Tłumacz

30 grudnia 2020

Wybuchowy Sylwester cz. 1

    "Nigdzie nie zarobisz tak jak tam – wspaniałe miasto Amsterdam" – śpiewał onegdaj zespół Big Cyc (w czasach, kiedy tworzył jeszcze w miarę fajne rzeczy i miał coś sensownego do powiedzenia – w swoim zabawnym stylu) dotykając problemu zmuszania do prostytucji Polek podstępem wyciąganych (było to jeszcze przed wejściem Polski do strefy Schengen) na bogaty Zachód. Cóż – problem handlu ludźmi nie zniknął – ale sam Amsterdam do problemu prostytucji podchodzi trochę inaczej niż robi się to w Polsce. Zresztą do wielu spraw to kiedyś jedno z najbogatszych miast Świata podchodzi inaczej.
    Jako, że zbliża się koniec roku – znaczy, sylwestrowa zabawa (w dobie paniki koronawirusowej pewnie na wielkie bale nie ma co liczyć EDIT: na pewno) – muszę z przykrością stwierdzić, że tylko raz byłem w Amsterdamie w innym terminie niż właśnie Nowy Rok (na wiosnę – odwiedzałem Keukenhof – czyli wielki park z milionami tulipanów). Tak, to zawsze Sylwester.
    Dzień wtedy krótki, pogoda licha (generalnie nad Morzem Północnym klimat jest umiarkowany morski – nie ma co liczyć na wiele słonecznych dni albo na opady śniegu – choć zdarzają się mrozy, wtedy cała Holandia zamarza; nie bez kozery łyżwiarstwo jest narodowym sportem mieszkańców Królestwa Niderlandów) – ale grupę oprowadzić trzeba.
    Z czego słynie Amsterdam?
    Na pierwszym miejscu trzeba wymienić trawkę czerwone latarnie kanały.

Prinsengracht

    Miasto założono w XIII wieku na tamie na rzece Amstel – stąd nazwa – i od tamtej pory trwa ujarzmianie podmokłych terenów dookoła (swoją drogą Amstel to też nazwa jednego z nielicznych – w porównaniu z sąsiednią Belgią – holenderskich piw; produkowane jest także jako jedno z równie nielicznych w muzułmańskiej Jordanii). Nie dziwota więc, że symbolem Amsterdamu są właśnie kanały. Sam kształt starówki zależny jest właśnie od ich układu – najstarszy z opasających miasto, Singel, powstał w Średniowieczu (i znajduje się na nim słynny targ kwiatowy: w sklepach na barkach można kupić cebulki tulipanów, wszelkich kolorów i kształtów – choć i tak zazwyczaj okazują się być czerwone; na przeciwko Blomenmarkt jest też kilka sklepów z serami – Niderlandy słynną z ich produkcji –

Singel z targiem kwiatowym

gdzie można skosztować niebieskofioletowy w swej barwie ser o smaku lawendy – jest przeokropny w smaku) – zaś trzy następne, powstałe w XVII stuleciu, w czasie Złotego Wieku Amsterdamu są tymi właśnie widokówkowymi. Keizersgracht, Prinsengracht i Herengracht – kanał cesarski, książęcy i pański – na cześć władców Amsterdamu (słowo "gracht", "kanał", wymawia się "hracht", tylko tak, jakby chciało się opluć rozmówcę) zostały wpisane na Listę Dziedzictwa Ludzkości UNESCO (podobnie jak fortyfikacje miasta – choć to osobny punkt na owej). Jedną z atrakcji tej "Wenecji Północy" są oczywiście rejsy po kanałach. Mnie raczej takie zabawy nie interesują, ale volens nolens kilkukrotnie obserwowałem Amsterdam z poziomu kanałów (nic specjalnego, chyba, że ktoś lubi; jeśli zaś chodzi o miejskie rejsy wycieczkowe, to najmilej wspominam budapesztańskie rejzy po Dunaju – ale to z innych przyczyn). Oczywiście nie są to jedyne kanały – także średniowieczna część, ta zamknięta pierścieniem z XVII wieku jest nimi poprzecinana.

Kanały i barki mieszkalne

    Generalnie jest Amsterdam – w swojej najstarszej części – dość spójnym miastem. Zapewne ma na to wpływ fakt, że większość budynków powstała właśnie w tym Złotym Wieku. Wcześniejsze zwyczajnie się spaliły, choć gdzieniegdzie można jeszcze znaleźć takie starocie. Najstarszy – jeśli mnie pamięć nie myli – znajduje się na terenie amsterdamskiego beginaża.

W kolorze czarnym: najstarszy dom Amsterdamu

    Cóż to takiego beginaż? No,właściwie jest to miejsce, gdzie mieszkały beginki. Było to żeńskie stowarzyszenie dobroczynne – bogate (bądź ubogie) panie, raczej wdowy, porzucały dotychczasowe życie i przeprowadzały się do wspólnot zwanych właśnie beginażami. Tam zajmowały się pomocą ubogim – wykorzystując do tego swój, nieraz pokaźny, majątek. Choć beginki były stowarzyszeniem katolickim nie były zakonem. Nie każda wspólnota chrześcijańska żyjąca w dobrowolnym ubóstwie musi nim być. Problemem dla beginek była reformacja. Władze Amsterdamu zadecydowały o przejściu miasta na kalwinizm, podobnie zresztą działo się w innych Dolnych Krajach (jak można przełożyć Niderlandy) – katolicy potracili mienie, kościoły, spotkały ich szykany i prześladowania za wiarę (czyli całkiem inaczej niż jest ter... a nie, przepraszam). Także amsterdamskie beginki straciły swój kościół – został on przekazany wspólnocie anglikańskiej. Rychło jednak okazało się, że rola beginek, ich świadczenia na rzecz społeczeństwa, są zbyt ważne. Pobożne kobiety musiały więc zostać – a dwie kamienice beginażu przekształcono na ukryty kościół (nie jedyny w Amsterdamie – ukrytym był także "papuzi kościół" – miejsce katolickiego kultu onegdaj schowane za ptasim targiem) – istniejący do dziś.

Dziedziniec beginażu

    Obecnie katolicy nie mają już takiego problemu, choć nie są dominującą konfesją w Niderlandach. Sam Amsterdam jest miastem wielokulturowym (w centrum znajduje się największa w Europie świątynia buddyjska), głośnym i nigdy nie zasypiającym – jakąż odmianę stanowi na tym tle cichy podwórzec beginażu. Będąc w Amsterdamie warto tam wejść choćby na chwilę, by odsapnąć od zgiełku – o ile się trafi na to miasto w mieście: bramy są nieco ukryte.

Chinatown i buddyjski chram

    Ma centrum Amsterdamu jeszcze kilka, hm, atrakcji – ale o nich w następnej części wpisu, za rok. Bowiem właśnie zaczyna się robić ciemno, na amsterdamskie ulice wychodzą tłumy ludzi i...
    Zaczyna się wielkie strzelanie. W Holandii przez cały rok jest zakaz używania fajerwerków – z wyjątkiem tylko kilku godzin w Sylwestra. A wtedy miejscowi walą z czego tylko mogą. W tę jedną noc puszczają z dymem produkt krajowy jakiegoś niewielkiego kraju. Na ulicach śmierdzi karbidem, co chwila słychać dźwięk karetek (petardy odpala się gdziekolwiek – także w stronę ulicznych tłumów), krzyki – gdyby nie radosna atmosfera można by pomyśleć, że to wojna. Pierwszy raz oglądałem te dantejskie sceny z otwartymi oczami (przynajmniej tak długo, dopóki nie zaczęły mi łzawić od dymu), teraz zwykle idę na frytki (o nich będę musiał wspomnieć w następnym wpisie, bo są tego warte).

Fajerwerki nad miastem

    Któregoś razu zapytałem przypadkowo spotkanego Holendra – nie amsterdamczyka, to było chyba w Maastricht – czy muszą tak nawalać w tego Sylwestra:
    - Nie no – odparł Holender – Wiemy, że to jest głupie. Ale to nasza tradycja, więc musimy.
    Nie mogłem zaprzeczyć – tradycja rzecz święta, zwłaszcza w krajach takich jak Niderlandy, gdzie źle pojmowana nowoczesność zniszczyła już sporo takich właśnie kulturowych smaczków. Tak więc niech strzelają. Wszystkiego Najlepszego na Nowy Rok Rok Pański 2021.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Cziatura

     Zostajemy na blogu na terenach byłego ZSRS, acz w miejscu o dużo dłuższej i jeszcze mniej znanej w Polsce historii . Choć także będą po...