Tłumacz

27 grudnia 2024

Pałac

    W finałowej scenie "Rozmów kontrolowanych" Stanisława Barei główny bohater, jedna z najbardziej antypatycznych postaci w historii kina, Ryszard Ochódzki ukrywając się na sylwestrowym balu resortowych kanalii niszczy całkiem niechcący górujący nad Warszawą Pałac Kultury i Nauki imienia Józefa Stalina. Po katastrofie grana przez Stanisława Tyma postać kwituje całą sprawę, że to przecież się odbuduje.
Pałac Kultury i Nauki im. J. Stalina w Warszawie
    No właśnie. Czy się odbuduje, skoro coraz częściej pojawiają się głosy, by socrealistyczny ten wieżowiec zburzyć. Wszak – było nie było – jest to symbol sowieckiej okupacji Polski (inne głosy radują się, że obok postawiono jeszcze brzydszy budynek, tym razem symbol degeneracji europejskiej kultury - znaczy się chodzi o Muzeum Sztuki Nowoczesnej, tak zwanej; ale to inna, smutna, historia).
Nieistniejące już sowieckie godło w Kostrzynie nad Odrą
    Otóż ja uważam, żeby tego potworka nie burzyć – i nie dlatego, że przez te lata PKiN urósł do rangi symbolu(!) Warszawy. Nie dlatego, że u zagranicznych turystów architektura gmachu wzbudza zaciekawienie: na Zachodzie nie mają przecież pomników socrealizmu, a u nas proszę – wierna kopia moskiewskich Siedmiu Sióstr. Kronika filmowa z lat 50-tych zeszłego wieku zachwala pałac jako nawiązujący do tradycyjnej polskiej architektury – i jeszcze w XXI wieku spotkałem się z tym kłamstwem: w czasie dyskusji o PKiN jeden z interlokutorów właśnie wypalił, że budynek nawiązuje do naszych narodowych tradycji, bo ma attyki. Ręce nie miały gdzie opaść – ale może rzeczywiście, tak jak w XV i XVI wieku i w XX polska kultura była wiodącą w Moskwie. Żartuję oczywiście, nie o wiekach dawnych, a o współczesności. Pałac zaprojektowano w Moskwie na modłę typowo sowiecką – zdaje się przez Rudniewa – i Polacy określić mogli tylko wysokość gmachu.
Socrealistyczny wieżowiec w Rydze
    Sama budowa pałacu miała być takim stemplem pieczętującym okupację kraju przez ZSRS. Proszę sobie wyobrazić – praktycznie całe centrum Warszawy leży w gruzach po ubogaceniu kulturowym przez Niemców nazistów. Jest chudo, w Polsce trwa wojna domowa, zdrajcy i krasnoarmiejcy bez skrupułów mordują polskich patriotów i ich rodziny. Stolica powoli podnosi się jednak z popiołów. Komuniści nie mogą tego tak zostawić, powołują BOS – Biuro Odbudowy Stolicy, by cały splendor podnoszenia miasta z ruin przypisać sobie (samą instytucję oceniam raczej pozytywnie, jej dzieło – olbrzymie – można podziwiać na Starówce, doceniło je zresztą UNESCO, na swoje listy dziedzictwa wpisując zarówno archiwum odbudowy, jak i efekt, Stare i Nowe Miasto).
Rynek Starego Miasta
    Wtedy zapada decyzja by wyburzyć kilka kwartałów w miarę zachowanych i możliwych do odbudowy kamienic (przedwojenną Warszawę zwano Paryżem Północy – zachowało się kilka kronik filmowych i zdjęć, i nie było to czcze porównanie) a na ich miejscu postawić dar Stalina – biały (dziś mocno umurzany) strzelisty budynek, najwyższy w Europie Środkowej przez lata. Ta biel aż lśniła – też są fotografie, i to kolorowe – na tle czarnych ruin, będących przecież wielkim cmentarzem. Ależ to musiało oddziaływać na ówczesnych, pokazywać bezsilność wobec sowieckiego brutalnego reżymu.

Mroczna wieża
    I nie pomogło śpiewanie pod nosem "co nam obca przemoc dała, nocą rozbierzemy".
Jedna z monumentalnych rzeź PKiN
    I – ktoś spyta – panie Autorze, nie chcesz pan tego wyburzyć? Toć to jeden wielki znak krzywd przez sowietów i ich sługusów Polakom uczyniony.
    Właśnie dlatego nie chcę. Bo to symbol. Znak. Dziś traci na wyrazistości, bo otoczyły go jeszcze brzydsze szklane wieżowce, ale dalej kłuje. I ma kłuć. Ma drażnić. Żebyśmy nie zapomnieli. Potomkowie wspomnianych wyżej sowieckich sługusów dorwali się do systemu edukacji i niczym walec rugują z programów nauczania wszelkie przejawy polskiego bohaterstwa, chcąc wyhodować obywateli nowego typu, pełnych wstydu za to, że urodzili się między Odrą a Bugiem (o ziemiach ukradzionych w wyniku Zdrady Jałtańskiej to przecież wspominać nie wolno). A taki Pałac Kultury i Nauki stoi. Widać go z daleka. I żeby nie zapomnieć, po co powstał (nie, nie po to, żeby zagrali tam dawno temu Rolling Stones, o czym śpiewało Dwa plus Jeden) ja bym postulował o wpisanie całego Placu Defilad na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO.

Typowa działalność sowietów - tu na ikonie ze stolicy Grodzieńszczyzny, Grodna
    Wpis zatytułujmy powiedzmy tak: socrealistyczne założenia architektoniczne będące symbolem sowieckiej okupacji Europy Środkowej.
    Ależ by się rozległo wycie w Moskwie i wszystkich domach (część z nich w Warszawie zabrano po wojnie prawowitym właścicielom, i nigdy nie zwrócono, choć już trzecie pokolenie politurków przywiezionych na radzieckich tankach tam żyje) twórców i beneficjentów sowieckiej okupacji (POP - pełniący obowiązki Polaka). Skoro mamy w Polsce symbol zbrodniczej okupacji Niemców wpisany na listę UNESCO, to czemu i sowieckiego nie możemy mieć? Zwłaszcza, że na Świecie sprawa jest dużo mniej znana, a Stalin dalej uważany za takiego wujka z wąsem.

Wpisany na listę UNESCO symbol kilkuletniej zaledwie okupacji niemieckiej
    Tego bym bardzo sobie życzył w nadchodzącym roku – roku w którym mija 1000 lat od koronacji Bolesława i Mieszka na królów (tak, wiem, niektórzy mówią o koronie dla Chrobrego już ćwierć wieku wcześniej) – ale wiem, że nie ma ku temu woli politycznej. I to nie tylko w Polsce.
Odbudowany wiele lat po wojnie warszawski Zamek Królewski w zimowym anturażu
    Ech. Najlepszego na następny rok.

20 grudnia 2024

Tryumf herbaty

    Trochę teraz było o tym niezbyt smacznym napoju zwanym kawą, to żeby na Święta Bożego Narodzenia nie pozostał gorzki posmak, to teraz dla odmiany o herbacie. Niech będzie, że na postosmańskich Bałkanach, żeby tak w temacie pozostać, a co.
Herbata, boza i baklawa - bałkańska przekąska
    Kamelia zwana herbatą chińską, czyli Camelia sinensis, pochodzi z Azji Wschodniej, jej wspaniałe orzeźwiające właściwości odkryte zostały w Chinach kilka tysięcy lat temu (czyli znacznie wcześniej niż kawy), choć naturalnie występowała też w Indiach. Do Europy dotarła w czasach nowożytnych dwoma drogami – na Zachód brytyjskimi herbacianymi szkunerami bijącymi rekordy prędkości, pierw z Dalekiego Wschodu, potem z plantacji Indii i Cejlonu (a efektem tego jest angielski fajfoklok i bawarka z mlekiem; herbatę zabielaną pije się też chociażby w Tybecie czy Mongolii), na Wschód zaś Szlakiem Herbacianym przez Mongolię, Syberię do Petersburga.
Sankt Petersburg - miejsce, gdzie kończył się Szlak Herbaciany
    Do nas – oczywiście tą drugą drogą, czego ślady znaleźć można w języku: wszak naczynie do gotowania wody powszechnie zwiemy czajnikiem, od rosyjskiej wersji chińskiego słowa określającego herbatę – czaj od ćia/te. Ta wersja popularna jest na Wschodzie, w Turcji czy na Bałkanach. Na Zachodzie tea, te. My używając czajniczka z asyncją (jak mówiła śp Babcia na mocny, esencjonalny napar herbacianego suszu rozcieńczany potem wrzątkiem w szklance; taka niezwykle mocna herbata jeszcze gdzieniegdzie w Polsce zwana jest z rosyjskiego czajem) pijemy – z łacińskiego herba – ziele - te. Zawsze na przekór.
Poranny fajfoklok u Berberów na Saharze
    Na Bałkanyvia muzułmański świat Imperium Osmańskiego – herbata (ćaj) też trafiła, choć pośrednio, Szlakiem Herbacianym. Kiedy bowiem Imperium Rosyjskie podbiło Gruzję okazało się, że na czarnomorskim wybrzeżu panują idealne warunki do uprawy kamelii. Zamiast więc płacić przemierzającym pół Świata kupcom założono w rejonie Batumi – dziś już ginące – plantacje herbaciane. O których to herbacianych polach nawet piosenki śpiewano.
Rosyjskie ślady w Gruzji - Cziatura
    Stamtąd sadzonki herbaty trafiły do Anatolii. XIX wiek to próby okcydentalizacji i reform chorego członka Europy – jak wraża propaganda nazywała Wysoką Portę – stąd któryś z sułtanów postanowił zastąpić kojarzoną ze wschodnim muzułmańskim mistycyzmem kawę bardziej europejską herbatą (zastąpiono też turbany tymi śmiesznymi czapeczkami z chwostem, zwanymi u nas fezem; te z kolei, jako zbyt wschodnie i islamskie, zakazane zostały przez Ataturka, ale o nim później, bo to ważna postać dla herbacianej Turcji). Już przy drugiej próbie roślina przyjęła się, a herbata poczęła konkurować z kawą. Wspaniale też wkomponowała się w tradycyjne zwyczaje oraz zajęła niepoślednią rolę w handlu.
Stambulski bazar
    Każdy kto był w arabskim kraju spotkać się musiał ze zwyczajem częstowania potencjalnego kupca szklanką herbaty – to pustynny zwyczaj, mający kilka tysięcy lat. Koczownicy hasający po nieużytkach Półwyspu Arabskiego zawsze witali gościa w swoim namiocie (jak nasze gość w dom, Bóg w dom), islam tego nie zmienił.
Kawa, herbata, tytoń (nazwa w języku polskim pochodzi z tureckiego) dziś pełnią właśnie rolę takich przywitaczy. Zaprzyjaźniaczy. A zaprzyjaźnionemu gościowi łatwiej coś sprzedać. Turcy, przecież koczownicy z pochodzenia, przeciwko takim zwyczajom nic nie mieli.

Betyle - obiekty kultu semickich koczowników
    Tak więc herbata wbiła się na kupieckie stragany Imperium Osmańskiego, ale czas władzy sułtanów dobiegał końca. Początek XX wieku przyniósł kolejne ruchawki na Bałkanach, zakończone utratą większości europejskich posiadłości.
Pomnik jednego z antyosmańskich powstań na Bałkanach - w macedońskim Kruszewie
    A Wielka Wojna i walki z Grecją doprowadziły do upadku sułtanatu. Mustafa Kemal Pasza ogłosił się Ojcem Turków, Ataturkiem, i stworzył całkiem nowy byt polityczny – Republikę Turecką (w 2023 obchodzona była setna rocznica powstania). Zmienił nazwę, ustrój, ale i – dekretem – obyczaje. Zakazał wielożeństwa czy noszenia fezów. Oraz był wielkim orędownikiem picia herbaty – zwłaszcza, że państwo utraciło tereny na których kawa rosła. Faktycznie, dziś w Stambule na jakąś turecką kawiarnię natknąć się trudno – jak są, to w stylu europejskim tylko.
Ataturk
    A herbaciarnie, choć głównie dla lokalsów, pozostały. Lubię sobie w takiej posiedzieć (choć często trzeba się zmierzyć tam z kłębami tytoniowego dymu wypuszczanego przez fajki wodne; ten mdły zapach nie jest moim ulubionym), i z dzbankowatej szklaneczki wypić słodką obowiązkowo herbatę. Zresztą nie tylko w Stambule – także na Bałkanach.
Herbata tradycyjna w Skopje
Herbata europajska pod pałacem Dolmabahce nad Złotym Rogiem
   
O zabytkowych czarszijach – kupieckich osmańskich starówkach – Sarajewa czy Skopje pisałem na blogu już wielokrotnie, kto chce to sobie przeczyta klikając w odnośniki w tym wpisie. Tu tylko dodam, że taka gorąca i słodka herbata (choć bez mięty jak w Maroko) wspaniale krzepi w bałkańskim upale.

Herbata w Maroko
Starówka w Skopje
Stare Sarajewo
    I takie upały wspominając życzę W. Sz. Czytelnikom wszystkiego dobrego na Boże Narodzenie. Życzyłbym też udatnej herbatki, ale u mnie na świątecznym stole króluje inny napój, pozbawiony kofeiny/teiny/mateiny – kompot z suszu (nie z bakalii, z suszu: jabłko, gruszka, śliwka, żadnych fikuśnych fig czy rodzynek, choć pasowałyby tu). Ja nie lubię, ale tradycja. Najlepszego.

16 grudnia 2024

Kawa po turecku

    No tak. Kawa po wiedeńsku, jak już wiemy, to polski wynalazek (a konkretniej pana Kulczyckiego, zwanego Bruderherz – było to ulubione powiedzonko owego biznesmena, tak też zwracał się do klientów, przyjaciół i przygodnie poznanych person). Napój ów przybył pod Wiedeń wraz z osmańskimi wojskami pod wodzą Kara Mustafy, nim jednak nasiona kawowca dotarły do Austrii przebyć musiały długą drogę przez Konstantynopol. I o tej drodze mniej więcej będzie.
Hagia Sophia
    Wiem, wiem, spokojnie można by jeszcze dużo o Wiedniu pisać, od rzymskich początków, przez średniowieczne kupieckie miasto będące w orbicie zainteresowań władców Czech po barokową stolicę imperium. O tym, że ulicami miasta spacerowali najwięksi zbrodniarze XX wieku a także lekarze, filozofowie, muzycy... Krzyżacy – bo dziś miasto jest siedzibą Wielkiego Mistrza Zakonu Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie. Ale może innym razem.
Współczesna siedziba Wielkiego Mistrza
    Teraz zaś – jako, że równie często co we Wiedniu bywam w Istambule – o kawie po turecku.

Wiedeń, jak Istambuł, ma rzymskie początki
    A właściwie o kawie po arabsku, bo przecież od tych semickich plemion Osmanowie zapożyczyli ów trunek.
    Wszak – teraz historia – kawowiec pochodzi z południa Półwyspu Arabskiego, dzisiejszego Jemenu, w Starożytności była to Arabia Felix, Szczęśliwa (wysoka cywilizacja, kultura, a nie wojna domowa, bieda i narkotyki jak teraz) oraz z Rogu Afryki (dziś Etiopia, Somalia, Somaliland, Dżibuti, Erytrea – nie wszystkie państwa uznawane są na arenie międzynarodowej). Generalnie z okolic państwa Aksum (tego trzeciego bądź czwartego chrześcijańskiego kraju na Ziemi, po Armenii, Gruzji i Imperium Rzymskim). Otóż w tym regionie doszło do legendarnego wydarzenia. Oto pasterz kóz zauważył, iż kiedy zwierzęta podjadły sobie owocki pewnego krzewu (albo Coffea arabica, albo C. cenephora – takie dwa gatunki kawowca, arabika i robusta, występowały w regionie, i takie są w dużej mierze uprawiane; kawosze zaraz powiedzą, że robusta mniej gorzka czy inne takie dyrdymały; o liberice, C. liberica jakoś nigdy owi nie wspominają) nagle wstępowała w nie nowa jakby energia, zaczynały hasać po okolicy i ogólnie, odżywały. Pasterz spróbował tychże jagódek, po czym – jako, że nie była to ambrozja – wywalił do ogniska. Gdzie nasiona uprażyły się, nabierając aromatu. Wystarczyło je pokruszyć, zalać wodą i powstał pobudzający napój kofeinowy – gorzki i o całkowicie odstręczającym mnie zapachu. Tyle historii.

Owoce kawowca
    Od razu dodam – w palarni kawy nie byłem w Starym Świecie. Za to w Nowym – jak najbardziej. Oto bowiem dziś głównym producentem kawy jest Ameryka Południowa – na czele z Brazylią (nickname: Kraj Kawy) – amerykańskie kakao uprawiane jest natomiast masowo w Afryce (tu prym wiedzie Ghana).
Fabryka ziaren kawy w peruwiańskim regionie La Merced
    Ma też Ameryka Południowa własny odpowiednik najdroższej kawy na ziemi. W Azji Południowo-Wschodniej (Maciek, Malezja) owoce kawowca zasmakowały miejscowemu zwierzakowi, łaskunowi palmowemu. Niewielki wszystkożerny ssak nie trawi jednak nasion – ino je nadtrawia. Wystarczy je wybrać z kupy, uprażyć, i mamy kopi luwak. W Peru też jest takie zwierzę.

Amerykański skryty kawożerca
    Tak, oczywiście, piłem tą wygrzebywaną z kupy kawę – tą amerykańską, dużo tańszą, nie kopi luwak. Nie ma słonecznikowego posmaku kawy zielonej, nieprażonej – raczej przypomina zwykłą czarną, choć, co poczytuję na plus, nie jest tak intensywna i gorzka. I ma lekko kwaskowaty posmak. Jak kogoś interesuje, niech da znać – w Europie bowiem trudno ją dostać.

Suszenie ziaren kawy i kakao na peruwiańskiej wsi
    Tyle autoreklamy didaskaliów, wracamy do Turcji. A szerzej do islamskiej ekumeny. Kawa szybko poczęła rozprzestrzeniać się po rosnącym islamskim świecie, wywołując spore zamieszania. Kofeina jest używką, a tych jako takich Koran zabrania.w Ale o naparze z kawowca nic nie wspomina, więc... Imamowie i mułłowie stoczyli ze sobą wiele – miejmy nadzieję, że tylko słownych – potyczek o to, czy kawę pić można, czy jej pobudzający nie przeszkadza w modlitwie (kiedy kawa dotarła do basenu Morza Śródziemnego taką samą rozkminę miał nasz papież (osmański sułtan takich dylematów nie miał i kawę i kawiarnie w pewnym momencie zakazał), początkowo uznając ją za szatański napój; kupcom weneckim to nie przeszkadzało, a potem, wraz z przesunięciem okna Overtona, kawsko zagościło w tamtejszej rzeczywistości). Ustalono po długim czasie, że nie przeszkadza. A sufici, czy inne mistyczne islamskie bractwa (znamy głównie derwiszów z ich ekstatycznymi tańcami) uznały, że jest wręcz konieczna.

Uliczny sprzedawca kawy w Jordanii
    I tak dziś w całym arabskim świecie kawa – mocna, właściwie nie parzona a gotowana, ogrzewana gorącym piaskiem (kto chce sobie poczytać jak się ją przyrządza to na pewno znajdzie w internetach, mnie, jako miłośnika herbaty nie specjalnie to interesuje) – jest na porządku dziennym.
    Ku mojemu szczęściu w niektórych rejonach tejże ekumeny znacząco przegrywa z herbatą.

Marokańska herbata
    Także na dawnych terenach Imperium Osmańskiego herbata uzyskała mocną pozycję, ale o tym następny, przedświąteczny w sumie, wpis.
Herbata na Bałkanach
    Teraz jeszcze ostatnie akapity o kawie tureckiej, pitej w onegdaj w stambulskich kawiarniach czy zajazdach (han) obok łaźni (hamam) i meczetów (cami).
Osmański hamam w Stambule
    Czarna jak smoła trafiła wkrótce na stoły jednego z głównych otomańskich przeciwników, hegemona w Europie Środkowo-Wschodniej – do Rzeczypospolitej. I to trafiła w taki sposób, że na kartach narodowego naszego Pana Tadeusza, poematu-epitafium sarmackiej Polski musiał Mickiewicz tak napisać: takiej kawy, jak w Polszcze nie ma w żadnym kraju.
Dwór polski
    Dowiadujemy się też, że w każdym dworze, owym domu porządnym dawnego zwyczaju, jest do robienia kawy osobna niewiasta, nazywa się kawiarka. Następnie Wieszcz opisuje sposób owego napoju przyrządzania. Wyewoluował on co prawda z kawy po turecku (taka mocna kawa wieki temu zwana była w Europie "kawą po polsku"; słaba lura znana była jako parzona na sposób "niemiecki"), ale nabrała całkiem innego sznytu. Dużo dostojniejszego niż prymitywne kapuczyna czy inne produkty kawowego ekspresu rodem ze Śródziemiomorza. Każdy zresztą sobie przepis ten, trzynastozgłoskowcem ze średniówką pisany, może sam przeczytać. Albo zmusić do tego swoje pociechy, bo po tak zwanych reformach edukacji na modłę zachodnioeuropejską dla Pana Tadeusza może braknąć miejsca, a wraz z tym dla pamięci o dawnych polskich zwyczajach i kulturze, której – ku mojemu smutkowi – picie kawy było ważnym elementem. Kawy, nie napojów z ekspresu.
Frappe - kawa z lodem
    A jako, że od wieków trwaliśmy na skrzyżowaniu różnych Światów nie tylko kawa ubogacała naszą kulturę.

Autor i Krzyżacy na skrzyżowaniu kultur (foto: P. Strzelczyk)

13 grudnia 2024

Wiedeńska kawa

    Jak wspominałem w poprzednim wpisie królowi Janowi III Sobieskiemu Wiedeń zawdzięczał nie tylko ocalenie. Odsiecz Wiedeńska kończąca II oblężenie miasta przez Turków pozostawiła po sobie pewien ślad – który wpłynął na całą gastronomiczną kulturę Europy i Świata.
    Ale ab ovo.

Kościółek na Kahlenbergu
    Wojska Sobieskiego przeganiają armie osmańskie spod Wiednia i zajmują turecki obóz – w tym i namiot samego wezyra, Kara Mustafy. W obozie znajdują się istne orientalne cuda, strusie czy inne wielbłądy – choć naszego króla najbardziej ucieszył jeden taki Czerkies, haremowy niewolnik. Jak polski władca pisze żonie (a pisał namiętnie, czasem kilka listów dziennie), pokazał mu ów mężczyzna kilka różnych łóżkowych sztuczek, które to król nie omieszka wypróbować po powrocie, gdy królową będzie łomotać. Nie wiem, czy były to tylko czcze listowne przesłanki i barokowa konwencja miłosno-literacka, miał bowiem w tym czasie Jan III już sporą nadwagę i cierpiał na podagrę, ale gdy w purytańskim XIX wieku poczęto badać Listy do Marysieńki nie opublikowano sporej części korespondencji (tak jest do dziś), gdyż bardziej przypominały literaturę erotyczną (albo i pornograficzną) niż dzieła sztuki epistolograficznej. Ale taki był barok – pierwszy mąż Marii Kazimiery d'Arquien, Jan Zamojski, Sobiepan, z racji nikłego wzrostu uważany był za bardzo jurnego w łożnicy (karły miały mieć wedel ówczesnych opinii niespożytą energię seksualną).
Wilanów
    Jak ktoś chciałby zgłębić temat bogatej barokowej polskiej sztuki miłosnej to polecam mu pozycję Miłość Staropolska nieodżałowanej pamięci profesora Kuchtowicza, ja tematu tego nie będę kontynuował, pamiętajmy jednak, że barok odczuwał mocniej niż my teraz – wszak wszedł na arenę sztuki niemal erotyczną Ekstazą św. Teresy dłuta Berniniego.
    W obozie oprócz Czerkiesa i wielu bogactw znaleziono także kilka worów dziwnych ziaren.
    - Karma dla wielbłądów – zawyrokowali Austriacy, a wielbłądy tylko popatrzyły z niesmakiem (dobrze, że nie pluły, choć przypominam: podobnie jak lamy i alpaki dromadery i baktriany sensu stricte nie plują, wystrzeliwują w stronę napastnika nadtrawioną treść żołądka).
    Także nasi wojacy popukali się w czoło. W poprzednim wpisie informowałem, że byliśmy w czasach Rzeczypospolitej Obojga Narodów takim pomostem między Wschodem i Zachodem (większość kraju to zachodni katolicyzm w gotyckich katedrach plus protestanci, a stroje czy broń niczym z Persji) – i nasiona te od razu zidentyfikowano: ziarna kawy.

Jagody kawowca
    W chrześcijańskiej Europie kawa była znana już od jakiegoś czasu, choć nie była tak poważana jak w Imperium Ottomańskim czy pośród plemion Arabii czy Wschodniej Afryki. Gorzki czarny napój pito chociażby w Wenecji – pewnie na złość jednemu z papieży, który zawyrokował, że gorzki ów bisurmański dekot dziełem jest szatana (muzułmańscy mufi też czasem tak uważali, ale o tym następnym razem) – ale nie był przesadnie popularny.
Zestaw do parzenia kawy po arabsku
    Co innego w Rzeczypospolitej. Jako, że mieliśmy wspaniałe (dzięki Ormianom i Żydom, narodom kupieckim) kontakty ze Wschodem napój był w dużo szerszym użyciu. Nie wiem, czy w pałacach i dworach już wtedy działały specjalne kawiarki (służące odpowiadające tylko li za parzenie kawy, jak to opisywał w "Panu Tadeuszu" Mickiewicz). Początkowo parzono ją u nas na sposób orientalny, po turecku czy po arabsku, a taka mocna kawa przez setki lat zwana była kawą po polsku.
Dwór polski
    Ale wracamy do ziaren kawy z tureckich taborów. Skąd tam ona? Odpowiedź jest prosta: z powodu kofeiny. Napojeni kawą osmańscy żołdacy, janczarzy czy inni, po prostu lepiej walczyli. Rzecz zresztą znana i wykorzystywana wielokrotnie: a to wikińscy berserkerzy odurzający się muskaryną z muchomorów, a to pancerne zagony Wermachtu podbijające Europę na amfetaminie. Obrońcy zamku w Jagierze (Eger na Węgrzech) też odpierali osmańskie szturmy będąc pijanymi słynnym Egri Bikaver, czerwonym lokalnym winem.
    Ale znowu robię z wpisu Beniowskiego (didaskalia dla przyszłych pokoleń ogłupionych nowymi komunistycznymi "reformami" polskiej oświaty AD 2024 – Beniowski to poemat dygresyjny). Cesarz Leopold owe bezwartościowe ziarna podarował jednemu z bohaterów II Oblężenia Wiednia – niejakiemu Jerzemu Franciszkowi Kulczyckiemu herbu Sas, zwanego Bruderherzem. Czym się ów polski szlachcic spod Sambora (dziś, po Zdradzie Jałtańskiej, na Ukrainie, podle Drohobycza) wyróżnił? Ano, jako nieodzowne dziecię I Rzeczypospolitej, zmagającego się z Wysoką Portą przez wiele lat, płynnie władał językiem tureckim. Kilkukrotnie przekradał się więc przez osmański obóz z wiadomościami między obleganymi a odsieczą. Miewał przy tym różne mrożące krew w żyłach przygody, z których wychodził obronną ręką dzięki szczęściu, refleksowi i własnemu konceptowi. O ile nie były to li tylko typowe barokowe sarmackie opowieści, jakże charakterystyczne dla szlacheckich gawędziarzy zwanymi czasem paliwodami; pan Onufry Zagłoba takim był, ale i w Pamiętnikach Jana Chryzostoma Paska takie elementy znajdziemy. Jakby nie było – Kulczycki zasłużył się, i dostał za to kilka worków bezwartościowego w oczach Austriaków ziaren. Możliwe, że sam o to Habsburga poprosił – i otworzył pierwszą wiedeńską kawiarnię "Dom pod Błękitną Butelką".

Wiedeńskie ulice
    Od razu mówię – nie odniósł sukcesu. Wiedeńczykom – co nie dziwi – gorzki napój nie posmakował. Dopiero kiedy Bruderherz dodał doń miód, poeksperymentował z korzeniami, mlekiem, obywatele stolicy Austrii napój pokochali. Do tego stopnia, że dziś żaden Wiedeńczyk nie wyobraża sobie dnia bez kawy wypitej właśnie w kawiarni (kawy, a nie jakiegoś wynalezionego później ekspresowego czegoś). W takich kawiarniach na pewno siadali pisarze, malarze, aktorzy, filozofowie, myśliciele, politycy, zbrodniarze (w Wiedniu mieszkali przecież Lenin, Trocki, Hitler, Stalin) i inni. A że po pokonaniu Wysokiej Porty Habsburgowie doświadczać zaczęli prosperity, Wiedeń stał się trendsetterem – i rywalizował na tym polu z burbońskim Wersalem. A że królowymi Francji w tamtym czasie regularnie zostawały Habsburżanki (i raz Leszczyńska) to kawa podbiła i ten kraj – gdzie dziś jest podstawowym śniadaniowym (i nie tylko) napojem. Z Francji rozeszła się na całą Europę i kolonię – choć nie podbiła (acz mocno próbowała) Wielkiej Brytanii, zwożącej sobie z Chin i Indii szkunerami herbacianymi – nomen omenherbatę (słynna Boston Tea i sprawa ceł na herbatę sprawiły, że i w USA wolą kawę od szlachetnego naparu krzewów kameliowych).

Zaułki Wiednia
    Nie jestem pewny, czy drugi element – poza kawą – kontynentalnego śniadania, krosant, także nie pochodzi z Wiednia, gdzie po zwycięstwie Sobieskiego zaczęto wypiekać – wedle legendy - rogaliki inspirowane islamskim półksiężycem (podobną legendę słyszałem o odbiciu, czy tam ocaleniu, Nicei z rąk tureckich, więc nie potwierdzam i nie zaprzeczam).
    Co zaś – na koniec – się tyczy naszego Kulczycki, to nie wszyscy zgadzają się z jego polskim pochodzeniem. Pomijam tu Ukraińców, którzy twierdzą, że skoro Sambor leży dziś na Ukrainie to Bruderherz był ich. Ale i Słowianie Południowi twierdzą, że nazywał się Dujo Kolcic i był Serbem. Dla Węgrów będzie to Węgier. A ludzie psujący innym zabawę powiedzą, że pierwszą kawiarnię we Wiedniu założył jeszcze całkiem ktoś inny. Ot, Europa Środkowa.
Hofburg, wiedeńska siedziba Habsburgów

6 grudnia 2024

Gdzie jest król?

   Kilka ostatnich wpisów popełniłem byłem o Zakaukaziu, konkretniej zaś o Gruzji. To region gdzie pośród głębokich dolin Kaukazu i Małego Kaukazu spotykają się wpływy świata koczowników Wielkiego Stepu, antycznych cywilizacji Żyznego Półksiężyca, greckiej Wielkiej Kolonizacji czy Imperium Romanum (o wschodnim chrześcijaństwie, islamie i sowieckim ateizmie na wspominki brak miejsca). Nie ukrywam, że takie stykowe obszary nie dość, że są niezwykle urokliwe, to jeszcze genialnie twórcze.
Barok - czas wielokulturowego bogactwa Rzeczypospolitej
    Przecież przez kilkaset lat i Rzeczpospolita Obojga Narodów była takim państwem – żeby nie powiedzieć imperium, całą cywilizacją – kwitnącym właśnie na pograniczu kultur. Trudny (nie tylko dla nas, dla Zakaukazia też) XIX wiek, zabory, okupacje niemiecka i radziecka XX wieku (i związane z nimi ludobójstwa i ruchy migracyjne), fajnopolackie odmóżdżanie sprawiły, że to bogactwo I Rzeczpospolitej zachowało się tylko gdzieniegdzie. W innych miejscach trzeba mocno szukać.
Podlasie - meczet tatarski
    Zawieszenie polskiej kultury między Wschodem a Zachodem sprawiło, że powstała kultura ani wschodnia, ani zachodnia – polska po prostu, przez wieki atrakcyjna dla licznych przybyszów oraz ościennych kraików – w Jassach czy Moskwie nasza mowa była przecież językiem dworu u zarania Nowożytności.
Drewniana cerkiew w Drohobyczu
    Dawało nam to przewagę w starciu zarówno przeciwko wrogom z Zachodu, jak i Wschodu (o Północy i Południu nie zapominajmy). Jaka to szkoda, że w tym naszym anarchistycznym imperium wykształciła się pośród rządzącej szlachty idea pacyfizmu i niechęć do jakichkolwiek niemal wojen zaborczych – mocarstwo, które przestaje być agresywne (a nasze właściwie ledwo co zaczynało takim być) w końcu upada, najczęściej pod ciosami ościennych nuworyszy, pełnych agresji oraz w nosie mających konwenanse i kulturę. Niemniej czasami nasze zagony opuszczały gościnne ziemie Rzeczypospolitej – a to by sobie zdobyć Moskwę, a to by dla Ojczyzny ratowania rzucać się przez morze w Danii. Lisowczykami straszono dzieci w okolicznych krajach jeszcze kilkadziesiąt lat po rozwiązaniu formacji. Ostatnią chyba chwalebną akcją oręża I Rzeczypospolitej była tak zwana Odsiecz Wiedeńska. Kraj chylił się już wtedy ku upadkowi, choć bogactwo magnaterii jeszcze maskowało zły stan gospodarki, ale król Jan III zebrał armię, i – ryzykując rozłąkę z królową-małżonką, a związek mieli ognisty, iście barokowy – pojechał na złamanie karku by uratować Europę przed turecką nawałą.
Pałac w Wilanowie, miejsce igraszek króla Jana i królowej Marysieńki
    Ale to już wiecie. Połączone siły polsko-niemieckie dwa dni przekradały się przez zarośla Lasu Wiedeńskiego (jakby nie patrzeć pasmo alpejskie, choć nie wysokie), wreszcie na ruinach kościółka na szczycie Kahlenbergu odprawiono mszę i ruszono na tyły obozu tureckiego. Bojąc się zasadzek król Jan pierwszą posłał piechotę (BPP, jak pisał Sapkowski w Sadze o Wiedźminie), ale gdy okazało się, że Turcy nieprzesadnie byli przygotowani, ruszył wraz ze swoimi pancernymi zagonami husarii, a wraz z nim i konnica aliantów (w walkach wyróżnił się młodziutki Eugeniusz Sabaudzki, wkrótce jeden z największych dowódców europejskich). Żeby – o czym pewnie też wiecie – nie konfudować sprzymierzeńców i obrońców miasta (poinformowanych wszak o nadejściu odsieczy) wschodnim stylem ubioru naszych wojsk kazał król naszym odpowiednio się przepasać. Atak ciężkiej konnicy, tej pancernej pięści epoki renesansu i baroku, zniósł wojska tureckie (choć nie rozbił ich – tego Sobieski dokonał niedługo pod Parkanami, łamiąc osmański kręgosłup; od tego czasu Wysoka Porta już tylko się cofała; głównodowodzący, wezyr Czarny Stefan, czyli Kara Mustafa, na rozkaz sułtana został stracony). Wiedeń był wolny, Europa uratowana. A Polska została jak zwykle moralnym zwycięzcą – bo faktycznych zysków z całej akcji nie było. Cesarz Leopold, podrażniony dumnym zachowaniem naszego władcy (oraz zazdrosny o sławę) zadbał, byśmy nic nie wygrali – a po niecałych stu latach zajęciem Spisza jego potomkowie rozpoczęli rozbiór Rzeczypospolitej (i całkiem niesłusznie uważani byli za najłagodniejszych zaborców – a oni po prostu po mistrzowsku wykorzystywali zasadę divide et impera; do dziś za to płacimy).
Współczesna panorama Wiednia z Kahlenbergu
Hofburg - siedziba cesarzy skąd dzielono i rządzono
    Króla Jana upamiętniono za to niewielką tablicą w sercu Wiednia.

Tablica upamiętniająca mszę dziękczynną po zwycięstwie pod Wiedniem
    Odbudowano także kościółek na Kahlenbergu. Dziś zarządzają nim zakonnicy z Polski – i to głównie nasi rodacy podejmują trud wjechania na to górujące nad austriacką stolicą wzgórze Lasu Wiedeńskiego.

Kościół na Kahlenbergu
    Kilka lat temu zaproponowano – oczywiście polskimi środkami – wzniesienie tam pomnika upamiętniającego ową szarżę znoszącą tureckie oblężenie. Wybrano projekt, zbudowano cokół i... Niczym cesarz Leopold konserwator zabytków (czy inna taka instytucja) w Wiedniu budowę zablokował. Oficjalnie bo nie pasował artystycznie, choć pewnie są i inne powody. Spacerując bowiem uliczkami Inner Stadt, wiedeńskiej starówki, można dojść do wniosku, że, przynajmniej kulinarnie, po latach to oblegający wygrali. Może też chodzić o zwykłą zawiść i niechęć do przyznawania Polakom ważnego miejsca w dziejach Europy.

Gdzie jest król?
    Nie chcą też Wiedeńczycy pamiętać o nieoczywistym efekcie Odsieczy Wiedeńskiej, takim, z którym spotykają się na co dzień. Nie tylko zresztą oni – bo większość Zachodniego Świata (więc nie chodzi tu o jeden z kulinarnych symboli miasta, czekoladowy tort Sachera, chodzi o inny; w rodzinę Sacherów wżenił się niejaki von Masoch, przyjmując nazwisko Sacher-Masoch, niezbyt sprawny pisarz, działający m.in we Lwowie, w swych erotycznych powieściach jak Wenus w futrze zdefiniował zboczenie zwane dziś od nazwiska masochizmem). Ale o tym postanowiłem zrobić następny wpis – bo ten jest trochę o niewdzięczności (a w domyśle: o tym, że Machiavelli to był jednak szczwany lis, i żeby bawić się w politykę trzeba nie tylko znać jego Księcia, ale i doń się stosować; jak i do Sun Tzu).

Serce starego Wiednia - katedra
    Pomnik króla Jana znajduje się natomiast w Gdańsku – dokąd został wygnany ze Lwowa, gdzie powstał, przez zajmujących te ziemie w wyniku Zdrady Jałtańskiej sowietów.

Lwowski pomnik Jana III w Gdańsku
    I na koniec a propos sowietów: po II wojnie światowej Austria została podzielona na cztery strefy okupacyjne - rychło jednak wraże wojska opuściły kraj, choć pozostało po nich trochę pomników. Na przykład taki wystawiony w podzięce Armii Czerwonej. Do dziś zresztą zdobi on ulice Wiednia. Czemu nie zniknie? Raz, że ZSRS wycofując się miało jako jeden z warunków postawić pozostawienie takich monumentów. Dwa - Austriacy stwierdzili, że to część historii ich kraju, i nie lza pomnika usuwać. Bardzo to mądre, tolerancyjne i tak dalej. Wychodzi więc, że zerwanie tureckiego oblężenia przez Polaków musi być dla nich rzeczą gorszą niż Anschluss czy sowiecka okupacja...
Armia Czerwona > Jan III Sobieski

Najchętniej czytane

Objawienie

     Dopiero co wspominałem , że jedną z legend mojej gminy (i przy okazji parafii w której zostałem ochrzczony) jest nagrobek Krysty, kocha...