Niewielki interwał na blogu – na
chwilę dosłownie opuścimy Bałkany (choć już za chwilę wrócimy
do Warny śladami naszego nieco zapomnianego króla Władysława Jagiellończyka, z powodu wielce prawdopodobnej dekapitacji w czasie
warneńskiej potrzeby w 1444 roku znanego nam i wielu jako
Warneńczyk; Władysław Jagiellończyk to miano następnego
węgierskiego władcy z tej dynastii, takoż króla Czech,
warneńczykowego bratanka – ale to tylko takie didaskalia; jego syn
też poległ z Turkami) – raz, żeby nie było nudno, dwa zaś, że
akurat jadę na Maltę i nastroiło mnie to do wspomnień.
Malta |
Owszem,
o tym niewielkim archipelagu i leżącym na nim państwie na blogu
już było, ale tam skupiłem się bardziej na tych przewspaniałych
(dla pewnego spektrum tego słowa) megalitycznych świątyniach,
najstarszych znanych w Europie (starszych od naszych kopców kujawskich).
Neolityczne świątynie maltańskie. |
Oczywiście, było też o innych atrakcjach, w tym o
takiej położonej na wyspie Gozo – której już nie ma. Atrakcji
oczywiście, ostrów ma się dobrze. Ale zanim do owej
nieistniejącego miejsca to jeszcze chwila troszkę wspominkowa: oto
w czasie podróży zdarzało się odwiedzać miejsca które już
zniknęły – a to naturalnie, a to z przyczyn antropopresji – i
to zniknęły na dobre, nieodwracalnie. Czas, niestety i wbrew temu
co uważają Indianie z Latynoameryki, płynie, a nie kręci się w
miejscu, i nie cofniemy go. Takie podejście pozwala zrozumieć jakże
charakterystyczny dla na przykład Japonii zachwyt chwilą – która
teraz jest, a za chwilę zniknie jak łza w deszczu.
Azure Window |
Co nie
znaczy, że nie trzeba o tych chwilach czy – jak we wpisie –
miejscach pamiętać. Tak więc co jakiś czas będę wrzucał takie
wpisy memoratywne zazwyczaj jak nie będę miał nic mądrego do
napisania.
Never forget |
Wracamy jednak na Maltę – i z jej głównej wyspy
dostać musimy się na Gozo. Podejrzewam, że teraz dostać się tam
nie uda – Ggantija, najstarsza z maltańskich świątyń nie jest w
programie, Rabat – czyli Victoria, stolica wyspy – jest mniej
imponująca od Mdiny, a Błękitnego Okna, ninie tematu wpisu, nie
ma.
Cytadela w Rabacie |
Na Gozo najłatwiej dostać się promem. To znaczy na wyspie
jest heliport, ale przeprawa morska, w przeciwieństwie do przelotu
śmigłowcem, jest darmowa. Tu małe sprostowanie, rada, czy tam –
dla nowocześniaków – life-hack: prom jest darmowy tylko w jedną
stronę, z głównej wyspy na Gozo. W drugą stronę trzeba już
zapłacić, kilka lat temu było to straszliwe 5 euro, więc też
grosze – ale proszę uważać, i kupić bilet zawczasu, w Ić-Ćirkewwa.
Wtedy będziemy mieli pewność, że wrócimy; promy nie kursują
całą dobę, a Mgarr nie wygląda na zagłębie hotelowe.
By
dotrzeć z portu do Azure Window, Błękitnego Okna i tak trzeba
było jechać przez Rabat, dawniej zwany Victorią (na cześć
brytyjskiej królowej Wiktorii Hanowerskiej raczej niż jakiegoś
zwycięstwa, choć Malta oparła się dwóm oblężeniom –
tureckiemu i niemieckiemu nazistowskiemu; efektem pierwszego są
słynne wieże obserwacyjne i fortyfikacje, po drugim zostały liczne
bunkry i cud, gdy bomba przebiwszy kopułę kościoła w Mosta nie
wybuchła).
Komunikacja publiczna na Gozo jeździ rzadziej niż
na głównej wyspie – ale to logiczne, wszak jest tu i bliżej
wszędzie, i mniej ludnie. W każdym razie dało się dojechać bez
problemu do Id-Dwejry. A stamtąd już tylko krótki spacerek po
malowniczych skalistych klifach i oczom naszym ukazał się cel
wycieczki – Błękitne Okno.
- Dawaj, wejdziemy na górę! -
zaproponował kolega, ale pokręciłem głową.
- Patrz, tu jest
nowy płotek, po coś to ogrodzili – odparłem.
- Tamci wleźli
– kumpel wskazał na wandali i łobuzów.
- Poszukajmy czegoś
innego.
Rozmowę tą zresztą już relacjonowałem tu kilka lat
temu, można sprawdzić czy wersje bardzo różnią się między
sobą. W każdym razie nie weszliśmy – może i dobrze – na
skalny łuk, ale za to znaleźliśmy w pobliżu inne miejsce:
Inland Sea, Ukrytą Lagunę.
Laguna |
Reklamowany jako największe jezioro Malty akwen jest w
istocie zatoką, z Morzem Sródziemnym połączonym wąskim skalnym
tunelem.
Tunel |
Wtedy miejscowi żyli z wypraw łódkami (o ile za mocno
nie bujało, łódki małe, fale duże – trochę trzęsło) do
podnóży Błękitnego Okna. Dziś pewnie sprzedali łódki albo na
powrót zostali rybakami – ot, siły natury wykosiły turystykę. A
skały z powierzchni morza wyglądały zaprawdę imponująco. I nikt
już ich więcej nie zobaczy.
Błękitne Okno z poziomu morza |
Łuk runął jakieś dwa miesiące
po mojej tam wizycie, w czasie jednego z zimowych sztormów. Erozja
następowała jednak od wielu lat – w jakimś hollywoodzkim
widowisku z lat 70-tych zeszłego wieku, o Perseuszu albo innym
greckim herosie, nie pamiętam, w końcowych scenach widać jak
potężny był wtedy słup podtrzymujący konstrukcję. Ja widziałem
go już w dużo bardziej odchudzonej formie. Ale taki jest los
wszystkiego, nic nie jest wieczne. Solus Deus est aeternus.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz