Pucallpa to – jak wspominałem –
dość parchate miasto w dżungli amazońskiej, leżące nad Ukajali i
będące celem licznych wycieczek znudzonych Białasów poszukujących
w swoim życiu jakiegoś sensu (dziwnym trafem okazuje się bowiem,
że konsumpcjonizm i tak zachwalany przez marksistów materializm
Człowiekowi zwyczajnie nie wystarcza – po usunięciu z życia Boga
czegoś brakuje i pojawia się dążenie do wypełnienia tej pustki;
korzystają z tego wszystkie zbrodnicze ideologie: najpierw trzeba
oczyścić duszę z Wiary, by móc zawładnąć Człowiekiem i
stworzyć zeń komunistę czy narodowego socjalistę; względnie
nastawionego na zysk pracownika korporacji). Dlaczego akurat
tutaj?
Otóż Pucallpa (uwaga: to rzadki przypadek – "ll"
w języku hiszpańskim wymawia się jak "j" lub "ź",
kiedyś nawet traktowano ten dwuznak jako osobną literę, a tutaj
jest to "l", może trochę dłuższe niż zazwyczaj; czemu
tak jest nie wiem, może to efekt pochodzenia nazwy z miejscowych
języków; żeby odróżnić to "ll" od tradycyjnego "ll"
stosuje się czasem kropkę między literami: Pucal'lpa; czytamy:
Pukalpa, nie Pukajpa) znajduje się na terenach zamieszkałych przez
plemię Shipibo-Conibo. To ciekawa grupa etniczna (naród?) powstała
w wyniku zlania się dwóch amazońskich plemion (stąd i podwójna
nazwa), mająca własne tradycje, stroje, język. Oraz jako pierwsza
zaczęła stosować w swoich obrzędach wywar z korzenia miejscowej
liany zwanej ayahuasca (czytaj: ajałaska).
|
Garnek z wywarem z ayahuaski
|
Każde plemię w
Amazonii (i właściwie każda ludzka wspólnota) stosuje jakieś substancje odurzające – najczęściej by odciąć się od
rzeczywistości realnej i nawiązać kontakt z rzeczywistością
nierealną (ależ oksymoron), sferą duchową. Do tego zresztą służą
także modlitwy i medytacje – odrobinę bezpieczniejsze niż
alkohol, opiaty, tytoń czy narkotyki (grecka wieszczka Pytia odurzała
się żując liście laurowe – wachlarz takich substancji jest
naprawdę szeroki), ponieważ nie ingerują one fizycznie w
funkcjonowanie ośrodkowego układu nerwowego. Mózgu, znaczy się.
|
Indianki z plemienia Shipibo-Conibo
|
A
ayahuasca jest środkiem niezwykle wręcz psychoaktywnym, takim, przy
którym nasze psylocybiny z grzybków są jak harcerzyk dzierżący
kozik przy Johnie Rambo w pełnym rynsztunku. Stymuluje ona
mianowicie jeden z gruczołów wewnątrzwydzielniczych, możliwe, że
najważniejszy – przysadkę. Wysoka aktywność tej struktury
powoduje, że mózg zaczyna wytwarzać różnego typu wizje, powstają
halucynacje i tak dalej. Szok spowodowany hormonami może być na
tyle silny, że – nie wiem jak to w prostych słowach napisać –
może zmienić się sposób postrzegania Świata. Czasem tak bywa, że
ktoś po przejściu doświadczenia krańcowego – śmierci
klinicznej – całkowicie się zmienia, mentalnie i
charakterologicznie. To samo może (aczkolwiek nie musi – ba,
częściej po zażyciu środka jedynym efektem są halucynacje i
wymioty; znaczy, wymioty zawsze) mieć miejsce po zażyciu ayahuaski
– w obu bowiem tych przypadkach obserwowana jest – wspominana
wyżej – nadmierna aktywność przysadki. Relacje (o których
bliżej na końcu wpisu) świadków wspominają, że stan śmierci
klinicznej czy stan halucynacji narkotycznych są całkiem przyjemne.
Wygląda więc na to, że aktywność tego gruczołu w godzinie
śmierci ma po prostu ułatwić naszemu mózgowi odejście z tego
Świata.
|
Stoisko zielarza
|
Ponieważ absolutnie nie interesuje mnie poszukiwanie
siebie, sensu życia czy czego tam jeszcze (wiem, kim jestem, wiem,
po co żyję, jestem wierzący) Pucallpę odwiedziłem turystycznie –
niemniej i tak trafiłem do jednego z miejscowych szamanów. No, to
oczywiście niepoprawna nazwa (swoją drogą pochodząca z języków
syberyjskich) – mężczyzna ów, Amerykanin z pochodzenia (znaczy:
z USA, Indianie Shipibo-Conibo też są Amerykanami, też z
urodzenia; może nawet bardziej), nie był prawdziwym szamanem,
indiańskim curandero (akurat w tych dniach miejscową indiańską
społecznością wstrząsnęła informacja o zamordowaniu bardzo
poważanej tubylczej szamanki, jednej z liderek plemienia) – można
rzec, że ayahuaską zajmować się chciał na poważnie,
naukowo.
|
Przedmieścia Pucallpy
|
Po długich poszukiwaniach dotarliśmy w końcu do
leżącego na przedmieściach Pucallpy niewielkiego gospodarstwa
szamanonaukowca. Nasz gospodarz i jego latynoski pomagier przyjęli
nas serdecznie, ugościli czym tam mieli, pokazali jak przyrządza
się ayahuaskę (korzeń gotuje się wiele godzin w garnku, ot i cała
tajemnica; no, nie cała – szamanonaukowiec odkrył, że dodatek
grzybów pasożytujących na korzeniach kilku gatunków miejscowej
cibory, papirusu, sprawia, że substancje psychoaktywne łatwiej się
wchłaniają; pokazywał mi nawet prace naukowe na ten temat i wyniki
badań; nie wiem, czy powiedzieli mu to Indianie, duchy czy sam na to
wpadł; sama ayahuasca – przynajmniej w procesie gotowania – jest
totalnie gorzka; wiem, bo wziąłem kapkę na język – w ceremonii
trzeba tego wypić bardzo dużo, nic więc dziwnego, że występują
wymioty) oraz – ponieważ Amerykanin był też domorosłym malarzem
– galerię obrazów stworzonych pod wpływem substancji
psychoaktywnych. Cóż, de gustabus non desputere est.
|
Alchemik, pomagier i gar narkotyków
|
|
Narkotyczne malarstwo
|
Nie będę
ukrywał, że taki na poły hippisowski, na poły ezoteryczny model
życia niezbyt mi odpowiada – podobnie jak zażywanie silnych
substancji psychoaktywnych. Ayahuasca może bowiem zrobić krzywdę.
I nie jest to moje zdanie – a słowa, jeśli można tak powiedzieć,
eksperta, naszego gospodarza. Co prawda najpierw zachwalał ayahuaskę
oraz wyrażał rozczarowanie, że dzięki działalności jednego z
amerykańskich dziennikarzy (jakiegoś tropiciela afer, który
przyjechał do dżungli i zrobił reportaże, że ayahuasca jest
szkodliwa) nie może teraz eksportować do USA i Europy ajałaskowych
maści, dekoktów i innych takich – bo zakazano używania tej
substancji w tych rejonach Świata. A przecież, prawił, to
wspaniała substancja, otwierająca umysł – i tak dalej. W końcu
jednak zapytaliśmy, czy można ot tak, przyjechać do niego i zażyć
narkotyku:
- Nie – padła odpowiedź – Owszem, są tacy
szamani, którzy każdemu, kto chce, podają ayahuaskę. To właśnie
oni są odpowiedzialni za złą prasę. Do ceremonii trzeba się
przygotowywać, często wiele dni. Trzeba wiedzieć, czego się chce,
po co chce się ją przyjąć. W przeciwnym razie ayahuasca może
zrobić krzywdę. Może zmienić Twój umysł na zawsze. Znam taki
przypadek: bogaty człowiek, też Amerykanin, przyjechał, wziął
udział w ceremonii bez przygotowania, obudził się rano i rozdał
cały swój majątek, został bezdomnym żebrakiem. Ayahuasca jest
cudowna, ale niebezpieczna. Ja nie mogę brać za to
odpowiedzialności.
Cóż – jak mówiłem – nie polecam, nie
mam też zamiaru korzystać z takich, jak to nazwać, o, "bram
do wnętrza własnego jestestwa". Wiem kim jestem, mnie taka
dodatkowa stymulacja nie jest potrzebna, życie jest wystarczająco piękne by je zanieczyszczać jakimiś wizjami.
A co to są za
wizje? Otóż Kolega opisuje to tak (warto dodać, że wizje pojawiły
się u niego dopiero przy czwartej bodajże próbie – trzy pierwsze
kończyły się lekkimi halucynacjami, wymiotami i kacem; ta czwarta
też zresztą miała w pakiecie rzyganko):
- W pewnym momencie -
mocno skracam wypowiedź, pomijam podróż poza ciałem, duchowego
przewodnika w postaci rośliny i inne takie – poczułem, że
dotarłem do źródła, z którego biła czysta, jasna miłość. Nie
wiem, jak to opisać. Miłość absolutna. Absolut.
- Miłość,
co słońce porusza i gwiazdy?
- Tak, dokładnie!
- Czytałeś
"Niebo" w "Boskiej Komedii" Dantego?
- Nie,
znam "Piekło", jak wszyscy.
- To właśnie cytat z
"Nieba". Alighieri właśnie tak opisuje Boga.
- Haha.
Brał ayahuaskę?
- W XIV wieku w Toskanii? Wątpię.
Wygląda
na to, że niekoniecznie trzeba faszerować się substancjami
psychoaktywnymi, żeby dotknąć istoty Boga.
|
Toskania - średniowieczna
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz