Poprzedni wpis był o –
prawdopodobnie – miejscu pochówku ofiar dawnej zarazy (cholery),
bieżący zaś również dotykał będzie zagadnienia choroby, choć
trochę innej – budzącej oprócz lęku także i fizyczny wstręt
do chorych. Choroba Hansena. Lepra. Trąd.
Nigdy bakteria Mycobacterium leprae nie
wywołała prawdziwej zarazy, ale aż do wynalezienia skutecznych
antybiotyków uderzała punktowo przez całe stulecia, za nic mając
status społeczny czy materialny chorych (vide król jerozolimski
Baldwin IV Trędowaty). Choroba była zakaźna, i od dawna wiadomo
było, że zakażonych należy izolować od społeczeństwa: już
hebrajski Pięcioksiąg jasno formułował zasady postępowania z
trędowatymi. Generalnie najczęściej wyganiano ich poza obręb
społeczności. Z biegiem czasu zaczęto nawet formować specjalne
wioski zamieszkałe tylko przez zarażonych: leprozoria. Pech bowiem
chce, że zakażeni prątkiem trądu, choć okaleczeni i powoli
tracący siły, żyją bardzo, bardzo długo.
|
Wyspa Spinalonga
|
Jedno z takich miejsc, zlikwidowane w
połowie XX wieku po wynalezieniu skutecznych leków na trąd
odwiedziłem – ironia losu sprawiła, że było to w czasie trwania paniki koronawirusowej oraz w czasie dyskusji o segregacji chorych,
zdrowych, zaszczepionych, niezaszczepionych. Przed Państwem wyspa
Spinalonga w Grecji.
|
Zatoka Mirambello
|
Tradycyjnie będzie ab ovo. Choć w okolicy
ludzie mieszkali od kilku tysięcy lat (tak, tak, istniało tu
osadnictwo minojskie, a potem grecka polis, mocno zniszczona przez
trzęsienie ziemi) to właściwa historia Spinalongi zaczyna się –
jak wskazuje nazwa, po włosku to "Długi Cierń" – w
czasie panowania Wenecjan. Najjaśniejsza Republika Św Marka wznosi
na wyspie twierdzę mającą osłaniać wejście do zatoki Mirambello. Po
opanowaniu Krety przez Turków także Wysoka Porta wykorzystuje zamek
militarnie – choć osiedlają się tam również tureckojęzyczni
cywile. Kiedy Kreta uzyskuje autonomię Grecy koniecznie chcą się
Turków pozbyć – tworzą więc na Spinalondze kolonię
trędowatych. Założenie jest – jak to się mówi: szlachetne.
Trędowaci mają tam sobie mieszkać jak normalni ludzie. Pracować,
kochać się, umierać et cetera. Turcy, przerażeni, opuszczają
wyspę.
|
Wenecka twierdza
|
|
Tureckie domki
|
|
Szpital dla trędowatych
|
Jak w praktyce wygląda to "normalne" życie
trędowatych na Spinalondze? Cóż, okazuje się, że różowo nie
jest. Jak bardzo – tego nie dowiemy się nigdy, po likwidacji
kolonii w 1957 grecki rząd zniszczył wszystkie dokumenty. Zapewne nie
zrobił tego bez powodu: zaleczeni trędowaci po powrocie na łono
społeczeństwa nie szczędzili gorzkich słów na temat swojej
sytuacji – kto ciekaw, znajdzie takie relacje (ba, nawet powstała
pełnowymiarowa książka na ten temat). Przykładem niech będą
chociażby losy urodzonych na Spinalondze dzieci – te, które
przeżyły zostały odebrane siłą rodzicom – nigdy się już z
nimi nie skontaktowały. Podobnie zresztą jak i reszta rodzin
przesiedlonych na wyspę trędowatych. Chorzy mieli dostać namiastkę
normalnego życia, a zostali odcięci od Świata, żywcem pogrzebani.
Lęk przed zakażeniem był tak duży, że nawet Niemcy naziści,
kiedy zajęli Kretę Spinalongę pozostawili nieokupowaną.
|
Cerkiew na Spinalondze
|
|
Osada trędowatych
|
Dzisiaj
leprozoria czy inne tego typu zakłady należą już niemal do
przeszłości (w Europie jest bodajże jedno, w Rumunii). Postęp medycyny
sprawił, że nie ma już potrzeby izolować zakażonych –
przynajmniej nie na dłuższą metę: opisywałem na blogu jak
zamknięto mnie w izolatce z powodu paniki koronawirusowej. Dobrze by
było, żeby takie getta dla zakażonych nigdy nie wróciły,
niestety może zdarzyć się inaczej.
|
Widok na stały ląd
|
No i – oczywiście –
zamykanie zarażonych działa tylko jeśli ich liczba nie jest
przesadnie wielka: wspominałem, że trąd nigdy nie spowodował
prawdziwej epidemii. Inne zarazki, to i owszem. Cholera, dżuma,
ospa... Lista jest długa. Przed prawdziwymi zarazami próbowano
zabezpieczać się – dziś znamy to słowo doskonale –
kwarantannami. Stosowano je od Średniowiecza, nazwa jest włoska bo
prawdopodobnie italskie republiki kupieckie rozpoczęły stosowanie
tej procedury na wielką skalę (znajomy Macedończyk co prawda
twierdzi, że kwarantannę zaczęto stosować w Ochrydzie i stąd
Włosi podchwycili pomysł, ale to nie jedyna dziedzina, w której
przypisuje on pierwszeństwo swoim rodakom) – ale nie zawsze
wystarczało. Wtedy, kiedy mimo wszystko epidemia wybuchała zdrowi
po prostu uciekali – z miast, będących z racji zagęszczenia
ludności wodą na młyn dla transmisji mikrobów, na wieś.
Najbardziej znanym – twórczym – wykorzystaniem takiej emigracji
jest "Dekameron" Boccaccia. Wszak opowiadacze historii
uciekli z Florencji przed zarazą na wieś (mniej cennym literacko
efektem siedzenia na wsi w czasach zarazy jest na przykład ten blog).
Wracając do leprozorium – choroby wywołują u zdrowych
lęk, strach – a w skrajnych przypadkach panikę. Nie dziwi więc,
że przestraszony (a czasem zmanipulowany) tłum będzie chciał
chorych odizolować (lokale "nur fur geimpfte"?) – a nawet i zabijać (vide mordowanie chorych nieuleczalnie dzieci). Jest to w sumie naturalne, że boimy się
zachorować, albo boimy się chorych, zwłaszcza, jeśli wyglądają,
zachowują się inaczej.
|
Ruiny prewentorium gruźliczego w Sudetach
|
Jeżdżąc w tym Roku Pańskim 2021
dosyć dużo po Europie widzę, że – zwłaszcza na laickim
Zachodzie – ludzie bardzo mocno poddali się panice. A jeśli ktoś
się boi, łatwo nim manipulować. I łatwo jest na nowo zakładać
jakieś leprozoria. Albo i coś znacznie gorszego.
|
Coś gorszego
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz