Tłumacz

30 kwietnia 2021

Dolina Mojżesza

    Po wielu wpisach perypetiach dotarliśmy wreszcie do Wadi Musa – jordańskiego miasteczka liczącego jakieś 6, może 7 tysięcy głów. Miasto to było bazą wypadową do jednej z największych jordańskich (i światowych) atrakcji, dawnej stolicy Królestwa Nabatejczyków, Rakmu. Oczywiście, dziś znamy ją pod grecką nazwą Petra (czyli – co dla każdego chrześcijanina jest banalnie proste, nawet jeśli z języków obcych zna tylko mowę nienawiści – Skała), ale miejscowi wołali Rakmu – Wielobarwna (jako, że byli Semitami w zapisach znajdujemy tylko spółgłoskowy trzon r-k-m, rqm; alfabety semickie nie odkryły możliwości zapisu samogłosek – dziękujemy ci, Starożytna Grecjo!). Swoją drogą zaginione miasta – jakim od V do XIX wieku po Chrystusie była (no niech tam) Petra – często mają problem z nazwą. Inkaska Patallaqta – Miasto Schodów – do świadomości wszelkiej maści turystów trafiła jako Machu Picchu – i chyba nic już tego nie zmieni.
Niezbyt przyjazny klimat w Wadi Musa
   
Ad rem, jak mawiają humaniści (nie mylić z absolwentami studiów humanistycznych; tym tłumaczę – zwrot ten znaczy "do rzeczy"): było Wadi Musa bramą do Petry. Oraz typowym przedstawicielem prowincjonalnych miast w Dzikich Krajach. Jakiś czas temu opisywałem Ikę, leżącą na peruwiańskiej pustyni – tu, na równie pustynnych jordańskich wyżynach było jeszcze bardziej parchato. Co prawda Haszymidzkie Królestwo Jordanii od jakichś 50 lat omijają wojny (o jednym z przypuszczalnych powodów tego stanu już pisałem) – ostatnie zmagania odbywały się z Izraelem – ale jakby na miasteczko spadło kilka bomb na pewno nikt by nie zauważył (nikt z przyjezdnych – miejscowi mogliby się zorientować).

Wadi Musa
Bliskowschodnie miasteczko
   
A to przecież brama do jednej z największych światowych atrakcji.

   
Sęk w tym, że nikt się tu nie zatrzymuje. No, prawie nikt. Jest kilka hoteli o standardzie i cenach dla Białych (z pogardą na owe spojrzeliśmy i poszliśmy szukać kwatery dla miejscowych – znaleźliśmy, było etniczniej i dużo taniej), dwa miejsca gdzie można napić się miejscowego piwa (za chwilę wątek rozwinę, wszak jesteśmy w kraju muzułmańskim) oraz nowoczesne centrum muzealne przy wejściu na teren Petry. No, trochę skłamałem – jak ktoś myśli, że centrum owo jest obok antycznych ruin to się rozczaruje. Trzeba kawałek iść przez pustynię – choć oczywiście miejscowi (podobno to atrakcja wliczona w cenę biletu, ale przecież nie wypada bakszyszu nie dać, prawda?) oferują podwózkę koniem, wielbłądem, osłem, dorożką – no, co tam kto ma. Zachodni turyści korzystają. Generalnie miejscowi starają się – choć w dość leniwym stylu – by jednak ktoś został tu na dłużej: bilet jednodniowy do Petry jest drogi, fakt, ale w tej samej niemal cenie można nabyć dwu- lub i trzydniowe wejściówki (co gorąco polecam, bo jeden dzień to trochę za mało by całe ruiny obejść, w końcu Petra liczyła onegdaj 40 tysięcy mieszkańców – ale wystarczy na zrobienie zdjęcia z wielbłądem i kupno badziewnej pamiątki). A zorganizowane wycieczki z Zachodu (albo Chin) przyjeżdżają i tak tylko na jeden dzień, pozostałe dwa (bo – uwaga – przy wjeździe na teren Jordanii na czas krótszy niż 3 dni trzeba uiszczać srogą opłatę) przeznaczają na Amman albo – częściej – Wadi Rum. A potem grupa turystyczna wraca dalej zwiedzać Izrael.

Panorama o wschodzie słońca
   
Tak, że turyści do Wadi Musy nie zaglądają. Właściwie niewiele tracą. Chyba, że zależy im na tym, żeby zobaczyć jak naprawdę wygląda Jordania. Miasto nie ma bowiem galerii handlowych, nie ma stref turystycznych – jest natomiast normalnym arabskim (czy może raczej: bliskowschodnim – inaczej wygląda przecież Marrakesz albo Abu Zabi, a przecież oba też są arabskie) osiedlem. Można tam na przykład spotkać chociażby wizerunek wciąż darzonego pewną estymą w krajach Lewantu byłego dyktatora irackiego Saddama
Husajna – za jego panowania Irak faktycznie był liderem i jednym z najbogatszych krajów regionu, choć taki obrazek (pomijam, że islam zakazuje tworzyć podobizny) w kraju rządzonym przez krewnych obalonego króla Iraku chyba jednak trochę dziwi.
Saddam
    No i oczywiście nie można nigdzie nabyć alkoholu – wszak Koran zabrania spożywać. Dobra, są dwa (tyle namierzyliśmy w najbliższym sąsiedztwie centrum turystycznego i muzeum, choć słyszeliśmy o jeszcze jednym) takie miejsca. Jedno – horrendalnie drogie – to hotelowa restauracja w owym high-class (pewnie ubarwiam) gościńcu dla inostrańców (mają tam tylko Amstel'a, w oryginale z Amsterdamu, ale robionego w jedynym jordańskim browarze – nieliczne inne marki, w tym "Petrę" też produkują w tym samym miejscu; nie jestem piwoszem, ale dla mnie różniły się głównie puszką), a drugie jest jeszcze bardziej turystyczne – i jeszcze droższe.
Przegląd jordańskich piw
    Ów lokal gastronomiczny znajduje się bowiem w jednym z dawnych nabatejskich grobowców (o tych cudownych budowlach będzie innym razem). Cóż, zapewne dla typowego turysty jest to wielka atrakcja, w bedekerach jest napisane, że można wypić piwo/zjeść w grobowcu. No, rzeczywiście. Choć do mnie nie przemawia – zresztą z tej atrakcji nie skorzystaliśmy: po kilkudniowej w sumie tułaczce po bliskowschodnich pustyniach byliśmy z kolegą bardzo spragnieni zmęczeni spragnieni, a grobowcowy lokal dopiero się otwierał – i kazano nam czekać. Przekalkulowaliśmy, i wyszło nam, że jesteśmy bardziej zmęczeni niż spragnieni, więc rzuciliśmy tylko okiem do środka i poszliśmy w stronę miasta. Po drodze – okazało się – mijaliśmy właśnie owo drugie – minimalnie tańsze – miejsce (stąd wiem, że mieli tam ino Amstel'a). Potem było też kilka jadłodajni – niestety dość turystycznych (menu było po angielsku), choć bezalkoholowych, z których przyszło nam skorzystać, bo samo centrum Wadi Musa było pod tym względem dość ubogie (mówię to z niekłamanym żalem, kocham bowiem jeść to co miejscowi – i w takich samych warunkach).

Nabatejski grobowiec
Przytulne loże. W niszach po ciałach.
   
I na koniec: Wadi Musa w tłumaczeniu na nasze to Dolina Mojżesza. Stąd też i tytuł wpisu. Musa po arabsku to właśnie poważany przez większość współczesnych Semitów biblijny Mojżesz, prorok, wódz, reformator religijny (twórca monoteistycznego, choć hipotetycznego w sumie, mozaizmu, którego odłamami są judaizm, chrześcijaństwo, karaimizm oraz islam, babizm, bahaizm i kilka innych religii; w związku z wprowadzeniem monoteizmu w miejsce monolatrii niektórzy zwolennicy teorii spiskowych łączą postać Mojżesza z faraonem Amenhotepem IV Echnatonem, który swego czasu narobił był w Egipcie niezłego bajzlu i który był ojcem Tutenchamona). W okolicy mógł znajdować się też jeden z wielu domniemanych grobów Mojżesza (oraz jeden z domniemanych grobów Aarona, mojżeszowego brata – ale ten to już na pewno prawdziwy). Wódz Izraelitów – o czym każdy chrześcijanin czy żyd wie – nie wszedł do Palestyny. Zobaczył Ziemię Obiecaną z pobliskiej góry (Dżabal Musa – Góra Mojżesza – to dość popularna nazwa na Bliskim Wschodzie; najbardziej znana znajduje się bodajże na Synaju, ale w okolicy Wadi Musa też chyba jest jedna; na pewno jest Dżabal Harun – Góra Aarona), umarł i został pochowany poza Palestyną. Choć do dziś nie wiadomo gdzie – to znaczy: wiadomo, ale jeśli wszystkie wersje byłyby prawdziwe to albo pochowano go w kilku częściach, albo było ich wielu.

Okoliczne góry
   
Sam Mojżesz raczej Petry nie widział – miasto powstało dobre tysiąc lat po czasach Wyjścia z Egiptu – choć mógł przecież przebywać w okolicy. Jest to informacja nieweryfikowalna. A co do grobów – Petra, oprócz tego, że była stolicą królestwa jest też jedną z najdziwniejszych nekropolii na Świecie.

Dolina Mojżesza - tam gdzie woda, tam życie na Bliskim Wschodzie

Wpis nie zawierał lokowania produktów. Za frajer pokazałem te marki. Cóż, nie mam zmysłu handlowca.

A o Petrze sensu stricte będzie już w maju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Peruwiańska Giza cz. 2: Święte Miasto

     Po stanowisku archeologicznym Caral nie można niestety poruszać się bez przewodnika. Możliwe, że dlatego, że jest to tak cenne miejsce...