Tłumacz

28 sierpnia 2021

Ezoteryka w dżungli

    Pucallpa to – jak wspominałem – dość parchate miasto w dżungli amazońskiej, leżące nad Ukajali i będące celem licznych wycieczek znudzonych Białasów poszukujących w swoim życiu jakiegoś sensu (dziwnym trafem okazuje się bowiem, że konsumpcjonizm i tak zachwalany przez marksistów materializm Człowiekowi zwyczajnie nie wystarcza – po usunięciu z życia Boga czegoś brakuje i pojawia się dążenie do wypełnienia tej pustki; korzystają z tego wszystkie zbrodnicze ideologie: najpierw trzeba oczyścić duszę z Wiary, by móc zawładnąć Człowiekiem i stworzyć zeń komunistę czy narodowego socjalistę; względnie nastawionego na zysk pracownika korporacji). Dlaczego akurat tutaj?
    Otóż Pucallpa (uwaga: to rzadki przypadek – "ll" w języku hiszpańskim wymawia się jak "j" lub "ź", kiedyś nawet traktowano ten dwuznak jako osobną literę, a tutaj jest to "l", może trochę dłuższe niż zazwyczaj; czemu tak jest nie wiem, może to efekt pochodzenia nazwy z miejscowych języków; żeby odróżnić to "ll" od tradycyjnego "ll" stosuje się czasem kropkę między literami: Pucal'lpa; czytamy: Pukalpa, nie Pukajpa) znajduje się na terenach zamieszkałych przez plemię Shipibo-Conibo. To ciekawa grupa etniczna (naród?) powstała w wyniku zlania się dwóch amazońskich plemion (stąd i podwójna nazwa), mająca własne tradycje, stroje, język. Oraz jako pierwsza zaczęła stosować w swoich obrzędach wywar z korzenia miejscowej liany zwanej ayahuasca (czytaj: ajałaska).

Garnek z wywarem z ayahuaski

    Każde plemię w Amazonii (i właściwie każda ludzka wspólnota) stosuje jakieś substancje odurzające – najczęściej by odciąć się od rzeczywistości realnej i nawiązać kontakt z rzeczywistością nierealną (ależ oksymoron), sferą duchową. Do tego zresztą służą także modlitwy i medytacje – odrobinę bezpieczniejsze niż alkohol, opiaty, tytoń czy narkotyki (grecka wieszczka Pytia odurzała się żując liście laurowe – wachlarz takich substancji jest naprawdę szeroki), ponieważ nie ingerują one fizycznie w funkcjonowanie ośrodkowego układu nerwowego. Mózgu, znaczy się.

Indianki z plemienia Shipibo-Conibo

    A ayahuasca jest środkiem niezwykle wręcz psychoaktywnym, takim, przy którym nasze psylocybiny z grzybków są jak harcerzyk dzierżący kozik przy Johnie Rambo w pełnym rynsztunku. Stymuluje ona mianowicie jeden z gruczołów wewnątrzwydzielniczych, możliwe, że najważniejszy – przysadkę. Wysoka aktywność tej struktury powoduje, że mózg zaczyna wytwarzać różnego typu wizje, powstają halucynacje i tak dalej. Szok spowodowany hormonami może być na tyle silny, że – nie wiem jak to w prostych słowach napisać – może zmienić się sposób postrzegania Świata. Czasem tak bywa, że ktoś po przejściu doświadczenia krańcowego – śmierci klinicznej – całkowicie się zmienia, mentalnie i charakterologicznie. To samo może (aczkolwiek nie musi – ba, częściej po zażyciu środka jedynym efektem są halucynacje i wymioty; znaczy, wymioty zawsze) mieć miejsce po zażyciu ayahuaski – w obu bowiem tych przypadkach obserwowana jest – wspominana wyżej – nadmierna aktywność przysadki. Relacje (o których bliżej na końcu wpisu) świadków wspominają, że stan śmierci klinicznej czy stan halucynacji narkotycznych są całkiem przyjemne. Wygląda więc na to, że aktywność tego gruczołu w godzinie śmierci ma po prostu ułatwić naszemu mózgowi odejście z tego Świata.

Stoisko zielarza

    Ponieważ absolutnie nie interesuje mnie poszukiwanie siebie, sensu życia czy czego tam jeszcze (wiem, kim jestem, wiem, po co żyję, jestem wierzący) Pucallpę odwiedziłem turystycznie – niemniej i tak trafiłem do jednego z miejscowych szamanów. No, to oczywiście niepoprawna nazwa (swoją drogą pochodząca z języków syberyjskich) – mężczyzna ów, Amerykanin z pochodzenia (znaczy: z USA, Indianie Shipibo-Conibo też są Amerykanami, też z urodzenia; może nawet bardziej), nie był prawdziwym szamanem, indiańskim curandero (akurat w tych dniach miejscową indiańską społecznością wstrząsnęła informacja o zamordowaniu bardzo poważanej tubylczej szamanki, jednej z liderek plemienia) – można rzec, że ayahuaską zajmować się chciał na poważnie, naukowo.

Przedmieścia Pucallpy

    Po długich poszukiwaniach dotarliśmy w końcu do leżącego na przedmieściach Pucallpy niewielkiego gospodarstwa szamanonaukowca. Nasz gospodarz i jego latynoski pomagier przyjęli nas serdecznie, ugościli czym tam mieli, pokazali jak przyrządza się ayahuaskę (korzeń gotuje się wiele godzin w garnku, ot i cała tajemnica; no, nie cała – szamanonaukowiec odkrył, że dodatek grzybów pasożytujących na korzeniach kilku gatunków miejscowej cibory, papirusu, sprawia, że substancje psychoaktywne łatwiej się wchłaniają; pokazywał mi nawet prace naukowe na ten temat i wyniki badań; nie wiem, czy powiedzieli mu to Indianie, duchy czy sam na to wpadł; sama ayahuasca – przynajmniej w procesie gotowania – jest totalnie gorzka; wiem, bo wziąłem kapkę na język – w ceremonii trzeba tego wypić bardzo dużo, nic więc dziwnego, że występują wymioty) oraz – ponieważ Amerykanin był też domorosłym malarzem – galerię obrazów stworzonych pod wpływem substancji psychoaktywnych. Cóż, de gustabus non desputere est.

Alchemik, pomagier i gar narkotyków
Narkotyczne malarstwo

    Nie będę ukrywał, że taki na poły hippisowski, na poły ezoteryczny model życia niezbyt mi odpowiada – podobnie jak zażywanie silnych substancji psychoaktywnych. Ayahuasca może bowiem zrobić krzywdę. I nie jest to moje zdanie – a słowa, jeśli można tak powiedzieć, eksperta, naszego gospodarza. Co prawda najpierw zachwalał ayahuaskę oraz wyrażał rozczarowanie, że dzięki działalności jednego z amerykańskich dziennikarzy (jakiegoś tropiciela afer, który przyjechał do dżungli i zrobił reportaże, że ayahuasca jest szkodliwa) nie może teraz eksportować do USA i Europy ajałaskowych maści, dekoktów i innych takich – bo zakazano używania tej substancji w tych rejonach Świata. A przecież, prawił, to wspaniała substancja, otwierająca umysł – i tak dalej. W końcu jednak zapytaliśmy, czy można ot tak, przyjechać do niego i zażyć narkotyku:
    - Nie – padła odpowiedź – Owszem, są tacy szamani, którzy każdemu, kto chce, podają ayahuaskę. To właśnie oni są odpowiedzialni za złą prasę. Do ceremonii trzeba się przygotowywać, często wiele dni. Trzeba wiedzieć, czego się chce, po co chce się ją przyjąć. W przeciwnym razie ayahuasca może zrobić krzywdę. Może zmienić Twój umysł na zawsze. Znam taki przypadek: bogaty człowiek, też Amerykanin, przyjechał, wziął udział w ceremonii bez przygotowania, obudził się rano i rozdał cały swój majątek, został bezdomnym żebrakiem. Ayahuasca jest cudowna, ale niebezpieczna. Ja nie mogę brać za to odpowiedzialności.
    Cóż – jak mówiłem – nie polecam, nie mam też zamiaru korzystać z takich, jak to nazwać, o, "bram do wnętrza własnego jestestwa". Wiem kim jestem, mnie taka dodatkowa stymulacja nie jest potrzebna, życie jest wystarczająco piękne by je zanieczyszczać jakimiś wizjami.
    A co to są za wizje? Otóż Kolega opisuje to tak (warto dodać, że wizje pojawiły się u niego dopiero przy czwartej bodajże próbie – trzy pierwsze kończyły się lekkimi halucynacjami, wymiotami i kacem; ta czwarta też zresztą miała w pakiecie rzyganko):
    - W pewnym momencie - mocno skracam wypowiedź, pomijam podróż poza ciałem, duchowego przewodnika w postaci rośliny i inne takie – poczułem, że dotarłem do źródła, z którego biła czysta, jasna miłość. Nie wiem, jak to opisać. Miłość absolutna. Absolut.
    - Miłość, co słońce porusza i gwiazdy?
    - Tak, dokładnie!
    - Czytałeś "Niebo" w "Boskiej Komedii" Dantego?
    - Nie, znam "Piekło", jak wszyscy.
    - To właśnie cytat z "Nieba". Alighieri właśnie tak opisuje Boga.
    - Haha. Brał ayahuaskę?
    - W XIV wieku w Toskanii? Wątpię.
   Wygląda na to, że niekoniecznie trzeba faszerować się substancjami psychoaktywnymi, żeby dotknąć istoty Boga.

Toskania - średniowieczna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Cziatura

     Zostajemy na blogu na terenach byłego ZSRS, acz w miejscu o dużo dłuższej i jeszcze mniej znanej w Polsce historii . Choć także będą po...