Tłumacz

19 sierpnia 2022

Mnisi bez imienia

    Długo walczyłem ze sobą o to, jak zatytułować ten wpis: czy "Zdradzieccy mnisi", bo wszak fabuła od tego miałaby się zaczynać, czy może "Bez imienia", bo aby współcześnie zakosztować efektów podbojów owych zdradzieckich mnichów trzeba się właśnie swego miana wyrzec (a stąd już niedaleko do tytułu nawiązującego do piosenki Stanisława Staszewskiego o emigracji – "Bal Kreślarzy": na całe życie bez adresu, ale z imieniem własnym żyć; bardzo gorzki utwór, dziejący się we Francji). Jako, że osiołkowi w żłobie dano oba tytuły są świetne, i można je będzie jeszcze wykorzystać, postanowiłem stworzyć hybrydę – a że większość hybryd jest nieudana, to i tytuł nie powala.
    "Mnisi bez imienia".

Widok na Skałę
    Była ciemna, ponura noc 9-ego stycznia Roku Pańskiego 1297, rozjaśniana tylko błyskami piorunów (dobra, o burzy nic nie wiem - za to podobno było bardzo wietrznie) kiedy to pomiędzy poszczególnymi grzmotami do bram zamku na Skale, trzymanego przez genueńskich Gwelfów rozległo się pukanie.

    - Kto tam, u czorta? - zaklął strażnik w miejscowym narzeczu, ni to włoskim (który to język miał powstać tak na prawdę za kilkaset lat), ni to prowansalskim (język francuski już istniał, ale daleko na północy), powiedzmy, że po genueńsku.

    - Mnisi zakonu Braci Mniejszych od świętego Franciszka z Asyżu – padło zza grubej bramy w tym samym dialekcie – Przemoczeni mnisi.

    - Co tu robicie, fratrzy? - zakony żebrzące, nowa moda zachodniego kościoła, szybko rosły w siłę, a pospolici braciszkowie byli dużo bardziej lubiani w społeczeństwie od nadętych mnichów poprzednich epok.

    - O, signore! Podróżowaliśmy do naszego domu zakonnego w Nissie gdy zaskoczyła nas ta straszliwa burza. W imię Boże, użyczcie nam, bona fide wędrowcom, schronienia.

    - Poczekajcie – odparł strażnik – Zapytam kapitana.

    - Signore, my tu mokniemy...

    - Poczekajcie.

    Strażnik oddalił się, po chwili zaś wrócił i wpuścił dwóch gości do środka. Jak pokazała historia – był to straszny błąd. Chwilę później owi rzekomi mnisi, Franciszek Malizia (Złośliwy) i Rainier I skrzyknęli ukrytych niedaleko ludzi i wyrżnęli zaskoczoną załogę twierdzy, a na Skale, La Rocher de Monaco, po raz pierwszy zawisła flaga genueńskiego rodu Grimaldich.

Zamek na Skale
    Genua była jedną z czterech włoskich morskich republik kupieckich – i podobnie jak największa z nich, Wenecja, rządzona była przez dożę – tu wybieranego na okres dwu lat (w Wenecji – dożywotnio). Jak każde miasto za fasadą demokracji zarządzane przez klany oligarchów była (tu niedokładny cytat z Dantego o Florencji) pełna jadu i nienawiści. Grimaldi byli jednym z takich rodów – wieża genueńskiego Pałacu Dożów do dziś nosi ich miano – na tyle nieszczęśliwym, że w końcu przegrali i wypędzono ich z miasta. Znaleźli przystań w zamku na Skale – wparowali tam udając mnichów w 1297, choć na stałe przejęli ten rejon kilka lat później.

Genueński Pałac Dożów z Wieżą Grimaldich
    Zamek ów stał się prapoczątkiem jednego z najmniejszych państw Świata – Księstwa Monako, w teorii od XIII wieku rządzonego właśnie przez Grimaldich. I podczas gdy Genua straciła niepodległość i dziś jest częścią Włoch potomkowie wypędzonej kupieckiej rodziny cieszą się tytułem książęcym i czymś na kształt niepodległości. A wraz z nimi około 3,5 tysiąca Monegasków – rdzennych mieszkańców tego niewielkiego terenu, bogatych i cieszących się ogromną wolnością podatkową. Ot, taka historia.

Stare miasto na Skale
    Cóż – pomyśli ktoś – dobrze byłoby się wżenić w taką książęcą rodzinę. Nie jest to niemożliwe, czego dowiodła hollywodzka aktorka Grace Kelly, niemniej ja bym – jako mężczyzna – nie chciał. Czemu? Nie dlatego oczywiście, że początki dynastii w Monako to czas zwykłego bandyckiego napadu, oszustwa i mordów – bo zaczynało tak wiele dostojnych włoskich rodów (mediolańscy Sforzowie, żeby daleko nie szukać, pochodzą od krwawego kondotiera), nie. Wżeniając się w dynastię Grimaldich w myśl monegaskiej (nie monakijskiej – monegaskiej; tak się mówi w miejscowym dialekcie, bardziej przypominającym włoski niż francuski) konstytucji czy jak tam się to zowie mężczyzna musi przyjąć rodowe miano miejscowych władców. Czyli chcąc zostać następcą tronu należy się wyrzec własnych korzeni. Dla mnie jest to warunek nie do spełnienia, ale na przestrzeni dziejów było wielu chętnych – tak naprawdę w linii męskiej Grimaldi wymierali już ze trzy razy – choć oczywiście Albert II nosi dumne genueńskie nazwisko. Sam książę jest personą dość ciekawą: olimpijczyk (bobsleje), fan motoryzacji – zresztą byłem świadkiem kiedy zamiast korzystać z szoferów sam szalał po mieście statecznym terenowym wozem. Akurat wracał z wręczenia nagród dla zwycięzców jakiegoś kolarskiego kryterium ulicznego.

    Ta motoryzacyjna pasja księcia jest też wodą na młyn jednego z najciekawszych wyścigów Formuły 1 – GP Monako. Bolidy F1 ścigają się (już od kilkudziesięciu lat) krętymi ulicami Monako, na ten czas zamienionego w prawdziwy tor wyścigowy.

Uliczny tor wyścigowy
    Jest to jedna z atrakcji niewielkiego księstwa – odwiedzanego właściwie przez dwie grupy turystów: pierwsza to milionerzy pragnący pograć w książęcym kasynie albo wyprać brudne pieniądze.

Dzielnica Monte Carlo, słynna z kasyna
    Druga, dużo liczniejsza: ci, którzy sobie na kasyno czy marinę mogą najwyżej popatrzeć z zazdrością – i ewentualnie pospacerować po Skale czy słynnym Ogrodzie Egzotycznym.

Jaskinia w Ogrodzie Egzotycznym
    A pomyślmy, że zaczęło się to od dwóch morderczych przebierańców. Tak przynajmniej mówi legenda.
Pomnik Franciszka Grimaldiego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Klimat i krwawe ofiary cz. 1

     Od jakiegoś czasu się słyszy, że luminarze Unii E***pejskiej (i innych krajów należących do upadającej zachodniej cywilizacji) będą od ...