Dzikie Wybrzeże – czyli Costa Brava
– to część katalońskiego brzegu Morza Śródziemnego. Ciągnie
się mniej więcej od Pirenejów po Sa Palomera – charakterystyczną
skałę sterczącą na środku plaży w Blanes.
Widok na Blanes |
Blanes to spore, choć urokliwe
miasteczko leżące tuż obok rozwrzeszczanego Lloret de Mar. Aby się
do niego dostać wystarczy podejść na dworzec autobusowy w Lloret,
wsiąść w podmiejski autobus i po 20 minutach jest się przy
nadmorskim deptaku w Blanes. Większość turystów – jeśli nie
korzysta z miejscowych plaż – wsiada w niewielką kolejkę i
jedzie w górę do ogrodu botanicznego Mar-i-Murta (w okolicy takich
ogrodów botanicznych jest sporo – właściwie wystarczy zobaczyć
jeden, a widziało się wszystkie; jeżeli już, to jednak Mar-i-Murtę polecam; koleżanka zaciągnęła mnie kiedyś do
pobliskich Ogrodów Świętej Klotyldy... Mar-i-Murta, zdecydowanie).
Niezwykle malowniczo położony na klifach Dzikiego Wybrzeża jest ów
ogród prawdziwą perełką, nie tylko dla miłośników roślin (nie
chodzi tu o wegetarian czy wegan, tylko ogrodników i innych takich)
– tam po prostu jest ładnie.
Mar-i-Murta: ogród botaniczny. |
Drzewo poziomkowe - smaczne. |
Gotyk na dotyk - studnia |
Kościół mariacki w Blanes |
- O taką Hiszpanię nam chodziło
cały czas! A nie to Lloret całe.
Nie tłumaczyłem, że to Katalonia. W
Hiszpanii sjesta trwa chyba dłużej.
Widok z Sa Palomery na Blanes |
Czym jednak jest owa sjesta? Otóż
jest to obowiązkowy – powtarzam: obowiązkowy – wypoczynek w
ciągu dnia. Spowodowane jest to nie, jak to się powszechnie uważa,
lenistwem Południowców, ale klimatem. Upał – zwłaszcza latem –
w najgorętsze godziny dnia jest tak straszny, że jakakolwiek
fizyczna aktywność mogłaby być niebezpieczna dla zdrowia. W te
najgorsze godziny na ulicę wychodzą tylko turyści – i to ci
będący tu przejazdem. Wystarczy posiedzieć tu dłużej niż
tydzień i samemu zaczyna się respektować tą świętą porę
nieróbstwa. Wiem to z autopsji – w najgorszy skwar należy
ograniczyć aktywność do minimum.
Sjesta jest tam tak ważna, że – tu
chyba trochę ubarwiam – spokojnie na porodówce mogłaby odbyć
się taka rozmowa:
- Panie doktorze! Wody odeszły!
Zaczyna się!
- Jest sjesta.
- No to... Ja... Jeszcze chwilę
wytrzymam.
Ale tak jak w sjestę jest obowiązek
wypoczywania, tak wtedy, kiedy trwa fiesta jest obowiązek zabawy.
Podczas uroczystości – religijnych czy państwowych – każdy
musi się bawić. Nikt nie może stać i podpierać ścian. Może
uczestniczyć w zawodach w budowaniu ludzkich wież (castell się to
nazywa, robi niezłe wrażenie i jest wpisane na Listę
Niematerialnego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO), tańczyć sardanę
(narodowy taniec kataloński, powolny, tańczy się w kółku –
próbowałem, ale gwiazdorem nie zostałem) albo chodzić przebrany
za wielkie kukły, Los Gigantes. Albo wszystko na raz. W najgorszym
razie, jak się do niczego już nie nadaje, ma wesoło klaskać i
podskakiwać. Ale bawić się musi.
Niedzielna sardana przy ratuszu w Lloret |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz