Jako, że na blogu właśnie kręcimy
się na obrzeżach antycznej Słowiańszczyzny i nadciągnęliśmy
niczym dawne słowiańskie hordy nad Morze Czarne to postanowiłem
połączyć oba wątki – znaczy nadczarnomorskich równin i dawnych
centrów niemal naszych (boć wiadomo, wspólnota językowa) ośrodków
cywilizacyjnych.
Znaczy – jedziemy do Kijowa. Nie fizycznie co prawda, tylko wspomnieniowo: dawno nie byłem, nie do końca z mojej winy. Ale na Weltpolitik nie poradzę. I nie chodzi mi, tu małe didaskalia, o współczesne miasto. Olbrzymi postsowiecki moloch rozciągający się nad potężnym Dnieprem jest, dla mnie przynajmniej, ośrodkiem z Dzikich Krajów. Jak, dajmy na to, Lima. Czy Rio de Janeiro.
Składający się głównie z sowieckich
blokowisk nijak nie przypomina ani królewskiego miasta
Rzeczypospolitej, ani wspaniałego średniowiecznego centrum
polityczno-kulturalnego Rusi. Oto taka anegdotka, wiele mówiąca o
dzisiejszym Kijowie. Jechaliśmy sobie grzecznie wielopasmową acz
zakorkowaną arterią komunikacyjną, gdy nagle drogę zajechał nam
luksusowy dość samochód terenowy (taki dżip trochę, ale zdaje
się, że był to mercedes; G-klasa). Może nie najświeższego
rocznika, ale szyby przyciemniane, nowe aluski. Widać strasznie się
gdzieś śpieszył, bo buchtował w tych licznych pasach na jezdni
niczym dzik za żołędziem w dąbrowie świetlistej. Nie wziął pod
uwagę, że autokar którym jechaliśmy to nie stara łada czy
moskwicz, i posiada dość dużą masę, przez co gwałtowne
hamowanie przed maską może spowodować kolizję (uwaga, informacja
dla ludzi, którzy – mam taką nadzieję – będą to czytać za
kilka lat, kiedy wdrożona już w Polsce zostanie nowa i światła
reforma edukacji: fizyka; tak działa fizyka). No i
trzasnęło.
Kierowca dżipa wyglądał jak typowy "nowy ruski", i strasznie się wykłócał – aż w końcu przyjechała milicja (zdaje się, że jeszcze tak się nazywała, ale może była to już policja? Formację rozwiązano, w związku z wysoką korupcją; po roku istnienia nowej służby okazało się, że już jedna trzecia funkcjonariuszy jest niezbyt uczciwa; Dzikie Kraje). A potem druga. Jedna trzymała naszą stronę, druga sprawcy – mieliśmy nagranie jak miejscowy zajeżdża nam drogę i lekko obciera oba samochody. Miejscowy się wydzierał, a my nie chcieliśmy dać milicjantom w łapę, ci zaś nie chcieli przejrzeć wideo. Pat trwał, dwa z bodajże pięciu pasów zostały trwale zatamowane, ale ruch nie ustawał. Owszem, można było spróbować rozwiązać sprawę na drodze urzędowej – ale wtedy stracili byśmy bardzo dużo czasu (i niekoniecznie liczonego w godzinach). Kto wie, kiedy przyjechałby ktoś wyższy szarżą.
Miejscowy pomiędzy jedną a
drugą dyskusją usilnie gdzieś wydzwaniał. Wreszcie wydarzyła się
rzecz niczym z gangsterskich filmów – do stojącego obok
milicjantów dżipa podjechał drugi samochód, lekko zwolnił, a
jego kierowca wrzucił przez okno jakąś paczkę. Okazało się, że
było to ubezpieczenie samochodu – nieobowiązkowe na Ukrainie –
wystawione z wczorajszą datą. Wtedy sprawca zdarzenia już nie
oponował, przyznał się do winy, i mogliśmy jechać
dalej.
Pomyśleć, że do 1240 roku po Chrystusie Kijów był
jednym z większych centrów cywilizacyjnych Europy. Choć trzeba
przypomnieć, że zarządzane wtedy przez potomków Wikingów miasto
nie było olbrzymią postkomunistyczną kilkumilionową
metropolią.
Stała też wtedy jeszcze owa słynna Złota Brama – ta o którą to nasz Bolesław Chrobry wyszczerbić miał miecz. Oczywiście nie był to Szczerbiec (ani Złota Brama, wzniesiona przez kijowskiego kniazia po piastowskiej wizycie), ale faktycznie polański władca Kijów zdobył, ograbił, upokorzył najwybitniejszego władcę średniowiecznej Rusi Jarosława Mądrego (wedle Anonima zwanego Gallem Chrobry uczynił był z jarosławowej siostry Przecławy Włodzimierzówny nałożnicę) a na kijowskim tronie osadził innego Rurykowicza – Świętopełka o niezbyt chwalebnym przydomku Przeklęty. Jarosław wrócił na tron po jakimś czasie, i wydatnie pomógł w odsunięciu od władzy w Gnieźnie bolesławowego syna Mieszka II, sponsorując jego braci, Bezpryma i Ottona. Ale to inne, choć całkiem ciekawe dzieje. Wróćmy do Kijowa i Złotej Bramy. Od jakiegoś czasu znowu zdobi miasto.
Jest to oczywiście rekonstrukcja – Mongołowie
którzy spalili Kijów także fortyfikacji nie oszczędzili – i
można ją zwiedzać. Znaczy: w dzień. Myśmy dotarli tam
wieczorem.
- Chcecie wejść? - zagadał nocny
stróż.
Chcieliśmy, oczywiście – choć próżno było oczekiwać od strażnika jakiegoś kwita potwierdzającego nasz tam pobyt. Postawny mężczyzna, po tym jak dowiedział się, że jesteśmy z Polski stał się jeszcze bardziej serdeczny: okazało się, że wśród przodków miał Polaków.
Swoją drogą do powstania ZSRS
sporą część mieszkańców Kijowa – zwłaszcza tak zwanych elit
– tworzyli właśnie Polacy. Do dziś sporo ich tu mieszka, nie
wszystkich bowiem wymordowało NKWD w ramach tzw. Operacji Polskiej
(było to pełnoprawne ludobójstwo, nawet nie czystka etniczna), a
wielu miejscowych przyznaje się – i jest dumnych – ze swoich
wielokulturowych korzeni. Jak wspominałem na początku – był
Kijów Miastem Królewskim Rzeczypospolitej (tak jak chociażby moja
rodzinna Warta) i stolicą największego obszarowo województwa w
kraju, jednym z trzech tworzących region zwany Ukrainą. Niestety,
miejscowi Kozacy, zasiedlający powoli po czystkach w XIII wieku te
pograniczne (stąd nazwa) tereny (regularnie najeżdżane i
wyludniane przez koczowników) w pewnym momencie woleli zwrócić się
w kierunku Moskwy. Jak na tym wyszli wszyscy wiemy.
Tym niemniej
dzięki uczestnictwu i współtworzeniu kultury Rzeczypospolitej do
Kijowa zawitały wpływy europejskiego baroku, który w XVIII wieku
wykwitł na Kozaczyźnie cudownie – dużo szybciej niż do takiego
Petersburga – który gdy na Padole (kijowska starówka) budowano nowe cerkwie jeszcze
nie istniał. Pokryły one pozostałości tego pierwszego, ruskiego
miasta Rurykowiczów (trzeba przyznać, że niedługo przed
zniszczeniem Rusi Kijów stracił przewodnią rolę w krainie – a po
najeździe całkowicie utracił znaczenie – aż do nadejścia
Rzeczypospolitej) w taki sposób, że dziś katedra Mądrości Bożej
(sobór sofijski) i słynna Ławra Peczerska wpisane zostały na
Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.
Sam mieszczący się
pierwotnie w jaskiniach klasztor (ławra to określenie głównego
monastyru, a słowo "peczerska" słusznie kojarzy nam się
z pieczarą) z XI wieku przez Mongołów też został co prawda nieco
naruszony, ale nie przeszkodziło to Benedyktowi Chmielowskiemu w
swych Nowych Atenach poświęcić monastyrowi całego hasła,
dłuższego niż informacja o Warszawie i Wilnie razem wziętych.
Znaczy – jedziemy do Kijowa. Nie fizycznie co prawda, tylko wspomnieniowo: dawno nie byłem, nie do końca z mojej winy. Ale na Weltpolitik nie poradzę. I nie chodzi mi, tu małe didaskalia, o współczesne miasto. Olbrzymi postsowiecki moloch rozciągający się nad potężnym Dnieprem jest, dla mnie przynajmniej, ośrodkiem z Dzikich Krajów. Jak, dajmy na to, Lima. Czy Rio de Janeiro.
Kijów - Brama Lacka i socrealizm |
Kierowca dżipa wyglądał jak typowy "nowy ruski", i strasznie się wykłócał – aż w końcu przyjechała milicja (zdaje się, że jeszcze tak się nazywała, ale może była to już policja? Formację rozwiązano, w związku z wysoką korupcją; po roku istnienia nowej służby okazało się, że już jedna trzecia funkcjonariuszy jest niezbyt uczciwa; Dzikie Kraje). A potem druga. Jedna trzymała naszą stronę, druga sprawcy – mieliśmy nagranie jak miejscowy zajeżdża nam drogę i lekko obciera oba samochody. Miejscowy się wydzierał, a my nie chcieliśmy dać milicjantom w łapę, ci zaś nie chcieli przejrzeć wideo. Pat trwał, dwa z bodajże pięciu pasów zostały trwale zatamowane, ale ruch nie ustawał. Owszem, można było spróbować rozwiązać sprawę na drodze urzędowej – ale wtedy stracili byśmy bardzo dużo czasu (i niekoniecznie liczonego w godzinach). Kto wie, kiedy przyjechałby ktoś wyższy szarżą.
Kijowskie tramwaje |
Centrum miasta |
Stała też wtedy jeszcze owa słynna Złota Brama – ta o którą to nasz Bolesław Chrobry wyszczerbić miał miecz. Oczywiście nie był to Szczerbiec (ani Złota Brama, wzniesiona przez kijowskiego kniazia po piastowskiej wizycie), ale faktycznie polański władca Kijów zdobył, ograbił, upokorzył najwybitniejszego władcę średniowiecznej Rusi Jarosława Mądrego (wedle Anonima zwanego Gallem Chrobry uczynił był z jarosławowej siostry Przecławy Włodzimierzówny nałożnicę) a na kijowskim tronie osadził innego Rurykowicza – Świętopełka o niezbyt chwalebnym przydomku Przeklęty. Jarosław wrócił na tron po jakimś czasie, i wydatnie pomógł w odsunięciu od władzy w Gnieźnie bolesławowego syna Mieszka II, sponsorując jego braci, Bezpryma i Ottona. Ale to inne, choć całkiem ciekawe dzieje. Wróćmy do Kijowa i Złotej Bramy. Od jakiegoś czasu znowu zdobi miasto.
Złota Brama |
Wnętrze Złotej Bramy |
Chcieliśmy, oczywiście – choć próżno było oczekiwać od strażnika jakiegoś kwita potwierdzającego nasz tam pobyt. Postawny mężczyzna, po tym jak dowiedział się, że jesteśmy z Polski stał się jeszcze bardziej serdeczny: okazało się, że wśród przodków miał Polaków.
Cerkiew na szczycie Złotej Bramy |
Padół |
Jedna z cerkwi Ławry Peczerskiej |
Sobór Mądrości Bożej w Kijowie |
Ławra - cerkiew bramna |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz