Tłumacz

6 stycznia 2023

Berliński kebab

    W zeszłorocznym wpisie o Berlinie (tym o mieście, nie tym smutniejszym, sylwestrowym, o wojnie) wspominałem o miejscowym street-foodzie, czyli po naszemu można by powiedzieć: żarciu ulicznym (okej, słowo "żarcie" mocno pauperyzuje znaczenie wspaniałego procesu jedzenia, ale trudno), i o tym, że jest to jedna z atrakcji turystycznych miasta.
Jedna z atrakcji Berlina, tuż za pomnikiem zbrodniarzy Marksa i Engelsa
    Przynajmniej dla mnie, który naprawdę lubi tego typu jedzenie, a już szczególnie w miejscach, w których zbrodnicze instytucje pokroju s***pidu nie maczają swych rąk (Niemcy są w Unii E***pejskiej, więc tu na takie trudno trafić) – zresztą na blogu wielokrotnie było o takich przysmakach.
Prawdziwy street-food w kraju bez s***pidu
    Także w Berlinie natknąć się można na różnego rodzaju street-foody, niekoniecznie z tak zwanej budy. Swoją drogą jedną z sztandarowych obecnie berlińskich potraw jest soljanka – zupa z Rosji czy Białorusi, pozostawiona Berlinowi w spadku po sowieckich wojskach okupacyjnych. Jest to element wspominanej już przeze mnie ostalgii, tęsknoty za DDR – wszak po zjednoczeniu Niemiec mieszkańcy dawnej radzieckiej strefy okupacyjnej stali się we własnym nowym państwie obywatelami drugiej kategorii: biedniejszymi, bardziej zacofanymi – zatęsknili więc za dniami młodości, gdzie może i każdy miał swojego agenta Stasi, ale przynajmniej był z sąsiadem równy. Ot taka ludzka natura.
Pozostałości po sowieckiej okupacji Wschodnich Niemiec
    Najbardziej znanym daniem ulicznym Berlina jest – co oczywiste, jeśli weźmiemy pod uwagę napływ do miasta Kurdów i Turków – kebab. Tak, wiem, po turecku powinno się pisać kebap – a słowo to oznacza po prostu smażone, czy tam grilowane mięso. Stąd też adana kebap, sis kebap, durum kebap – to całkiem inne potrawy, często bardzo smaczne. I gdyby chodziło o nie, pisałbym poprawnie – ale, że chodzi mi o kebaba w bułce – będzie z "b" na końcu. Najsmaczniejszy podobno – jak piszą bedekery – kebab jest w dzielnicy Kreuzburg (dość niebezpiecznej dla Białego ostatnimi czasy, choć jadłodajnia jest przy głównej arterii wiodącej do centrum, więc nie ma wielkiego zagrożenia), zawsze jest tam ogromna kolejka, choć dania wydawane są na tyle sprawnie, że czekanie się nie dłuży. Inne lokale – czy może raczej budy – takiego wzięcia nie mają – i chyba całkiem słusznie. Tak reklamowany bowiem berliński kebab dla kogoś, kto przyzwyczajony jest do naszych kebsów będzie bowiem całkiem średni.
Berliński kebap
    Owszem, najważniejsze jest mięso, tu nie ma właściwie nic do zarzucenia, ale reszta – plasterek pomidora, trochę cebuli i liść sałaty? Z kapką sosu? To nie po polsku. Nasz kebab przy berlińskim jest jak Cygański Król przy zwykłym szeregowym kotlarzu z taboru. Po prostu nie ma porównania – także na tle innych kebabów, a jadłem je na trzech kontynentach, także w Turcji. I twierdzę, że nasz najlepszy. W końcu nie bez kozery o kebsie i perypetiach z jego spożywaniem powstało wiele piosenek, takich tuzów alternatywnej muzyki rozrywkowej jak Zacier, Nocny Kochanek czy Lej Mi Pół.
    Mamy też w historii tej potrawy typowo polski sznyt. Natknąłem się nań całkiem niedaleko Berlina, mianowicie w Szczecinie. Trafiłem tam na jadłodajnię która całkowicie spolonizowała to danie. Oto bowiem obok baraniny czy kurczaka (wołowiny niestety nie ma tam na składzie) dostać tam można kebab wieprzowy! Niemożliwy do zjedzenia w żadnym muzułmańskim państwie z racji zakazów religijnych, a u nas jest. Swoją drogą całkiem średni – ale jest.
Kebab wieprzowy
    Inną międzynarodową potrawą przerobioną przez Polaków jest pizza. Pomijam fakt, że te miękkie placki którymi zajadały się Żółwie Ninja niewiele mają wspólnego z pizzą włoską, to po przyjściu do Polski zostały okraszone niezdrowymi, ale jakże smakowitymi sosami (pomijam, znowuż, szeroki dobór dodatków). Zresztą to nie jedyna wariacja na temat pizzy – kiedy jeszcze nie wiadomo było tak naprawdę co to takiego jest (to swoją drogą całkiem ciekawa opowieść, na inną okazję jednak, w latach 80-tych zeszłego stulecia stworzyliśmy pizzę na grubym, drożdżowym cieście. Ha! Bądźmy dumni z naszych kulinarnych innowacji i nie wstydźmy się pizzy z sosem (chyba, że dbamy o linię; choć jeśli dbamy, to raczej nie szamiemy placka...).
Wyspa Muzeów w centrum Berlina
    Ale wracając do Berlina – gdyby ktoś jednak zgłodniał i niekoniecznie miał ochotę na ubogiego kebaba, a chciał zjeść coś szybkiego, jest taka potrawa. To currywurst, czyli kiełbasa w sosie pomidorowym z dodatkiem curry (to znaczy sam sos też jest curry-pomidorowy). Miłośników polskich wędlin uspokajam – choć niemieckie kiełbasy nie są tak dobre jak nasze, to na tle reszty Europy są jeszcze zjadliwe, a taka Krakauer Wurst (czyli krakowska) to właściwie kopia naszych, choć może nie tych z najwyższej półki (ach, dobrze było mieć Dziadka masarza). Currywurst jest popularna chyba na całym niemieckokulinarnym obszarze (jadłem ją i w Zurychu, czyli właściwie na drugim końcu niemieckojęzycznej ekumeny), i bardzo dobrze. Przyprawa curry do Berlina trafiła dosyć dawno – z portów północnych Niemiec (tą samą drogą w Średniowieczu napływały inne korzenie, stąd popularny w tym rejonie – ale i w Toruniu – piernik) i znakomicie sprawdziła się w ulicznym jedzeniu. Ja w Berlinie mam swoją ulubioną uliczną kiełbasiarnię, kawałek drogi od Unter den Linden (berlińska Piotrkowska, względnie Nowy Świat), tam sobie w spokoju przysiadam i jem to w sumie szybkie danie (fast-food), smażoną kiełbasę z sosem curry-pomidowowym, dodatkowo posypaną proszkiem curry, z bułką. I obowiązkowym piwem, pszenicznym, by wypłukać z jamy ustnej ostry posmak orientalnej przyprawy. U nas takich nie ma, więc odwiedzając Berlin w celu wizyty na Wyspie Muzeów jak najbardziej warto skosztować.
Currywurst
Buda uliczna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Klimat i krwawe ofiary cz. 1

     Od jakiegoś czasu się słyszy, że luminarze Unii E***pejskiej (i innych krajów należących do upadającej zachodniej cywilizacji) będą od ...