a później kalwińskim – Rzymem. Fakt, starówka leży na wzgórzach, znajdował się tu rzymski obóz, ale była to chyba lekka przesada.

Genewska katedra
    Pamiątką po tych czasach jest jedna z genewskich atrakcji – Pomnik Reformacji. Olbrzymia ta rzeźba, wkomponowana w dawne miejskie fortyfikacje i spoglądająca na główny gmach miejscowego uniwersytetu ma również polskie konotacje. I nie, nie chodzi o to, że wykonywał ją polskiego pochodzenia Paul Landowski (ten od Chrystusa Odkupiciela z Rio de Janeiro). Oto obok Kalwina, Farela, Knoxa i de Beze (głównych postaci pomnika) oraz tuzów Husa, Zwingliego, Lutra mamy tam także swojego przedstawiciela. Jest to Jan Łaski, bratanek słynnego kontrreformacyjnego biskupa, także Jana. Takie rzeczy tylko w Polsce.

Pomnik Reformacji
    A jak sobie radził pan Kalwin jako lider genewskiej republiki? Cóż, poczynał sobie bardzo bezkompromisowo (dość powiedzieć, że katolicy swój kościół uzyskali w Genewie na krótko w XIX wieku, na stałe dopiero w XX). Rychło okazało się, że genewska kalwińska inkwizycja niczym się nie różni od tej przesadnie oczernianej przez Protestantów katolickiej. Oto bowiem do Genewy przybył kolejny wolnomyśliciel, niejaki Michał Serwet. Lekarz, zasłynął z dzieła o syropach, ale także lider Reformacji. Ten Hiszpan z pochodzenia (Miguel Servet; piłkarski klub Servette Genewa wbrew podobieństwu nazwy zwie się po dzielnicy miasta, miano której pochodzi od łacińskiego określenia lasu, silva) musiał być na tyle uciążliwy dla francuskiej hierarchii duchownej, że w końcu skazano go na stos. W porę ostrzeżony, Serwet wziął nogi za pas – i w Lyonie spalono na stosie tylko jego wizerunek. Uciekł do nieodległej Genewy, gdzie rządził – już po nowemu – jego znajomy ze studiów w Paryżu, Kalwin. Po przybyciu do miasta okazało się, że dla kalwińskich strażników czystości wiary Serwet również jest nieprawowierny. Wolnomyśliciel trafił do więzienia – a potem na stos. Trudno powiedzieć na ile odpowiadały za to spory doktrynalne, a na ile osobista niechęć Jana Kalwina do przybysza. W każdym razie Serwet zostaje spopielony, i jest to chyba jedyna znana osoba która została spalona dwukrotnie, i przez katolików, i przez protestantów. Sprawa ta rozpoczęła pono dyskusję o tolerancji religijnej – ale późniejsze wojny religijne pokazały, że obie strony niewiele się od siebie różnią jeśli chodzi o stosunek do innowierców. Wyglądało na to, że w całej tej Reformacji nie do końca chodziło o zmianę zapatrywań ludzi...
Ratusz Genewy

8 sierpnia 2025

Alpejska Wenecja

Jezioro Annecy
   
Jako, że na blogu jesteśmy właśnie na rubieżach Francji (i terenach dawnego Lotharii Regni), a całkiem niedawno było o różnego typu Wenecjach, grzechem by było nie połączyć tych wątków, i nie zająć się stolicą Górnej Sabaudii, miastem Annecy, zwanym Alpejską Wenecją.

Pałac Wyspowy w centrum Annecy
    Jak przy wszystkich tego typu miejscach nazwa ta nijak nie pasuje – ale nie o to chodzi, ma to wabić zachwyconych prawdziwą Wenecją turystów. Tak się robi PR.

Annecy w mniej weneckiej odsłonie
    Trzeba jednak oddać, że rzeczywiście, jedna z odnóg rzeczki Thiou (potężny ten ciek wodny ma jakieś 3,5 kilometra) otaczająca słynny Pałac Wyspowy (zwany przez bedekery Domem-Statkiem) wygląda trochę jak wenecki kanał – kiedy przywiozłem do domu zdjęcia Annecy moja Mama od razu stwierdziła półżartem: a co to za Wenecja?

Rzeka Le Thiou
    Może dlatego, że to leżące u podnóży Alp miasteczko przez wieki miało więcej wspólnego z Italią (jako pojęciem geograficznym), należało wszak do władztwa hrabiów Sabaudii. Ziemie tych arystokratów sięgały zresztą dużo dalej na północ, aż po brzegi Jeziora Genewskiego – wszak unieśmiertelniony przez Byrona zamek Chillon, nim odbili go Szwajcarzy, należał do Sabaudczyków.

Zamek Chillon
    Swoją drogą Lord Byron był srogim wandalem, w mrocznych kazamatach twierdzy do dziś zachował się wyryty na filarze autograf pisarza. To dobra wiadomość dla wszystkich nastolatków wycinających na drzewach kozikiem informacje, że "kocham Zosię z 2c". Zawsze możecie iść w działalność literacką (jeśli oczywiście jesteście bogatymi dandysami).

Autograf Lorda Byrona w podziemiach Chillonu
    Górna Sabaudia – i ogólnie Sabaudia – początek swój teoretycznie ma w Starożytności, ale faktycznie rodzi się jakieś 1000 lat temu gdy po bezpotomnej śmierci Rudolfa III upada Królestwo Arelatu – jedno z licznych państw burgundzkich ciągnących się na przestrzeni dziejów od Alzacji po Lazurowe Wybrzeże. Wtedy to w ramach Świętego Cesarstwa Rzymskiego uniezależnia się hrabia Humbert o Białych Rękach (nie tylko on – sporo okolicznych gmin wejdzie później w skład Konfederacji Szwajcarskiej), protoplasta Domu Sabaudzkiego, panującego do 1946 roku we Włoszech, po drodze zresztą zjednoczywszy je. Żeby było zabawniej w 1860 na mocy prawdopodobnie sfałszowanego referendum swoją rodzinną Sabaudię za pomoc w zjednoczeniu Italii ówcześni władcy Turynu oddali Francji. Ot, stara, zachodnia demokracja.
Zamek Ripaille w Thonon-les-Bains nad Jeziorem Genewskim, wzniesiony przez Zielonego Hrabiego z Sabaudii
Wąwóz rzeki Fier, dopływu Rodanu i recypienta Le Thiou
    Swoją drogą całkiem to malownicze tereny, od Jeziora Genewskiego po Alpy, i to z wyższych. No, najwyższych właściwie.
Widok na Mont-Blanc
   Rok 1860 nie był pierwszymi odwiedzinami Francji w Sabaudii. Weźmy takie wojny rewolucyjne – z braterską wizytą wojska francuskie przybyły w okolice łupić i rabować (zrabowały między innymi Starą Konfederację Szwajcarską) oraz wprowadzać nowe porządki. Ot, dla przykładu miejscową katedrę przekształcono w świątynię Rozumu – czy tam jakiegoś innego wzniosłego rewolucyjnego hasła-bóstwa (Wolność, Równość, Braterstwo choćby; jakoś zwykle zapomina się o drugim członie tego okrzyku – "albo śmierć"). Wielka Rewolucja Francuska nie była ateistyczna – tylko antychrześcijańska – jak zresztą wszystkie europejskie rewolucje.

Katedra św Piotra
    Tak, sami marksistowscy historycy rozpatrywali przeklętą Wielką Rewolucję Francuską jako wcześniejszy rozdział, preludium, do Rewolucji Październikowej (technicznie był to niewielki zamach stanu).

Zbrodnie - główny efekt wszelkich rewolucji
    Jeśli chodzi zaś o walkę z katolicyzmem, to samo Annecy dość znaczną rolę odegrało w okresie zwanym kontrreformacją. To właśnie tu – po tryumfie Jana Kalwina – uciekli biskupi Genewy, wszak to tylko kilkadziesiąt kilometrów. A jednym z barokowych dostojników na biskupim stolcu w Annecy (katedra nosi wezwanie świętego Piotra) był niejaki Francois de Sales, później kanonizowany za zasługi w walce o ocalenie rzymskiego katolicyzmu – znamy go jako Franciszka Salezego.
Kościół św Franciszka Salezego w Annecy
    Tak, salezjanie jego wzięli sobie za patrona, a są mi o tyle bliscy, że ichnia parafia obsługiwała łódzkie miasteczko akademickie Lumumbowo na którym pomieszkiwałem w czasie studiów (z racji nazwy osiedla mieli fratrzy sporo do roboty, wszak w słowie "Lumumbowo" jakby zawarta jest "zabawa"; sam Lumumba był komunistą i premierem Kongo, przez antykomunistów, zdaje się od Mobutu Sese Seko ale nie mam pewności, odstrzelonym; emblematyczny dla krajów subsaharyjskiej Afryki sposób na wymianę władzy).

Łódzki kościół salezjanów, duszpasterstwo akademickie
    Annecy jest też ośrodkiem sportów zimowych. W okolicy jest olimpijski stadion biathlonowy. Zresztą cała Sabaudia to jedno z miejsc gdzie rozpoczęła się moda na zimowe sporty i turystykę (tylko nie mówicie tego w Gryzonii, zwłaszcza w Sankt Moritz!). Wszak to ze szczytu Mont Blanc Kordian skoczyć miał by zabić cara, a Chamonix (dziś Chamonix-Mont-Blanc) i Albertville (dziś bez zmian) odpowiednio w 1924 i 1992 roku gościły zawody Zimowych Igrzysk Olimpijskich. W obu wypadkach bez medalowych sukcesów Biało-Czerwonych jednak.

Kolejka na Mont-Blanc (właściwie to na Aiguille du Midi w Masywie Mont-Blanc, 3842 m npm)
    I skoro już trafiliśmy w Alpy, to następne wpisy będą o jednym z dziwniejszych tworów politycznych powstałych na gruzach Lotharii Regni (i, przy okazji Świętego Cesarstwa Rzymskiego) – Konfederacji Szwajcarskiej. Nie całej oczywiście. I nie będzie prawie nic o losie szwajcarskich kotów.
Rzewne spojrzenie na Wyspę Łabędzią Jeziora Annecy na pożegnanie Górnej Sabaudii

1 sierpnia 2025

Nie róbta co chceta

    I oto nadszedł coroczny czas muzycznego spędu potocznie zwanego łutstokiem (a przez jakiś czas, póki organizatorzy mieli prawa do nazwy, oficjalnie Woodstockiem) – Pol'and'Rock Festival. I tak, wiem, wpisy miały być o podróży po Lotharii Regni, krainach dziś między Francję a Niemcy wciśniętych, będących zaczątkami państw pierwszej EWG (i Szwajcarii), ale wybacz, cny Czytelniku – ot starzeje się Autor, i po prostu lubi sobie ponarzekać. A w tym roku to już wybitnie, wszak dopiero co było o papieżu-bałbochwalcy, infantylnych gwiazdkach piłki nożnej czy likwidacji polskich ambicji zostania atomowym mocarstwem. Jak nic się nie zmieni, a nic nieprzewidzianego nie wydarzy, to na ziemie dawnego władztwa Lotara wrócę już za tydzień – do Górnej Sabaudii konkretnie. A teraz PRF, czy jak to się tam skrótem pisze.
Festiwal Woodstock w Kostrzynie, rok 2013
    Od razu zaznaczam – nie będzie nic o, hm, kontrowersjach związanych z fundacjami ową cykliczną imprezę organizującymi. To wyjaśnili już inni, a sam Organizator i pomysłodawca (przypominam: miała to być nagroda dla zespołów i wolontariuszy którzy w styczniu danego roku pomagali zbierać datki na m.in zakup sprzętu medycznego; na co zbierano to w sumie nie do końca wiadomo, bo średnio transparentne bywają rozliczenia kwesty, a Organizator po takich uwagach zwykł skakać po stole ze słoikiem z drobnymi, odbywało się też wiele procesów karnych z różnym wynikiem, ale smród pozostał; sprzęt medyczny kupowany za uzbierane pieniądze będące promilami w budżecie służby zdrowia szpitalom jest jeno leasingowany, i muszą go one używać wedle wytycznych właściciela, a nie aktualnych potrzeb) jakoś nie rwie się do wyjaśnień, co opisałem w powyższym nawiasie. Tym bardziej, że styczniowe kwesty, zapoczątkowane w tych trudnych dla Polski latach 90-tych XX wieku miały wszelkie znamiona czegoś pięknego. Bo oto proszę sobie wyobrazić – w teorii mamy już wolną Polskę, gospodarkę wolnorynkową (oba te twierdzenia są nieprawdziwe vide Nocna Zmiana czy plan Balcerowicza wyhamowywujący transformację wolnorynkową i reformy, w tym Wilczka, by żyło się lepiej Starej Nomenklaturze, nieradzącej sobie na rynku) a majątek narodowy i budżety obywateli topnieją jak lód w maju. Olbrzymie bezrobocie, brak perspektyw, bieda. I szarość, i smutek. Kto wtedy nie żył (a nie był członkiem Starej Nomenklatury) ten nie zrozumie. I na to pojawia się człowiek z grubsza nie znany (przynajmniej poza Warszawą) i sprawia, że ludzie ten swój wdowi grosz dają by pomóc innym. Coś wspaniałego. Akcja z roku na rok przybiera coraz większy rozmiar, kwoty zebrane rosną, a choć są przecież nic nie znaczącą kroplą w morzu potrzeb pokazują, że wspólnie możemy pomagać. I tu pierwszy zgrzyt – propaganda, jakoby owa kropla wiele zmieniała. W świadomości niektórych ta zbiórka niejako zastępuje państwo, niezdolne do działania. Osłabia to zaufanie do władz i prowadzi do anarchii. Włosi na przykład do dziś nie poradzili sobie ze strukturami na prowincji zastępującymi władze centralne.

Syrakuzy na Sycylii - powiedzmy, że bez związku wrzucone zdjęcie
    Z biegiem czasu coroczne kwesty stają się jeszcze czymś innym: plastrem na sumieniu. Dasz piątaka do puszki raz w roku, i jesteś rozgrzeszony – pomogłeś, jesteś dobry, dalej możesz postępować źle. Taki wentyl bezpieczeństwa sumienia, potrzebny dla coraz bardziej laicyzującego się społeczeństwa. Do tego, dzięki czerwonym serduszkom, wszyscy wiedzą, że jesteś dobry i pomocny. Stoi to trochę w sprzeczności z ewangelicznym stwierdzeniem, żeby dając jałmużnę robić to po cichu, nie z próżności czy chęci sławy. Organizacje pomagające cały roku w mediach są w tym samym czasie marginalizowane, a konkurencyjne bezpardonowo niszczone, vide casus Szlachetnej Paczki. Na rynku zbiórek charytatywnych nie ma miękkiej gry.
    Sam zaś festiwal mający być nagrodą dla wolontariuszy rychło przekształcił się w olbrzymią imprezę nie tylko muzyczną, przyrównywaną nieraz do fenomenu Jarocina w latach 80-tych XX wieku. Tamten festiwal stworzono w gabinetach komunistycznej władzy okupującej Polskę jako wentyl bezpieczeństwa by skanalizować bunt młodzieży, Woodstock zrobiony przez równie sprawnych macherów krok po kroku miał młodzieżowymi umysłami zawładnąć.

Legendarny występ zespołu Prodigy w roku 2011 na Woodstocku - i jakoś koło miliona ludzi
    W bardzo mądry sposób – dawał ułudę wolności bez odpowiedzialności. Coś całkowicie antywychowawczego. Muzyka była tylko pretekstem – na Woodstocku można było robić wszystko co się chce, od błotnych kąpieli poprzez życie w brudzie po odurzanie się używkami z alkoholem na czele. Coś jak średniowieczny karnawał. Organizatorzy starali się sprawić, by żaden z bawiących się nie ponosił konsekwencji swoich zachowań – Pokojowy Patrol czuwał. Pamiętam jak – bo bywałem tam wielokrotnie, nieraz w stanie o jakim dziś trudno bez wstydu i żenady wspominać; mam również wiele miłych wspomnień, choćby koncert Świetlików tuż po deszczu, który oczyścił powietrze z gęstego kurzu zazwyczaj utrudniającego oddychanie przed sceną – oburzał się Organizator, kiedy jedna z międzynarodowych gwiazd zażądała by ustawił barierki oddzielające scenę od ludzi.
    - Chcą barierek? - darł się ze sceny nie wiadomo po co – Męski organ rozrodczy (didaskalia: dosadniej krzyczał do młodzieży), będą barierki!
    On tu, pry, wolności strzeże, a jakieś gwiazdki chcą ją barierkami ograniczać...
    Cóż, standardy zabezpieczeń pokazały swoje oblicze jakiś czas później na jednej ze styczniowych kwest, kiedy na scenie w Gdańsku zamordowano człowieka, a co do obrony wolności, to w czasie paniki koronawirusowej na festiwal nie wpuszczano niezaszczepionych.

Pola festiwalowe w Kostrzynie nad Odrą po Woodstocku
    Dziś PRF nie ma bowiem już nic z otwartego festiwalu – choć wstęp dalej jest bezpłatny – brak tam miejsca dla idei innych niż jedyne słuszne. Ja przestałem nań jeździć (a były czasy, gdy człowiek faktycznie po różnych takich imprezach jeździł, niekoniecznie jako li tylko widz) gdy nie dość, że odmówiono w festiwalowej wiosce miejsca Przystankowi Jezus (ktoś powie – no i dobrze, po co tam religia; ale Hare Kryszna zostali, więc...) a propaganda polityczna w Akademii Sztuk Przepięknych (ASP) stała się nie do zniesienia. Otumaniona alkoholem i ułudą wolności bez odpowiedzialności młodzież dostawała jasne wytyczne: róbta co chceta i głosujta na nowocześniaków. Genialna pralnia mózgu, pełen szacunek.
Typowe działania antychrześcijańskie
    Ówczesna młodzież dziś już jest dorosła – i niestety spora jej część w te mrzonki dalej wierzy (to tylko pokazuje, jak skuteczna jest taka metoda zdobywania rzędu dusz), co trochę mnie przeraża. Koncepcja braku odpowiedzialności za swoje czyny to bowiem najkrótsza droga do zniszczenia społeczeństwa i totalnej anarchii. Bez odpowiedzialności nie ma też – a przecież jako Polacy z racji kryzysu demograficznego wymieramy – rodzin, a jak nie ma rodzin, to i normalnych dzieci będzie brakowało. I znikniemy. Ech, każdy rodzaj sztuki może zostać wykorzystany w niecnym celu.
Festyn, po prostu festyn, w Katalonii, bez nachalnej polityki, za to z cover-bandem Nirvany

25 lipca 2025

Alzackie Wadowice

    Eguisheim (albo Egisheim) to urocza wioska leżąca u stóp Wogezów na Alzackim Szlaku Win. Ale to już wiecie. Z racji przepięknego położenia i zachowanego dawnego układu urbanistycznego (oraz licznych sklepów z alzackim winem – głównie delikatnym białym muskatem oraz takimż gazowanym w typie szampańskim zwanym, z racji praw autorskich, cremant) jest dosyć licznie odwiedzana przez turystów. Starówka, mimo, że niewielka potrafi zaskoczyć – z wierzchu typowe kolorowe alzackie szachownice, w głębi oryginalne zakamarki dawnej wsi.
Eguisheim od frontu...
...i od zakrystii.
    Do tego w samym sercu osady, tuż obok kościoła mamy prawdziwy zamek. Z kaplicą poświęconą lokalnemu notablowi, który został świętym. A wcześniej papieżem.
Zamek w Eguiheim
    Wychodzi, że Eguisheim to takie dużo mniejsze i starsze alzackie Wadowice, tylko z tarte flambee zamiast kremówek. No i ma zameczek.

Rynek w Wadowicach
    Trochę ubarwiam, nie wiem czy Bruno, hrabia Egisheim-Dagsburg (spowinowacony z najmożniejszymi rodami ówczesnego Cesarstwa, oraz samą dynastią salicką, od Konrada II był młodszy, od Henryka III starszy; wspomniana w poprzednim wpisie Hildegarda była z hrabiów Egisheim-Dagsburg) znał ów alzacki przysmak – a nasz Karol Wojtyła wuzetki, zwane też kremówkami zajadał aż mu się uszy trzęsły – ale obaj zostali wybrani na biskupów Rzymu. W XX wieku przez konklawe, w XI z poruczenia cesarskiego.

Tarte flambee
    Hrabia Bruno przyjął miano Leona, Dziewiątego papieża o tym imieniu (Pierwszy powstrzymał Attylę, Trzeci koronował Karola Wielkiego, Trzynasty stanął w obliczu antyludzkiego socjalizmu, a obecny, Czternasty jest wielką niewiadomą, ale wyglądam pontyfikatu z pewną nadzieją), i żył w niezwykle ciekawych czasach. Oto bowiem chrześcijaństwo wciąż stanowiło jedność, choć różnice między Katolicyzmem a Prawosławiem narastały coraz bardziej. Po podbiciu przez muzułmanów patriarszych stolic w Jerozolimie, Antiochii i Aleksandrii na placu boju pozostali tylko patriarcha Konstantynopola i biskup Rzymu. Jeden grecki, drugi łaciński. Obaj mieli swoich spokrewnionych cesarzy, obaj chcieli wieść prym w świecie chrześcijańskim.
Lateran - przez wieki siedziba biskupa Rzymu
    Leon przygotował się na wojnę całkiem nieźle – otaczając się naprawdę zgraną ekipą świetnych polityków z Hildebrandem czy Humbertem z Silva Candida na czele. Tego ostatniego wysłał do Konstantynopola jako legata by negocjował zażegnanie sporów z patriarchą Michałem Cerulariuszem oraz pomoc Bizancjum w walce z Normanami. Jak te negocjacje poszły wszyscy wiemy. Zarówno papiescy legaci, jak i patriarcha okazali się ludźmi nieustępliwymi i zbyt dumnymi by próbować załagodzić spory. Michał obłożył anatemą legatów, ci na ołtarzu Hagii Sophii złożyli bullę wyklinającą patriarchę. Był rok 1054, zachodnie (bo wschodnie to Ormianie, Gruzini, Koptowie, nestorianie) chrześcijaństwo oficjalnie rozpadło się na gałąź katolicką i prawosławną.

Hagia Sophia - przez wieki siedziba patriarchy Konstantynopola
    W praktyce, bo w teorii patriarcha nie mógł legatów przeklnąć gdyż nie byli już legatami. Leon IX – późniejszy święty – akurat wziął był i zmarł (a sam patriarcha konstantynopolitański wyklął tylko owych legatów – na czele z Humbertem - personalnie). Alzatczyka bowiem chwilę wcześniej ułapił potomek wikingów Robert Guiscard. I osadził w więzieniu. Kiedy papież wreszcie wyszedł na wolność (i oddał najeźdźcom Apulię, wspaniały przyczółek do ataku na Sycylię) był już na tyle słaby, że szybciutko odszedł do Domu Pana. Niestety, nikomu nie chciało się odkręcać wzajemnych klątw – a rychło i na Wschodzie i na Zachodzie zaroiło się od lokalnych problemów, takich jak najazd Turków Seldżuckich czy spór o inwestyturę. Europejska jedność, od pewnego czasu iluzoryczna, pękła na dobre, i każde władztwo musiało opowiedzieć się po którejś ze stron Wielkiej Schizmy Wschodniej. A kiedy jedność raz pękła – dalsze rozłamy były tylko kwestią czasu.
Jeden z normandzkich zamków w Apulii
    Jednym z następnych papieży, Grzegorzem VII został wspominany wcześniej Hildebrand. Tak, ten od Canossy i konfliktu z Henrykiem IV, cesarzem i krewnym hrabiego Brunona. Grzegorz też został świętym, acz nie za politykę, tylko jak Leon IX za dokończenie zaczętej przez hrabiego Egisheim-Dagsburg reformy kluniackiej w kościele (opaci z Cluny także z Leonem współpracowali, a byli to najznamienitsi intelektualiści owych czasów – Kościół od zawsze był w awangardzie nauki).
Klasztor w mojej rodzinnej Warcie - przed zniszczeniem przez Rosjan z olbrzymią biblioteką
    A potem przyszły krucjaty, wzajemne rzezie i wyrwa – nawet mimo Unii Florenckiej – stała się zbyt głęboka. Istnieje zresztą do dziś – i miała ogromny wpływ na historię Europy i całego Świata.
IV krucjata - mozaika z epoki
    A wszystko zaczęło się w niewielkim alzackim miasteczku (dziś technicznie to wieś) Eguisheim. Ciekawe jak często podróżując po Świecie człowiek z niewiedzy omija takie smaczki. I jak dużo jest ich u nas w Polsce?
Domniemany grobowiec Krysty w Górze
    Na koniec jeszcze co do papieży: można wiele zarzucać Leonowi czy Grzegorzowi, rozwiązłość, przedkładanie rzeczy świeckich nad duchowe, nepotyzm, symonię (choć reforma kluniacka z takimi patologiami walczyła przecież) – ale przynajmniej nie byli bałbochwalcami...
Nieusankcjonowany przez Kościół obiekt kultu w Ameryce Południowej

18 lipca 2025

Wino

    Skoro było o serze to – żeby być w zgodzie ze sztuką kulinarną – powinno też być o winie. Tak, wiem, na blogu już wspominałem o tym starożytnym, pochodzącym prawdopodobnie z Kaukazu, trunku, i to zarówno w czasie podróży po Nowym, jak i Starym Świecie.
Winnice w Ameryce Południowej - dolina Pisco
    Wspominałem też, że powoli odradzają się nasze polskie winnice (w końcu jesteśmy piątym w Europie producentem sera), zarówno te w dolinie Odry, zniszczone przez sowietów w XX wieku, jak i te tradycyjne, w Małopolsce, spalone przez Szwedów i wymrożone przez zmiany klimatu i Małą Epokę Lodowcową.
Odradzające się winnice Małopolski
    Nasze winnice powstały w czasie Średniowiecznego Optimum Klimatycznego w X wieku, ale tu – w dawnym Lotharii Regnum, sercu Imperium Karolingów (gdzie ten ser z poprzedniego wpisu spotkałem), Alzacji konkretnie – winnice swoimi korzeniami sięgają czasów rzymskich.
Rzymskie Argentoratum - dziś Strasburg
    Starożytni bowiem Rzymianie, rodem ze Śródziemiomorza, nijak nie mogli przekonać się do celtyckich czy germańskich piw i cydrów (a o miodzie pitnym chyba nawet nie słyszeli, trzeba by zerknąć do jakichś antycznych książek kucharskich, De re coquinaria libri decem prawdopodobnego Apicjusza czy do Pliniusza Starszego), i wszędzie, gdzie tylko mogli sadzili winorośl. Próbowali robić to nawet w deszczowej Brytanii – ale trunek tam produkowany był niezwykle podłej jakości. Alzackie winnice znajdowały się takoż na peryferiach Imperium Romanum, ale – w przeciwieństwie do bałkańskich, prześladowanych przez muzułmańskich tureckich najeźdźców – przetrwały aż do XIX wieku i inwazji grzyba filoksery. W międzyczasie, jako wina reńskie, zdołały wyrobić sobie dość uznaną markę. Dziś Alzacja słynie z produkcji delikatnych win białych (w tym i z mojego chyba ulubionego szczepu – muskatu) oraz musujących trunków typu szampańskiego – szampanami nie mogących się zwać, bo ta zastrzeżona jest tylko li dla tych powstałych w Szampanii. Kataloński dom perignon czy postradzieckie igristoje także w myśl prawa nie mogą się szampanami zwać. Ot, taka sytuacja, nieodosobniona przecież. Słoweńcy dla przykładu musieli zrezygnować z nazwy swojego tokaju (i Włosi też: tocai friulano; Słoweńcy na swój mówią dziś jakot), bo ta zastrzeżona jest tylko dla win z innego regionu dawnej Monarchii Habsburskiej, dziś, ku zgryzocie Madziarów, podzielonego między Węgry i Słowację.
Grecka winnica na Santorynie
Skład wina na Balearach
    Ale wracając do Alzacji – w celach promocji lokalnych produktów spod znaku bociana (symbol tej krainy) stworzono Alzacki Szlak Win – trasę turystyczno-kulinarną. Tą trasą – mniej więcej – ostatnimi czasy podróżowałem, choć przyznam się, że dość wybiórczo. I nie na raz. Taka praca.
Colmar
Selestat
    Strasznie mnie też smuci, że wciąż – mimo znacznego postępu – my tak nie potrafimy się promować. A przecież weźmy taką typową alzacką tarte flambee (Flammkuchen). Toć to zwykła maca, podpłomyk – za dzieciaka zawsze wypiekało się u mnie takie placki na piecu z pozostałości po cieście makaronowym. Z tym, że nigdy nie wpadłem na pomysł rzucić na ciasto boczku i cebuli. A alzacki bigos, choucrote garnie? Do naszego się nawet nie umywa (a Alzatczycy, z racji niemieckich korzeni, jako nieliczni z Francuzów znają i szanują kiszoną kapustę, Sauerkraut; niby współczesna kuchnia została stworzona we Francji, ale – by Jove – jak oni mało wiedzą o intensywnych doznaniach smakowych kuchni reszty Europy). Ale nie mieli sowieckiej okupacji. Ech.

Alzacki podpłomyk
Alzacki bigos
   
Ale oprócz znanych i ludnych miast oraz znośnej jak na Francję kuchni Alzacki Szlak Win przebiega także przez kilka małych miasteczek i wiosek, położonych między szparagowymi polami nadreńskich równin i winnicami leżącymi na stokach Wogezów. Te są dużo mniej znane – a przez to dość puste i wolne od turystów, co zawsze sprawia mi olbrzymią radość. Dość często posiadają też całkiem starą metrykę – nawet jeśli nie starożytną, to przynajmniej średniowieczną. Nierzadko też ich rozkwit przypadł na czasy świetności Państwa Gnieźnieńskiego, czyli na XI wiek.

Poznań - relikty palatium i kaplicy z II połowy X i XI wieku
    Weźmy taki Selestat (czy – jakby powiedzieli miejscowi i Niemcy – Schlettstadt). Kiedy tam wpadłem turystów było jak na lekarstwo – zabytkowe uliczki można było oglądać bez przeszkód.
Selestat
    Nikt też nie zaglądał do romańskiego kościoła Sainte-Foy – czyli świętej Fides z Agen (albo, żeby być bardziej wzniosłym, Świętej Wiary). U nas takich zabytków – w tej skali – zwyczajnie nie ma, a po obu stronach Renu zachowało się ich całkiem sporo, do tej pory widziałem jednak tylko te po stronie niemieckiej. A tu proszę – świątynia wypisz wymaluj jak któraś z licznych budowli sakralnych Kolonii.

Kościół Sainte-Foy
    Ta niemieckość (o której już kiedyś wspominałem) przestaje dziwić, jeśli zorientujemy się, że w XI wieku miasto to należało do Hildegardy z Egisheim, (tu potrzebne didaskalia) żony niejakiego Fryderyka z Büren (i kolejne) oraz matki Fryderyka Szwabskiego, pierwszego z Hohenstaufów. Tak, to ta dynastia, która po wygaśnięciu dynastii ottońskiej wżeniła się w przejmującej ster władzy w Świętym Cesarstwie Rzymskim (Narodu Niemieckiego – tak nieco ahistorycznie dodam) dynastię salicką, następnie samemu przejmując tron. Spór o Inwestyturę, Fryderyk Barbarossa, sycylijskie awantury Fryderyka II, ścięty mieczem Konradyn, Manfred czy wojny gwelfów z gibelinami których uczestnikiem był Dante to przecież dziedzictwo tej pochodzącej po kądzieli z Alzacji dynastii.

Castello Maniace Fryderyka II w Syrakuzach
    Samo zaś Egisheim – dziś Eguisheim – niewielka wioska zwana Balkonem Wogezów (i uznawana za jedną z najładniejszych we Francji) zaskoczyła mnie jeszcze bardziej (i nie chodzi tu o ceny lokalnego wina, całkiem przystępne jak na taką jakość). Okazała się być bowiem miejscem narodzin innej ważnej persony XI-wiecznej Europy, także niemieckojęzycznej, także związanej z rodami panującymi, ale zmieniającej historię naszego kontynentu chyba bardziej niż jakikolwiek - spokrewniony wszak przez Hildegardę -  Hohenstauf.
Eguisheim

Najchętniej czytane

Kalwiński Rzym

     Skoro w poprzednim wpisie było o tym, że francuskie dziś Annecy stało się refugium dla katolickiego biskupa Genewy (był to, w tym nies...