Trzeciorzęd. Okres geologiczny
trwający przez 3 miliony lat od wyginięcia dinozaurów do, mniej
więcej, pojawienia się Człowieka (tym stwierdzeniem narażę się
zapewne wielbicielom pewnej byłej pani Premier oraz fanom tzw.
Kamieni z Iki na których są wyryci ludzie latający na
pterodaktylach, ale co tam). Generalnie dość długo i dość dawno
to było (i w sumie okazuje się, że nieprawda, bo trzeciorzędu już
nie ma – podzielono go na dwie inne jednostki, ale ja nadal będę
używał dawnej nazwy; starych drzew się nie przesadza).
Współcześnie mamy bardzo niewiele
możliwości zerknięcia jak wyglądała ta epoka, zasiedlona przez
olbrzymie gatunki ptaków i ssaków – tak zwaną trzeciorzędową
megafaunę. Oczywiście, mamy słynne Rancho La Brea w Stanach
Zjednoczonych, gdzie wydobyto z ropy naftowej tony szczątków
zwierzęcych, gdzieniegdzie w muzeach – także w Polsce –
zerkniemy na mamuta (swoją drogą na wyspach Oceanu Arktycznego
mamuty przetrwały niemal do naszych czasów – przy okazji: swego
czasu Syberia słynęła z eksportu kości słoniowej, mamuciej
właściwie; co jakiś czas zresztą w wiecznej zmarzlinie znajdujemy
zamrożonego, włochatego trąbowca – któryś car rozkazał nawet
tegoż zwierza przyrządzić i podać gościom; nie smakowało, albo
dla tego, że mięso zbyt długo leżało w zamrażarce, albo też,
że ostatni kucharz umiejący mamuta przyrządzić wyginął razem z
nimi). Nosorożce włochate, czy inne gliptodony właściwie się z
nami minęły, ale tak naprawdę megafauna skończyła się wraz z
trzeciorzędem i nadejściem czwartorzędu wraz z jego zlodowaceniami
(przypominam, że w Instytucie Badań Czwartorzędu zlokalizowana
była słynna filmowa Szuflandia, hejkum-kejkum). Resztki owej
megafauny przetrwały w Afryce, więc jakimś wglądem będzie
zapewne safari w Parku Narodowym Serengeti, ale klimat od tamtego
czasu trochę się zmienił, więc będzie to tylko namiastka
Trzeciorzędu – a poza tym miejscowe słonie czy nosorożce też są
na krawędzi zagłady.
Cały trzeciorzęd więc wziął i
przeminął. Cały? Nie! Została niewielka enklawa, otoczona
rzymskimi obozami Delirium... Została niewielka enklawa – lasy
wawrzynolistne, rosnące po dziś dzień na Wyspach Szczęśliwych.
Epifity lasów wawrzynolistnych |
Kilka atlantyckich archipelagów,
gdzie w związku z odpowiednim klimatem przetrwały jeszcze w
szczątkowej formie zbiorowiska leśne porastające onegdaj to, co
kiedyś miało stać się Europą. Na kontynencie nie przetrwały.
Kolaps afrykańskiej i europejskiej płyty kontynentalnej wraz z
orogenezą alpejską czy plejstoceńskie zlodowacenia skutecznie
zmieniły szatę roślinną (no, w czasie zlodowaceń to nawet ją
usunęły – dopiero potem wróciła) naszej części Świata.
Laurisilva |
A tu zostały. Na Maderze (nazwa z
języka portugalskiego znaczy "drewno") i kanaryjskiej La
Gomerze laurisilva, lasy wawrzynolistne zostały nawet wpisane na
Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO, choć gdy
powstawały nasi przodkowie nie odkryli jeszcze, że można kamieniem
rozbić głowę sąsiadowi (a odkryli to dosyć wcześnie).
Mało widziałem równie ponurych
lasów. Owszem, w dżungli wszystko chce Cię zabić, eukaliptusy
lubią co jakiś czas spłonąć, w monokulturze sosnowej możesz
dostać mandat od leśniczego (a w Sherwood strzałę od banitów) –
ale laurisilva są po prostu mocno depresyjne. Mgliste. Mroczne. Tak,
jak gdyby nie były przystosowane dla Człowieka (i w sumie nie są).
Las wawrzynolistny |
Guanczowie, prawdopodobnie pierwsi
mieszkańcy Wysp Kanaryjskich nie mieli w tych leśnych ostępach
zbyt wesołego życia. Nic dziwnego, że swoje sanktuaria budowali na
bezleśnych szczytach wzgórz.
Garajonay |
Czemu więc stworzyłem wpis o czymś,
co zdaje się być nie do końca atrakcyjne? Raz, bo jako biolog (i
miłośnik Wysp Kanaryjskich) uważam Laurisilva za coś naprawdę
niezwykłego. Dwa, bo lasy te, mimo ich niegościnności potrafią
być przepiękne.
La Gomera |
Wszechobecna wilgoć – głównym
źródłem owej w Makaronezji są mgły; stąd lasy wawrzynolistne
bywają bardzo zamglone – sprawia, że poskręcane gałęzie drzew
wręcz oblepione są epifitami (czyli roślinami żyjącymi na innych
roślinach i nie przynoszącymi im strat) – mchy i porosty są tu
po prostu wszędzie. Zgoda, nie będą to porośla takie jak w dżungli czy równie wiekowych australijskich lasów deszczowych Gondwany (też UNESCO), ale jak ktoś zachwycał się naszymi
brodaczkami w Puszczy Białowieskiej, będzie pod wrażeniem (ja się
nie zachwycałem, ale prawie metrowe porosty z rodzaju brodaczka
zwisające z drzew naprawdę robią wrażenie – tylko potrzebują
bardzo czystego powietrza, stąd u nas chyba tylko na Podlasiu).
Do tego jeśli już wysuniemy głowę
spomiędzy drzew – na przykład wdrapując się Garajonay,
najwyższy szczy La Gomery (z sanktuarium Gunaczów) to – jeśli
będzie słońce – poczujemy się jak Bilbo Baggins, kiedy wdrapał
się na drzewo w Mrocznej Puszczy i ujrzał ją z góry. Będzie
ładnie.
Mgła |
Chyba, że będzie mglisto. Wtedy to
się nic nie zobaczy, ale za to będzie bardzo mistycznie. Któregoś
razu siedziałem sobie na tarasie knajpki pośrodku lasów
wawrzynolistnych i spijałem gomeron – miejscowy przysmak (z La
Gomery, jak się można domyślać po nazwie) zrobiony z tzw miodu
palmowego (syrop taki, słodki bardzo) i podziwiałem widoki, gdy –
nagle, bez ostrzeżenia, cały Świat pogrążył się w otchłani
mgły (ależ grafomańskie zdanie, wypisz-wymaluj z jakiejś słabej
książki fantasy). Od razu też zrobiło się chłodniej – i
wilgotniej. Dopiłem kieliszek i niemal po omacku (bo była mgła, a
nie dlatego, że gomeron zawiera alkohol metylowy, nie) dotarłem na
swoją kwaterę. Tego dnia nie pozwiedzałem okolicy.
Reasumując – podróż na Wyspy
Szczęśliwe to trochę też (ale nie tylko, oczywiście) podróż w przeszłość. Nawet do czasów tak odległych jak trzeciorzęd. Ja ze
swojej strony mogę tylko polecić – i zachęcić do odwiedzenia
tych lasów. Z niezbyt jasnych dla mnie przyczyn jakoś nie są one
głównym celem turystów odwiedzających Makaronezję...
Laurisilva |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz