Tłumacz

17 listopada 2023

Lodowiec widmo

    Czas się przynajmniej na tą chwilę z Peru i szerzej Ameryką Południową żegnać – choć zapewne jeszcze tam wrócę (zwłaszcza, że właśnie rozbijam się po tej części Świata EDIT: po dżungli). Ale żeby tak nie przeskakiwać brutalnie, tylko płynnie wrócić na Stary Kontynent, to niechże będzie o lodowcach.
Lodowiec Bernina w szwajcarskich Alpach
    Tak, tak, niby tropiki, niby zaraz równik, ale w Andach jest wysoko. I zimno. Więc i lodowce są. Tu z hiszpańskiego zwą się Nevado, a o przygodach różnorakich w czasie trekkingu dookoła jednego z nich, nazwanego na cześć prekolumbijskiego Pana Burz, Ausangate (i – jakże by inaczej – burzy; magia miejsca) dawno temu na blogu pisałem.
Nevado Ausangate
    Górskie lodowce a Andach – podobnie jak i te europejskie – znajdują się obecnie w fazie regresji. Znaczy: kurczą się. Jest to oczywiście normalne, odpowiadają za to cykliczne fluktuacje klimatu, choć oczywiście może to wywoływać lokalne problemy. Przykładem jest pełne smogu boliwijskie La Paz. Wraz z całą aglomeracją czerpie wodę właśnie z pobliskich lodowców, a te cofają się. Podobno miejscowy kurort narciarski też od kilku sezonów wyłączony jest z użycia.
La Paz, miasto żyjące z lodowca
    Nevado Ausangate jest co nieco trudny do oglądania z bliska, siedzący w Cuzco turyści wybierają inny z górujących nad dawną stolicą Inków lodowiec, dużo łatwiejszy do zwiedzania, Nevado Huamantay (i inne, pobliskie lodowce).
Nevado Huamantay
    Pod Huamantay też podchodziłem, on również się cofa, pozostawiając rzeźbę polodowcową którą znamy przecież z naszych Tatr Wysokich (gdzie lodowce zanikły tak dawno, że nawet najstarsi Górale nie pamiętają). Mnie, jako biologa urzeka proces sukcesji pierwotnej następujący na przedpolu lodowca po jego ustąpieniu.
Rzeźba polodowcowa w Tatrach
    Ale oczywiście wcale nie trzeba jechać w wysokie Andy by to zobaczyć – całkiem niedaleko od nas, na Półwyspie Skandynawskim, znajduje się najniżej położony lodowiec w Europie kontynentalnej (jest on także największy), Jostedalsbreen. A jedno z jego ponad pięćdziesięciu ramion, Briksdalsbreen, dostępne jest dosłownie dla każdego, nawet dla osób z pewnymi ograniczeniami lokomotorycznymi.
Briksdalsbreen
    Jesteśmy w Norwegii, więc wszystko jest tu sterylne, nie tak jak w Ameryce Południowej – pod czoło lodowca podejść się nie da. Zresztą przez ostatnie kilkanaście lat mocno się odsunęło od polodowcowego jeziora – i grozi dalszą regresją (kilka lat temu zakazano także wspinaczki po lodowcu – może się po prostu oberwać; swoją drogą na Ausangate widziałem prawdziwą lodowcową lawinę - oto odłamał się kawałek lodu; widok przepiękny, majestatyczne, pod warunkiem, że stoi się, jak ja, na szczycie po drugiej stronie szerokiej doliny).
Nevado Ausangate w pełnej krasie
    Swoją drogą historia tego jeziora – Briksdalsbreenvatn (norweski jest językiem germańskim, one uwielbiają takie zrosty, po naszemu byłoby to mniej więcej Jezioro przy Lodowcu w Dolinie Briks) – jest niezwykle ciekawa i pouczająca. Pojawiło się ono w pierwszej połowie XX wieku – od roku 1910 Briksdalsbreen zaczął się bowiem gwałtownie cofać, o kilkaset metrów, i w końcu opróżnił nieckę jeziorną. W latach 60-tych, na fali hippisowskiej wolności prawdopodobnie, zaczął z powrotem rosnąć – i zajął jezioro. Rósł tak – wbrew prognozom klimatologów, meteorologów, hydrologów, magów, wróżek i innych baśniowych stworów aktywistów – aż do 1991 roku (może przestraszył go krwawy rozpad Jugosławii). Co ciekawe: był to jedyny lodowiec na kontynencie europejskim, który się powiększał. Choć oczywiście nie rozdmuchiwano tego faktu. Obecnie znowu jest w stadium regresji – a w roku 2006 stracił w jeden sezon kilkadziesiąt metrów – więc teraz już zgadza się z apokaliptycznymi prognozami części z wyżej wymienionych.
Jęzor lodowy z niebieskiego lodu - Briksdalsbreen
    Niemniej tak naprawdę to wcale nie powinno go tu być – jest tu zwyczajnie za ciepło. Zachodnia Norwegia leży w obszarze umiarkowanego klimatu morskiego, gdzie prawdziwych mrozów nie ma – zwłaszcza na wysokości jakichś 360 metrów ponad poziomem morza, gdzie leży czoło Briksdalsbreen (Jostedalsbreen w najwyższym punkcie ma trochę powyżej 1900 metrów wysokości). Lodowiec topi się więc jak szalony – tworząc tysiące malowniczych wodospadów, nieraz wysokich na kilkaset metrów (pewnego razu ujrzałem tam nawet wodospad płynący do góry – potężny wiejący znad lodowca wiatr zwyczajnie zawracał opadające strumienie wody). Ratunkiem dla jego istnienia jest – również – morski klimat, dzięki Golfsztromowi niezwykle wilgotny. Otóż co się w lato stopi, to zimą napada.
Wodospad płynący do góry
    Jakie będą dalsze losy Briksdalsbreen? No, właściwie to nie wiadomo. Prognozy przewidują, że jęzor ten zaniknie – ale są to tylko prognozy. Kilka sezonów z bardziej obfitymi opadami i z powrotem może urosnąć – choć to również są tylko przewidywania, zbyt mało wiemy o zmianach klimatu. Jeżeli zniknie będę mógł dopisać ten błękitny lodowy jęzor do listy "never forget".
Never forget
    
Swoją drogą regresja lodowców – w Andach – doprowadziła kilkanaście lat temu do ukazania się jednej z większych atrakcji Peru. To leżący niedaleko Cuzco fenomen geologiczny barwnych skał góry Vinicunca. Nie bez przyczyny zwany Cerro Coloredo (albo Cerro de Siete Colores), po naszemu Górami Tęczowymi.

Góry Tęczowe

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Cziatura

     Zostajemy na blogu na terenach byłego ZSRS, acz w miejscu o dużo dłuższej i jeszcze mniej znanej w Polsce historii . Choć także będą po...