Tłumacz

27 lutego 2023

Never forget

    Niewielki interwał na blogu – na chwilę dosłownie opuścimy Bałkany (choć już za chwilę wrócimy do Warny śladami naszego nieco zapomnianego króla Władysława Jagiellończyka, z powodu wielce prawdopodobnej dekapitacji w czasie warneńskiej potrzeby w 1444 roku znanego nam i wielu jako Warneńczyk; Władysław Jagiellończyk to miano następnego węgierskiego władcy z tej dynastii, takoż króla Czech, warneńczykowego bratanka – ale to tylko takie didaskalia; jego syn też poległ z Turkami) – raz, żeby nie było nudno, dwa zaś, że akurat jadę na Maltę i nastroiło mnie to do wspomnień.
Malta
    Owszem, o tym niewielkim archipelagu i leżącym na nim państwie na blogu już było, ale tam skupiłem się bardziej na tych przewspaniałych (dla pewnego spektrum tego słowa) megalitycznych świątyniach, najstarszych znanych w Europie (starszych od naszych kopców kujawskich).
Neolityczne świątynie maltańskie.
    Oczywiście, było też o innych atrakcjach, w tym o takiej położonej na wyspie Gozo – której już nie ma. Atrakcji oczywiście, ostrów ma się dobrze. Ale zanim do owej nieistniejącego miejsca to jeszcze chwila troszkę wspominkowa: oto w czasie podróży zdarzało się odwiedzać miejsca które już zniknęły – a to naturalnie, a to z przyczyn antropopresji – i to zniknęły na dobre, nieodwracalnie. Czas, niestety i wbrew temu co uważają Indianie z Latynoameryki, płynie, a nie kręci się w miejscu, i nie cofniemy go. Takie podejście pozwala zrozumieć jakże charakterystyczny dla na przykład Japonii zachwyt chwilą – która teraz jest, a za chwilę zniknie jak łza w deszczu.
Azure Window
    Co nie znaczy, że nie trzeba o tych chwilach czy – jak we wpisie – miejscach pamiętać. Tak więc co jakiś czas będę wrzucał takie wpisy memoratywne zazwyczaj jak nie będę miał nic mądrego do napisania.
Never forget
    Wracamy jednak na Maltę – i z jej głównej wyspy dostać musimy się na Gozo. Podejrzewam, że teraz dostać się tam nie uda – Ggantija, najstarsza z maltańskich świątyń nie jest w programie, Rabat – czyli Victoria, stolica wyspy – jest mniej imponująca od Mdiny, a Błękitnego Okna, ninie tematu wpisu, nie ma.
Cytadela w Rabacie
    Na Gozo najłatwiej dostać się promem. To znaczy na wyspie jest heliport, ale przeprawa morska, w przeciwieństwie do przelotu śmigłowcem, jest darmowa. Tu małe sprostowanie, rada, czy tam – dla nowocześniaków – life-hack: prom jest darmowy tylko w jedną stronę, z głównej wyspy na Gozo. W drugą stronę trzeba już zapłacić, kilka lat temu było to straszliwe 5 euro, więc też grosze – ale proszę uważać, i kupić bilet zawczasu, w Ić-Ćirkewwa. Wtedy będziemy mieli pewność, że wrócimy; promy nie kursują całą dobę, a Mgarr nie wygląda na zagłębie hotelowe.
    By dotrzeć z portu do Azure Window, Błękitnego Okna i tak trzeba było jechać przez Rabat, dawniej zwany Victorią (na cześć brytyjskiej królowej Wiktorii Hanowerskiej raczej niż jakiegoś zwycięstwa, choć Malta oparła się dwóm oblężeniom – tureckiemu i niemieckiemu nazistowskiemu; efektem pierwszego są słynne wieże obserwacyjne i fortyfikacje, po drugim zostały liczne bunkry i cud, gdy bomba przebiwszy kopułę kościoła w Mosta nie wybuchła).
    Komunikacja publiczna na Gozo jeździ rzadziej niż na głównej wyspie – ale to logiczne, wszak jest tu i bliżej wszędzie, i mniej ludnie. W każdym razie dało się dojechać bez problemu do Id-Dwejry. A stamtąd już tylko krótki spacerek po malowniczych skalistych klifach i oczom naszym ukazał się cel wycieczki – Błękitne Okno.
    - Dawaj, wejdziemy na górę! - zaproponował kolega, ale pokręciłem głową.
    - Patrz, tu jest nowy płotek, po coś to ogrodzili – odparłem.
    - Tamci wleźli – kumpel wskazał na wandali i łobuzów.
    - Poszukajmy czegoś innego.
    Rozmowę tą zresztą już relacjonowałem tu kilka lat temu, można sprawdzić czy wersje bardzo różnią się między sobą. W każdym razie nie weszliśmy – może i dobrze – na skalny łuk, ale za to znaleźliśmy w pobliżu inne miejsce: Inland Sea, Ukrytą Lagunę.
Laguna
    Reklamowany jako największe jezioro Malty akwen jest w istocie zatoką, z Morzem Sródziemnym połączonym wąskim skalnym tunelem.
Tunel
    Wtedy miejscowi żyli z wypraw łódkami (o ile za mocno nie bujało, łódki małe, fale duże – trochę trzęsło) do podnóży Błękitnego Okna. Dziś pewnie sprzedali łódki albo na powrót zostali rybakami – ot, siły natury wykosiły turystykę. A skały z powierzchni morza wyglądały zaprawdę imponująco. I nikt już ich więcej nie zobaczy.
Błękitne Okno z poziomu morza
    Łuk runął jakieś dwa miesiące po mojej tam wizycie, w czasie jednego z zimowych sztormów. Erozja następowała jednak od wielu lat – w jakimś hollywoodzkim widowisku z lat 70-tych zeszłego wieku, o Perseuszu albo innym greckim herosie, nie pamiętam, w końcowych scenach widać jak potężny był wtedy słup podtrzymujący konstrukcję. Ja widziałem go już w dużo bardziej odchudzonej formie. Ale taki jest los wszystkiego, nic nie jest wieczne. Solus Deus est aeternus.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Cziatura

     Zostajemy na blogu na terenach byłego ZSRS, acz w miejscu o dużo dłuższej i jeszcze mniej znanej w Polsce historii . Choć także będą po...