Jomswikingowie – czyli Słowianie i
Skandynawowie pochodzący z Jomme, Wolina – zapisali się
wielokrotnie na kartach (no, właściwie to w pieśniach śpiewanych
przez skaldów w trakcie różnych takich wikińskich popijaw uroczystości)
północnych sag wielokrotnie. Znani byli z bitności i brawury
rozrośniętej nieraz aż po granice zdrowego rozsądku (takie to
nasze polskie "co, ja nie skoczę"), stąd i często
wynajmowani byli to zadań specjalnych. Wszak to z Wolina na podbój
Norwegii wyruszał w roku 1000 Olaf Tryggvason (wyprawa zakończyła
się niezbyt udanie dla Tryggvowego syna, bo wziął i poległ w
bitwie morskiej pod Svold na Oresundzie, i Norwegię od Duńczyków
odbił dopiero kolejny Olaf, Święty – bo umacniał tam
chrześcijaństwo; inny chrystianizator z regionu, władca Danów
Harald Sinozębny, który swoją drogą na Wolinie zmarł, jakoś
kanonizowany nie został; nadał za to nazwę systemowi komunikacji bezprzewodowej, bluetooth).
Historię wolińskiej
kupiecko-zbójeckiej republiki zakończyli władcy Danii, paląc ją
w 1042 i 1099 (nie skończyło to historii słowiańskich rozbojów
na Bałtyku i w cieśninach duńskich – wszak w 1136 roku książę
Racibor I zdobył i – jak to było w zwyczaju epoki – spalił do
cna Konungahelę; 11 lat później chąśnicy – słowiańscy piraci
– z dymem puszczają Lubekę).
Wolin nie był jednak jedyną
kupiecką republiką którą współtworzyli Słowianie. Jest w
Europie inne takie miejsce, leżące jednak po drugiej stronie
Słowiańszczyzny – nad Adriatykiem.
A konkretnie w Dalmacji –
i chodzi oczywiście Dubrownik, trochę bardziej znany jako Republika
Raguzy.
Byłem wielokrotnie, i co tu dużo mówić, za każdym
razem to chorwackie (i o mało całkowicie nie zniszczone w czasie
wojen w Jugosławii pod koniec XX wieku) miasto urzeka. Dobra,
wiadomo, po średniowiecznym Dubrowniku pozostały tylko
przewspaniałe mury miejskie (po których spacer – mimo, że
makabrycznie drogi, wszak Chorwaci zrezygnowali z części narodowej
suwerenności i wprowadzili zamiast własnych kun te śmieszne
pieniądze z oknami, będącymi symbolem niemieckiej kolonizacji
Europy - gorąco polecam), cała reszta wzięła i spłonęła po trzęsieniu ziemi którejś
XVII-wiecznej Wielkiejnocy (bodajże Roku Pańskiego 1667, rok po Londynie; to nie jedyny angielski trop, miejscową katedrę za którymś razem ufundował Ryszard Lwie Serce). Miasto –
w końcu bogatą republikę kupiecką – odbudowano w wersji
barokowej, a potem na całe szczęście przyszła bida i niemal nic
nowego w obrębie murów już nie wybudowano. Po jugosłowiańskim
ostrzale miasto odtworzono – jak to mówią niektórzy Hiszpanie –
toćka w toćkę jakie było, także dzięki pomocy UNESCO,
trzymającego starówkę na swojej Liście Dziedzictwa
Ludzkości.
Ale nie takie rzeczy przeżyła Republika Raguzy –
w końcu leżała nad tym samym akwenem co najbardziej inwazyjna z
nadmorskim miast-państw Śródziemiomorza, zła do szpiku i
przeżarta żądzą zysku Najjaśniejsza Republika Świętego Marka,
czyli Wenecja. Dubrowniccy nobile sprzedali nawet kawałek własnych
ziem banom Bośni by odgrodzić się od niesympatycznego sąsiada (to
odpowiedź na nurtujące wielu umiejących czytać mapy – czyli
tych głównie sprzed ery gimnazjów i obecnych lewicowych reform
polskiej oświaty – skąd na dalmatyńskim wybrzeżu należący do
Bośni i Hercegowiny kurorcik Neum).
Nie przetrwała za to –
podobnie jak Republika Wenecka i Rzeczpospolita Obojga Narodów czy tatarski Chanat Krymski –
nagłego wybuchu tak zwanego Oświecenia, zakończonego krwawą
łaźnią Wielkiej Rewolucji Francuskiej, niech jej plugawe miano
przeklęte będzie na wieki. Zlikwidowano ją w 1808 roku. Swoją
drogą w wyniku owych niecnych wydarzeń Francja przyłączyła do
siebie sporą część obecnej Chorwacji, pewnie w podzięce za
wprowadzenie do męskiej mody krawatu, ale to opowieść na inny wpis
(ta o Francuzach na Bałkanach, nie o krawatach, znanych w Chorwacji
nie tylko jako reimportowane kravata, ale i miejscowe masna).
Wracając
do Wenecji i jej upadku – to właśnie Dalmacja była tą częścią
kupieckiego imperium w której jako ostatniej flaga z lwem św. Marka
zjechała z masztu. Stało się to w Boce Kotorskiej, w miasteczku
Perast – równie urokliwym co dużo bardziej znany Kotor. Ciekawe,
że elitę tych zamorskich posiadłości oprócz rodowitych Wenecjan
stanowili też miejscowi Dalamtyńcy, Słowianie czy Grecy. Strzelam, że
rodowitych obywateli miasta na Lagunie było zwyczajnie za mało, i
musieli, jak to w koloniach (wiecie o czym mówię, cni Rodacy)
wykorzystywać do zarządzania i drenowania podbitych ziem
miejscowych oportunistów.
Ale o Wenecji i jej imperium we
wschodnim Śródziemiomorzu to by trzeba zrobić osobny wpis –
gdzie się bowiem człowiek tam nie ruszy, to ciągle natyka się na
pozostałości po Wenecjanach.
Względnie po Genueńczykach –
bo ci też dorobili się na handlu Lewantyńskim.
W końcu jednak
kupcy z Ligurii zostali przez Wenecjan pogonieni. Widocznie byli
mniej bezwzględni.
Albo gorzej zarządzani. W Genui doża –
czyli władca republiki - wybierany był przez możne rody na pół
roku, w Wenecji dożywotnio. W Dubrowniku – dodam jako ciekawostkę
– książę-rektor na miesiąc.
Swoją drogą tytuł wpisu
pasowałby jakiejś planszówce. Albo grze komputerowej RPG z
przełomu lat 80-tych i 90-tych zeszłego stulecia.
![]() |
Współczesny Wolin |
Potomkowie bałtyckich chąśników |
Surowsze oblicze adriatyckiej Dalmacji |
Dubrownik |
Główna ulica w starym Dubrowniku - Stradun |
Dachy Dubrownika |
![]() |
Bośniacka riwiera - Neum |
![]() |
Plac Świętego Marka w Wenecji - kształt po francuskich przeróbkach |
![]() |
Kotor |
Boka Kotorska |
![]() |
Wenecka twierdza Spinalonga na Krecie |
Genueńska wieża Galata w Stambule |
![]() |
Bank Świętego Jerzego w Genui |
Siedziba dubrownickiego włodarza |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz