Tłumacz

4 maja 2020

Makbet cz. 1

   Władza jest jak narkotyk, władza to wielka siła, śpiewała Anja Ortodox ze swoim zespołem Closterkeller – i z treścią utworu trudno się spierać, a – jak mawiali starożytni – de gustibus non est disputandum.
   A o zamiłowaniu do władzy najlepiej chyba opowiada pewien dramat (nie tylko z treści, to także gatunek literacki) stworzony przez XVI-wiecznego angielskiego pisarza znanego jako William Sheakspeare (może to być wszak tylko nom de plure – do dziś toczą się dyskusje kto był naprawdę owym pisarzem; teorii jest sporo – a to hrabia Edward de Vere, a to sama królowa Elżbieta I, a to szerzej nie znany kupiec o tym nazwisku ze Straford; ta ostatnia wersja uznawana jest za oficjalną, o innych niemal nie wolno wspominać, zwłaszcza w Straford). Chodzi oczywiście o nieśmiertelnego "Makbeta".
   Jest to dzieło na orbicie lektur szkolnych bodajże – ale młodzież w tym wieku niewiele z niego pojmie, zwłaszcza, że i tak pewnie przeczyta tylko streszczenie. A szkoda.
   Ja streszczać nie będę, kto zna, kto zna, kto nie ten trąba. Opowiem o czym innym.
   To czego bowiem nie wiecie, to to, że ów Makbet – Macbeth czy może Mac Bethad mac Findlaich – był postacią historyczną. Jakieś 500 lat później elżbietański dramatopisarz wziął na warsztat starą szkocką opowiastkę o burzliwym końcu dynastii MacAlpinów, odrobinę ją przykroił, dołożył co nieco od siebie – i voila! Powstało uniwersalne dzieło.
   Choć zapewne tytułowy bohater mógłby siebie nie poznać (na pewno w oryginale, trudno powiedzieć, czy mówił po angielsku).
   Swego czasu mieszkałem w Szkocji, w słonecznym (tak, tak, to nie przesada, miasto szczyci się tym, że posiada największą liczbę słonecznych dni w roku w całej Szkocji; co nie znaczy, że tam nie pada, nie) Dundee. Samo miasto ma dość ciekawą historię (i nieźle wypromowaną, choć raczej tylko na lokalnym rynku; ogólnie Brytyjczycy wspaniale potrafią sprzedawać swoją przeszłość turystom, warto się tego od nich uczyć), ale to opowieść na inną okazję. W każdym razie w Dundee ciężko pracowałem a w wolnych chwilach motywowałem kolegów do zwiedzania owej krainy – tak, żeby przywieźć do kraju coś więcej oprócz pieniędzy.
Grampiany

   Któregoś razu także ruszyliśmy w Grampiany (w Szkocji poza górami – niezbyt wysokimi – niewiele jest; pod względem krajobrazowym, oczywiście). Po drodze minęliśmy Arbroth z czerwonymi klifami i Deklaracją z Arbroth z 1306 roku (jest też wędzony łupacz – taka ryba, i ruiny opactwa), Stonehaven z ruinami zamku z tapety pewnego komputerowego systemu operacyjnego, królewską rezydencję w Barmoral – gdzie nas nie wpuszczono, akurat JKM Elżbieta II spędzała tam wakacje – i wiele innych miejsc. Zerkając na mapę (wtedy nie było jeszcze smartfonów z GPS-ami, choć chyba już ów amerykański wojskowy system został udostępniony dla cywili; a może nie? Nieważne, zawsze oprócz GPS-a mam mapę papierową) zauważyłem jeszcze jedno miejsce – Peel Ring obok niewielkiej wioski Lumphanan.
   - Patrz – powiedziałem – to musi być coś fajnego.
   - No?
   - Ten Peel Ring. Jest tak samo zaznaczony jak Stonehenge. To muszą być ruiny. Tu jest napisane, że z III wieku naszej ery.
   - No?
   - Jakby nie było warto tam pojechać nie zaznaczaliby na mapie. A to w sumie po trasie. O, a tu jeszcze pole bitwy. 1057 rok. Zaraz, zaraz... O, mam – sięgnąłem po jakiś przewodnik i przeczytałem – Tuż obok grodziska z wczesnej epoki brązu znajduje się pole bitwy oraz kamień, na którym po przegranej batalii ścięto mieczem Macbetha, króla Szkocji!
   - No?
   - No to jedziemy tam!
   Pojechaliśmy. Było to dosyć trudne, do Lumphanan nie wiodła właściwie żadna poważniejsza droga, a do zabytku to już całkiem. W końcu jednak znaleźliśmy jakiś drogowskaz.
   - Dojazd nie wygląda na taki, który prowadziłby do wielkiej atrakcji – skonkludował prowadzący auto kolega.
Peel Ring of Lumphanan

   Miał rację. Dojazd nie wyglądał. A i sam Peel Ring okazał się zwyczajnym grodziskiem – jakich w Polsce też mamy bez liku. Trochę rozczarowującym, nie ma co, i nie zmieniała tego historia obiektu. Pochodził z epoki żelaza, potem w okresie wczesnego średniowiecza istniała tu warowna osada, a w XIII wieku – trochę lat po bitwie - powstała rezydencja typu motte. Czyli grodzisko stożkowe tak zwane, ziemno-drewniana konstrukcja mieszkalno-obronna. Ktoś powie – co to za obrona, piasek i patyczki. Ale taki ktoś zapomina, że ziemia i drewno przez tysiąclecia były podstawą budownictwa w Europie Północnej. Owszem, na południu dominował kamień, ale była to m.in kwestia dostępności budulca, dużo bardziej rozpowszechnionego właśnie w basenie Morza Śródziemnego (podczas gdy prostsze w obróbce drewno nie było tam aż tak powszechne jak na przykład u nas). Oraz – co tu dużo mówić – warunków klimatycznych. Dom drewniany jest domem ciepłym – izoluje od niskich temperatur, dom zaś kamienny to siedlisko zimne, dające chłód w upalne dni. Proste. Po upadku Imperium Rzymskiego w północnej Europie kamienne sadyby wznosili tylko najbogatsi – Kościół i Karolingowie (kaplica pałacowa w Akwizgranie była przez wieki największą kamienną budowlą na północ od Alp) lub też tacy, którzy wraz z chrześcijaństwem przyjmowali najróżniejsze nowinki (czego przykładem są pallatia wczesnopiastowskie w Gieczu czy na Ostrowie Lednickim) – ale warownie nadal były ziemno-drewniane. Rozwój technologii sprawił jednak, że i na północy w końcu pojawiły się forty kamienne bądź ceglane, prawdziwe zamki. Z kolei one ustąpiły miejsca... Ziemnym szańcom nowożytnych twierdz. Koło się zamknęło.
   Swoją drogą podobne do Peel of Lumphanan – i pochodzące z podobnego okresu – jest grodzisko w Starej Rawie. Są też różnice: nasze jest zarośnięte lasem a dojazd do niego jest jest jeszcze trudniejszy. No i nie zginął w okolicy żaden król.
Grodzisko w Starej Rawie
   No właśnie. Bitwa pod Lumphan pomiędzy wojskami króla Mac Bethada – Makbeta – a zwolennikami Maela Coluima mac Donnchada – czyli Malcolma III, syna poprzedniego władcy, Duncana I – odbyła się 15. sierpnia 1057 roku (cóż, skoro nie wpuścili nas wtedy do Balmoral, musiał być sierpień – Elżbieta II właśnie w tym miesiącu wypoczywa bowiem w swojej szkockiej rezydencji; żadnych śladów po jakimkolwiek upamiętnieniu Makbeta nie znalazłem jednak – może dlatego, że w Brytanii królów było co nie miara, i sporo z nich zginęło w tragicznych okolicznościach). Prawdopodobnie nie brały w niej udziału siły Lasu Birnamskiego. Makbet został pokonany, pojmany i zdekapitowany – czy przez jakiegoś Makduffa, o tym historia milczy. Nie zostały do końca rozbite siły króla, więc następcą został pasierb – syn Grouch, pierwowzoru Lady Makbet – Lulach. Ponieważ nijak nie pasował widocznie Szekspirowi do konwencji, o nim angielski pisarz zamilczał. I wszyscy wiedzą, że następcą Makbeta na szkockim tronie był właśnie Malcolm III (z drugiej strony Lulach panował tylko kilka miesięcy nim został pokonany, niczego wielkiego nie dokonał, więc Szekspir miał trochę racji) a wraz z nim dynastia Dunkeld.
   Tak więc Makbet istniał, był królem i żył w dość ciekawych czasach ("obyś żył w ciekawych czasach" – chińska klątwa). Skoro już wiadomo, jak zginął, warto byłoby dowiedzieć się o nim czegoś więcej.
   Kamienia na którym podobno Mac Bethad mac Findlaich stracił głowę niestety nie odnalazłem – choć podobno znajduje się on jakieś 300 metrów od grodziska.
   Może przy następnej wizycie się uda.

  Albo 08.05.2020 - będzie jeszcze trochę o królu Makbecie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Cziatura

     Zostajemy na blogu na terenach byłego ZSRS, acz w miejscu o dużo dłuższej i jeszcze mniej znanej w Polsce historii . Choć także będą po...