Panorama Cuzco |
Stroma kuzkańska uliczka po której –
na wysokości ponad 3,5 kilometra n.p.m. – mozolnie się wspinaliśmy
zaczynała swoją karierę kilkaset lat wcześniej jako element
systemu Qapac Nan, Królewskich Dróg Tahuantinsuyu, inkaskiego
Imperium Czterech Części. Tu, w andyjskiej Świętej Dolinie
wszystkie drogi prowadziły do Cuzco, Qusqu, Pępka Świata –
sprawna komunikacja była podstawą funkcjonowania każdego bez mała
imperium, przecież i w Imperium Romanum wszystkie drogi prowadziły
do Rzymu (wyjątek, jak w wielu innych kwestiach, stanowiła
Rzeczpospolita Obojga Narodów, w dobie największej ekspansji mająca
niemal milion kilometrów kwadratowych – plwała na transport
wewnątrz kraju i centralizację). Z głównego placu miasta (dziś
Plaza de Armes, onegdaj – prawdopodobnie – Huacapata; albo
Huacaypata i Cusipata, albo Aucaypata – o tym miejscu można by
spokojnie cały wpis zrobić; może kiedyś, jak ktoś będzie
chciał) wychodziły cztery główne drogi, prowadzące w cztery
części państwa. Ta, którą kroczyliśmy mijała jeden z
najbardziej tajemniczych obiektów w okolicach Cuzco – kompleks
Sacsayhuaman.
Albo Saqsaywaman – wspominałem przy okazji
pogadanki o świnkach morskich o niedoskonałości hiszpańskiej
ortografii w wypadku nazw z języka keczua; wymawia się
"saksajłaman", a znaczy Szczęśliwy Sokół.
Sacsayhuaman, jak każdy duży kompleks, składa się z kilku części
– pozostałości inkaskich wież, podziemnych korytarzy,
sanktuarium – ale najsłynniejsze są trzy zygzakowate mury z
cyklopowych kamieni, ustawione jeden nad drugim. Prawdziwe
południowoamerykańskie megality.
Ustawione to może dość
łagodne słowo – przytaszczenie tych głazów (najcięższy
szacowany jest na 350 ton) z odległych o jakieś 15 km
kamieniołomów, pokonując przy tym pewne przewyższenia terenu,
zdaje się być pracą ponad ludzkie siły. Do tego konstrukcja owych
murów czyni je odpornymi na trzęsienia ziemi (pod warstwą
megalitów jest warstwa mniejszych kamieni amortyzująca poziome –
bo takie są przy trzęsieniach – ruchy skorupy ziemskiej). A jak
dodamy do tego, że kamienie są obrobione tak, by ściśle do siebie
pasowały, nic dziwnego, że przyciągają różnego rodzaju
tropicieli prawdy czy innych teoretyków Starożytnej
Astronautyki.
Prymitywni Indianie nie mieli środków i
technologii by stworzyć takie dzieło. To pewne, zwłaszcza, że
sami Inkowie twierdzili, że olbrzymie mury Sacsayhuaman są starsze
niż ich obecność w Świętej Dolinie (bo, przypominam, według
inkaskiej mitologii lud ów wywodził się znad Jeziora Titicaca).
Cóż, to, że nie znamy sposobu transportu i ułożenia tych głazów
nie znaczy, że dawni Indianie, dysponując czasem, zasobami ludzkimi
i zwykłą ludzką sprawnością nie byli w stanie tego zrobić.
Tyle, że nie wiemy kto to był. I kiedy - nie da się datować
kamiennej konstrukcji metodą badania izotopu węgla C-14, więc
możliwe, że Inkowie mówią prawdę.
Kamienie te, połączone
bez zaprawy (podobnie jak na przykład w Knossos czy – to lepszy
casus – w Mykenach; inne kontynenty, technologia ta sama) leżą
tak ściśle, że nie da się miedzy nie wetknąć nawet kartki
papieru – tak przynajmniej głosi urban legend. Postanowiłem, jako
fan archeologii doświadczalnej, to sprawdzić – efekty widać na
zdjęciu: karta kredytowa jak nic wchodzi w szpary miedzy
kamieniami.
Otóż tak wielkich głazów nie da się wszędzie
idealnie dopasować (choć zapewne dysponujący pozaziemską
technologią Starożytni Kosmici mogliby to uczynić), choć są
miejsca, gdzie faktycznie ściśle do siebie przylegają – karty
bym nie wetknął. Tam, gdzie kamienie są mniejsze i staranniej
obrobione – na przykład w Qoricanchy czy Machu Picchu – da się
taki efekt uzyskać. Co ciekawe: w Patallaqcie najstaranniej są
obrobione i najściślej do siebie pasują kamienie w budowlach
uznawanych za najstarsze (oczywiście nie jest to aksjomat – patrz
wyżej informację o datowaniu C-14). Im konstrukcja młodsza, tym
kamienie położone bardziej niechlujnie, słabiej też obrobione.
Dało to asumpt do twierdzeń, że pierwsi mieszkańcy musieli
korzystać z jakiejś tajemnej (pozaziemskiej?) wiedzy, która
następnie uległa zapomnieniu. Alternatywna teoria to taka, że
najstaranniej zbudowane są obiekty najważniejsze kultowo – główne
świątynie w danym miejscu. Trwały one w centrum miast tak jak
potężne gotyckie kościoły otoczone średniowieczną drewnianą
zabudową.
Ot, człowiek jest istotą religijną, Homo religiosus,
i wszystko, co czyni, czynić powinien ad maiorem gloria Dei.
W każdym razie – trzymając w ręku dość drogi bilet turystyczny (uprawniał do wizyty w jeszcze kilku innych inkaskich ruinach w okolicach Cuzco) doszliśmy w końcu do Sacsayhuaman. Pierwszym punktem oczywiście był odpoczynek – byliśmy nizinnymi Gringos – dopiero potem mogliśmy rozejrzeć się po ruinach.
Swoją drogą
– jeśli ktoś drogiego biletu kupować nie chce: strażnicy
znikają około godziny 18, czyli tuż przed niezwykle krótkim na
tych szerokościach geograficznych zachodem słońca, poza tym
ogrodzenie Sacsayhuaman – współczesne – nie jest przesadnie
szczelne, i wielu turystów korzysta z tego (ha, potwierdzenie: im
nowsze, tym gorsze). Nie zachęcam do takich działać, zwłaszcza,
że jak wspominałem, bilet uprawnia do odwiedzenia jeszcze kilku
innych kompleksów. Zdaje się też, że trzeba go kupić na dole, w
Cuzco, i na miejscu się nie da, aczkolwiek mogę się mylić [EDIT: tak, mogę]. Do
celu można również dotrzeć busikiem czy taksówką, ale dreptanie
po Qapac Nan jest dużo bardziej malownicze.
Mury Sacsayhuaman |
Sacsayhuaman |
Ogrom prekolumbijskiej konstrukcji |
Jezioro Titicaca |
Autor i karta kredytowa obalający mity (foto M. Piech) |
Dopasowane kamienie w Machu Picchu |
W każdym razie – trzymając w ręku dość drogi bilet turystyczny (uprawniał do wizyty w jeszcze kilku innych inkaskich ruinach w okolicach Cuzco) doszliśmy w końcu do Sacsayhuaman. Pierwszym punktem oczywiście był odpoczynek – byliśmy nizinnymi Gringos – dopiero potem mogliśmy rozejrzeć się po ruinach.
Indianki z lamami czatujące na turystów w Sacsayhuaman |
Qapac Nan - Droga Królewska - poza Cuzco |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz