Tłumacz

25 kwietnia 2022

Karawanseraj cz. 3

    Była zima, więc w wysokich partiach gór Atlas pogoda była co najmniej słaba: na zmianę mżyło i padało, a niebo miało kolor ołowiu. Nasza karawana, autokar, zatrzymał się w niewielkiej wiosce Taddart – istniejącej tu prawdopodobnie tylko dla obsługi podróżnych.

Karawanseraj w górach Atlas

    - Pół godziny przerwy – zarządził kierowca (to znaczy: coś powiedział w marokańskim arabskim, a ja dopytałem się współpasażerów, a ci pokazali mi po prostu godzinę planowanego odjazdu; to nic, że byliśmy spóźnieni, postój i posiłek był rzeczą świętą).
    Wysiadłem i rozejrzałem się po niewielkiej, jakby nie było, osadzie. Przydrożne sklepiki, stragany i restauracje oferowały podróżnemu spragnionemu gastrycznych wyzwań wiele opcji: od herbaty po dwudaniowy obiad z owocami na deser. Gorące jedzenie w chłodny dzień parowało, kusząc zgłodniałego przechodnia.

Gorące przekąski

    Hitem kulinarnym tego współczesnego karawanseraju był tajin, tadżyn – narodowa potrawa w Maroku, jednogarnkowe danie (oczywiście mięsne) serwowane w ceramicznym naczyniu o tej samej nazwie. Absolutnie polecam – jadłem kilkukrotnie, choć akurat nie w Taddart – tu skusiłem się jedynie na – również charakterystyczną dla miejscowej kuchni – zupę z soczewicy. Oraz na rozgrzewającą marokańską herbatę (jako wielki miłośnik tego trunku chyba popełnię o niej osobny wpis). W każdym razie: tadżyn jest świetny.

Zapraszamy na smaczne jedzenie
Tadżyn

    Pomiędzy zupą, a rozgrzewającą herbatą postanowiłem przespacerować się po wiosce (mając nadzieję, że dobrze zrozumiałem wyjaśnienia współpasażerów odnośnie godziny zbiórki i, że autokar nie odjedzie beze mnie). Jak wspominałem, miejscowość, może dzięki aurze, sprawiała dość przygnębiające wrażenie – trochę kolorytu próbowały nadać tylko drzwi. Były wielobarwne, w przeciwieństwie do reszty domostw, mających barwę okolicznych skał. Widocznie dawna berberyjska tradycja zdobionych drzwi nie umarła – zmieniły się tylko sposoby i formy przyozdabiania wejść, moim zdaniem in minus. Ale o swoim dość niechętnym podejściu do nowoczesności to już wspominałem, i to nie raz na blogu.

Marokańska herbata

    Niemniej stare, drewniane drzwi w moich oczach są dużo piękniejsze niż nowe i metalowe, nawet pomalowane na liliowo czy w jaki inny kolor (to znaczy w taki, który akurat był na składzie, najlepiej jaskrawy i inny niż u sąsiada).

Kolorowe drzwi dziś...
..i kiedyś

    Zresztą ogólnie jazda przez miasta i wioski Dzikich Krajów bardzo często może przyprawiać o oczopląs. Wszystko tam stara się być jak najbardziej kolorowe, krzykliwe – ogromne reklamy mają zwabić klienta i dać zarobić właścicielowi interesu. Często te billboardy są dość nieudane (bo robione bardzo amatorsko), zazwyczaj kiczowate, najczęściej zaś zawierają roznegliżowaną panienkę.
    Tu, w Maroko, kraju muzułmańskim, gołych gerlsów na plakatach nie było, ale miejscowi używali nagminnie innej sztuczki, jakże popularnej w Dzikich Krajach. Ten chwyt marketingowy stosowany był zresztą bardzo szeroko także i u nas, po tym jak skończyła się sowiecka okupacja i na pełnej kurtyzanie weszła do Polski konsumpcyjna kultura Zachodu. Wszystko, co się z owym Zachodem kojarzyło, miało znamiona luksusu, sukcesu czy wysokiej jakości. Po prawdzie różnie z tym bywało, ale na przykład firm powstałych w pierwszej połowie lat 90-tych XX wieku o nazwach kończących się na "-x" było legion.
    Nie zawsze jednak trzeba było wymyślać nowe nazwy – w przestrzeni publicznej pojawiły się setki, tysiące graficznych znaków wielkich światowych koncernów. Tak u nas, jak i w Dzikich Krajach umieszczenie takiego brandu symbolizuje jakby przynależność do ogólnoświatowej nowoczesnej społeczności. Makdonaldy czy inne marki mają świadczyć, że nie jesteśmy zaściankiem – a królem rozpoznawalnych marek jest niewątpliwie coc... Dobra. Nie będę robił reklamy. Sam bardzo rzadko spożywam ten najpopularniejszy na Świecie napój gazowany (wolę kwas chlebowy czy oranżadę), wynaleziony w XIX wieku w Stanach Zjednoczonych jako lek na żołądek (nadal jest tak stosowany; oraz jako odrdzewiacz – ale tu chyba lepsza jest konkurencyjna marka, ma więcej kwasu ortofosforowego), ale logo zna chyba każdy na planecie. Od dżungli po bieguny. Jest wszędzie – i wszędzie można ów napitek dostać (prawdopodobnie; jakiś czas temu gruchnęła plotka, że w Boliwii nie ma – organoleptycznie sprawdziłem, że jest). A skoro wszędzie, to i we współczesnych krawanserajach – niech przyjezdny wie, że trafił na światowych ludzi (wszak zajazdy zawsze były centrami informacyjnymi oraz ważnymi punktami dla przepływu nowych idei), a co.

Toufleht

    Albo, jeśli jest kosmitą, niech wie, że trafił na Ziemię.

Taddart

    Tymczasem jednak kierowca zatrąbił donośnie raz i drugi. Zrobiłem ostatnie zdjęcie tego współczesnego krawanseraju i wróciłem do autokaru. Po chwili ruszyliśmy w dalszą drogę przez Atlas Wysoki, ku nizinie na której rozciągał się Marrakesz. Mój współtowarzysz podróży wrócił zaś do pokazywania mi filmików ze swoimi wielbłądami.

Właściciel wielbłądów i towarzysz podróży

    Swoją drogą bardzo pożyteczne stworzenia, jeszcze dziś bywają niezastąpione – choć akurat ich jeszcze nie jadłem (w przeciwieństwie do ich krewnych z Ameryki Południowej, tak, całkiem smacznych i także miejscami niezastąpionych w transporcie lokalnym).

Wielbłądy na pustyni

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Klimat i krwawe ofiary cz. 1

     Od jakiegoś czasu się słyszy, że luminarze Unii E***pejskiej (i innych krajów należących do upadającej zachodniej cywilizacji) będą od ...