Któregoś
razu, we wpisie o potopie nad
Morzem Czarnym użalałem się nad tym, że nigdy nie udało mi się
jeszcze zobaczyć owego najstarszego znanego złotego skarbu zwanego
Złotem Warny. I oto podczas ostatniego pobytu na czarnomorskim
wybrzeżu w okolicach Warny udało się spełnić marzenie –
w końcu wszedłem do miejscowego Muzeum Archeologicznego. Ale to już wiecie.
Wiecie też, że nie jestem fanem leżenia na plaży –
a niestety w Czajce (aka Żurnaliście), z którego to miejsca
wyruszyłem naszym solarisem do centrum Warny niewiele więcej było
do roboty. Owszem było kilka restauracji, gdzie można było
smacznie i dość tanio zjeść, choć akurat tarator, bułgarski chłodnik
wart jest każdych pieniędzy. Do tego bułgarskie wędliny (też
ujdą, ale gdzie im do naszych), typowe dla dawnych terenów
osmańskich czebapczici (tu zwące się kebabcze) – czy owoce
morza, wszak jesteśmy tuż nad czarnomorskim brzegiem. Ale nie chcę
się rozpisywać o tłustej i sycącej miejscowej kuchni, choć na
pewno będę musiał kiedyś wspomnieć o winie – i rakiji (może
nawet w tym wpisie). Bo wpis ma być o kurortach, nie o jedzeniu,
choć jedna z tych czajkowych restauracji do tego wygląda bardzo
przyjemnie.
Stylowa restauracja |
W przeciwieństwie do reszty kurortu, swą bułgarską
nazwę czerpiącą od olbrzymiego komunistycznego molocha zwanego
Żurnalist – bo tu właśnie w czasach słusznie minionych
spotykali się na sympozjach (z greckiego sympozjon to uczta, suto
zakrapiana alkoholem) dziennikarze Prawdy, Trybuny Ludu czy innego
Sztandaru Młodych (niech imię ich przepadnie na wieki). Dookoła
Żurnalista wyrosły i inne hotele, zwłaszcza już po upadku ZSRS.
Sęk w tym, że budowano je bez najmniejszego ładu i składu – i
ani tu, ani w słynnych Złotych Piaskach (formalnie Czajka to ich
część) nie istniało coś jak plan zagospodarowania
przestrzennego. Ba, do tej pory nie ma tam numerów domów –
dotarcie pod konkretny hotel wymaga sporego kunsztu, także dlatego,
że teren tu nierówny, Wyżyna Dobrudży stromo opada tu ku morzu. Im
bliżej zaś współczesności, tym gorzej – tereny na bułgarskim
wybrzeżu masowo zaczęli wykupywać tak zwani Nowi Ruscy – czyli
częstokroć szemrani "biznesmeni". Inwestycja w hotele
bułgarskiej riviery zdaje się więc być świetnym sposobem prania
pieniędzy. Kiedy zaś wpływy ustają, ustaje też budowa, i
nadmorskie miejscowości wypoczynkowe usiane są niedokończonymi
molochami w stylu architektonicznym zwanym na całych Bałkanach
"mafijnym barokiem".
Kurort |
Czy kolejnym rządom bułgarskim
to nie przeszkadza? Wszak Bułgaria jest członkiem Unii
E***pejskiej. Otóż nie, nie przeszkadza. Po pierwsze primo, warto
pamiętać, że to Imperium Rosyjskie – o czym wspominałem –
stworzyło niepodległą Bułgarię, stąd wielki jest sentyment do
Moskali, po drugie primo, czy też po wtóre – każdy kolejny rząd
jest – jak twierdzą miejscowi – jeszcze gorszy i jeszcze
bardziej skorumpowany. Jak tak dalej pójdzie może nawet dościgną
w tej kategorii brukselskich eurokratów. A może nie.
W każdym
razie w Bułgarii nie jest przesadnie różowo (choć różanie jak
najbardziej, jeden z największych producentów olejku z tego
kwiecia), powojenne rządy komunistów sprawy nie polepszyły, choć
trzeba uczciwie przyznać, że to właśnie one rozpoczęły epokę
turystyki czarnomorskiej – w latach pięćdziesiątych zeszłego
stulecia podle Warny wybudowano Drużbę (dziś Swięci Konstantyn i
Helena), a potem dwa najsłynniejsze – Złote Piaski i Słoneczny
Brzeg (tak samo nazywa się też jeden ze znanych bułgarskich
koniaków). Nic więc dziwnego, że spod chaosu nowych ulic i
mafijnobarokowych fasad hoteli wygląda jakże znany i u nas
socrealizm.
Złote Piaski |
Co zaś się tyczy Polaków i nadczarnomorskich
kurortów – to od wielu, wielu lat jesteśmy wiernymi ich
klientami. W latach siedemdziesiątych jeżdżono tam na pola
namiotowe, dziś do hoteli na all inclusive. Kiedyś – ponieważ
była to zagranica, ale komunistyczna (swoją drogą do Warny można
było z Warszawy pojechać pociągiem via Lwów; atrakcją tej
trwającej kilkadziesiąt godzin podróży była dwukrotna zmiana
wagonowego podwozia – na terenie byłego ZSRS obowiązuje wszak do
dziś szerszy, carski, rozstaw szyn). Dzisiaj jeździmy tam, bo jest
tanio. Dużo taniej niż w nieodległej Chorwacji (a teraz, jak ci
nieszczęśnicy przyjęli śmieszną walutę z oknami na banknotach
to już w ogóle będzie tam średnio), a do tego – w przeciwieństwie
do Adriatyku – jest tu piasek, niemal tak delikatny jak nasz,
bałtycki. Nazwa Złote Piaski nie wzięła się znikąd.
Plaża w Czajce |
Oprócz
tego Bułgaria posiada coś, co nam bardzo odpowiada – tani, mocny
alkohol. I nie mówię tu o koniaku, niezwykle popularnym w całym
basenie Morza Czarnego – bułgarski można nabyć i u nas, oprócz
wspomnianego Słonecznego Brzegu jest też chyba najpopularniejsza
Pliska (na miejscu gatunków jest więcej) – mówię o rakiji,
raki: miejscowym bimbrze robionym z najróżniejszego typu owoców,
głównie śliwek lub winogronowych wytłoczyn (czyli śliwowica lub
grappa – wódki w typie winiaka), ale trafiają się też chociażby
gruszkowe. Mimo obecności w Unii E***pejskiej bułgarskie
bimbrownictwo ma się nad podziw dobrze, i łacno można nabyć
bezakcyzowy samogon. Po czym poznać dobrego, lokalnego producenta?
Otóż najczęściej jest to mężczyzna o włosach przyprószonych
siwizną, z kilkudniowym zarostem, ćmiący ohydnie śmierdzącego
papierosa (skręcany samemu, oprócz tytoniu zawiera prawdopodobnie
też końskie włosie, asfalt i chemikalia – w twarz się śmieje
eurokratom). Nosi taki bimbrownik wzorzysty sweter z grubej wełny,
obowiązkowo ręcznie robiony, zapewne przez panią bimbrownikową.
Jeżeli taki biznesmen częstuje – warto skosztować, i nabyć
alkohol od razu: wtedy będziemy mieli pewność, że w butelce
będzie testowany przez nas płyn. W innym wypadku – choć bywa to
rzadkie, Bułgarzy są dosyć dumnym narodem – możemy się
naciąć.
Co jednak, jeśli ktoś na plaży nie lubi leżeć, a
alkoholu ma już dość? Cóż. Jeśli mieszka w Słonecznym Brzegu
może – i powinien – przespacerować się do niedalekiego
Nesebyru. Obok Czajki są tylko Złote Piaski.
Plaża w Złotych Piaskach |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz