"Nigdzie nie zarobisz tak jak tam
– wspaniałe miasto Amsterdam" – śpiewał onegdaj zespół
Big Cyc (w czasach, kiedy tworzył jeszcze w miarę fajne rzeczy i
miał coś sensownego do powiedzenia – w swoim zabawnym stylu)
dotykając problemu zmuszania do prostytucji Polek podstępem
wyciąganych (było to jeszcze przed wejściem Polski do strefy
Schengen) na bogaty Zachód. Cóż – problem handlu ludźmi nie
zniknął – ale sam Amsterdam do problemu prostytucji podchodzi
trochę inaczej niż robi się to w Polsce. Zresztą do wielu spraw
to kiedyś jedno z najbogatszych miast Świata podchodzi inaczej.
Jako, że zbliża się koniec roku –
znaczy, sylwestrowa zabawa (w dobie paniki koronawirusowej pewnie na
wielkie bale nie ma co liczyć EDIT: na pewno) – muszę z
przykrością stwierdzić, że tylko raz byłem w Amsterdamie w innym
terminie niż właśnie Nowy Rok (na wiosnę – odwiedzałem
Keukenhof – czyli wielki park z milionami tulipanów). Tak, to
zawsze Sylwester.
Dzień wtedy krótki, pogoda licha
(generalnie nad Morzem Północnym klimat jest umiarkowany morski –
nie ma co liczyć na wiele słonecznych dni albo na opady śniegu –
choć zdarzają się mrozy, wtedy cała Holandia zamarza; nie bez
kozery łyżwiarstwo jest narodowym sportem mieszkańców Królestwa
Niderlandów) – ale grupę oprowadzić trzeba.
Z czego słynie Amsterdam?
Na pierwszym miejscu trzeba wymienić
trawkę czerwone latarnie kanały.
Prinsengracht |
Miasto założono w XIII wieku na tamie na rzece Amstel – stąd nazwa – i od tamtej pory trwa ujarzmianie podmokłych terenów dookoła (swoją drogą Amstel to też nazwa jednego z nielicznych – w porównaniu z sąsiednią Belgią – holenderskich piw; produkowane jest także jako jedno z równie nielicznych w muzułmańskiej Jordanii). Nie dziwota więc, że symbolem Amsterdamu są właśnie kanały. Sam kształt starówki zależny jest właśnie od ich układu – najstarszy z opasających miasto, Singel, powstał w Średniowieczu (i znajduje się na nim słynny targ kwiatowy: w sklepach na barkach można kupić cebulki tulipanów, wszelkich kolorów i kształtów – choć i tak zazwyczaj okazują się być czerwone; na przeciwko Blomenmarkt jest też kilka sklepów z serami – Niderlandy słynną z ich produkcji –
Singel z targiem kwiatowym |
gdzie można skosztować niebieskofioletowy w swej barwie ser o
smaku lawendy – jest przeokropny w smaku) – zaś trzy następne,
powstałe w XVII stuleciu, w czasie Złotego Wieku Amsterdamu są
tymi właśnie widokówkowymi. Keizersgracht, Prinsengracht i
Herengracht – kanał cesarski, książęcy i pański – na cześć
władców Amsterdamu (słowo "gracht", "kanał", wymawia się
"hracht", tylko tak, jakby chciało się opluć rozmówcę)
zostały wpisane na Listę Dziedzictwa Ludzkości UNESCO (podobnie
jak fortyfikacje miasta – choć to osobny punkt na owej). Jedną z
atrakcji tej "Wenecji Północy" są oczywiście rejsy po
kanałach. Mnie raczej takie zabawy nie interesują, ale volens
nolens kilkukrotnie obserwowałem Amsterdam z poziomu kanałów (nic
specjalnego, chyba, że ktoś lubi; jeśli zaś chodzi o miejskie
rejsy wycieczkowe, to najmilej wspominam budapesztańskie rejzy po
Dunaju – ale to z innych przyczyn). Oczywiście nie są to jedyne
kanały – także średniowieczna część, ta zamknięta
pierścieniem z XVII wieku jest nimi poprzecinana.
Kanały i barki mieszkalne |
Generalnie jest Amsterdam – w swojej
najstarszej części – dość spójnym miastem. Zapewne ma na to
wpływ fakt, że większość budynków powstała właśnie w tym
Złotym Wieku. Wcześniejsze zwyczajnie się spaliły, choć
gdzieniegdzie można jeszcze znaleźć takie starocie. Najstarszy –
jeśli mnie pamięć nie myli – znajduje się na terenie
amsterdamskiego beginaża.
W kolorze czarnym: najstarszy dom Amsterdamu |
Cóż to takiego beginaż?
No,właściwie jest to miejsce, gdzie mieszkały beginki. Było to
żeńskie stowarzyszenie dobroczynne – bogate (bądź ubogie)
panie, raczej wdowy, porzucały dotychczasowe życie i przeprowadzały
się do wspólnot zwanych właśnie beginażami. Tam zajmowały się
pomocą ubogim – wykorzystując do tego swój, nieraz pokaźny,
majątek. Choć beginki były stowarzyszeniem katolickim nie były
zakonem. Nie każda wspólnota chrześcijańska żyjąca w
dobrowolnym ubóstwie musi nim być. Problemem dla beginek była
reformacja. Władze Amsterdamu zadecydowały o przejściu miasta na
kalwinizm, podobnie zresztą działo się w innych Dolnych Krajach
(jak można przełożyć Niderlandy) – katolicy potracili mienie,
kościoły, spotkały ich szykany i prześladowania za wiarę (czyli
całkiem inaczej niż jest ter... a nie, przepraszam). Także
amsterdamskie beginki straciły swój kościół – został on
przekazany wspólnocie anglikańskiej. Rychło jednak okazało się,
że rola beginek, ich świadczenia na rzecz społeczeństwa, są zbyt
ważne. Pobożne kobiety musiały więc zostać – a dwie kamienice
beginażu przekształcono na ukryty kościół (nie jedyny w
Amsterdamie – ukrytym był także "papuzi kościół" –
miejsce katolickiego kultu onegdaj schowane za ptasim targiem) –
istniejący do dziś.
Dziedziniec beginażu |
Obecnie katolicy nie mają już
takiego problemu, choć nie są dominującą konfesją w
Niderlandach. Sam Amsterdam jest miastem wielokulturowym (w centrum
znajduje się największa w Europie świątynia buddyjska), głośnym
i nigdy nie zasypiającym – jakąż odmianę stanowi na tym tle
cichy podwórzec beginażu. Będąc w Amsterdamie warto tam wejść
choćby na chwilę, by odsapnąć od zgiełku – o ile się trafi na
to miasto w mieście: bramy są nieco ukryte.
Chinatown i buddyjski chram |
Ma centrum Amsterdamu jeszcze kilka,
hm, atrakcji – ale o nich w następnej części wpisu, za rok.
Bowiem właśnie zaczyna się robić ciemno, na amsterdamskie ulice
wychodzą tłumy ludzi i...
Zaczyna się wielkie strzelanie. W
Holandii przez cały rok jest zakaz używania fajerwerków – z
wyjątkiem tylko kilku godzin w Sylwestra. A wtedy miejscowi walą z
czego tylko mogą. W tę jedną noc puszczają z dymem produkt
krajowy jakiegoś niewielkiego kraju. Na ulicach śmierdzi karbidem,
co chwila słychać dźwięk karetek (petardy odpala się
gdziekolwiek – także w stronę ulicznych tłumów), krzyki –
gdyby nie radosna atmosfera można by pomyśleć, że to wojna.
Pierwszy raz oglądałem te dantejskie sceny z otwartymi oczami
(przynajmniej tak długo, dopóki nie zaczęły mi łzawić od dymu),
teraz zwykle idę na frytki (o nich będę musiał wspomnieć w następnym wpisie, bo są tego warte).
Fajerwerki nad miastem |
Któregoś razu zapytałem przypadkowo
spotkanego Holendra – nie amsterdamczyka, to było chyba w
Maastricht – czy muszą tak nawalać w tego Sylwestra:
- Nie no – odparł Holender –
Wiemy, że to jest głupie. Ale to nasza tradycja, więc musimy.
Nie mogłem zaprzeczyć – tradycja
rzecz święta, zwłaszcza w krajach takich jak Niderlandy, gdzie źle
pojmowana nowoczesność zniszczyła już sporo takich właśnie
kulturowych smaczków. Tak więc niech strzelają. Wszystkiego
Najlepszego na Nowy Rok Rok Pański 2021.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz