Tłumacz

15 stycznia 2021

Suchego przestwór oceanu cz. 1

    Imperium Rosyjskie, stworzone dzięki wizji jednego człowieka, Piotra Wielkiego (i zniszczone przez bandę terrorystów, morderców i wykolejeńców spod znaku Czerwonej Gwiazdy, ale to inna historia) było olbrzymim, wielonarodowym mocarstwem w którym każdy mógł znaleźć sobie miejsce. Oczywiście, jeśli tego miejsca poszukać nie chciał/nie umiał albo było mu z władzą nie po drodze dobrotliwy Carat sam takie miejsce delikwentowi znajdował – zsyłał go mianowicie w odległe gubernie (zsyłka to oczywiście nie to samo co katorga, tak chwacko przejęta od Caratu przez Lenina et consores). Właściwie każdy znaczny dla naszej historii czy polityki XIX wieku pochodzący z zaboru rosyjskiego Polak był przez miłościwego samodzierżcę gdzieś zsyłany – często dorabiając się na onej zsyłce grubych kokosów, jak na przykład powstaniec listopadowy Piotr Wysocki w Irkucku.

Twierdza Akerman nad limanem

    Podróżując w kierunku Odessy (czy też może po ukraińsku Odesy) mimowolnie wszedłem w buty jednego z takich zesłańców – szczególnie mi bliskiego, chociażby z racji zbieżności imion. Co prawda ówczesna sytuacja geopolityczna nie pozwoliła mi dotrzeć chociażby do przecudnego krymskiego Bakczysaraju (więc do tej pory jedyne tatarskie ślady w Europie jakie widziałem to nasze polskie meczety w Kruszynianach i Bohonikach oraz rzeźba głowy Mongoła na kościółku w dolnośląskim Miłkowie) czy zobaczyć Czatyrdah, ale przecież tuż obok Odessy jest owa "lampa Akermanu", dniestrzański liman (liman to typ przybrzeżnego jeziora występujący głównie nad Morzem Czarnym – tak mnie uczono na geografii) oraz sam Akerman.
    Skłamałbym, że wóz nurzał się w zieloności. Wylądowaliśmy na lotnisku w Odessie w samym środku upalnego, czarnomorskiego lata, na początku sierpnia – więc zamiast zieloności były spalone słońcem trawy i kurz. Ruszyliśmy do miasta – tradycyjną, rozklekotaną marszrutką, bo jakże by inaczej. Na całym Świecie lokalny transport odbywa się właśnie takimi busikami, przepełnionymi i pospawanymi (względnie trzymającymi się kupy dzięki szarej taśmie i trytytkom), tylko Unia E***pejska jakoś wydała im wojnę. Bo niby "ekologia", więc zamiast jechać marszrutką/busikiem/colectivo niech każdy kupi sobie własne auto i nim jeździ. W każdym razie – pojechaliśmy do centrum. Marszrutka nurzała się w szarości kurzu.

Odessa

    Odessa, miasto o dziwnej historii, była naszym punktem docelowym – ale ponieważ niedaleko leżał ów Akerman, to wypadało tak zacne miejsce też odwiedzić. Najpierw musieliśmy jednak znaleźć jakiś nocleg. Odessa jest miastem ze wszech miar turystycznym, więc właściwie przyjechaliśmy tam "na pewniaka" – coś się musi znaleźć. Wyszukane jeszcze w Polsce hostele (wyjazd był nisko budżetowy – można w mieście znaleźć naprawdę sporo luksusowych i horrendalnie drogich hoteli, ale to nie dla mnie) okazały się być pełne ale mimo wszystko nie załamywaliśmy się. I słusznie. W ostatecznym rachunku i tak wyszliśmy na swoje – za sprawą pewnego Ormianina. Ormianie! Naród – niezwykle doświadczony, zwłaszcza w XX wieku – kupców i handlarzy. We Lwowie, jednym z najbardziej multi-kulti miast I Rzeczypospolitej (a co za tym idzie i Świata) mawiano, że gdy rodzi się jeden Ormianin dwóch Żydów płacze – tam bowiem oba te narody robiły swoje geszefty na wielką skalę (przy okazji – Armenia była pierwszym chrześcijańskim krajem na Świecie; druga Gruzja a o trzecie miejsce spierają się etiopskie Aksum i Cesarstwo Rzymskie). Otóż ów Ormianin wynajął nam – za cenę porównywalną z hostelową – całe mieszkanie na parterze kamienicy w centrum miasta. Owszem, były mankamenty: mieszkanie było w podwórzu – ten, kto pochodzi z Łodzi i mieszkał/był kiedykolwiek w Śródmieściu niech sobie przypomni jak wyglądały 20 lat temu łódzkie podwórka – pamiętającym lepsze czasy, a przez chwilę nie było wody, lecz poza tym pełny luksus: kuchnia, łazienka, dwa pokoje. Tanio. Ale i tak myślę, że nasz gospodarz zrobił na nas biznes. Jego prawo.

Normalnie Łódź...

    Wspominałem przed chwilą o Łodzi – nie bez kozery. Dynamiczny rozwój nadczarnomorskiej Odessy i całkowicie śródlądowego Miasta Włókniarzy przypadał bowiem na ten sam okres – XIX wiek. Mało tego, oba te miasta należały przecież do Imperium Rosyjskiego, które dopiero co wchłonęło gros terytorium I Rzeczypospolitej, z jej wykształconą warstwą urzędniczą i obrotnymi handlowcami (w tym wspominanymi Żydami i Ormianami) – ci ludzie pomogli zbudować potęgę Rosji: handlową, przemysłową, militarną... Polecam "Ziemię Obiecaną" Reymonta – wspaniały fresk opisujący powstanie kapitalistycznej Łodzi (polecałbym też ekranizację w reżyserii Andrzeja Wajdy, ale obecnie dostępna jest tylko wersja autorska, dużo krótsza i słabsza). Jest też centrum Odessy niezwykle łódzkie z wyglądu – ale to przecież dziwić nie może.
    To co odróżnia te dwa miasta to oczywiście Morze Czarne. Nadmorska część miasta jest iście imperialna, z owymi słynnymi schodami, tak rozsławionymi filmem "Pancernik Potiomkin" Siergieja Eisensteina – tego twórcy nowoczesnej propagandy, uważanego za niedościgniony wzór przez chociażby niesławnej pamięci ministra Goebbelsa (swoją drogą niektóre komercyjne media w Polsce na przełomie II i III dziesięciolecia XXI wieku także zapatrzone są w tych mistrzów zatruwania umysłu; rodzime media publiczne używają jako narzędzia propagandy z kolei cepa; też nie najlepiej, ale moim zdaniem łatwiej się uchylić przed ciosem niż umknąć przed sprytnie dawkowaną trucizną wypalającą mózg). A scena z wózkiem na schodach była wykorzystywana w naprawdę wielu produkcjach.

Schody potiomkinowskie

    Ma też Odessa plażę. Całkiem niezłą, trzeba przyznać (zapewne na takie jej postrzeganie mają też wpływ miejscowe dziewczęta, ale to chyba oczywiste). Zresztą już w XIX wieku było to centrum rozrywki. Mądrzy rosyjscy rabini mawiali wtedy – chcesz się uczyć? Jedź do Wilna. Chcesz się dorobić? Jedź do Łodzi. Chcesz zaś zabawić? Jedź do Odessy.

Czarnomorska plaża

    Z autopsji powiem, że mimo iż obecnie jest Odessa właściwie tylko rosyjskojęzyczna (a w XIX wieku była, jak i Łódź, kosmopolityczna) rzeczywiście jest świetnym miejscem do zabawy. Każda zmiana pogody (i strzykanie w kolanie nią spowodowane) przypomina, że bawiłem się w tym mieście wyśmienicie.
    Wręcz tak wspaniale, że nie mam czasu wspomnieć o tym, że – choć założone dopiero w XVIII wieku – miasto ma greckie korzenie (nazywało się Euphatoria, ale za dużo po nim nie pozostało EDIT: Eupatoria była raczej na Krymie, tu były wioski należące do niedalekiej - także greckiej - Olbii; ale mogły nosić to samo miano), że w okolicznych wapiennych skałach jest cała masa jaskiń i korytarzy które można zwiedzać, że niedaleko była baza floty radzieckiej, czy że w niewielkim muzeum mają nawet egipskie mumie. I pozostałości po Scytach i Sarmatach.
    Kto będzie chciał, to sam przyjedzie i się przekona.
    Ale przecież zacząłem od zsyłki i zesłańca – Adama Mickiewicza (jeśli się jeszcze ktoś nie domyślił, to jest właśnie ów mój imiennik) – któren tu właśnie wypływał na suchego przestwór oceanu.

Rekonstrukcja dworku w Zaosiu k. Nowogródka

    W Zaosiu gdzie wieszcz się urodził byłem, w Wilnie gdzie studiował także (nawet się udało celę Gustawa zobaczyć – funkcjonowała tam wtedy firma komputerowa), w Kownie gdzie w konkury latał, w Paryżu gdzie był emigrantem, w Krakowie gdzie spoczywa... To i Akerman warto odwiedzić (i Stambuł, gdzie zmarł – ale tam jeszcze nie byłem EDIT: byłem), zwłaszcza, że z Krymem to wtedy była (i jest nadal) trudna sprawa.
    Wsiedliśmy w pociąg i pojechaliśmy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Klimat i krwawe ofiary cz. 1

     Od jakiegoś czasu się słyszy, że luminarze Unii E***pejskiej (i innych krajów należących do upadającej zachodniej cywilizacji) będą od ...