Tłumacz

22 października 2021

Leprozorium

    Poprzedni wpis był o – prawdopodobnie – miejscu pochówku ofiar dawnej zarazy (cholery), bieżący zaś również dotykał będzie zagadnienia choroby, choć trochę innej – budzącej oprócz lęku także i fizyczny wstręt do chorych. Choroba Hansena. Lepra. Trąd.
    Nigdy bakteria Mycobacterium leprae nie wywołała prawdziwej zarazy, ale aż do wynalezienia skutecznych antybiotyków uderzała punktowo przez całe stulecia, za nic mając status społeczny czy materialny chorych (vide król jerozolimski Baldwin IV Trędowaty). Choroba była zakaźna, i od dawna wiadomo było, że zakażonych należy izolować od społeczeństwa: już hebrajski Pięcioksiąg jasno formułował zasady postępowania z trędowatymi. Generalnie najczęściej wyganiano ich poza obręb społeczności. Z biegiem czasu zaczęto nawet formować specjalne wioski zamieszkałe tylko przez zarażonych: leprozoria. Pech bowiem chce, że zakażeni prątkiem trądu, choć okaleczeni i powoli tracący siły, żyją bardzo, bardzo długo.

Wyspa Spinalonga

    Jedno z takich miejsc, zlikwidowane w połowie XX wieku po wynalezieniu skutecznych leków na trąd odwiedziłem – ironia losu sprawiła, że było to w czasie trwania paniki koronawirusowej oraz w czasie dyskusji o segregacji chorych, zdrowych, zaszczepionych, niezaszczepionych. Przed Państwem wyspa Spinalonga w Grecji.

Zatoka Mirambello

    Tradycyjnie będzie ab ovo. Choć w okolicy ludzie mieszkali od kilku tysięcy lat (tak, tak, istniało tu osadnictwo minojskie, a potem grecka polis, mocno zniszczona przez trzęsienie ziemi) to właściwa historia Spinalongi zaczyna się – jak wskazuje nazwa, po włosku to "Długi Cierń" – w czasie panowania Wenecjan. Najjaśniejsza Republika Św Marka wznosi na wyspie twierdzę mającą osłaniać wejście do zatoki Mirambello. Po opanowaniu Krety przez Turków także Wysoka Porta wykorzystuje zamek militarnie – choć osiedlają się tam również tureckojęzyczni cywile. Kiedy Kreta uzyskuje autonomię Grecy koniecznie chcą się Turków pozbyć – tworzą więc na Spinalondze kolonię trędowatych. Założenie jest – jak to się mówi: szlachetne. Trędowaci mają tam sobie mieszkać jak normalni ludzie. Pracować, kochać się, umierać et cetera. Turcy, przerażeni, opuszczają wyspę.

Wenecka twierdza
Tureckie domki
Szpital dla trędowatych

    Jak w praktyce wygląda to "normalne" życie trędowatych na Spinalondze? Cóż, okazuje się, że różowo nie jest. Jak bardzo – tego nie dowiemy się nigdy, po likwidacji kolonii w 1957 grecki rząd zniszczył wszystkie dokumenty. Zapewne nie zrobił tego bez powodu: zaleczeni trędowaci po powrocie na łono społeczeństwa nie szczędzili gorzkich słów na temat swojej sytuacji – kto ciekaw, znajdzie takie relacje (ba, nawet powstała pełnowymiarowa książka na ten temat). Przykładem niech będą chociażby losy urodzonych na Spinalondze dzieci – te, które przeżyły zostały odebrane siłą rodzicom – nigdy się już z nimi nie skontaktowały. Podobnie zresztą jak i reszta rodzin przesiedlonych na wyspę trędowatych. Chorzy mieli dostać namiastkę normalnego życia, a zostali odcięci od Świata, żywcem pogrzebani. Lęk przed zakażeniem był tak duży, że nawet Niemcy naziści, kiedy zajęli Kretę Spinalongę pozostawili nieokupowaną.

Cerkiew na Spinalondze
Osada trędowatych

    Dzisiaj leprozoria czy inne tego typu zakłady należą już niemal do przeszłości (w Europie jest bodajże jedno, w Rumunii). Postęp medycyny sprawił, że nie ma już potrzeby izolować zakażonych – przynajmniej nie na dłuższą metę: opisywałem na blogu jak zamknięto mnie w izolatce z powodu paniki koronawirusowej. Dobrze by było, żeby takie getta dla zakażonych nigdy nie wróciły, niestety może zdarzyć się inaczej.

Widok na stały ląd

    No i – oczywiście – zamykanie zarażonych działa tylko jeśli ich liczba nie jest przesadnie wielka: wspominałem, że trąd nigdy nie spowodował prawdziwej epidemii. Inne zarazki, to i owszem. Cholera, dżuma, ospa... Lista jest długa. Przed prawdziwymi zarazami próbowano zabezpieczać się – dziś znamy to słowo doskonale – kwarantannami. Stosowano je od Średniowiecza, nazwa jest włoska bo prawdopodobnie italskie republiki kupieckie rozpoczęły stosowanie tej procedury na wielką skalę (znajomy Macedończyk co prawda twierdzi, że kwarantannę zaczęto stosować w Ochrydzie i stąd Włosi podchwycili pomysł, ale to nie jedyna dziedzina, w której przypisuje on pierwszeństwo swoim rodakom) – ale nie zawsze wystarczało. Wtedy, kiedy mimo wszystko epidemia wybuchała zdrowi po prostu uciekali – z miast, będących z racji zagęszczenia ludności wodą na młyn dla transmisji mikrobów, na wieś. Najbardziej znanym – twórczym – wykorzystaniem takiej emigracji jest "Dekameron" Boccaccia. Wszak opowiadacze historii uciekli z Florencji przed zarazą na wieś (mniej cennym literacko efektem siedzenia na wsi w czasach zarazy jest na przykład ten blog).
    Wracając do leprozorium – choroby wywołują u zdrowych lęk, strach – a w skrajnych przypadkach panikę. Nie dziwi więc, że przestraszony (a czasem zmanipulowany) tłum będzie chciał chorych odizolować (lokale "nur fur geimpfte"?) – a nawet i zabijać (vide mordowanie chorych nieuleczalnie dzieci). Jest to w sumie naturalne, że boimy się zachorować, albo boimy się chorych, zwłaszcza, jeśli wyglądają, zachowują się inaczej.

Ruiny prewentorium gruźliczego w Sudetach

    Jeżdżąc w tym Roku Pańskim 2021 dosyć dużo po Europie widzę, że – zwłaszcza na laickim Zachodzie – ludzie bardzo mocno poddali się panice. A jeśli ktoś się boi, łatwo nim manipulować. I łatwo jest na nowo zakładać jakieś leprozoria. Albo i coś znacznie gorszego.

Coś gorszego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Cziatura

     Zostajemy na blogu na terenach byłego ZSRS, acz w miejscu o dużo dłuższej i jeszcze mniej znanej w Polsce historii . Choć także będą po...