Tłumacz

17 lipca 2020

Czarnobyl

Sterownia bloku elektrowni
Sterownia bloku elektrowni
    Był 26. kwietnia Roku Pańskiego 1986. Cyferblat zegara w sterowni bloku energetycznego nr 4 Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej pokazywał godzinę 01:24. Wewnątrz reaktora nastąpił (pierwszy) wybuch. Na Świat padł blady strach.
    Nie no, trochę żartuję. Nie padł. Sowieci jak długo mogli (a okazało się, że skala wybuchu – drugiego – była tak wielka, że jednak nie mogli za długo) starali się utrzymać sprawę w tajemnicy. Nawet rządy okupowanych państw – na przykład PRL-u – o awarii dowiadywały się z zachodnich mediów (i tu rzecz dziwna: wasalny rząd w Warszawie zareagował podając części obywateli roztwór jodu – płyn Lugola, prawdopodobnie wbrew intencjom Moskwy; po czasie okazało się, że reakcja była na wyrost, ale tak naprawdę nikt nie wiedział, co tam się odwaliło na nadprypeckich bagnach onegdaj wchodzących w skład I Rzeczypospolitej). Niemniej mleko się wylało. Największa w dziejach awaria elektrowni jądrowej stała się faktem.

    Co tam się stało? Jest to opisane w wielu miejscach, więc nie ma się co powtarzać: Reaktor Kanałowy Dużej Mocy (RBMK) – swoją drogą wytwarzający najtańszą energię elektryczną z atomu w historii – był wadliwie skonstruowany. Próbowano – bez zachowania procedur – przeprowadzić w nim eksperyment, co do którego były przesłanki, że może się nie udać. Co mogło pójść nie tak?
    Prawo Murphy`ego mówi: wszystko.
    I poszło.
    Żadnego zaskoczenia.
    Właściwie tylko bohaterskiej postawie trójki pracowników elektrowni zawdzięczamy, że całość nie wyleciała w powietrze z dużo większym hukiem. Bo wtedy skażenie byłoby naprawdę poważne.
    Generalnie – całkiem niepotrzebnie, jak się okazało – wysiedlono z okolic Czarnobyla setki tysięcy ludzi, strefę zamknięto (stwarzając wspaniałe warunki do rozwoju fauny i flory, ale to tak przy okazji) a płonący reaktor ugaszono (z narażeniem zdrowia i życia) oraz zalano betonem. Stworzono Sarkofag. Który zaczął pękać.

Sarkofag
    Ustalmy – nie byłoby dobrze, jakby pękł. Wewnątrz (tu trochę cyfr, przepraszam) sarkofagu promieniowanie wynosi 10 tysięcy rentgenów na godzinę. Promieniowanie naturalne to około 40 mikrorentgenów na godziną. Czyli 0,000004 rentgena. Sobie przeliczcie, jaka to różnica. Mi brakło palców.
    W każdym razie – Sarkofag zaczął pękać. Postanowiono więc międzynarodowym wysiłkiem (Ukraina, na terenie której obecnie znajduje się elektrownia stwierdziła, że samodzielnie jest niewładna zabezpieczyć reaktor) zbudować nową osłonę: Nową Bezpieczną Powłokę (NBK) czyli Arkę.
    Jako osoba żyjąca w cieniu Czarnobyla (jak wszyscy w Europie Środkowej; Czarnobyl to jeden z powodów dla których w Polsce nie ma – czystej "ekologicznie" elektrowni atomowej) nie mogłem nie zobaczyć starego Sarkofagu. Szybko rzuciłem hasło:
    - Jadę do Czarnobyla, póki nie założyli Arki. Reflektujesz?
    - Pewnie – odparł kolega.
    On też jest niejako dzieckiem (i fanem różnego typu postapokaliptycznych klimatów, tak przy okazji) Czarnobyla – mieliśmy po 2 lata, kiedy nastąpiła awaria. Pojechaliśmy. Nie na własną rękę jak stalkerzy (grupa ludzi, którzy przekradają się do Czarnobylskiej Strefy Wykluczenia i tam żyją w ruinach miasta Prypeć; nazwa z powieści braci Strugackich "Piknik na skraju drogi" – gorąco polecam) – tylko z byłym stalkerem (zareklamuję: Strefa Zero). Weszliśmy do zony (jak się nazywa z rosyjskiego strefę) na całe 3 dni – w tym do elektrowni.
    Wbrew pozorom Czarnobylska Strefa Wykluczenia nie jest bezludna. Mieszka tam – poza stalkerami – grupa samosiołów – ludzi, którzy po wysiedleniu wrócili na swoją ojcowiznę. Są to głównie wiekowe babuszki, zajmujące się pędzeniem bimbru (handlują
tym samogonem na przykład z leśnikami; wymieniają go na jedzenie czy inne potrzebne rzeczy – pomaga to przetrwać zimę) oraz uprawą warzyw na własny użytek. Co jakiś czas do samosiołów wpadają naukowcy z Moskwy (prawdziwi, nie ci w czarnych płaszczach i kapeluszach), badają babuszki i warzywa – i jakoś nie stwierdzają wielkich zagrożeń. Od pewnego czasu działa też w miejscowości Czarnobyl parafia – batiuszka zagnieździł się w jedynej zachowanej późnobarokowej cerkwi (reszta cerkwi, kościół katolicki czy synagogi spotkały się, niestety, z bolszewikami) i teraz niesie posługę miejscowym. Toczy się normalne życie. O leśnikach wspominałem, domyślić można się żołnierzy, strażaków, naukowców (pracują na zmiany – po dwóch tygodniach zamieszkania w zonie – obowiązkowe dwa tygodnie poza strefą).
Kupowate - wioska samosiołów
Cerkiew w Czarnobylu
   
Do tego dochodzą pracownicy elektrowni – mieszkający poza zoną, w Sławutyczu po drugiej stronie Dniepru, do pracy dojeżdżający eksterytorialną kolejką (jedzie przez Białoruś, bo bliżej). To zadziwiający widok, kiedy rano całe miasto (Sławutycz) bieży na dworzec, a po zmianie, wieczorem, wszyscy z tego dworca uciekają. Dzieje się to w socrealistycznej scenerii gierkowskiego blokowiska. Sławutycz został założony dla mieszkańców Prypeci – 50-cio tysięcznego miasta wysiedlonego całkowicie na przełomie kwietnia i maja 1986 roku. I jest miejscem w moim odczuciu dość ponurym. Typowe osiedle robotnicze – dla wielkiego, socjalistycznego kombinatu.

Sławutycz
    Ale z drugiej strony – jeśli ktoś załapie się na pracę w elektrowni ma gwarancję zatrudnienia przez lata. Mimo, że od 2000 roku zakład nie produkuje już prądu to nadal trwa wygaszanie reaktorów, a potem dojdzie jeszcze do tego utylizacja paliwa i inne takie. Robota na kilkadziesiąt lat, co najmniej (w kraju, w którym – generalnie – nie dzieje się za dobrze taka posada to skarb).
    W każdym razie: udało się zobaczyć Sarkofag.
    Oraz Arkę. Kilka miesięcy (bo, jakże by inaczej, była obsuwa) później Arka – przy pomocy torów kolejowych – została nasunięta na pękający blok nr 4. Niebezpieczeństwo kolejnego skażenia zostało zażegnane na kilka(dziesiąt, mam nadzieję) następnych lat.

Arka - Nowa Bezpieczna Powłoka
    W samej elektrowni – jak mówiłem – praca wre. W czasie kiedy tam byliśmy tym bardziej – było pełno budowlańców z Europy Zachodniej konstruujących właśnie Arkę. Do ich dyspozycji oddano zakładową stołówkę, szatnie oraz – można to traktować jako swego rodzaju atrakcję turystyczną – najbardziej parchaty kibel na Ukrainie. Pamiętacie, oglądaliście, film "Trainspotting"? Główny bohater wchodzi do najgorszego kibla w Szkocji. No, to tu jest gorzej. Chociaż, trzeba przyznać, że zdrowiej – jest to bowiem toaleta kucana (tzw. Stópki Lenina). A taka toaleta, jak wiadomo, jest zdrowsza dla człowieka. Ułatwia defekację, zapobiega żylakom odbytu et cetera, et cetera.

    Zastanawiałem się, czy wrzucić zdjęcie owego okropnego kibla. I w sumie...

    Macie. Ale jak kto wrażliwy, to niech nie patrzy, bo jak się coś zobaczy, to się już nie da odzobaczyć. Chyba, że ten Niemiec, co to wszystko chowa, zabierze.
Kibel
    Oprócz samej elektrowni odwiedziliśmy też opuszczone miasto Prypeć – punkt obowiązkowy dla wszystkich fanów Urbexu.
    My byliśmy tam na przełomie sierpnia i września. To średni termin: w związku z bujną wegetacją roślinną na przepiękne landszafty nie ma co liczyć. Ale coś tam udało się zobaczyć. Do następnego wpisu zatem.
    Kibla w nim nie będzie.


    Prypeć - 20 i 24 lipca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Enver i never

     Oczywiście wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO Linie z Nazca to nie jedyne geoglify w Ameryce Południowej. Geogli...