Dojechać z Kutaisi do okolic Jaskini Prometeusza na której zakończyłem poprzednią część (właściwie wpis miał być pojedynczy, ale był ciut długi, a jak doszły jeszcze zdjęcia, to już w ogóle; w tej części też będzie o zwierzętach Zakaukazia) nie jest wcale zbyt łatwo (stan
na kilka lat temu) – marszrutka nie dojeżdżała bezpośrednio, i trzeba
było przesiadać się w Ckaltubo, dawnym sowieckim uzdrowisku, dziś
w dużej mierze opuszczonym, przez to jeszcze bardziej ponurym
(Zakaukazie słynie ze smacznych i leczniczych wód, najsłynniejsza
z nich to borżomi; wielkim fanem zakaukaskich kurortów był sam
Stalin). Można oczywiście nająć taksówkę albo – co też jest
warte odwiedzenia – wynająć samochód, najlepiej z napędem na
cztery koła. Nie dość, że jesteśmy przecież w górach, to
jeszcze na terenach postsowieckich. Drogi mają gorsze niż w Łodzi.
Albo przynajmniej bardzo podobne.
|
Jaskinia Prometeusza w swej mniej barwnej odsłonie
|
|
Ckaltubo-Zdrój |
Nie wszędzie też da się ową marszrutką dotelepać. Nad kanion rzeki Okace (szerzej znanej jako Okatse, kwestia transkrypcji z oryginalnego gruzińskiego alfabetu) trzeba
iść piechotą (ok, w okolice można dotrzeć taksówką, a te na Zakaukaziu to wspaniała przygoda, o czym dawno temu
wspominałem) – najpierw przez pozostałości olbrzymiego parku w
stylu angielskim, jednego z nowocześniejszych w drugiej połowie XIX
wieku nie tylko na Zakaukaziu, ale i w całym Imperium Rosyjskim (w
końcu skądś
car musiał brać elity – często wykorzystywał
dawną wierchuszkę podbitych terytoriów; niewykorzystanych
mieszkańców niższego stanu zagospodarowali dopiero komuniści:
wśród starych bolszewików próżno szukać etnicznych Rosjan – a
wśród liderów Rewolucji właściwie nie było ich wcale). Dziś
pośród dawnych ścieżek należących niegdyś do spowinowaconego z Bonapartymi rodu Dadani pasą się krowy i świnie.
Sic transit
gloria mundi.
|
Park w stylu angielskim, acz na Zakaukaziu
|
|
Utylitarna strona parku
|
Taka mała rada - warto, oglądając bydło rogate, zwracać uwagę na liczbę wymion. Jeśli jest ich mniej niż cztery, to może nie być krowa, a na przykład naładowany testosteronem młody byczek, chcący gonić wszystko co się rusza.
|
Jurny byczek w fazie ataku
|
Potem - jeśli spotkanie z miejscowym Fernando przebiegnie łagodnie - minąć trzeba zagajnik kasztanowcowy – z
kasztanowców, nie z kasztanów. Te pierwsze to zmora maturzystów,
owoce tych drugich można zjeść m.in na placu Pigalle w
Paryżu.
|
Kasztanowce |
|
Kasztany |
Sam kanion jest bardzo malowniczy – to coś jak nasza
dolina Prądnika, tylko o wiele, wiele większa. Wapienne skały,
świadkowie geologicznej historii tego terenu najładniej chyba
wyglądają – podobnie jak nasz Ojców – jesienią, kiedy
żółto-czerwone liście wspaniale kontrastują z bielą
kamieni.
|
Panorama kanionu
|
|
Jesień w Kanionie Okace
|
|
Kanion Okace
|
Poza kwestią skali w Ojcowie nie ma też kładki
wystającej ponad przepaść kanionu. Zazwyczaj pilnuje jej strażnik,
ale nie jest to uspokajająca wiadomość. Oprócz pobierania opłaty
dba on też o to, by na punkt widokowy nie weszło na raz zbyt dużo
osób. To bowiem tańszy sposób niż naprawa nieco skorodowanej
konstrukcji. Swoją drogą sama droga wzdłuż Okace już skłania
podróżnika do przemyśleń, powiedzmy, eschatologicznych. Ale nadal
się trzyma, zawieszona na pionowych skałach kanionu.
|
Punkt widokowy
|
|
Rzeka Okace
|
Oj,
przydługawe te wpisy o Imeretii – czy może jednak o mitycznej
Kolchidzie (bardziej realnej jednak niż Atlantyda) - wyszły trochę. A to
o nieistniejących kolejkach górskich, a to o przepięknych
klasztorach... |
Skarby Kolchidy
|
|
Pałac kolchidzkich imeretyńskich władców
|
|
Klasztor Gelati
|
|
Freski Złotego Wieku
|
|
Katedra Bargati |
Odwiedźcie Zakaukazie, póki Sowieci tam nie
wrócą.
|
Rosyjska strefa wpływów
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz