Tłumacz

4 kwietnia 2025

Serenissima cz. 2

    Pierwszy raz z dawnymi Wenecjanami spotkałem się nie w tym urokliwym (nie ma co ukrywać, bezduszni Wenecjanie swe moralne niedostatki pokrywali blichtrem wspaniałości – prawdopodobnie w ramach zagłuszania sumienia) mieście, a właśnie na terenach przez tamtejszych kupców podbitych (czy opanowanych w inny sposób) – mianowicie na Istrii. A konkretnie (bo o tym półwyspie kiedyś już wspominałem) w miejscowości Capodistria, dawnej stolicy regionu, dziś będącej największym z trzech słoweńskich miast nadmorskich i nazywającej się Koper (Słowenia ma ze dwa-trzy razy dłuższą linię brzegową niż taka Bośnia i Hercegowina, będzie tego jakieś 20 kilometrów).

Siedziba weneckich podestów w Koperze
Koper
    Sama Istria, dziś podzielona między właśnie Słowenię, Włochy i – największa część – Chorwację okazała się być kluczowym nabytkiem Wenecji. Chodziło nie tylko o tamtejszy kamień, potrzebny do budowy miasta. Ważniejsze były istryjskie lasy – zabytkowa Wenecja stoi na drewnianych palach wbijanych w wątłe, błotniste dno Laguny Weneckiej (podobnie zresztą stawiano Amsterdam). Dopiero na tak uzbrojonym terenie można było budować kupieckie kamienice.
Wenecka laguna o zachodzie Słońca
Weneckie wyspy, umacniane drewnem z Istrii, zabudowane takimż kamieniem
    Koper okazał się miastem całkiem innym niż troszkę habsburska reszta Słowenii. W końcu niemal do początku XIX wieku był wenecki.
Wenecki Lew na Istrii
    Zresztą cała Dalmacja upstrzona jest weneckimi fortyfikacjami – z najpotężniejszymi chyba umocnieniami w Boce Kotorskiej.

Boka Kotorska
    Wspominałem chwilę temu na blogu, że malownicza zatoka była ostatnim punktem w którym istniała Republika Świętego Marka. Ot, likwidującym to średniowieczne w sumie państwo Francuzom było tu zwyczajnie najdalej.
Perast w Boce Kotorskiej, ostatni skrawek niepodległej Republiki Weneckiej
    Eponim zatoki – i stolica – Kotor (po włosku Cattaro; symbolem miasta są liczne snujące się zabytkowymi ulicami koty – ale tylko po polsku nazwa do nich nawiązuje; po włosku przecież kot to gatto, po serbsku to mačka) z górującym nad nim Zamkiem świętego Jana została wpisana na Listę Dziedzictwa Ludzkości UNESCO, nie tylko wraz z całą Boką, ale i jako weneckie fortyfikacje Stato al Mar. Ciąg tych twierdz niezwykle ułatwiał wenecki handel. W końcu po drodze czaiły się liczne niebezpieczeństwa – Genueńczycy, Raguzanie, piraci (choćby chorwaccy Uskocy), Osmanowie czy bardziej naturalne wichry i burze.
Mury starego Kotoru i górujący nad miastem zamek
    Takie właśnie wichry i burze zatopić musiały jeden ze statków wiozący wykradane ze Wschodu relikwie świętych, a konkretniej obecnego patrona Kotoru, świętego Tryfona. Do dziś jego fragmenty spoczywają w kotorskiej katedrze. Konkretnie głowa i jedno ramię – na tylko tyle stać było kotorskich mieszczan: znalezione przez rybaków relikwie świętego przejął bowiem rzymski papież, pozwalając wszakże łaskawie na wykup zwłok. Widać zażądał całkiem sporo, ale odkupione kawałki wystarczyły: mimo licznych trzęsień ziemi miasto przetrwało do dziś. Swoją drogą sporo dalmatyńskich miast swoich patronów znalazło właśnie w taki cudowny sposób wyrzuconych przez fale na brzeg. Taka hagiorekupacja dóbr trochę.
Kotor
    Po upadku Konstantynopola Turcy Osmańscy powoli zaczęli wypierać Wenecjan znad Adriatyku, padły słynne twierdze takie jak malownicza Szkodra (z zachowaną wspaniale wenecką cysterną na wodę), Lezha (czyli Alessio, związane z antyturecką Ligą właśnie z podpuszczenia Wenecji założoną; dowodził nią słynny na całą Europę Skanderbeg, do dziś albański bohater narodowy) czy Durres (weneckie mury średniowiecznego Durazzo nadwątlone zostały niedawno przez trzęsienie ziemi; na szczęście dość szybko je odrestaurowano; amfiteatrowi rzymskiego Dyrrachium tym razem nic się nie stało).
Amfiteatr w Dyrrachium
Alessio - dzisiejsza Lezha
    W końcu na rzecz Osmanów Wenecjanie utracili też w XVII wieku perłę w swojej kolonialnej koronie – Kandię. Wyspa, z której pochodzić ma nazwa kandyzowanych owoców (i genialny działający w Hiszpanii malarz Domenikos Theotokopulos, znany jako El Greco, obraz jego odnaleziono także i w Polsce; wisiał sobie jak gdyby nigdy nic na plebanii niewielkiej parafii; serce się kraje na myśl jakie skarby żeśmy utracili w wyniku licznych podbojów i okupacji; mimo całej mej miłości do barokowego sarmatyzmu ichni programowy pacyfizm nie przyniósł Rzeczypospolitej w ostatecznym rozrachunku nic dobrego) na blogu gościła kilkukrotnie – choć raczej skupiałem się na jej prehistorii. W końcu to tam rozkwitła cywilizacja zwana dziś minojską. Oraz, wedle kilku dość mitologicznych relacji, urodził się Zeus.
Wenecka twierdza w Heraklionie, kreteńskiej stolicy
    Bo chodzi oczywiście o Kretę, którą upadającemu Bizancjum wydarli Wenecjanie (dodajmy, że przeganiając stąd Genueńczyków) i nazwali Kandia/Candia (z wyspy do Europy trafiały słodkie suszone owoce - nomen omen kandyzowane).
Wenecki port w Chanii
    Wyspę, przynoszącą spory dochód (czytaj: bez litości eksploatowaną) szybko otoczono siecią twierdz, jednak w końcu osmańskim sułtanom udało się to, czego nie zdołali uczynić bronionej przez joannitów Malcie. Weszli na wyspę.
Fortyfikacje Malty
    Wenecjanie byli jednak twardymi przeciwnikami, i wynegocjowali utrzymanie trzech twierdz – w kluczowych miejscach wyspy. Jedną z nich była Garmvousa, inną wspominana przeze mnie w kontekście zarazy i leprozorium Spinalonga.
Twierdza Spinalonga na wyspie Spinalonga na tle Krety (widok od strony półwyspu Spinalonga)
Fort na Spinalondze
    Położone na niewielkich wysepkach (dziś byśmy powiedzieli coś w stylu "w malowniczych okolicznościach przyrody") wydawały się twardym orzechem do zgryzienia dla nowych panów Krety. Osmanowie jednak nie zbudowaliby olbrzymiego imperium gdyby byli jakimiś pierwszymi lepszymi neptkami. Przez te kilkaset lat kontaktów z włoskimi kupcami doskonale poznali mentalność – i pazerność – Wenecji i Wenecjan. W końcu zwyczajnie przekupili wenecką załogę na Garmvousie i bez walki zajęli potężną fortecę. A dowódca, Luca Della Roca, który tego czynu dokonał, jeszcze wiele lat potem nazywany był prześmiewczym tytułem Kapitan Garmvousa.
Widok z Garmovousy
    Cóż. Nawiązując do pierwszej części wpisu mogę powiedzieć ku przestrodze: kto mieczem wojuje – od miecza ginie.
Upadły Lew Wenecki

Najchętniej czytane

Serenissima cz. 2

     Pierwszy raz z dawnymi Wenecjanami spotkałem się nie w tym urokliwym (nie ma co ukrywać, bezduszni Wenecjanie swe moralne niedostatki ...