Było jeszcze wcześnie, ale
niemiłosierne saharyjskie słońce już dawało się we znaki, kiedy
dotarłem do Ajt Ben Haddu, warownej osady w oazie nad rzeką Ounila, onegdaj strzegącej szlaku karawanowego łączącego basen
Morza Śródziemnego z afrykańskimi imperiami o dziś jeszcze
tajemniczych dla Europejczyka nazwach jak Mali, Ghana czy Songhaj
(owszem, istnieją dziś państwa o takich nazwach – no, może poza
Songhajem – ale nijak nie pokrywają się nawet z obszarami dawnych
mocarstw).
Ajt Bin Haddu |
Dzisiaj Ajt Ben Haddu już niczego
nie strzegło – wszystko dzięki pomysłowości Francuzów, którzy
rozgościwszy się w tym zakątku Afryki wytyczyli nowe szlaki
komunikacyjne – użytkowane do dziś i wykorzystywane do transportu
ludzi, towarów i turystów (między innymi mnie). Upadek znaczenia
osady pozwolił jej przetrwać w nienaruszonym stanie i zostać dosyć
znaną atrakcją turystyczną – o czym będzie w następnym wpisie
– a jako atrakcja turystyczna ściągała masy (delikatnie
ubarwiam) różnego rodzaju handlarzy, sprzedających turystom
różnego rodzaju badziewie. Albo – czasem – naprawdę ciekawe
rzeczy. Z racji mojego sposobu podróżowania, z minimalnym bagażem,
rzadko osobiście coś nabywam, ale bardzo często wchodzę w
interakcje z handlarzami.
O wspaniałej lampce oliwnej z czasów
rzymskich, spotkanej w nabatejskiej Rakmu (zwanej też dla niepoznaki
Petrą) już pisałem, wspominałem także o uroczych pluszowych
nietoperzach widzianych podle zamku w Bran w Rumunii (odwiedziłem
też ostatnio – pełne rozczarowanie, plusz-gacków nie było; mam
nadzieję, że nie wytłukła ich panika koronawirusowa, ani
badziewna chińszczyzna królująca na podzamkowym bazarze), więc
także i w Ajt Bin Haddu zajrzałem do pewnego składziku z
antykami.
Erotyczna lampka oliwna |
Składziku. Była to sporej wielkości
buda – miejscami nawet dość solidna, bo z białej cegły, wiecie,
tej niewypalanej (tak, w końcu pojawi się wpis o tym cudownym
materiale budowlanym), poza tym z blachy falistej, plandeki i
trytytek – wyglądająca trochę jak garaż, trochę jak magazyn.
Przyznaję, że sam niejako prosiłem o wizytę w tym miejscu –
zatrzymałem się bowiem i podziwiałem kilka malowanych odrzwi,
które właściciel wystawił przed sklep jako lep na bardziej
wyrafinowanego klienta. Dlaczego wyrafinowanego? Bo stare deski,
niekonserwowane, były zwyczajnie brzydkie i nieatrakcyjne. Ale przez
to właśnie fascynujące.
- Najstarsze pochodzą z XVIII wieku –
jak dżin z butelki pojawił się handlarz, antykwariusz właściwie,
i tak będę go nazywał – O, te na przykład. A te są młodsze, z
końca XIX wieku.
Zabytkowe drzwi |
Czy Marokańczyk mówił prawdę? Znając zmysł
handlowy mieszkańców tej części Afryki, ich mentalność,
strzelam, że trochę ubarwiał. Niemniej faktycznie deski drzwi
wyglądały na stare, aczkolwiek nie mam pojęcia, jak wygląda
proces niszczenia drewna w suchym i niegościnnym klimacie Sahary. Za
autentycznością okazów przemawiało też niezbyt precyzyjne
wykonanie. Dla turystów powinno być dużo bardziej wycyzelowane,
wręcz sterylne. Zresztą, nie było to ważne.
- Raczej nie
kupię takich drzwi – wskazałem na niewielką torbę wiszącą na
ramieniu – Nie mam ich jak zabrać.
Roześmialiśmy się, choć
antykwariusz proponował, że spokojnie może je dostarczyć w
dowolne wybrane przeze mnie miejsce. Zdradził też – bez
szczegółów, oczywiście, bo to tajemnica handlowa – pochodzenie
malowanych drzwi.
- Kiedyś każdy dom miał takie kolorowe wrota
– kiwnąłem głową; jeśli mieszkasz w domku z błota w kolorze
sepii (chyba; albo sjeny palonej, nie znam się na kolorach), i
wszyscy sąsiedzi mieszkają w takich samych chatach, to chcesz się
wyróżniać – Im bogatszy był mieszkaniec, tym i drzwi były
ładniej udekorowane.
Do dziś zresztą w tym rejonie Afryki
drzwi – już nie drewniane – maluje się na kolorowo. Niemniej
tradycja sztuki snycerskiej, która miała przecież także wpływ na
sztukę zdobniczą Półwyspu Iberyjskiego (w latach 711 – 1491 był
dość mocno politycznie i kulturowo związany z Maroko, jak dobrze
pamiętacie z historii; pamiętacie?) nie umarła. Do dziś drewniane
okna czy przepierzenia (bez szkła, oczywiście) są nad wyraz
misternie wycinane – miały wpuszczać powietrze, a nie wpuszczać
palących promieni słońca.
Pustynna snycerka |
Tymczasem weszliśmy do środka
składziku. W tonącym w półmroku wnętrzu było coś, co po
łacinie nazwać można by silva rerum. Las rzeczy. Wszystkiego po
trochu.
Pustynny antykwariat |
- To oryginalny płaszcz beduina – antykwariusz wskazał
na bury kawał tkaniny, jakiego nie powstydziłby się żaden
szanujący się Obi-Wan Kenobi – Jest zrobiony z wielbłądziej
wełny!
Faktycznie, tkanina była niezwykle szorstka i gruba.
Musiała zapewniać ciepło w mroźne, pustynne noce. Pachniała też
trochę wielbłądem. Potem przeszliśmy na zaplecze, a potem na
zaplecze zaplecza. Tam w gablocie stało kilka rzeźb i bibelotów,
ninie największych skarbów zgromadzonej kolekcji. Antykwariusz z
dumą wskazał na nie, i – delikatnie ściszając głos –
rzekł:
- Te rzeźby są najcenniejsze. Pochodzą z daleka. Z
Afryki.
Z Afryki. Z daleka. Niepewnie rozejrzałem się po
mrocznej izbie. Nie, nadal znajdowałem się na skraju Sahary, w
oazie nad rzeką Ounila – w Maroko, w Maghrebie, w Afryce. Chyba,
że od czasu ukończenia przeze mnie szkoły podstawowej geografia
tak mocno się zmieniła.
Rzeźby z Afryki |
- Skąd? - dopytałem w końcu.
- Z
Afryki – powtórzył mój gospodarza – Zza Sahary.
- A tu to
nie Afryka? - zapytałem, może trochę niegrzecznie.
- Nie –
antykwariusz uśmiechnął się z politowaniem – Tu nie Afryka. Tu
jest Maroko!
Nie dyskutowałem dłużej, bo właściwie nie było
o czym. Schowałem głęboko mój europocentryzm (i wiedzę
geograficzną) i zgodziłem się z gospodarzem. Afryka była tam, za
pustynią, mieszkali tam Murzyni – tu, w Maroku mieszkali
Marokańczycy – potomkowie Arabów i Berberów, Niebieskich Ludzi Pustyni. Popodziwiałem jeszcze trochę nagromadzone skarby i
ruszyłem w dalszą drogę, ku zabytkowej wiosce.
Berberowie |
Jakiś czas
później dowiedziałem się, że mentalne Maroko zajmuje trochę
większy obszar niż dzisiejsze królestwo: oczywistym jest, że do
Maroka należą Ceuta i reszta hiszpańskich enklaw, Sahara Zachodnia
(także część zajmowana do dzisiaj przez POLISARIO), Mauretania, a
może i część Mali – gdzie zaczyna się już Afryka. Cóż, jest
to całkiem inny punkt widzenia niż spojrzenie mieszkańca Europy
Środkowo-Wschodniej, żyjącego na terenie dawnego olbrzymiego
mocarstwa – o którym swoją drogą Marokańczycy mają równie
niewielkie pojęcie jak my o potężnych zachodnioafrykańskich
dynastiach hasających onegdaj od Madrytu po Nawakszut.
Krajobraz Maroka |
O
Songhaju, Mali czy dawnej Ghanie nawet nie wspominam w tym
kontekście.
Na saharyjskich szlakach |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz