Jak wspominałem w poprzednim wpisie –
w centrum Kutaisi, jednego z większych miast Gruzji, stoi dumnie
fontanna przypominająca, że Imeretia jest jednym z miejsc
(najważniejszym), w którym lokalizuje się mityczną Kolchidę.
Co
to takiego ta Kolchida właściwie przypominać nie powinienem, ale
są – niewielkie – szanse, że wpis przeczyta jakiś
nowocześniak, odcięty już zupełnie od korzeni europejskiej
kultury (do której – bądź może z której – także Gruzja
czerpie, o czym za chwilę) i zdziwi się nazwę tą słysząc.
Kraina
ta występuje między innymi w micie o Jazonie – który wraz z
bandą bohaterów, Argonautom, wypłynął z rodzinnego polis na
poszukiwanie legendarnego już wtedy Złotego Runa. Odnalezienie
artefaktu miało umożliwić mu – w dużym skrócie – przejęcie
Ojcowizny. Syn Ajzona et consores przeżyli wiele przygód, i
wreszcie dotarli do leżącej na rubieżach greckiej ekumeny
Kolchidy, gdzie ów skarb przechowywano. Jazon, dzięki zakochanej w
nim miejscowej księżniczce Medei Złote Runo zdobył i wrócił do
Grecji – kochankę oczywiście zostawiając i narażając się na
jej krwawą (w końcu to grecka mitologia) zemstę. Swoją drogą źle
nie zrobił – była bowiem kobieta groźną czarodziejką,
trucicielką (Medea do swych zabójczych eksperymentów używała
niewielkiego uroczego kwiatka, zimowita; choć rośnie i u nas w jego
nazwie gatunkowej nadal tkwi słowo colchis, kolchidzki; z której
części uzyskuje się truciznę wiem, ale nie powiem, żeby w razie
czego nie być pociągnięty do współodpowiedzialności) –
generalnie, cytując klasyka, to zła kobieta była.
A Złote
Runo? Zawisło jako trofeum w jednej z greckich świątyń, a potem
zaginęło w pomroce dziejów. Co to zaś było? Dla kogoś, kto
hodował owce albo zbójował z Janosikiem heej rzecz jest oczywista
– to owcza skóra z włosiem, runem właśnie. Złoty kolor nadać
jej miało – tu Ameryki nie odkrywam – złoto. A raczej pył,
piasek, który ze złotodajnych rzek Zakaukazia, takich jak płynąca
przez Imeretię Rioni, pozyskiwano przez tysiąclecia.
Jesteśmy
nad Morzem Czarnym, na jego wybrzeżach znaleziono najstarsze
stworzone przez Człowieka złote precjoza, metal ten obrabiano więc
tu od bardzo dawna. Ostatnio spotkałem się z teorią, że jest on
dla nas tak atrakcyjny, bo się błyszczy – tak, jak na
afrykańskich sawannach, gdy nasi antenaci zeszli z drzew, błyszczały
kałuże z drogocenną wodą. Byłaby więc chciwość wprogramowana
w nasze mózgi – i powstrzymanie się o niej dopiero świadczyć
może o naszym pełnym człowieczeństwie i umiejętności opanowania
najniższych pierwotnych instynktów. Ciekawe.
W każdym razie
złotodajny piasek z Rioni uzyskiwano właśnie dzięki kosmatym
owczym skórą – wodę ze złotem przepuszczano przez wełnę, na
włóknach której osadzały się drobinki metalu. Co ciekawe do dziś
tą metodę stosuje się w Stanach (Turkmenistan, Uzbekistan,
Kazachstan) leżących w Azji Środkowej, w dawnej Baktrii i
Magdianie, w Siedmiorzeczu, nad Oksusem (Amu-Daria, Syr-Daria – te
rejony spowodowanej przez komunistów klęski ekologicznej która to
powaliła Jezioro Aralskie). Niektórzy badacze zresztą w tamtych
rejonach Ziemi lokalizują Kolchidę – i to w jej poszukiwaniu
(między innymi) Aleksander Wielki zapędzał się na
Wschód.
Najczęściej jednak granice antycznego greckiego Świata
sięgają do pasm górskich Kaukazu – i bardzo możliwe, że już
wtedy żyli tam ludzie mówiący językami kartwelskimi, przodkowie
Gruzinów. Jeśli zaś dodamy do tego bliskość Araratu (święta
góra Ormian) i chyba najstarsze ślady produkcji wina Gruzję (czy
Armenię) potraktować trzeba nie jako beneficjenta greko-rzymskiej
(czy bliskowschodniej) tradycji, a jako element ją współtworzący
(Celtowie, Germanie czy Słowianie powiedzieć tego o sobie nie
mogą). Może dlatego odkrytą w XX wieku jaskinię Gruzini nazwali
imieniem Prometeusza – mitycznego herosa, tytana, który ukradłszy
bogom ogień właśnie na kamiennych szczytach Kaukazu cierpiał
męki.
Dobra, współczesny – turystyczny – wystrój groty
Gruzini strasznie skiepścili. Może komuś podobają się barwy
jakie w normalnym Świecie osiągają tylko będące na silnych
środkach psychodelicznych kameleony, ale ja fanem nie
jestem.
Miłośnikiem tych kolorów był chyba miejscowy pies - o przygodach z psami (choć mam kynofobię) na blogu było przy okazji trekingu po kanionie rzeki Apurimac, stąd wiadomo: miejscowych psów warto słuchać - zwierzę razem z nami do jaskini weszło, i ewidentnie prowadziło do wyjścia. W zamian za zwyczajowy bakszysz, oczywiście - w postaci smakołyków.
Cóż, tu miała znajdować się dalsza opowieść o atrakcjach - przyrodniczych - Imeretii, ale postanowiłem rozpić wpis na dwie części. Może wcale nie był za długi, ale jak zobaczyłem ilość zdjęć - to żeby nie przesadzić postanowiłem kanion rzeki Okace zostawić na drugą część. Nie jest może tak potężny jak opisywany kiedyś przeze mnie peruwiański Kanion Cotahuasi, ale równie dziki. I gwarantujący niezapomniane przeżycia.
Fontanna w Kutaisi z kopiami skarbów Kolchidy |
Grecka ekumena |
Miejsce narodzin mitów |
Złotodajna Rioni |
Varna Gold - najstarsze znane złoto znad Morza Czarnego |
Aleksander Wielki |
Wejście do Jaskini Prometeusza |
Jaskinia Prometeusza |
Magiczne kolorki |
Pełna psychodelia |
Rzadka chwila gdy podziwiać można bogatą szatę naciekową we w miarę neutralnych barwach |
Atrakcje nad rzeką Okace |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz