Jak wspominałem, chrześcijaństwo
trafiło do Gruzji na początku IV wieku po Chrystusie, i przyszło
tu z Armenii (która była pierwszym oficjalnie chrześcijańskim
państwem na Ziemi) dzięki Świętej Nino. Nawracając królewską
rodzinę mimowolna misjonarka stworzyła charakterystyczny krzyż –
o lekko opadających ku dołowi ramionach. Legenda głosi, że
dlatego, iż użyła do jego konstrukcji gałązek winorośli, które
właśnie tak kręto sobie rosną. Mogło tak być, Kaukaz od zawsze
słynął z produkcji wina – tu też znaleziono najstarsze ślady
produkcji tego trunku (nie znaczy to, że gdzie indziej w
Śródziemiomorzu nie mogło być wynalezione niezależnie; Człowiek
wiele zrobi by się odurzać). Ale o smacznym gruzińskim winie nie
będzie. Bo wszak miało być o klasztorach (a i ja podczas niezbyt
długiego pobytu w Imeretii nie miałem czasu na gruzińskie biesiady
– szanujący się Gruzin potrafi wznosić toast i pół godziny), a
co za tym idzie miejscowym chrześcijaństwie. I skoro było o
Kutaisi, no grzechem byłoby nie wspomnieć o największej perle
miasta, średniowiecznej katedrze Bagrati (ufundowanej przez dynastię
Bagratydów, stąd nazwa; o nich troszkę dalej będzie).
Kiedyś,
razem z klasztorem Gelati wpisana była na Listę Światowego
Dziedzictwa Ludzkości UNESCO, ale Gruzini zaczęli ją odbudowywać
– i dla szacownej instytucji (i dla mnie w sumie też) okazała się
owa rekonstrukcja zbyt kontrowersyjna.
Znaczy, do średniowiecznych murów dobudowano taką jakąś szklarnię.
Całe
szczęście widać ją tylko z jednej strony.
Klasztor Gelati –
jedno z najważniejszych miejsc dla gruzińskiej kultury –
odrestaurowano już zgodnie z zasadami sztuki
konserwatorskiej.
Dlaczego to miejsce jest takie ważne? Spoczywa
tu bowiem Dawid Budowniczy, władca który w XII wieku zapoczątkował
gruziński Złoty Wiek. Turbokartwelowie Entuzjaści gruzińskiej
kultury twierdzą, że to tu można odczuć pierwsze powiewy
europejskiego renesansu (i przytaczają poemat Szoty Rustawelidze
poświęcony dawidowej córze, potężnej królowej Tamarze "Witeź
w tygrysiej skórze"), ale byłbym ostrożny z tak daleko
idącymi teoriami (skąd ja je zresztą znam).
Wnętrza klasztoru
pokrywają liczne polichromie, także średniowieczne – te podobno
najcenniejsze znajdują się nieco na uboczu, w kaplicy po lewej
stronie od wejścia do głównego kościoła kompleksu; turyści nie
zawsze tam zaglądają.
Najwięcej o położeniu i historii
Gruzji mówi chyba dawna główna brama w klasztornych fortyfikacjach.
W niej znajduje się grób wspomnianego króla Dawida Budowniczego,
najpotężniejszego z Bagratydów (dynastia panowała w wielu
gruzińskich i armeńskich państwach Zakaukazia; w historii Polski
pojawia się książę Aleksander Imeretyński, generał w rosyjskiej służbie i gubernator warszawski - wszak od XIX wieku
Zakaukazie było częścią Imperium Rosyjskiego; znawcy wojen napoleońskich wspomną też Piotra Bargationa, wraz z bratem bohaterów rosyjskiej kampanii 1812 roku), tuż obok
średniowiecznych okutych metalem wrót. Są one, mimo opieki UNESCO
nad obiektem, w słabym stanie, ale widać, że pokryte są pismem
arabskim, zapewne w perskiej odmianie – przywiezione bowiem zostały
jako łup z sąsiedniego muzułmańskiego Azerbejdżanu.
Gelati
nie jest jedynym monastyrem w okolicach Kutaisi. Kilka kilometrów od
niego leży nieco młodszy (XII czy XIV wiek) i mniejszy, ale równie
malowniczo położony klasztor Motsameta – poświęcony trójce
męczenników. To kolejny dowód na położenie Gruzji na pograniczu
światów.
Trochę dalej – przy drodze do Cziatury – leży
erem Kacczi. Może do fabuły mniej pasuje, ale jest tak malowniczy,
że nie mogłem się powstrzymać przed wrzuceniem zdjęcia. Oto
bowiem pustelnia wybudowana jest na potężnym wapiennym ostańcu o
kształcie naszej ojcowskiej Maczugi Herkulesa. Mieszkającemu tam
mnichowi nic – poza panoramą gór Imeretii - nie przeszkadza w
modlitwie i medytacji. Ba, okoliczności przyrody mogą nawet
pomagać.
Samo Kutaisi leży nad Rioni, największą rzeką
Gruzji. To górski ciek, nie jest żeglowny, za to złotonośny.
Nad
Rioni znaleźć można oprócz sypiących się domków (podobne są
do bałkańskich czy anatolijskich budowli z czasów osmańskich –
co nie dziwi, w Gruzji ścierały się wpływy nie tylko perskie i
rosyjskie, ale i tureckie; o zależności od imperiów Rzymian,
Bizantyjczyków czy Mongołów nie wspominam nawet) także
pozostałości pałacu królewskiego władców Imeretii.
Zabytek
jest niezbyt nachalny, zresztą nad samym miastem ciągnie się odium
sowieckości. Mimo, że nie jest tak zanieczyszczone jak Cziatura
sprawia wrażenie zaniedbanego. Ponad 70 lat sowietyzacji, a
wcześniej ponad 100 rusyfikacji musiało pozostawić swoje piętno –
najbardziej widać je w na wpół opuszczonych dawnych radzieckich
kurortach (a w Gruzji jest gdzie się kurować – w każdej dolinie
woda mineralna, najsłynniejsza to Borżomi; Stalin lubił
przyjeżdżać do uzdrowiskowych zakaukaskich wód) wybudowanych w
stylu imperialnego sowieckiego socrealizmu.
Gruzini robią sporo
by to zmienić, ale do Złotego Wieku jest jeszcze daleko. Typowa
postsowiecka korupcja, spory polityczne – nieraz dość gwałtowne,
wojny domowe w Abchazji czy Osetii Południowej (Osetyjczycy – to
tak przy okazji – są potomkami sarmackich Alanów; Sarmaci, jak
wiemy, mają wielki wkład w rozwój naszej kultury; a przynajmniej
sarmacka legenda, bo jak chodzi o etnogenezę narodów słowiańskich
to już niekoniecznie, choć niektórzy badacze nazwę Chorwacja
wywodzą od jednego z sarmackich plemion), wreszcie sąsiedztwo
Federacji Rosyjskiej co jakiś czas próbującej wciągnąć byłą
sowiecką republikę w swoją strefę wpływów (środkami zarówno
politycznymi, jak i militarnymi, jak w 2008 roku; w Tibilisi mamy
przez to ulicę śp Lecha Kaczyńskiego). Wspaniale im wyszło na
przykład lotnisko w Kutaisi – w Europie trudno znaleźć tak
przyjazny turyście obiekt. Renowacja katedry Bagrati czy Jaskinia
Prometeusza (w następnym wpisie) pokazują, że czasami przesadzają,
ale trudno. Nie wiem jak wyglądają gruzińskie ośrodki
narciarskie, ale podobno są coraz bardziej popularne.
Oby jednak
ten pęd ku Europie nie był drogą do samozagłady oraz utraty
kulturowej i politycznej suwerenności (pisałem o takich obawach
przy okazji wpisów o Albanii i Macedonii Północnej; w przypadku
Polski nie są to już niestety tylko obawy). Wtedy takie wspaniałe
bazary jak w Kutaisi mogą zniknąć, a cudowną czurczchelę
(orzechy w polewie z soku winogronowego, cymes) zastąpią jakieś
chemiczne nowoczesne badziewia.
Gruzinów próba wynarodowienia
już przecież spotkała (po rosyjskim podboju na początku XIX wieku
zlikwidowano na przykład po prawie półtora tysiącu lat
zlikwidowano niezależność miejscowego kościoła). Ale dalej jest
co utracić – w samym centrum Kutaisi stoi, nieco jarmarczna, fakt
– fontanna nawiązująca do dziejów mitycznej Kolchidy.
Krzyż Swiętej Nino przed katedrą Bargati |
Znaczy, do średniowiecznych murów dobudowano taką jakąś szklarnię.
Ulepszona katedra w Kutaisi |
Katedra Bagrati w pełnej krasie |
Klasztor Gelati |
Klasztorne podcienia |
Dawna akademia klasztorna |
Srednioiweczne polichromie |
Dawna brama wjazdowa do klasztoru z arabskimi napisami na drzwiach |
Grób króla Dawida Budowniczego |
Klasztor Motsameta |
Klasztor Kacczi |
Rioni w Kutaisi |
Pałac władców Imeretii |
Socjalistyczne miasto Cziatura |
Architektura przedsowiecka w Cziaturze |
Krajobrazy Zakaukazia |
Wspaniałe czurczchele na bazarze w Kutaisi |
Chemiczne czurczchele w ukraińskiej Odessie |
Skarby Kolchidy |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz