Tłumacz

18 sierpnia 2023

Jak smakuje koka?

    Jak obiecałem, wracam na blogu do Ameryki Południowej – a konkretnie do Peru. Zgodnie z zapowiedziami będzie też trochę więcej o codziennym życiu w tym Dzikim Kraju (obecnie trapionym wewnętrznymi konfliktami i protestami – jest to standard w Latynoameryce). A czy może być coś bardziej codziennego w wysokich Andach zajmujących większość terytorium Peru niż żucie liści koki? Odpowiadam: nie może.
Wysokie Andy
    Krasnodrzew pospolity (Erytroxylum coca), bo tak fachowo nazywa się krzew kokainowy (a świnka morska to w rzeczywistości kawia domowa... ot, nauka nieraz rozmija się z codziennym życiem; pomidor to owoc, nie warzywo) właśnie z Andów pochodzi, i uprawiany jest już tak długo, że właściwie w stanie naturalnym już nie występuje – ino w agrykulturze. A uprawiany po co? Ano, zawiera w sobie kokainę – czyli używkę mającą całkiem słusznie bardzo złą passę.
Stragan z ziołami, w tym z liśćmi koki
    Teraz didaskalia: wpis jest o koce, nie o kokainie. Kokainę – narkotyk uzyskuje się w skomplikowanym procesie technologicznym z czerwonych owoców krasnodrzewu, koka zaś to liście tradycyjnie żute przez mieszkańców Andów. No, głównie żuta. Można sobie z tych liści zrobić napar, albo skręta. Albo cukierka.
    Liście zawierają kilka procent alkaloidu kokainy, ale stężenie to nie jest w stanie wywołać uzależnienia – choć wwóz takiej mate de coca, herbatki z liści kransodrzewu, jest zakazany na teren Unii E***pejskiej jest zakazany.
Mate de coca
    Po co Indianie żują liście koki? Ano – chociażby dla towarzystwa, jak Kaszubi tabakę zażywają: jest powód, żeby się spotkać i porzuć przez chwilę razem kilka listków. Przede wszystkim jednak alkaloid w nich zawarty ma zbawienny wpływ na ludzki organizm funkcjonujący na wysokości kilku tysięcy metrów. Owszem, miejscowi w wyniku doboru naturalnego są lepiej przystosowani do niskiego ciśnienia czy mniejszej zawartości tlenu, ale Człowiek zawsze szuka jakichś ułatwień. A liście koki takim ułatwieniem są. Mają działanie przede wszystkim lekko otępiające – zmniejszają uczucie głodu, bólu, zmęczenia. Do tego ułatwiają oddychanie (bodajże rozkurczają oskrzeliki i kanaliki płucne – ale nie mam pewności), nic więc dziwnego, że każdy Indianin andyjski miał koło chatki krzew, z którego obrywał listki by sobie porzuć. Mało tego – taka koka, jako, że była cenna (a przy tym łatwo dostępna) okazała się wspaniałą ofiarą dla miejscowych bogów. Wspominałem, że były – są – to byty ambiwalentne, które trzeba przekupywać, więc liście koki nadają się na takie mikro ofiary najlepiej. Szaman, którego już na blogu opisywałem przed rozpoczęciem wróżb złożył w ziemi kilka listków koki jako ofiarę dla Pachamamy, Matki Ziemi.
Szaman z liśćmi koki
    Ofiary z listków koki składa się dziś także chociażby świętym chrześcijańskim, ale także dawnym prekolumbijskim duchom i każdemu, kto się nawinie (przypomina to w swojej istocie koncepcję religii u dawnych Rzymian, równie przesądnych i wierzących w omeny i czary co współcześni Peruwiańczycy).
Cukierki i liście koki na kalwarii w Copacabanie
    Zamiłowania do liści koki nie zmieniła nawet konkwista – choć pod wieloma względami sprawy z krasnodrzewem nie ułożyły się tak jak powinny. Oto gdy Hiszpanie odkryli srebro w Potosi oraz właściwości koki zaczęli zakładać prawdziwe plantacje krzewu. Rośnie to to właściwie wszędzie, tanie w obsłudze, a jak się będzie tym karmiło Indian pracujących w kopalniach nie będą tyle jeść, buntować się, a pracować będą (Indianie przed konkwistą liśćmi koki się nie zajadali – jako cenny krzew zajmował strefę sacrum, przyjmowano tylko po kilka listków). Pisałem zresztą o tym, że straszenie Indian demonami doprowadziło do powstania w kopalniach Potosi kultu El Tijo. Do dziś składa mu się w ofierze między innymi liście koki.
El Tijo w Potosi
    Jak się taką kokę zażywa? Ano, wkłada się do ust kilka listków i żuje jak krowa. Smak też zaiste – skoro tytuł wpisu to "Jak smakuje koka?" - nie powala: trawa. Żuć zaś zieloną kulkę należy tak długo, aż język i warki zaczną cierpnąć. Wtedy alkaloidy zaczynają działać. Autor chyba tylko raz dotarł do tego etapu, zresztą chyba wspominałem o tym przy okazji opowieści o Nevado Ausangate.
Autor zadowolony z nieżucia liści koki pod Nevado Ausangate (foto: J. Repetto)
    Do tego ważne jest, by oprócz listków włożyć do buzi trochę ipty – czyli generalnie kredy, która ma za zadanie zmienić pH jamy ustnej. Ułatwia to wchłanianie się alkaloidów oraz – prawdopodobnie – sprawia, że Indianie mają wspaniale zdrowe zęby. W Peru spotkałem iptę tylko o słodko-mdłym smaku, takie coś jak Rennie, ale w Boliwii mieli różne, choćby i miętowe.
Boliwijski górnik z liśćmi koki i papierosami zeń zrobionymi
    Najczęściej piję jednak mate de coca – wygląda jak woda z ogrzanej fosy, smakuje jeszcze gorzej, ale jest delikatnie odświeżająca. Z tym, że nie ma szans by język od tego skołowaciał.
    Liście koki łączą też z innymi używkami – na przykład z piwem. Owszem, piłem gorsze tego typu wynalazki, choćby browara podprawionego lawendą (mydlina taka, że aż), ale tu też szału nie ma. Ot, zwykły wynalazek dla turystów.
    Pewnego razu w dżungli spotkałem też nalewkę na liściach koki. Cóż, na tle innych dżunglowych alkoholi była gdzieś tak w połowie skali jeśli chodzi o smak, choć o gustach się nie dyskutuje.
Nalewka na liściach koki
    Skoro zaś już wspomniałem o dżungli i używkach, to następne wpisy (oczywiście krytyczne, w myśl ustawy o zapobieganiu czy tam zwalczaniu alkoholizmu i narkomanii) będą właśnie nadawane stamtąd.
Miasto w dżungli - Pucallpa
    A gdyby ktoś chciał zerknąć na skrót tego i kilku następnych wpisów, to kompaktowa wersja stworzona była już dawno, i jest o tutaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Cziatura

     Zostajemy na blogu na terenach byłego ZSRS, acz w miejscu o dużo dłuższej i jeszcze mniej znanej w Polsce historii . Choć także będą po...