W poprzednim wpisie – o Złej
Czarownicy i Chatce na Kurzej Łapce, znaczy o wiatrakach –
pojawiło się słowo: przedbobon (możliwe, że wymyślone przez
wybitnego tłumacza pana Piotra W. Cholewę – o tym, że złe
tłumaczenie jest złe i odbiera radość z czytania książki
pisałem już przy okazji megalitycznych teorii spiskowych) – a
oznaczające przesąd, który jest prawdziwy, w przeciwieństwie do
zabobonu, czyli przesądu, który prawdziwy nie jest i który nie ma
oparcia w naukowych faktach. Wbrew pozorom przedbobonów jest całkiem
dużo – choć w powstawanie ich czasami wkład ma magia.
Znaczy: nie taroty, zaklęcia i inne
bzdety, a pewien proces kulturowy opisany przez nieocenionego Jakuba Jerzego Frazera jako "magia
sympatyczna". Polega to na tym, że człowiek przypisuje podobne
właściwości podobnym przedmiotom – często było to (i jest)
wykorzystywane w medycynie ludowej. Najczęściej magia sympatyczna w
medycynie działa na zasadzie efektu placebo (czyli wiary w to, że
lek pomoże), bardzo rzadko faktycznie takie lekarstwa okazują się
skuteczne. Najbardziej znanym efektem stosowania magii sympatycznej
jest przetrzebienie stad nosorożców – ich "róg"
znajduje bowiem zastosowanie w tradycyjnej medycynie Dalekiego
Wschodu jako lek na potencję: skoro róg sterczy, to i rożek
kuracjusza powinien po zażyciu sztywno stać... Frajerzy płacą
grube miliony yuanów czy innych miejscowych walut za coś, co jest w
uproszczeniu zmielonym naskórkiem, wzwód nie następuje, a
nosorożce giną. Znaczy – w tym wypadku to zabobon jest.
Ale wracajmy do przedbobonów. We
wpisie będzie zaledwie o kilku, w końcu nie jestem jakimś pogromcą
mitów, żeby tropić wszystkie przesądy i sprawdzać, czy są
przed- czy zabobonami.
Na początek pająki.
|
Pająk, niekoniecznie z Polski
|
Dlaczego? No, lubię pająki (kiedyś
nawet zjadłem – i to świadomie, a nie przez sen jak większość
z nas; tak swoją drogą ciekawe, czy z tym jedzeniem pająków w
czasie spania to przedbobon), poza tym na blogu już gościły, we
wpisie o dżungli amazońskiej, więc i zdjęcia już są.
Otóż znany przesąd dotyczący tych
czarownych stworzeń brzmi: jak zabijesz pająka to będzie padać
deszcz. Uwaga: jest to przedbobon. Znaczy się – prawda.
Co prawda fizycznie niemożliwym jest,
żeby śmierć niewielkiego stworzonka miała wpływ na ruch mas
powietrza i układ frontów atmosferycznych, ale... W naszym klimacie
pająki są stworzeniami niezbyt dużymi (największe polskie pająki
to bagniki: żyją nad akwenami wodnymi i potrafią biegać po
powierzchni wody, tak jak nartniki; wyglądają jak pospolite w domu
kątniki, ale są większe – oraz gryzą; nie, oczywiście nie są
jadowite, niemniej znajomy kiedyś usiadł na takim bagniku, i przez
tydzień nie siadał potem wcale), więc nie zwracamy na nie uwagi.
Ale gdy spada ciśnienie atmosferyczne te zwierzątka, podobnie jak
muchy czy komary, są przez hektopaskale przygniatane (latające
nisko jaskółki zwiastują deszcz bo ich ofiary, ów hmyz, w czasie
niżu barycznego znajduje się bliżej gruntu) i pojawiają się w
naszym najbliższym otoczeniu (tak, to siedzą sobie pod powałą –
mit o pająkach sprowadzających deszcz powstał, gdy mieszkaliśmy w
drewnianych domach pełnych pająków). A jak coś człowiekowi
spadnie na głowę, to odruchowo robimy pac! Pająk ubity. Po chwili,
w związku z nadciągającym frontem atmosferycznym, pojawiają się
opady. Następnym razem to samo: pająk spadał, zostawał pacnięty,
zaczynało padać. Z obserwacji można było wyciągnąć jeden
logiczny wniosek: zabijanie pająków powodowało opady.
|
Skansen w Sanoku - miejska zabudowa drewniana
|
Ogólnie pająki cieszą się u nas
całkiem dobrą renomą – zwłaszcza, że nasze gatunki nie
zabijają – wszak mówi się, że szczęśliwy ten dom, gdzie
pająki są (chyba, że gospodarz albo gospodyni cierpią na
arachnofobię). Podejrzewam, że chodzi tu o to, że na starych
pajęczynach wiszących u sufitu wiejskiej chaty rozwijała się
onegdaj pleśń – pędzlak – produkująca antybiotyki
(penicylinę). Używanie takich zapleśniałych pajęczych sieci do
robienia opatrunków wydatnie zwiększało szansę przeżycia
delikwenta – czyli w domu rzadziej pojawiała się żałoba.
Drewniane budynki (a w takich żyliśmy, kiedy pojawiały się najbardziej znane zabobony i
przedbobony) pomimo wielu wspaniałych właściwości miały jedną
dość nieprzyjemną cechę: były łatwopalne. Czy pański dwór,
czy chłopska chata – płonęły.
|
Dwór szlachecki
|
|
Drewniany młyn z Ciechanowca
|
|
Zagroda szachulcowa z Pomorza Środkowego
|
Owszem, można było się
zabezpieczać, minimalizować prawdopodobieństwo zaprószenia ognia,
ale (na przykład po zabiciu pająka) nadciągała burza. Taka z
piorunami.
Osobiście lubię burzę, opisywałem
zresztą ją już na blogu, czy to w wysokich Andach, czy to
powodującą powódź na Majorce, ale dla dawnych mieszkańców
Polski/Europy/Świata burza była czasem niepewności – nigdy nie
wiadomo było gdzie uderzy piorun.
|
Burza andyjska, niekoniecznie w Polsce
|
A jak uderzy, to wiadomo, rozpocznie
pożar. Najgorsze oczywiście były tak zwane suche burze, połączone
z wiatrem. Podpalona strzecha w moment roznosiła płomienie we
wszystkich kierunkach, na dodatek całkowicie bezładnie. Mój
Dziadek – strażak za młodu – niemal stracił życie walcząc
właśnie z płonącą wioską. Tak, ogień był jedną z
najstraszniejszych plag aż do czasu zmiany zwyczajów budowlanych i
wynalezienia piorunochronu.
|
Wieś w skansenie w Ciechanowcu
|
Zanim to nastąpiło w czasie burzy w
oknach zapalano gromnicę (dla osób nowoczesnych powiem: taką dużą
świeczkę), która miała ochronić przed uderzeniem pioruna.
Zabobon? Niekoniecznie. Wieloletnie obserwacje dowiodły, że piorun
nigdy nie uderza w otwarty ogień – znaczy w ognisko. Więc skoro –
tu wkracza magia sympatyczna cała na biało – nie uderza w duży
płomień, to w mały płomyczek świecy też nie powinien. Proste. A
czemu nie uderza, ktoś spyta. Tu przydadzą się wiadomości z
dziedziny fizyki – nie jest to moja mocna strona, więc powiem w
skrócie: piorun powstaje na powierzchni ziemi, kiedy zgromadzi się
odpowiedni ładunek (cząsteczki – przynajmniej ich część, na
przykład woda – tworzące powietrze są dipolami, mają ów
ładunek elektryczny; są spolaryzowane). Ten ładunek tworzy
połączenie ze spolaryzowanymi cząsteczkami w chmurze otwierając
kanał, przez który wraca potężne wyładowanie elektryczne,
błyskawica (przepraszam pana profesora od fizyki za ten opis; biedak
kończył Uniwersytet Łomonosowa, a tu Jego uczeń takie rzeczy
wypisuje). Płomień zmienia polaryzację powietrza, więc
"wiadomość" do chmury z tego miejsca nie zostaje wysłana,
więc "odpowiedź", błyskawica, także się nie zdarzy.
System działa.
Czy jednak niewielki płomień świecy
rzeczywiście chronił przed piorunem – trudno powiedzieć. Raczej
nie, niemniej jeśli jakaś chałupa spłonęła mogło nie być
dowodów na to, że ktoś palił w środku gromnicę. W domach, które
przetrwały świece płonęły na pewno – więc...
Swoją drogą polaryzację powietrza
zmieniało też bocianie gniazdo – chaty z tym olbrzymim ptasim
domem paliły się dużo rzadziej. Może to jest przyczyną
postrzegania bociana białego jako symbolu szczęścia oraz
dostarczyciela dzieci – w chatach, które spłonęły siłą rzeczy
dzieci być nie mogło. Możliwe jednak, że ten przesąd – o
bocianie przynoszącym dzieci – związany był z cyklami życiowymi
Człowieka i ptaka. Mimo, że nasz gatunek nie ma typowej rui
(kobiety są płodne cały czas, na dodatek nie afiszują się tym
zbytnio, podczas gdy u naszych krewnych czas owulacji zaznacza się
bardzo wyraźnie – jest za to krótszy) najwyższe libido mamy pod
koniec lata – najwięcej dzieci rodzi się więc wtedy kiedy
bociany karmią także swoje pociechy. Ten przesąd może więc być
przedbobonem.
Bo dzieci znajdowane w kapuście to
raczej zabobon.
EDIT: znajomy mi podpowiedział, że pojawiające się w książce "Bogowie, honor i Ankh-Morpork" słowo "przedbobon" mogło mieć trochę inne znaczenie - ale sprawdźcie sami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz