Tłumacz

11 marca 2022

Z dalekiej Afryki

     Było jeszcze wcześnie, ale niemiłosierne saharyjskie słońce już dawało się we znaki, kiedy dotarłem do Ajt Ben Haddu, warownej osady w oazie nad rzeką Ounila, onegdaj strzegącej szlaku karawanowego łączącego basen Morza Śródziemnego z afrykańskimi imperiami o dziś jeszcze tajemniczych dla Europejczyka nazwach jak Mali, Ghana czy Songhaj (owszem, istnieją dziś państwa o takich nazwach – no, może poza Songhajem – ale nijak nie pokrywają się nawet z obszarami dawnych mocarstw).

Ajt Bin Haddu

    Dzisiaj Ajt Ben Haddu już niczego nie strzegło – wszystko dzięki pomysłowości Francuzów, którzy rozgościwszy się w tym zakątku Afryki wytyczyli nowe szlaki komunikacyjne – użytkowane do dziś i wykorzystywane do transportu ludzi, towarów i turystów (między innymi mnie). Upadek znaczenia osady pozwolił jej przetrwać w nienaruszonym stanie i zostać dosyć znaną atrakcją turystyczną – o czym będzie w następnym wpisie – a jako atrakcja turystyczna ściągała masy (delikatnie ubarwiam) różnego rodzaju handlarzy, sprzedających turystom różnego rodzaju badziewie. Albo – czasem – naprawdę ciekawe rzeczy. Z racji mojego sposobu podróżowania, z minimalnym bagażem, rzadko osobiście coś nabywam, ale bardzo często wchodzę w interakcje z handlarzami.
    O wspaniałej lampce oliwnej z czasów rzymskich, spotkanej w nabatejskiej Rakmu (zwanej też dla niepoznaki Petrą) już pisałem, wspominałem także o uroczych pluszowych nietoperzach widzianych podle zamku w Bran w Rumunii (odwiedziłem też ostatnio – pełne rozczarowanie, plusz-gacków nie było; mam nadzieję, że nie wytłukła ich panika koronawirusowa, ani badziewna chińszczyzna królująca na podzamkowym bazarze), więc także i w Ajt Bin Haddu zajrzałem do pewnego składziku z antykami.

Erotyczna lampka oliwna

    Składziku. Była to sporej wielkości buda – miejscami nawet dość solidna, bo z białej cegły, wiecie, tej niewypalanej (tak, w końcu pojawi się wpis o tym cudownym materiale budowlanym), poza tym z blachy falistej, plandeki i trytytek – wyglądająca trochę jak garaż, trochę jak magazyn. Przyznaję, że sam niejako prosiłem o wizytę w tym miejscu – zatrzymałem się bowiem i podziwiałem kilka malowanych odrzwi, które właściciel wystawił przed sklep jako lep na bardziej wyrafinowanego klienta. Dlaczego wyrafinowanego? Bo stare deski, niekonserwowane, były zwyczajnie brzydkie i nieatrakcyjne. Ale przez to właśnie fascynujące.
   
- Najstarsze pochodzą z XVIII wieku – jak dżin z butelki pojawił się handlarz, antykwariusz właściwie, i tak będę go nazywał – O, te na przykład. A te są młodsze, z końca XIX wieku.

Zabytkowe drzwi

    Czy Marokańczyk mówił prawdę? Znając zmysł handlowy mieszkańców tej części Afryki, ich mentalność, strzelam, że trochę ubarwiał. Niemniej faktycznie deski drzwi wyglądały na stare, aczkolwiek nie mam pojęcia, jak wygląda proces niszczenia drewna w suchym i niegościnnym klimacie Sahary. Za autentycznością okazów przemawiało też niezbyt precyzyjne wykonanie. Dla turystów powinno być dużo bardziej wycyzelowane, wręcz sterylne. Zresztą, nie było to ważne.
    - Raczej nie kupię takich drzwi – wskazałem na niewielką torbę wiszącą na ramieniu – Nie mam ich jak zabrać.
    Roześmialiśmy się, choć antykwariusz proponował, że spokojnie może je dostarczyć w dowolne wybrane przeze mnie miejsce. Zdradził też – bez szczegółów, oczywiście, bo to tajemnica handlowa – pochodzenie malowanych drzwi.
    - Kiedyś każdy dom miał takie kolorowe wrota – kiwnąłem głową; jeśli mieszkasz w domku z błota w kolorze sepii (chyba; albo sjeny palonej, nie znam się na kolorach), i wszyscy sąsiedzi mieszkają w takich samych chatach, to chcesz się wyróżniać – Im bogatszy był mieszkaniec, tym i drzwi były ładniej udekorowane.
    Do dziś zresztą w tym rejonie Afryki drzwi – już nie drewniane – maluje się na kolorowo. Niemniej tradycja sztuki snycerskiej, która miała przecież także wpływ na sztukę zdobniczą Półwyspu Iberyjskiego (w latach 711 – 1491 był dość mocno politycznie i kulturowo związany z Maroko, jak dobrze pamiętacie z historii; pamiętacie?) nie umarła. Do dziś drewniane okna czy przepierzenia (bez szkła, oczywiście) są nad wyraz misternie wycinane – miały wpuszczać powietrze, a nie wpuszczać palących promieni słońca.

Pustynna snycerka

    Tymczasem weszliśmy do środka składziku. W tonącym w półmroku wnętrzu było coś, co po łacinie nazwać można by silva rerum. Las rzeczy. Wszystkiego po trochu.

Pustynny antykwariat

    - To oryginalny płaszcz beduina – antykwariusz wskazał na bury kawał tkaniny, jakiego nie powstydziłby się żaden szanujący się Obi-Wan Kenobi – Jest zrobiony z wielbłądziej wełny!
   
Faktycznie, tkanina była niezwykle szorstka i gruba. Musiała zapewniać ciepło w mroźne, pustynne noce. Pachniała też trochę wielbłądem. Potem przeszliśmy na zaplecze, a potem na zaplecze zaplecza. Tam w gablocie stało kilka rzeźb i bibelotów, ninie największych skarbów zgromadzonej kolekcji. Antykwariusz z dumą wskazał na nie, i – delikatnie ściszając głos – rzekł:
    - Te rzeźby są najcenniejsze. Pochodzą z daleka. Z Afryki.
    Z Afryki. Z daleka. Niepewnie rozejrzałem się po mrocznej izbie. Nie, nadal znajdowałem się na skraju Sahary, w oazie nad rzeką Ounila – w Maroko, w Maghrebie, w Afryce. Chyba, że od czasu ukończenia przeze mnie szkoły podstawowej geografia tak mocno się zmieniła.

Rzeźby z Afryki

    - Skąd? - dopytałem w końcu.
    - Z Afryki – powtórzył mój gospodarza – Zza Sahary.
    - A tu to nie Afryka? - zapytałem, może trochę niegrzecznie.
    - Nie – antykwariusz uśmiechnął się z politowaniem – Tu nie Afryka. Tu jest Maroko!
    Nie dyskutowałem dłużej, bo właściwie nie było o czym. Schowałem głęboko mój europocentryzm (i wiedzę geograficzną) i zgodziłem się z gospodarzem. Afryka była tam, za pustynią, mieszkali tam Murzyni – tu, w Maroku mieszkali Marokańczycy – potomkowie Arabów i Berberów, Niebieskich Ludzi Pustyni. Popodziwiałem jeszcze trochę nagromadzone skarby i ruszyłem w dalszą drogę, ku zabytkowej wiosce.

Berberowie

    Jakiś czas później dowiedziałem się, że mentalne Maroko zajmuje trochę większy obszar niż dzisiejsze królestwo: oczywistym jest, że do Maroka należą Ceuta i reszta hiszpańskich enklaw, Sahara Zachodnia (także część zajmowana do dzisiaj przez POLISARIO), Mauretania, a może i część Mali – gdzie zaczyna się już Afryka. Cóż, jest to całkiem inny punkt widzenia niż spojrzenie mieszkańca Europy Środkowo-Wschodniej, żyjącego na terenie dawnego olbrzymiego mocarstwa – o którym swoją drogą Marokańczycy mają równie niewielkie pojęcie jak my o potężnych zachodnioafrykańskich dynastiach hasających onegdaj od Madrytu po Nawakszut.

Krajobraz Maroka

    O Songhaju, Mali czy dawnej Ghanie nawet nie wspominam w tym kontekście.

Na saharyjskich szlakach

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Imeretia i Złoty Wiek

     Jak wspominałem, chrześcijaństwo trafiło do Gruzji na początku IV wieku po Chrystusie, i przyszło tu z Armenii (która była pierwszym of...