Tłumacz

13 maja 2022

Marokańska herbata

    O używkach na blogu było już kilkukrotnie – a zapewne będzie jeszcze nie raz, bo stanowią one nieodłączną część życia, podróżowania oraz zdobywania nowych doświadczeń.
    Hm. Niezbyt dobrze to zabrzmiało. Używki są, drogie dzieci, złe. Bardzo złe. Prawie tak niedobre jak socjalizm (żartuję, nic nie jest tak niedobre jak socjalizm). I jak dorośniecie, to będziecie mogły się dowolnie tymi używkami niszczyć i umierać w boleściach. Tak, że ten.
    Oczywiście używki to nie tylko narkotyki, tytoń czy alkohol – jedną z najpopularniejszych używek na Świecie jest – różnią się tylko miejscem występowania – kofeina/teina/mateina. Związek ten chemiczny znajdujemy w nasionach krzewów kawowca (kofeina), liściach roślin z rodzaju kamelia (teina) czy ostrokrzewu paragwajskiego (mateina). Z tych trzech najmniejszą sympatią darzę oczywiście kawę – która jest gorzka, niesmaczna i odrzucająco pachnie. Na drugim miejscu listy nienawiści jest yerba mate – napar z suszu ostrokrzewu paragwajskiego smakuje jak woda w której ktoś odgasił papierosa (nie pytajcie). Na ostatnim zaś miejscu (czyli, że uwielbiam) jest, metodą eliminacji, herbata. Wspaniały aromat, smak, właściwości orzeźwiające i pobudzające... Każdy powinien pić, kto nie lubi ten dudek.
    Ale – skoro poprzednie kilka wpisów było o Maroku, a tam herbata jest ważnym elementem kultury – to nie będę rozwodził się nad produkcją, typami, właściwościami tego cudownego pochodzącego z Chin naparu, tylko zajmę się herbatą przyrządzaną na sposób marokański.

Marokańska herbata

    Bo oczywiście w krajach islamskich, gdzie chłop z chłopem nie może sobie przy piwku posiedzieć herbata (kawa też, ale nawet w miejscu swojego pochodzenia mała czarna musiała przełamywać niechęć co niektórych bardziej światłych mułłów) jest takim właśnie spoiwem rozmów o interesach/polityce/kobietach (niepotrzebne skreślić). W przeciwieństwie zaś do alkoholu umysł – nawet w dużej ilości – wyostrza i otrzeźwia.
    I tu mógłbym rozpisywać się o wyższości herbaty nad kawą, albo o herbacianych przygodach w byłym Imperium Osmańskim, ale myślę sobie, że na to jeszcze przyjdzie czas. Kiedyś. W przyszłości.

Herbata na Bałkanach

    Pierwszą herbatę w Maroku wypiłem kilka godzin po wylądowaniu – czekałem na dworcu autobusowym w Agadirze na rejs do Marrakeszu, a mój kasjer-bileter poczuł się w obowiązku poczęstować mnie tym, chyba narodowym, trunkiem Marokańczyków. Na tacy podał mi metalowy imbryk, dwie szklanki (jedną pełną mięty) i dwie olbrzymie (wielkości, bo ja wiem, kilku zwykłych; właściwie to nie wiem, bo nie słodzę) kostki cukru. Ponieważ nie bardzo wiedziałem co z tym zestawem zrobić zostałem też od razu poinstruowany – i bardzo dobrze, bo picie herbaty na sposób marokański jest dość widowiskowe. To znaczy, nadal pije się ustami, ale samo przygotowanie finalnej wersji napoju jest właśnie zaskakujące i energiczne.

Zestaw herbaciany

    Ale o tym za chwilę. Najpierw cukier. W marokańskiej herbacie jest go tyle, że zabija całkowicie smak suszu herbacianego. Po prostu. Miejscowi gdyby mogli piliby sam cukier. Wrzątek, herbata i mięta są tylko dodatkami – tak spreparowany napój jest właściwie pełnokalorycznym posiłkiem, widać potrzebnym w pustynnym klimacie. Swoją drogą wspominani przeze mnie Gnawa zostali do Maroka sprowadzeni przez Portugalczyków właśnie do uprawy trzciny cukrowej. Wcześniej jedynymi słodkościami były – oprócz owoców – miód dzikich pszczół i korzenie lukrecji.

Ceremoniał picia herbaty

    Mamy więc w zestawie metalowy imbryk z wrzącym naparem z herbaty, dwie szklanki (jedna wypełniona świeżo zerwanymi gałązkami mięty) oraz galantą kopę cukru. Co dalej? Łapiemy miętę oraz cukier i wrzucamy je do czajniczka, dbając, żeby się nie poparzyć. Teraz wypadałoby to wszystko wymieszać, niech cukier się rozpuści by w całości mógł oddziaływać na nasze zęby. Sęk w tym, że w zestawie nie ma łyżeczki. To może spróbować delikatnie potrząsnąć (wiecie, takie koliste ruchy) gorącym imbrykiem? Tak, żeby poparzyć siebie i otoczenie? Otóż nie. Stosujemy najstarszą sztuczkę Świata, która nie dość, że dokładnie wymiesza nam cukier i miętowe olejki eteryczne z herbatą, ale także delikatnie wystudzi cały napój by nadawał się do spożycia. Używała tej metody moja śp Babcia, używał pan w Cerro Azul przygotowujący ponche de herbes, użył pan na dworcu w Agadirze, używałem i używam ja. Przelewamy. Z imbryka do szklanki, najlepiej z wysoka – bo nie dość, że ciecz się chłodzi, to jeszcze jest to widowiskowe; nie potrzeba wielkiej wprawy, czajnik jest stworzony do takiego przelewania – potem płyn curik (fonetycznie z niemieckiego i z jidysz: z powrotem) do imbryka, a potem od nowa. I jeszcze raz. Po kilku przelaniach płyn jest już silnie miętowym ulepkiem w kolorze herbaty (bo przecież nie o smaku) i nadaje się do wypicia bez narażania się na poparzenia warg.

Mieszanie ponche de herbes

    No i zawsze można się taką umiejętnością pochwalić przed płcią piękną. Na przykład we wspaniałych okolicznościach jakim jest zachód słońca nad Atlantykiem w Mogadorze (alias As-Suwajra). Można go obserwować z i spod murów obronnych na samym brzegu oceanu, w otoczeniu setek morskich ptaków wracających do swoich gniazd, z panoramą na Wyspy Purpurowe. Można też robić temu cudowi natury zdjęcia – i akurat jedynie dwójka Białasów była tym zaabsorbowana, ja i dziewczyna z Rosji (było to w czasach, kiedy rosyjskich turystów było wszędzie pełno – czyli przed paniką koronawirusową i inwazją na Ukrainę). Śliskie nadmorskie skały nie sprzyjały co prawda zbyt wielkiej ekwilibrystyce w szukaniu ujęć zachodzącego – dość szybko, bo międzyzwrotnikowo – Słońca, na szczęście wspólnie daliśmy radę nie spaść i nie rozbić głowy lub w ostateczności aparatów fotograficznych. Po chwili widowisko się skończyło, zrobiło się dość zimno, więc poszliśmy na gorącą marokańską herbatę – człowiek wypije ją nawet z gargantuiczną ilością cukru, żeby tylko się popisać.

Zachód słońca w Mogadorze

    Mimo, że tak naprawdę wolę niesłodzoną.

Wyspy Purpurowe

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Imeretia i Złoty Wiek

     Jak wspominałem, chrześcijaństwo trafiło do Gruzji na początku IV wieku po Chrystusie, i przyszło tu z Armenii (która była pierwszym of...