No i jeszcze trochę o halicie,
chlorku sodu, NaCl czy też soli. Tym razem już bez wielkich
historii, za to z paroma historyjkami i przepięknymi widokami z
kilku kontynentów.
W poprzednich wpisach o soli
przemyciłem informację, że – cóż – "solidne" dochody z handlu
solą w Europie skończyły się jakiś czas po odkryciu Ameryki. A i
owszem. Rynkiem zachwiała sól andyjska, pozyskiwana już w czasach
prekolumbijskich na przykład w Tihuantinsuyu czyli Imperium Inków.
Zresztą pozyskiwana jest nadal, zarówno w Peru jak i Boliwii, choć
największym producentem wśród państw andyjskich jest Chile (w
Chile jest też sporo miedzi, a jeden z miedziowych minerałów o
wiele mówiącej nazwie atacamit – od chilijskiej pustyni Atacama –
zabarwia czasem sól na piękny, zielony kolor). Największym
producentem w ogóle są Stany Zjednoczone – mają w końcu Wielkie
Jezioro Słone, choć pewnie i tak niedługo pozycję hegemona także
w tej dziedzinie zdobędą Chiny.
To najpierw sól andyjska. Opisywałem
już treking dookoła Ausangate – i wspominałem wtedy, że niemal
wpadłem do niewielkiego, naturalnego solniska. Takie zagłębienia z
solą spełniają niezwykle ważną funkcję – są lizawkami dla
miejscowych zwierząt. No, głównie dla lam, alpak oraz ich dzikich
przodków, wigoni i gwanako, ale zapewne przywiezione z Europy konie,
osły oraz muły taką darmową solą nie pogardzą.
![]() |
Naturalne solnisko w Andach |
Prawdziwie przepięknych widoków
dostarczyć może jednak położone niedaleko Cuzco Maras. Sól była
tam pozyskiwana od niepamiętnych czasów – na dodatek w niezwykle
prosty, acz malowniczy sposób. Jako, że Andy leżą w tzw
Pacyficznym Pierścieniu Ognia (na styku płyt kontynentalnych – w
skrócie: pod ziemią jest sporo gorącej magmy, są wulkany i
pojawiają się trzęsienia ziemi) sporo tryskającej ze skał wody
jest już naturalnie podgrzana. W Maras termalne źródła są na
dodatek solankowe – Indianie zauważyli, co zresztą nie było
takie trudne, że na brzegach wartko płynącego strumyka osadzają
się solne kryształy. Wystarczyło troszkę pogłówkować,
wykorzystać wiedzę związaną z budową pól terasowych – i
voila! Gorąca solanka rozprowadzana jest po niewielkich terasach,
tam jest zagęszczana, paruje, aż w końcu na platformie pozostaje
warstwa soli. Wystarczy ją tylko skuć, wysuszyć, i mamy białe
złoto.
![]() |
Tarasy solne w Maras |
Podzwrotnikowy klimat sprzyja
pozyskiwaniu soli w jednym z najbardziej słonych miejsc Świata –
w obniżeniu tektonicznym rzeki Jordan. Czyli nad Morzem Martwym.
Nazwa nie jest przypadkowa – wysokie stężenie soli sprawia, że
niemal nie istnieje tam życie biologiczne. Jeżeli doda się do
tego, że okoliczne tereny są pustynią (biblijnie dodajmy –
rozgrzaną jak piec Molocha) to właściwie trudno o mniej przyjemne
miejsce do życia. Ach, dodajmy jeszcze tlącą się tam cały czas
wojnę.
Pustynia w Izraelu |
Mimo to nad Morzem Martwym znajdziemy
nieco ludzkich siedzib – ba, będą to nawet lecznicze kurorty.
Zabiegi obejmują tam kąpiele – zarówno w solance jak i błotne
oraz chociażby inhalacje. W przeciwieństwie do andyjskich ośrodków
wydobycia soli tu jest bowiem czym oddychać – Morze Martwe leży
ponad 4 kilometry niżej niż Cuzco. Jest to, dodam z czysto
kronikarskiego obowiązku, największy obszar depresyjny na Ziemi (a
niby słoneczny klimat – mówią – depresjom zapobiega...).
Morze Martwe |
Solankowe kurorty pomagają w leczeniu
dróg oddechowych oraz chorób skóry – choć prawdopodobnie – mam
na myśli wspominany w poprzednim wpisie Ciechocinek – mogą
zwiększać ryzyko zapadalności na choroby weneryczne.
Co do pozyskiwania soli znad Morza
Martwego – łatwiej się nie da: parowanie z racji klimatu jest tak
olbrzymie, że w płytkim basenie odciętym groblą od głównego
akwenu w niedługim czasie znajdziemy tylko złogi minerału. Podobnie zresztą przedstawia się sprawa z pozyskiwaniem soli z pobliskiego Morza Czerwonego.
Pozyskiwanie soli - Morze Czerwone |
Bywa, że odsalanie wody morskiej ma
także inne zadanie – nie chodzi wtedy bowiem o pozyskanie soli
(jest to właściwie efekt uboczny), a pozyskanie wody słodkiej,
zdatnej do picia. Ma to znaczenie w regionach, gdzie występują
braki w dostępie do wody pitnej (wspominane chociażby okolice Morza
Martwego) za to w nadmiarze mamy wodę zasoloną. Tak jest na Malcie
– wyspie słynnej chociażby z najstarszych w Europie i drugich na
Świecie budowli wzniesionych ludzką ręką (podejrzewam, że Malta
jest słynna też z innych rzeczy: Joannitów, bohaterskiej obrony,
grzyba maltańskiego... ale megalityczne świątynie są najstarsze, a
Hypogeum Ħal Saflien do tego najbardziej tajemnicze). Na archipelagu
brakuje ujęć słodkiej wody a deszcze jako, że deszcze nie padają
tam zbyt często to gros wody pitnej sprowadzana jest z pobliskich
Włoch. Jest to jednak dość kłopotliwe – pozostała woda, ta
płynąca w kranach z racji zbyt dużych kosztów dowozu musi być
pozyskiwana na miejscu, właśnie przez odsalanie wody morskiej (na
bałtyckim Bornholmie jest łatwiej – w instalacjach sanitarnych
płynie woda prosto z morza; nie trzeba jej odsalać, ma na tyle małe
stężenie, że nie zniszczy rur czy innych instalacji).
Neolityczna świątynia |
Oczywiście, nie odsala się jej do
końca i w kranach płynie woda taka... Lekko słonawa. Dziwnie
bierze się w takiej wodzie prysznic, ale do wszystkiego idzie się
przyzwyczaić.
Gdyby zaś komuś przyszło zrobić na
przykład herbatę z takiej kranówki – niech wie, że cała
właściwie Środkowa Azja pije słoną herbatę. Z mlekiem (o to
akurat nie trudno – jako była kolonia brytyjska Malta też należy
do regionów, gdzie do herbaty podaje się mleko) i – najlepiej
zjełczałym – masłem jaka czy innej potwory. Zachęcam do
spróbowania – masło może być nasze, od krowy. Podobno świetnie
uzupełnia elektrolity i rozgrzewa w kontynentalnym klimacie
mongolskich stepów czy Wyżyny Tybetańskiej.
To – mniej więcej – tyle, jeśli
chodzi o tą niezwykle dziwną, jadalną skałę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz