No cóż, w Polsce zaczyna się następna kampania wyborcza – kolejna, w której zamiast
merytorycznej dyskusji głównym modus operandi będą kalumnie i
oszczerstwa (jedna z głównych sił politycznych nie raczyła nawet
przedstawić programu – owszem, najczęściej są to puste li tylko
obietnice wyborcze, ale brak jakiejkolwiek linii programowej...
najgorzej, że niektórym to nie przeszkadza; ot, demokracja, której
działanie wspaniale widać tutaj: Mt 27, 15-26, kto będzie chciał
to sobie doczyta), co pokazuje, że nawet w kraju o tak bogatych
tradycjach demokratycznych owa demokracja w końcu się pauperyzuje.
Zresztą historia pokazuje, że na dłuższą metę zawsze się tak
dzieje – w końcu Rzeczpospolita Obojga Narodów z pozycji
imperialnych stoczyła się finalnie w niebyt.
Ale na blogu zaczynamy wpisy
o Ameryce Południowej w której to same demokracje są. Owszem,
Brazylia przez parę lat była cesarstwem (w Ameryce Łacińskiej
monarchiami były jeszcze Haiti – powstałe dzięki pomocy polskich
żołnierzy - i kilkukrotnie Meksyk; chyba, że o czymś zapomniałem,
piszę bowiem pro maiori parte z głowy), ale tak, to same demokracje.
Choć nierzadko o innych nieco standardach niż nasze.
Weźmy
sobie – o czym w sumie już wspominałem na blogu – takiego Evo
Moralesa, wieloletniego prezydenta Boliwii. Tyle lat wołano za
granicami kraju, że to dyktator, ale protesty obaliły go dopiero,
jak okazało się, że pod Salar de Uyuni znajdują się olbrzymie
złoża litu. Wiecie, to jeden z rzadkich metali wykorzystywany
między innymi do produkcji baterii, także tych w samochodach
elektrycznych.
Zresztą w Peru – o tym państwie bowiem sensu
stricte jest ten wpis – ostatnimi czasy władza też zmienia się
bardzo często. Nie policzę ilu przez ostatnie dwa lata było tu
prezydentów – ni ilu z nich ma już zarzuty lub wyroki. Fucha
bowiem prezydenta Peru nieodmiennie łączy się z więzieniem po
zakończeniu kadencji. W ciągu ostatnich trzydziestu lat
najpoważniejsze zarzuty miał Alberto Fujimori (pochodził z rodziny
japońskich imigrantów; niedawno kandydowała jego córka, Keiko,
nie wygrała, ale i tak poszła siedzieć) – ludobójstwo. Jak
było, tak było, ale zakończył działalność komunistycznej
partyzantki – krwawej, jak to u marksistów w pakiecie. Ułaskawił
go kilka lat temu Pedro Paulo Kuczynski (z pochodzenia polski Żyd),
który zresztą też już ma zarzuty. W każdym razie od kilkunastu
miesięcy w Peru nieustanna ruchawka (zamieszki głównie w stolicy, czyli Limie) – no i wybory.
Wybory
bowiem – skoro to demokracja – to muszą być. Czy to
prezydenckie, czy parlamentarne, czy lokalne. Idea taka sama jak u nas
– kandydat musi trafić do wyborców, jeno realizacja trochę inna
(no i ryzyko też – oprócz olbrzymiej korupcji czy nietypowych
zwrotów akcji zdarzają się i bardziej brutalne incydenty, na
początku sierpnia zamordowany został jeden z kandydatów na
prezydenta Ekwadoru, a przecież nie jest to najbardziej bananowa z
latynoamerykańskich republik; chyba, że weźmiemy pod uwagę ilość
uprawianych bananowców) – między innymi dlatego, że spora część
potencjalnych wyborców to analfabeci. Dlatego – co od razu
zauważają Gringos gdy tylko opuszczą turystyczne centra Limy czy
Cuzco – każda partia ma czytelny graficzny znak.
Emblematy te,
wraz z nazwiskiem kandydata (opcjonalnie) i datą wyborów, zdobią
w postaci ogromnych nieraz murali płoty, mury czy wybudowane z cegły
adobe domy na prowincji.
Można je zresztą spotkać także w
bardziej zaskakujących miejscach.
I moim zdaniem taki mural jest
dużo bardziej rozwijający niż nasze plakaty. I lepszy. Raz, że
plakaty można zerwać, a dwa, że wykonanie muralu wymaga pewnych
umiejętności, poświęcenia czasu, kreatywności. I artyzmu –
symbol partii musi być dobrze widoczny i czytelny dla – nomen omen
– nieczytających. Po trzecie jest to też dużo bardziej
ekologiczne – nie marnuje się papieru i wody potrzebnej na
wyprodukowanie go. Nie trzeba też zrywać murali po wyborach –
deszcz załatwi sprawę.
Dlaczego jednak te symbole partii często na muralach, plakatach, są
przekreślone? Czy to ktoś na złość zrobił? Nie. To instrukcja
głosowania dla analfabetów – oto trzeba postawić krzyżyk na
danym logo. I nie ma się co śmiać, jakiś czas temu u nas wyborcy
jednej z partii, ci uważający się za światłych i lepszych od
pozostałych, mieli spory problem by oddać ważny głos. Zakrawa to
o wtórny analfabetyzm, ale cóż, od dawna wiadomo, że system
edukacji w Polsce trzeba gruntownie zaorać i stworzyć nowy.
Czy
jednak te znaki wyborcze spotkać można także poza wyborami?
Owszem. Któregoś razu na przedmieściach Cuzco zajrzałem niechcący
na wiec partyjny. Sądząc po kolorach i łopacie na logo była to
jakaś partia lewicowa, socjalistyczna. Na krzesełkach siedzieli
miejscowi i potakiwali (oni zawsze potakują jak się przemawia –
zdaje się, że wspominałem o tym przy okazji wiecu członków sekty
Jezusów w Tingo Maria – a potem idą dalej swoją drogą;
agitatorzy mają tu ciężką pracę), a przed nimi, za stołem, stał
prowodyr grupy i płomiennie przemawiał. Przed nim leżał szpadel –
czy tam łopata – taki sam jak w logo partii. Tym narzędziem co
jakiś czas prelegent wymachiwał, zapewne dla podkreślenia wagi
swoich rewolucyjnych haseł, ale i po to, by przypomnieć widzom na
zebraniu jakiej partii byli. Tamci – oczywiście – kiwali ze
zrozumieniem głowami.
Niestety, pod koniec zeszłego roku (kiedy
zaczynały się zamieszki, że tak powiem, prezydenckie) w czasie
bytności w Peru zauważyłem pewną smutną rzecz – oto, nawet na
wioskach, miast tradycyjnych wyborczych murali pojawiać się jęły
i plakaty i billboardy wyborcze. Ot, znowu ta parszywa nowoczesność.
Dyskusje wyborcze - mediewizowane |
Dom Demokracji w La Paz |
Protesty w La Paz |
Protesty w Limie AD 2022 |
Plakaty wyborcze przy Panamericanie |
Elvis do kongresu! |
Przekreślony plakat wyborczy |
Znikający plakat wyborczy |
Plakaty partii socjalistycznej |
Występy sekty Jezusów w Tingo Maria |
Nowoczesny plakat wyborczy |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz