Tłumacz

24 lipca 2023

Prom

    Był 14. stycznia 1993 roku, czwartek, a więc u mnie w miasteczku dzień targowy. Akurat wyjątkowo ponury. To znaczy: oczywiście aura mogła być słoneczna, tego nie jestem pewny (ale zdaje się, że była to dosyć pluchowata zima, więc słońce przez wiele dni nie smyrało powierzchni ziemi swoimi bezpośrednimi promieniami), bo byłem kajtkiem, ale ogólnie było ponuro w całym kraju. Tłumy usiłujące kupić na targu wszystko co się dało (albo się nie dało – były to czasy gdy tłumnie odwiedzali targowisko przybysze ze Wschodu – z terenów byłego ZSRS; jeden z handlarzy mojemu śp Dziadkowi oferował któregoś razu nawet automat Kałasznikowa; transakcja nie doszła do skutku, wkroczyła policja, więc bliższy kontakt z AK-47 miałem dopiero wiele lat później w Peru) były szare i ponure. Raczkujący kapitalizm wywołany tak zwaną reformą Wilczka akurat był tłamszony kolejnymi reformami związanymi z tak zwanym Planem Balcerowicza, gdyż stara komunistyczna nomenklatura jakoś nie radziła sobie w warunkach gospodarki wolnorynkowej. Może zresztą to był powód, że tak łatwo owi komunistyczni kolaboranci za bezcen pozbywali się polskiego majątku narodowego (który otrzymali w ramach układów w podwarszawskiej Magdalence) – interesował ich zysk, a uczciwie osiągnąć go nie mogli. Do tego pół roku wcześniej agent komunistycznej bezpieki obalił legalnie wybrany rząd premiera Jana Olszewskiego, pragnący dokonać dekomunizacji w przestrzeni publicznej. Jedynym chyba plusem tamtego ponurego czasu była galopująca inflacja – po kilku jej miesiącach wszyscy Polacy byli już milionerami.
Warcki targ z lat 90-tych XX i z przełomu wieków
    Ja tymczasem, zamiast iść na targ, szykowałem się do szkoły. Odpaliłem przy okazji stojący na meblościance telewizor – czarno-biały, polskiej produkcji, firma niedługo miała zostać rozkradziona; kolorowy, azjatycki, kupiliśmy chyba nieco później, za to razem z wideo – a tam: katastrofa promu "Jan Heweliusz". Sam fakt takiej tragedii, i akcja ratunkowa w trudnych warunkach, zrobił na mnie jako na dzieciaku wielkie wrażenie. Było to pierwsze takie wydarzenie medialne które jakoś mnie ruszyło – ani relacjonowana kilka lat wcześniej Wojna w Zatoce, ani trwająca właśnie Wojna w Bośni.
Ślady po kulach w Sarajewie
    A właśnie – na blogu Bałkany, a tu nagle wstawka o trudnych latach 90-tych XX wieku w Polsce i o katastrofie promu, który miał płynąć ze Świnoujścia do Szwecji? Po co? Ano, okazuje się bowiem, że – według niektórych źródeł – Bałtyk odgrywał niepoślednią, i niezbyt chwalebną dodajmy, rolę w tym krwawym konflikcie.
Panorama Sarajewa
    Ale do rzeczy – "Jan Heweliusz" wypłynął ze Świnoujścia i w okolicach niemieckiej wyspy Rugia obrócił się do góry dnem i zatonął grzebiąc – prawdopodobnie – 55 osób. Większość ciał nadal leży we wraku, stąd ma on status morskiego grobu i zaordynowany jest – restrykcyjnie przestrzegany – zakaz nurkowania. Uniemożliwia to też nie tylko penetrację wraku, ale i dokładne badanie przyczyn katastrofy. Podobnie zresztą sprawa wygląda z bliźniaczą jednostką "Heweliusza:, promem "Estonia", który jakieś półtora roku później, pod koniec września 1994 roku wypłynął z Tallinna do Szwecji i zatonąłwszy u wybrzeży Finlandii pogrzebał ponad 800 osób.
Plaża w Świnoujściu w części wolińskiej miasta
    Izby Morskie w Szczecinie i Gdyni orzekły, że przyczyną zatonięcia "Heweliusza" były wady konstrukcyjne, niedokładne remonty po poprzednich usterkach promu, niesprzyjające warunki atmosferyczne i błędy załogi. Europejski Trybunał Praw Człowieka jakiś czas później orzekł, że śledztwa te przeprowadzone były bardzo nierzetelnie (za to bardzo szybko) – między innymi nie przesłuchano części świadków. Podobnie sprawa ma się z "Estonią". Wrak jest mocno chroniony, więc trudno zweryfikować hipotezę, że statek zatonął w wyniku wybuchu. Co prawda na "Estonii" oficjalnie nie było żadnych środków mogących wywołać eksplozję, ale jakiś czas później rząd Szwecji przyznał, że po Bałtyku w tamtym okresie pływała przemycana broń z terenów byłego ZSRS. Co prawda zarzeka się, że na "Estonii" kontrabandy nie było, ale zbadać tego nie wolno.
Zbrojownia w opuszczonych koszarach Armii Radzieckiej
    A po co broń? Ano, społeczność międzynarodowa – tu wracamy na Bałkany – nałożyła embargo na broń na wszystkie walczące w Bośni strony. Nie spotkało się to zapewne z aprobatą w Belgradzie i Zagrzebiu (oraz niektórych stolicach krajów arabskich), ale cóż było robić. Otóż kombinować. Jeśli człowiek będzie chciał zamordować drugiego, stanie się naprawdę bardzo kreatywny. Zwłaszcza, że były ku temu okoliczności. Oto Europę Środkową opuszczały właśnie (no, robiły to powoli – w Polsce siedziały jeszcze kilka miesięcy, do, nomen omen, 17. września 1993) okupacyjne jednostki dawnej Armii Radzieckiej. I miały całą masę niepotrzebnego już sprzętu. Może nieco przestarzały, ale nadal sprawny. Po co brać go ze sobą gdzieś za Ural, do Azji? Post-radzieccy dowódcy nie są głupi: jest popyt, bo embargo (każda prohibicja stwarza czarny rynek, pamiętajmy), to czemu nie zarobić? Zwłaszcza, że w krajach środkowoeuropejskich u władzy albo za jej kulisami są ludzie z tej samej, jak to się mówi, parafii: to wyszkoleni w Moskwie dawni ubecy czy inni bezpieczniacy. Dogadać się jest bez problemowo. Do tego mają ci tajniacy kontakty na Zachodzie czy w takiej neutralnej Szwecji, więc kanały przerzutowe zbudować jest bardzo prosto. I voila! Interes się kręci i wszyscy są zadowoleni. No, może poza mieszkańcami Sarajewa cierpiącymi i ginącymi w oblężeniu. Ale przecież postkomuniści czymś takim jak moralność przejmować się nie będą – materialistyczna quasi-religia marksistów wyrugowała Boga czy sumienie, a także i diabła – a skoro piekła nie ma to hulaj dusza.
Mapa Europy w byłych koszarach radzieckich w dawnym NRD
    Jeden z trójmiejskich dziennikarzy śledczych pod koniec XX wieku skonstruował zatem teorię, jakoby na "Janie Heweliuszu" przemycano właśnie broń z Rumunii do Bośni. Jako dowód – poszlakę właściwie – podaje on szybkość i niechlujność śledztwa oraz skutecznie egzekwowany zakaz zbliżania się do wraku, tłumaczony całkiem też słusznie szacunkiem dla pogrzebanych tam ofiar. A właściwie podawał – na przełomie wieków dostał bowiem sądowy zakaz powielania tych informacji.
    Czy rzeczywiście prom "Jan Heweliusz" przewoził na swoim pokładzie paliwo do masakr w Bośni – prawdopodobnie jeszcze długo się nie dowiemy. Jeden plus – jeśli można tak powiedzieć – katastrof "Jana Heweliusza" i "Estonii" to zaostrzenie przepisów dotyczących przewozów promowych. Wprowadzono także zmiany konstrukcyjne statków.
Mural sławiący jednego z krwawych dowódców Wojny Bośniackiej we współczesnym Belgradzie
    Tym też smutnym wpisem kończę na tą chwilę opowieść o Bałkanach – no, może jeszcze jeden krótki wpis będzie o pewnej ciekawej grupie etnicznej stamtąd.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Cziatura

     Zostajemy na blogu na terenach byłego ZSRS, acz w miejscu o dużo dłuższej i jeszcze mniej znanej w Polsce historii . Choć także będą po...