I oto nadszedł coroczny czas
muzycznego spędu potocznie zwanego łutstokiem (a przez jakiś czas,
póki organizatorzy mieli prawa do nazwy, oficjalnie Woodstockiem) –
Pol'and'Rock Festival. I tak, wiem, wpisy miały być o podróży po
Lotharii Regni, krainach dziś między Francję a Niemcy wciśniętych,
będących zaczątkami państw pierwszej EWG (i Szwajcarii), ale
wybacz, cny Czytelniku – ot starzeje się Autor, i po prostu lubi
sobie ponarzekać. A w tym roku to już wybitnie, wszak dopiero co
było o papieżu-bałbochwalcy, infantylnych gwiazdkach piłki nożnej
czy likwidacji polskich ambicji zostania atomowym mocarstwem. Jak nic
się nie zmieni, a nic nieprzewidzianego nie wydarzy, to na ziemie
dawnego władztwa Lotara wrócę już za tydzień – do Górnej
Sabaudii konkretnie. A teraz PRF, czy jak to się tam skrótem
pisze.
Od razu zaznaczam – nie będzie nic o, hm,
kontrowersjach związanych z fundacjami ową cykliczną imprezę
organizującymi. To wyjaśnili już inni, a sam Organizator i
pomysłodawca (przypominam: miała to być nagroda dla zespołów i
wolontariuszy którzy w styczniu danego roku pomagali zbierać datki
na m.in zakup sprzętu medycznego; na co zbierano to w sumie nie
do końca wiadomo, bo średnio transparentne bywają rozliczenia
kwesty, a Organizator po takich uwagach zwykł skakać po stole ze
słoikiem z drobnymi, odbywało się też wiele procesów karnych z
różnym wynikiem, ale smród pozostał; sprzęt medyczny kupowany za
uzbierane pieniądze będące promilami w budżecie służby zdrowia
szpitalom jest jeno leasingowany, i muszą go one używać wedle
wytycznych właściciela, a nie aktualnych potrzeb) jakoś nie rwie się
do wyjaśnień, co opisałem w powyższym nawiasie. Tym bardziej, że
styczniowe kwesty, zapoczątkowane w tych trudnych dla Polski latach
90-tych XX wieku miały wszelkie znamiona czegoś pięknego. Bo oto
proszę sobie wyobrazić – w teorii mamy już wolną Polskę,
gospodarkę wolnorynkową (oba te twierdzenia są nieprawdziwe vide
Nocna Zmiana czy plan Balcerowicza wyhamowywujący transformację
wolnorynkową i reformy, w tym Wilczka, by żyło się lepiej Starej
Nomenklaturze, nieradzącej sobie na rynku) a majątek narodowy i
budżety obywateli topnieją jak lód w maju. Olbrzymie bezrobocie,
brak perspektyw, bieda. I szarość, i smutek. Kto wtedy nie żył (a
nie był członkiem Starej Nomenklatury) ten nie zrozumie. I na to
pojawia się człowiek z grubsza nie znany (przynajmniej poza
Warszawą) i sprawia, że ludzie ten swój wdowi grosz dają by pomóc
innym. Coś wspaniałego. Akcja z roku na rok przybiera coraz większy
rozmiar, kwoty zebrane rosną, a choć są przecież nic nie znaczącą
kroplą w morzu potrzeb pokazują, że wspólnie możemy pomagać. I
tu pierwszy zgrzyt – propaganda, jakoby owa kropla wiele zmieniała.
W świadomości niektórych ta zbiórka niejako zastępuje państwo,
niezdolne do działania. Osłabia to zaufanie do władz i prowadzi do
anarchii. Włosi na przykład do dziś nie poradzili sobie ze
strukturami na prowincji zastępującymi władze centralne.
Z
biegiem czasu coroczne kwesty stają się jeszcze czymś innym:
plastrem na sumieniu. Dasz piątaka do puszki raz w roku, i jesteś
rozgrzeszony – pomogłeś, jesteś dobry, dalej możesz postępować
źle. Taki wentyl bezpieczeństwa sumienia, potrzebny dla coraz
bardziej laicyzującego się społeczeństwa. Do tego, dzięki
czerwonym serduszkom, wszyscy wiedzą, że jesteś dobry i pomocny.
Stoi to trochę w sprzeczności z ewangelicznym stwierdzeniem, żeby
dając jałmużnę robić to po cichu, nie z próżności czy chęci
sławy. Organizacje pomagające cały roku w mediach są w tym samym
czasie marginalizowane, a konkurencyjne bezpardonowo niszczone, vide
casus Szlachetnej Paczki. Na rynku zbiórek charytatywnych nie ma
miękkiej gry.
Sam zaś festiwal mający być nagrodą dla wolontariuszy rychło przekształcił się w olbrzymią imprezę nie tylko muzyczną, przyrównywaną nieraz do fenomenu Jarocina w latach 80-tych XX wieku. Tamten festiwal stworzono w gabinetach komunistycznej władzy okupującej Polskę jako wentyl bezpieczeństwa by skanalizować bunt młodzieży, Woodstock zrobiony przez równie sprawnych macherów krok po kroku miał młodzieżowymi umysłami zawładnąć.
W bardzo mądry sposób – dawał ułudę
wolności bez odpowiedzialności. Coś całkowicie
antywychowawczego. Muzyka była tylko pretekstem – na Woodstocku
można było robić wszystko co się chce, od błotnych kąpieli
poprzez życie w brudzie po odurzanie się używkami z alkoholem na
czele. Coś jak średniowieczny karnawał. Organizatorzy starali się
sprawić, by żaden z bawiących się nie ponosił konsekwencji
swoich zachowań – Pokojowy Patrol czuwał. Pamiętam jak – bo
bywałem tam wielokrotnie, nieraz w stanie o jakim dziś trudno bez
wstydu i żenady wspominać; mam również wiele miłych wspomnień,
choćby koncert Świetlików tuż po deszczu, który oczyścił
powietrze z gęstego kurzu zazwyczaj utrudniającego oddychanie przed
sceną – oburzał się Organizator, kiedy jedna z międzynarodowych
gwiazd zażądała by ustawił barierki oddzielające scenę od
ludzi.
- Chcą barierek? - darł się ze sceny nie wiadomo po co – Męski organ rozrodczy (didaskalia: dosadniej krzyczał do młodzieży), będą barierki!
On tu, pry, wolności strzeże, a jakieś gwiazdki chcą ją barierkami ograniczać...
Cóż, standardy zabezpieczeń pokazały swoje oblicze jakiś czas później na jednej ze styczniowych kwest, kiedy na scenie w Gdańsku zamordowano człowieka, a co do obrony wolności, to w czasie paniki koronawirusowej na festiwal nie wpuszczano niezaszczepionych.
Dziś
PRF nie ma bowiem już nic z otwartego festiwalu – choć wstęp
dalej jest bezpłatny – brak tam miejsca dla idei innych niż
jedyne słuszne. Ja przestałem nań jeździć (a były czasy, gdy
człowiek faktycznie po różnych takich imprezach jeździł,
niekoniecznie jako li tylko widz) gdy nie dość, że odmówiono w
festiwalowej wiosce miejsca Przystankowi Jezus (ktoś powie – no i
dobrze, po co tam religia; ale Hare Kryszna zostali, więc...) a
propaganda polityczna w Akademii Sztuk Przepięknych (ASP) stała się
nie do zniesienia. Otumaniona alkoholem i ułudą wolności bez
odpowiedzialności młodzież dostawała jasne wytyczne: róbta co
chceta i głosujta na nowocześniaków. Genialna pralnia mózgu,
pełen szacunek.
Ówczesna młodzież dziś już jest dorosła –
i niestety spora jej część w te mrzonki dalej wierzy (to tylko
pokazuje, jak skuteczna jest taka metoda zdobywania rzędu dusz), co
trochę mnie przeraża. Koncepcja braku odpowiedzialności za swoje
czyny to bowiem najkrótsza droga do zniszczenia społeczeństwa i
totalnej anarchii. Bez odpowiedzialności nie ma też – a przecież
jako Polacy z racji kryzysu demograficznego wymieramy – rodzin, a
jak nie ma rodzin, to i normalnych dzieci będzie brakowało. I
znikniemy. Ech, każdy rodzaj sztuki może zostać wykorzystany w
niecnym celu.
![]() |
Festiwal Woodstock w Kostrzynie, rok 2013 |
![]() |
Syrakuzy na Sycylii - powiedzmy, że bez związku wrzucone zdjęcie |
Sam zaś festiwal mający być nagrodą dla wolontariuszy rychło przekształcił się w olbrzymią imprezę nie tylko muzyczną, przyrównywaną nieraz do fenomenu Jarocina w latach 80-tych XX wieku. Tamten festiwal stworzono w gabinetach komunistycznej władzy okupującej Polskę jako wentyl bezpieczeństwa by skanalizować bunt młodzieży, Woodstock zrobiony przez równie sprawnych macherów krok po kroku miał młodzieżowymi umysłami zawładnąć.
![]() |
Legendarny występ zespołu Prodigy w roku 2011 na Woodstocku - i jakoś koło miliona ludzi |
- Chcą barierek? - darł się ze sceny nie wiadomo po co – Męski organ rozrodczy (didaskalia: dosadniej krzyczał do młodzieży), będą barierki!
On tu, pry, wolności strzeże, a jakieś gwiazdki chcą ją barierkami ograniczać...
Cóż, standardy zabezpieczeń pokazały swoje oblicze jakiś czas później na jednej ze styczniowych kwest, kiedy na scenie w Gdańsku zamordowano człowieka, a co do obrony wolności, to w czasie paniki koronawirusowej na festiwal nie wpuszczano niezaszczepionych.
![]() |
Pola festiwalowe w Kostrzynie nad Odrą po Woodstocku |
![]() |
Typowe działania antychrześcijańskie |
![]() |
Festyn, po prostu festyn, w Katalonii, bez nachalnej polityki, za to z cover-bandem Nirvany |