Tłumacz

31 stycznia 2025

Łódź Drewniana

    Zanim Łódź została mekką miłośników urban exploration była przez setki – jakieś 400 – lat niewielką-li tylko mieściną położoną u podnóża pasma wzgórz dziś zwanych Wzniesieniami Łódzkimi. Bardzo to malownicza kraina, którą wielokrotnie odwiedzałem mieszkając w Mieście Włókniarzy. Dobrze, głównie ograniczałem się do Lasu Łagiewnickiego – i miejskiego parku, i rezerwatu przyrody, miano swe biorącego od Łagiewnik – dawnej wsi okraszonej barokowym klasztorem, któremu towarzyszy zespół wspaniałych drewnianych kapliczek. Znaczy – towarzyszył, bo z sześciu budynków zostały dwa. Przepadły w czasie wojny – i to nie tej Wielkiej, po której w okolicy zostały okopy czasów Operacji Łódzkiej, a tej ostatniej, gdy Niemcy naziści ogniem ubogacali polskie zabytki.
Ocalałe kapliczki w Lesie Łagiewnickim
    To właśnie te wzgórza – a raczej wartkie, niemal górskie strumyki/rzeczki z nich spływające, spowodowały, że miasto Łódź (u nas zawsze dodaje się określenie "miasto" do "Łódź" – po tym poznać, że ktoś z regionu jest) miało zostać olbrzymim ośrodkiem przemysłowym (zniszczonym po prawie 150 latach tak zwaną restrukturyzacją gospodarki – podczas była to zwykła grabież; kto żył w latach 90-tych XX wieku, ten wie o czym mówię). I Rzeczpospolita właśnie znikała, ale oświeceniowi myśliciele i reformatorzy dalej działali, usiłując rozwinąć w kraju produkcję przemysłową.

Łódź po okresie tak zwanej restrukturyzacji przemysłu w latach 90-tych XX wieku
    W ich planach okolice Łodzi miały zostać centrum produkcji włókienniczej – dzięki sile wody napędzającej folusze, przędzalnie i inne zakłady potrzebne do produkcji sukna. Po rozbiorach i Napoleoniadzie plany się nie zmieniły – tylko nowy ośrodek przemysłowy miał pracować na potrzeby ciut innego rynku, jednego z największych na Świecie: Imperium Rosyjskiego.

Sankt Petersburg - stolica jednego z najbardziej chłonnych rynków końca XIX i początku XX wieku
    Były plany, były warunki – brakowało tylko jednego: ekspertów. Po okolicy było ich trochę (na przykład Czesi w Zelowie albo Niemcy przybyli tu na fali kolonizacji fryderycjańskiej chociażby do Nowosolnej, obecnie dzielnicy Łodzi szczycącej się skrzyżowaniem ośmiu dróg, jednym z nielicznych w Europie i niezwykle niepraktycznym), ale ciągle mało. Zarządcy Królestwa Kongresowego i na to znaleźli sposób. Oto zawarto tak zwaną ugodę zgierską – i każdy tkacz, który chciał się w okolicy osiedlić dostawał na start drewno z którego mógł sobie zbudować dom. Tak właśnie, za podstawę rozwoju Łodzi posłużył Zgierz, a domki tkaczy do dziś zdobią ulice tegoż miasta. Ba, jakiś czas temu nawet je odnowiono. Dla niewprawnego oka wszystkie wyglądają tak samo, ale sami tkacze mieli do wyboru aż cztery różne modele.

Zgierski dom tkacza po renowacji
    W Łodzi te domki wraz z upływem lat zostały zastąpione kamienicami, a te, które ocalały trafiły do Skansenu Łódzkiej Architektury Drewnianej, wraz z protestanckim kościółkiem ze wspominanej Nowosolnej i jedną z przepięknych willi z Rudy Pabianickiej. Warto odwiedzić, to tuż obok wspomnianej w poprzednim wpisie Białej Fabryki – na dodatek wstęp jest darmowy.

Skansen Łódzkiej Architektury Drewnianej
    W Zgierzu nikt nie zamykał tych domów w muzeach – z prostej przyczyny: może i to Zgierz zaczął rewolucję przemysłową w okolicy, ale później to starsze od Łodzi – i dużo ważniejsze (Zgierz, tak jak moja Warta, Sieradz czy Kijów, był miastem królewskim – Łódź czy inne Pabianice były własnością prywatną) – miasto okazało się być dużo gorzej położone, mniej obfite w bystre strumyki. I dziś Zgierz bywa obiektem żartów, takich jak nieśmiertelne pytanie:
    - W co bawią się dzieci w Zgierzu?
    - W miasto.
    Cóż, pracując kiedyś w Zgierzu zobaczyłem – skierowane właśnie do dzieci – ogłoszenie dotyczące nauki zarządzania miastem. Miejscowy magistrat reklamował te warsztaty czy inną zabawę hasłem "Pobaw się z nami w miasto". Faktem jest też, że mieszkańcy Zgierza mają w okolicy opinię najgorszych kierowców. Sami zaś śmieją się z Ozorkowa – do którego także, podobnie jak do Zgierza, dojeżdża łódzki tramwaj (obecnie niestety ta jedna z najdłuższych europejskich linii tramwajowych jest w zawieszeniu – co mnie smuci niemiłosiernie).
    W każdym razie – gdyby ktoś chciał poczuć klimat wczesnoindustrialnej Łodzi, volens nolens musi udać się do Zgierza. Może tramwajem.

Zgierz - domy tkaczy
    W samej Łodzi, jak wspominałem, takich śladów już praktycznie nie ma, ostatnie drewniane domki nie zamknięte w muzeum właściwie odeszły w niebyt w początkach XXI wieku. Zachował się za to drewniany kościółek z czasów gdy Łódź była miastem rolniczym. Oryginalnie stał tuż przy Starym Rynku, w mieście gdzie dziś wznosi się nowa, neogotycka świątynia pw Wniebowzięcia NMP. Kiedy wznoszono ów kościół ten dawny, drewniany, został zakupiony przez Izraela Poznańskiego na potrzeby jego robotników, zakwaterowanych w pobliskich famułach (w wybudowanym dla nich teatrze dziś jest supermarket; sklepy dla robotników zwały się kiedyś konsumami) – i funkcjonuje do dziś, tuż obok świątyni konsumpcjonizmu, Manufaktury, na jaką przerobiono dawną fabrykę. Olbrzymi, eklektyczny pałac fabrykanta robi za muzeum.

Manufaktura - dawne zakłady Izraela Poznańskiego
    O Lodzermenschach – Niemcach, Żydach, Polakach i Rosjanach – można by jeszcze dużo pisać, ale od czego są bedekery? Albo – w wersji literackiej – Ziemia Obiecana Reymonta. Wpis jest o drewnianej Łodzi, więc po prostu zainteresowanych odsyłam do źródeł. I będę kończył – choć jeszcze kilka lat temu udałbym się do Mileszek, gdzie w miejscu starszej świątyni (Mileszki to wioska o bardzo starej metryce, wspominana już prawie tysiąc lat temu; zachowała także charakterystyczny układ urbanistyczny z czasów wczesnośredniowiecznych) stał drewniany barokowy kościółek jeszcze z czasów I Rzeczypospolitej. Niestety, jak to bywa z zabudową drewnianą – pochłonął go pożar. Obecnie w odbudowie.
Nieistniejący kościół na Mileszkach

24 stycznia 2025

Łódź Fabryczna

    Pech chce, że mieszkam na terenie województwa którego stolica, do niedawna drugie pod względem liczby ludności miasto w Polsce, uznawana jest za najbardziej (no, chyba, że weźmiemy pod uwagę którąś ze stolic lubuskiego – oryginalny Lubusz leży dziś niestety w Niemczech) nieatrakcyjną turystycznie – podobnie zresztą jak całe województwo.
    Pełne przecież zabytków i landszaftów.

Zabytki w Łódzkiem
Landszafty w Łódzkiem
   
No ale przyjęło się, że w Łodzi nie ma nic do zobaczenia. Bo też faktycznie, jeżeli ktoś szuka w mieście średniowiecznych uliczek jakiegoś starego miasta, to nie znajdzie. Mimo, że miasto powstało w 1423 (wcześniejsze próby lokacji na zboczach Wzniesień Łódzkich – jak dziś je zwiemy – nie udały się) to było przez większość czasu drewniane (o czym następny wpis), a po wizycie Niemców nazistów w zeszłym stuleciu nawet jeśli coś było, to zwyczajnie się nie zachowało – słynny Park Staromiejski (zwany Parkiem Śledzia) to właśnie teren gdzie łódzkie stare miasto istniało. Rynek Staromiejski sowieci odbudowali, lecz w stylu mariensztatackim.

Rynek Staromiejski
    Ale to, czym Łódź najbardziej urzeka to czasy opisane w Ziemi Obiecanej Reymonta (kiedyś chyba była to lektura – lecz dla nowoczesnych reformatorów oświaty w Polsce ma stanowczo zbyt dużo liter): przełom XIX i XX wieku, kiedy miasto w ekspresowym tempie rozrosło się w wielką metropolię.
Jedna z famuł na Księżym Młynie - osiedle robotnicze, świadek rozwoju miasta
    Rozrastało się, dodajmy, nieco chaotycznie – o czym pod koniec wpisu – choć przecież początkowo z genialnym planem przestrzennym. Oto carscy planiści i urbaniści (może i okupacyjni, ale to co robią w mieście współcześni ich odpowiednicy to woła o pomstę do Nieba) wytyczyli jeden z dwóch w Polsce ośmiokątnych rynków (dziś Plac Wolności) i długą ulicę, wzdłuż której budowane miały być budowane kolejno gręplarnie czy przędzalnie – tak by usprawnić proces produkcji włókienniczej, dla której to – i czeskich oraz niemieckich specjalistów – miasto zostało utworzone. Ulica to oczywiście słynna Piotrkowska, ale zamysły projektantów szybko odłożono do lamusa, i trakt został reprezentacyjną wizytówką miasta. Wzdłuż Piotrkowskiej wytyczono równe działki – podobno koncepcja zapożyczona z Nowego Jorku (który, podobno, zapożyczył ją z kolonialnych miast hiszpańskiej Ameryki, których to regularną siatkę ulic konkwistadorzy zgapili od Indian) – na których oprócz fabryk i famuł (odpowiednik śląskich familoków, robotniczych domów wielorodzinnych) wyrosły secesyjne kamienice i fabrykanckie pałace.
Secesyjna Kamienica Gutenberga na Pietrynie - czyli ulicy Piotrkowskiej
    Dzięki ich urodzie Łódź jako jedyne miasto w Polsce zostało wpisane na Europejską Listę Architektury Secesyjnej – choć miejscowemu art noveau bliżej do tego wiedeńskiego czy berlińskiego niż najpiękniejszemu katalońskiemu. Miasto podobne jest także do innych gwałtownie rozwijających się wtedy miast Imperium Rosyjskiego: Rygi, Odessy czy Petersburga.
Secesyjny detal z Rygi
    Do tego wszystko jest tu oryginalne – bo w 1939 spadło tu zaledwie kilka bomb a i w 1945 sowieci weszli bez walki, ustanawiając tu nawet tymczasową stolicę okupowanej Polski. A przynajmniej było do jakiegoś czasu – bo nieremontowane od wojny miasto po prostu zaczęło się rozsypywać. Likwidacja prężnego przemysłu włókienniczego w latach 90-tych zeszłego stulecia sprawiło nie tylko, że Łódź została jednym z najbardziej depresyjnych miast Polski, ale sprawiła, że potężne fabryki, godne Manchesteru, Śląska czy Zagłębia Rhury zostały opuszczone. Dziś te zabytki techniki w dużej mierze są już wyburzone (często nielegalnie), a na ich miejsce postawiono bezpłciowe biurowce. Pozostałe stały się mekką miłośników urbexu.
Secesyjna elektrownia - ocalała
Secesyjna elektrownia - wnętrze przed rewitalizacją
Urbex po łódzku
Urbexowe atelier
Urbexowe fabryki
    Dobra, trochę ubarwiłem – spora część miejsc które są na fotografiach jest obecnie powoli restaurowana (albo została wyburzona), ale nim rozpoczęto ratować te cuda architektury miasto straciło sporo swojego ceglanego uroku. Dziś najsłynniejszymi zrewitalizowanymi terenami są dawne zakłady Izraela Poznańskiego (Manufaktura, centrum handlowe), Księży Młyn czy Biała Fabryka z Centralnym Muzeum Włókiennictwa.
Manufaktura
    Sama zaś tytułowa Łódź Fabryczna to jeden z dwóch głównych dworców kolejowych w mieście (obok Łodzi Kaliskiej). Tak, chaotyczny rozwój miasta sprawił, że nie było tu nigdy dworca głównego – choć funkcję tą ma spełniać, gdy tylko zakończy się przekop tuneli kolejowych pod Śródmieściem, właśnie Fabryczna. Póki co olbrzymia hala ze szkła, żelaza i betonu stoi pusta.
Nowy Fabryk, tj. Łódź Fabryczna
    A stoi na miejscu dawnego dworca – obiektu kultowego, w czasach PRL ubogaconego słynnym neonem oraz otoczonym dziś nieistniejącymi rozsypującymi się kamienicami wielkomiejskimi.
Stary Fabryk
Słynny - kiedyś - neon
    Dawna Łódź Fabryczna na przełomie XX i XXI wieku szokowała przyjezdnych – obcokrajowcy nawet pytali, czy tu jakaś wojna dopiero co była. Stety-niestety przeszła do historii, choć warto dodać, że nowy, na poły podziemny, dworzec, jako, że zbudowany na terenie podmokłym, funkcjonuje tylko dzięki nieustannej pracy pomp.
Okolice dawnego dworca Łódź Fabryczna, przez wiele lat centrum miasta
    Co zaś się owej podmokłości tyczy – Łódź nazywana jest miastem wielu rzek i jednej ulicy. Ulica to oczywiście Piotrkowska, a 17 nazwanych z imienia rzek, dziś w dużej mierze pochowanych w kanałach umożliwiły rozwój miasta w początkach XIX wieku (o czym więcej w następnym wpisie). Podmokłe tereny – i pośpiech w jakim wznoszono wielopiętrowe kamienice (czas to przecież pieniądz) – dziś stanowi pewne zagrożenie dla zabytkowej tkanki miasta. Jest to związane z pracami przy wspominanym tunelu średnicowym. Oto bowiem słabo osadzone kamienice leżące na trasie pracy wydrążarek zaczynają się walić. I było to wiadome dla wszystkich poza projektantami przekopu. Tak, że warto jak najszybciej przyjechać zobaczyć ten polski Manchester, póki szkody budowlane i pazerni deweloperzy nie wyburzą wszystkiego.
Znak drogowy - z Łodzi, no bo skąd

17 stycznia 2025

Objawienie

    Dopiero co wspominałem, że jedną z legend mojej gminy (i przy okazji parafii w której zostałem ochrzczony) jest nagrobek Krysty, legendarnej kochanki Bolesława Śmiałego.
Domniemany grób Krysty, żony Mścisława z Burzenina, metresy Bolesława Śmiałego
    W owym wpisie wspominałem, że raczej nie jest to prawda, i ową Krystę wiązać należy z Ziemią Rudzką, dziś zwaną Wieluńską, niż z leżącą w okolicy Sieradza wioską Rudą. W której, w przeciwieństwie do jej podwieluńskiej imienniczki, nie było siedziby kasztelańskiej, dziś grodziska. W związku z tym wcale się tam nie wybierałem. Ale.

Ziemia Rudzka - zabarwiona żelazem
    Ale doczytałem, że stolica Księstwa Sieradzkiego (z jakiegoś powodu jest to Sieradz, nie Warta) pierwotnie nie znajdowała się przy ujściu Żegliny do Warty, a na drugim brzegu rzeki, na terenie dzisiejszej wsi Mnichów.
    Takiej okazji przepuścić już nie mogłem, choć sama wioska jeszcze mniejsza była niz owa Ruda. Wsiadłem więc w samochód i ruszyłem do Mnichowa. Grodzisko znalazłem – przyznam, że z niejakim trudem. Owszem, jest jeszcze widoczne w terenie, ale jeśli ktoś nie wie czego szuka, i niezbyt się czasami chyba jeszcze przedpiastowskimi interesuje, to może przejść obojętnie, kwitując to sieradzkim określeniem "jakieś chynchy tu zarosły".

Relikty grodziska w Mnichowie
    Żeby nie było – obiekt wzniesiony nad Żegliną jeszcze do niedawna wyglądał jeszcze gorzej, dopiero kilka lat temu na Wzgórzu Zamkowym wycięto krzaki i pokrzywy tworząc niewielki teren spacerowy z zaznaczonymi w terenie śladami murów zamku i wczesnopiastowskiej kaplicy. Odsłonięto też liczne bunkry – o czym zresztą wspominałem już na blogu. Gród w Mnichowie leży na prywatnej posesji i nie kryje w sobie takich skarbów, więc raczej nic się tam nie zmieni. Ma też małe szanse na zostanie obiektem znanym turystycznie.
Miejsce po dawnym grodzie sieradzkim
    I to tyle, jeśli chodzi o Mnichów. Żeby jednak doń dotrzeć musiałem przejechać przez ową wspomnianą na początku Rudę. Trudno tu o jakąś zapierającą dech w piersiach historię – gdyby nie to, że tuż za wsią niewielki znak obwieścił – tędy do miejsca objawień maryjnych. Przyznam się, że zostałem tym zaskoczony. Nasza lokalna NMP zwana Księżną Sieradzką ma swoje sanktuarium w Charłupii Małej – cel pielgrzymek lokalsów, zwłaszcza 8. września, w święto Narodzenia NMP. A tu jakieś objawienie...
    Wracając z Miechowa – było duszno, zbierało się na burzę – postanowiłem nadrobić drogi i zobaczyć co to za miejsce. Droga dojazdowa była polna. Ot, typowa dróżka, dukt z trawiastą burtą między koleinami. W końcu dotarłem jednak na niewielką polaną otoczoną zagajnikami z olchy czarnej (czyli terenami nieco podmokłymi). Stał na niej spory krzyż, pomnik, kilka kapliczek i niewielka budka z wiatą. Miejsce urocze.

Miejsce objawień w Rudzie
    I nie byłem tu sam. Pod wiatą siedział staruszek.
    - Szczęść Boże – przywitałem się i rozpoczęliśmy konwersację.
    Pan był miejscowy, mówił po naszemu (obszar dawnego Księstwa Sieradzkiego to językowo teren mazurzący) i był, jak sam wyznał, zapładniaczem. Znaczy, inseminatorem – kiedyś ważna fucha na każdej wsi, dziś zarezerwowana właściwie tylko dla specjalistów i właścicieli stad; bo kto dziś trzyma jedną krowę czy konia? Albo kurę – tych co prawda się nie inseminuje, ale dokumenty i tak trzeba jej wyrobić (o, mores, o tempora... niedługo będzie jak w latach 40-tych i 50-tych zeszłego wieku, chłopstwo będzie do lasu wyganiać inwentarz na widok urzędnika).
    - Co to za miejsce? - zapytałem – Nigdy o nim nie słyszałem. Czy ktoś tu przyjeżdża?
    - A przyjeżdżają, przyjeżdżają – zaprzeczył Pan Zapładniacz – Masa ludzi tu przyjeżdża, do tych naszych objawień.
    Przyznam się, że miejsce ewidentnie nie wyglądało na jakoś przesadnie uczęszczane, ale z drugiej strony ilość pielgrzymów też może być relatywna. Na samej polanie zaś specjalnie oznaczone jest miejsce, w którym Matka Boska stała – sama poprosiła pana Stanisława Ślipka o to, by zadbał o ten kawałek ziemi. Same objawienia miały miejsce w latach 1985-2002, i, jak to zwykle w takich razach, nie są uznawane przez Kościół Katolicki. Nawet nie jestem pewien, czy jakoś przesadnie były badane.

Miejsce w którym stać miała Najświętsza Panienka
    Cóż, Ruda koło Sieradza to nie jest Medjugorie, które zresztą ostatnio – mimo wielu niezgodności i innych wątpliwości – Watykan postanowił przynajmniej częściowo uznać. Znaczy, zdaje się, że powiedział mniej więcej: jak pielgrzymują, to dobrze, bierzemy to. Roma locuta, causa finita, a św Grzegorz Wielki tylko wzdycha gdzieś tam w Niebiesiech.
Kościół w Medjugorie
    Nie wnikam w to, czy objawienia są prawdziwe, czy nie. Zwyczajnie nie mam ku temu plenipotencji – ale skoro się zdarzają, to przecież zdarzać się muszą. Wiadomo, że komuniści chętnie (wszak taka jest podstawa wszystkich tak zwanych oświeconych filozofii) wyrugowaliby religię z umysłów ludzi i zastąpili własną, jakże zbrodniczą ideologią.
Bolszewicy rugujący religię
    Tylko tak zresztą mogą zwyciężyć. Bo Człowiek jest Homo religious, istotą religijną, i wierzyć w coś musi. Nawet niech to będzie zasuszona mumia czy antropogeniczne ocieplenie klimatu. Musi, i basta.

El Niño Compartido - nieusankcjonowany przez Kościół obiekt kultu w Cuzco
    Bardzo się ucieszyłem tego letniego dnia, że mam na to dowód w najbliższej okolicy.

10 stycznia 2025

Król włosingu

    W związku z okrągłą rocznicą ustanowienia w Polsce króla rok na blogu zaczynać się miał wpisami o Ojczyźnie – w szczególe o Małej Ojczyźnie – i ta opowieść też jest taka, choć zaczyna się, niech to Państwa nie zmyli, na Lazurowym Wybrzeżu.
Lazurowe Wybrzeże - jedna z miejscowych Małych Ojczyzn, właściwie niepodległa
    Oto bowiem dotarłem w tamte dzierżawy, a konkretnie do kurortu Saint Tropez, znanego u nas między innymi z serii filmów o pociesznym żandarmie, z niesamowitym Louisem de Funesem w roli głównej. Posterunek owej formacji policyjnej jest jedną z głównych atrakcji tego uroczego – i drogiego – miasteczka.

Saint Tropez
    A przed posterunkiem, na cokoliku, spoczywa sobie złota rzeźba nimfy czy innej Meluzyny. Niby nic w tym niezwykłego, ale figurka ma rysy niesamowitej Brigitte Bardot.

Bardotka w dwóch odsłonach
    Co zaś wspólnego ma Bardotka z terenami dawnego Księstwa Sieradzkiego, czyli mojej Małej Ojczyzny? A postać Antoniego Cierplikowskiego. Antoine'a. Twórcy nowoczesnego fryzjerstwa.

Jedna z atrakcji Sieradza - pomnik Antoine'a (tu w czasach paniki koronawirusowej)
    Damskiego oczywiście – bo męski fryzjer ma być konserwatywny, żeński – artystą, o czym zresztą wspominałem któregoś razu przy okazji podróży po Bałkanach.

Zakład fryzjerski męski w Skopje
    Otóż Antoine był właśnie takim artystą. Co nieco o nim było kiedy pisałem o atrakcjach Sieradza, miasta skąd pochodził, i w którym od jakiegoś czasu ma nawet pomnik, ale warto przypomnieć: niezabogaty chłopak zostaje wysłany do Łodzi, do wuja, do terminu fryzjerskiego. Wuj, widząc talent, wysyła młodziana do Paryża na dalsze nauki.
    Tam adepta sztuki fryzjerskiej zastaje Wystawa Światowa. Głów do ufryzowania jest zbyt wiele, więc za nożyczki zaczynają chwytać czeladnicy – i Antoine sprawdza się w boju. Zostaje wziętym fryzjerem, z biegiem czasu zdobywa sławę, zakłada własne studio, kupuje dom podle najbrzydszego budynku Paryża...

Paryska kratownica
    Razu pewnego do Antoine'a przychodzi pewna aktorka, o sławie i urodzie powoli gasnącej, niczym dobrobyt Polski pod rządami sprzedajnych polityków. Ma owa przebrzmiewająca diva zagrać podlotka – nie takie rzeczy widziały światowe sceny. Antoine robi coś, co dziś dla nas jest zwyczajne: obcina kobietę na krótko. Pamiętamy scenę z Ogniem i Mieczem gdy pan Zagłoba miał Helenie Kuncewiczównie włosy obciąć, jaka to była tragedia (albo, jeśli idziemy już według nowego, "oświeconego" programu nauczania w Polsce nie pamiętamy, ba, nie wiemy). Francuskie kolaborantki po wojnie też były golone na łyso, jako znak hańby. A tu fryzjer skraca włos. Artystom wolno więcej (na przykład jeździć po pijaku samochodem), więc nowa fryzura zostaje jakoś przez aktorkę przełknięta – mało tego, wzbudza furorę. I nie tylko w Europie, ale i w Stanach Zjednoczonych – pierwsza Murzynka na okładce Vouge'a, pani Backer, nosi fryzurę Antoine'a. Antoine – przy pomocy małżonki – otwiera sieć lokali na obu kontynentach, tworzy własną markę kosmetyków (znaczy, wymyśla dbanie o włosy, coś co dziś nazwać można włosingiem), zostaje milionerem i arbitrem elegancji całej zachodniej socjety.

Paryż - bulwary
    Zyskuje też przydomek Dalego fryzjerstwa. Jest bowiem równie ekscentryczny co kataloński mistrz. W swoim paryskim domu śpi w szklanej trumnie, a pobyt w kurortach południa Francji uświetnia spacerami z pomalowanym na niebiesko psem. Pudlem zdaje się, ale nie wiem, nie jestem rasistą, nie znam się na rasach.

Sypialnia Dalego w Figueres
    Spaceruje z nim, żeby sprawdzić trwałość barwników nakładanych na włosy – bowiem małpie kolory na głowie, dziś ostrzegawczy znak sygnalizujący niestabilną emocjonalnie feministkę, to także dzieło Antoine'a.
    Nie ogranicza się tylko do włosów – zaprzyjaźnia się z polskim rzeźbiarzem Xawerym Dunikowskim, i w jego pracowni w Cannes zaczyna praktykować rzeźbę. Ma ku temu, jak twierdzą postronni, spory talent. Podobno rzeźba Dunikowskiego "Dusza odrywająca się od ciała", której kopia zdobi sieradzki grobowiec Cierplikowskiego, jest projektu Antoine'a. Nie wiem, musieli by to zbadać znawcy sztuki nowoczesnej – do których ja, a priori, się nie zaliczam.

Grobowiec Antoine'a
    A gdzie tu Bardotka? Otóż miał Antoine przygotować pani Brigitte nową fryzurę. Ówczesne serwisy plotkarskie prześcigały się w domysłach jak oszpeci co uczyni aktorce i seksbombie na głowie. A Cierplikowski... Nie zrobił nic. Stwierdził, że naturalne piękno nie potrzebuje udziwniania czy tam upiększania.
    I za to chyba cenię owego artystę – że potrafił to dostrzec, mimo, że jak jeden z niewielu Polaków przyłożył rękę do tego, że współczesny świat wygląda jak wygląda. A, moim zdaniem, wygląda brzydko. Wiem, że nie ma powrotu do czasów gdy fryzura określała statut społeczny, jak choćby tonsura duchowieństwa, czepiec mężatki, dziewicza kosa panny na wydaniu czy rozpuszczone włosy polityka kokoty. Rewolucja umysłowa – i wizualna, której częścią był Antoine – na zawsze wprowadziła anarchię i stan niepokoju, w którym człowiek nie wie kim jest i gdzie należy (wspaniale ten lęk pokazuje Pascal – i ma rację, bo jak ktoś nie wie gdzie jest, to nie wie i kim jest, a potem to nawet nie potrafi określić swojej płci). Trochę to straszne.

Uliczny wizerunek jednego z XX-wiecznych rewolucjonistów - akurat zbrodniarza
    Co się stało z Cierplikowskim? Ano, tworząc nowy świat sprawił, że on sam stał się w nim zbędny. Liczni uczniowie okazali się tańsi, bardziej mobilni – sieć zakładów fryzjerskich została zamknięta, fabryka kosmetyków przegrała z produkcją masową, nie pomogło też rozstanie z zarządzającą finansami żoną. W przeciwieństwie do Dalego, który swoją Galę wielbił i nie wtrącał się w jej życie erotyczne Antoine po przyłapaniu małżonki na romansie z przyjacielem (który, swoją drogą, zdrowo doił kasę artysty) rozstał się z nią. I wrócił do Sieradza, gdzie zmarł pozbawiony milionów, ku rozczarowaniu wielu nadskakujących mu do końca życia akolitów liczących na schedę po artyście. Tak oto zakończyło się życie nieznanego człowieka który ukształtował (w sposób jaki mi wydaje się ohydny) współczesną estetykę (choć oczywiście największym artystą z dawnego Księstwa Sieradzkiego jest Stanisław Szukalski, Stach z Warty, równie co Antoine w Polsce nie znany; niestety ów przybrany dziadek Leonarda di Caprio nie ma grobu: prochy rzeźbiarza rozsypano na Wyspie Wielkanocnej).
Gala oczami Dalego
    Nie był to jedyny mieszkaniec Sieradza który zmienił Świat i wprowadził go w nowoczesność. Niejaki Ary Szternfeld, urodzony w Sieradzu, obliczył tory lotów na orbitę okołoziemską – i korzystali z tych wyliczeń zarówno Amerykanie jak i Ludzie Radzieccy. Nie wiem, jak to było z Gagarinem, ale Łajka na orbitę dostała się właśnie dzięki temu matematykowi. Swoją drogą nie był to jedyny Polak tworzący podwaliny kosmonautyki – Konstantyn Ciołkowski herbu Jastrzębiec (urodzony, jak i Szternfeld czy Cierplikowski na terenie Imperium Rosyjskiego, choć już nie w Kongresówce) opracował podstawy działania wszystkich stworzonych przez człowieka rakiet kosmicznych. Chwalmy się Polakami, bo wszyscy i tak pamiętają nazistowskiego aparatczyka Wernera von Brauna...
Sieradz - Krakowskie Przedmieście

3 stycznia 2025

Swego nie znacie cz. 2

    Zdecydowanie dominantą w turystycznym krajobrazie mojej rodzinnej gminy jest zbiornik zaporowy Jeziorsko. Jeden z największych w Polsce.
Panorama Niżu Polskiego
Zbiornik Jeziorsko
    Bardzo do tego nietypowy – bo kiedy go napełniano został idealnym habitatem dla ginących gatunków ptaków brodzących. I dziś przez część roku woda spuszczana jest do połowy, by odsłonić błoto dla różnego rodzaju kulików, batalionów czy innych brodźców. Wraz z nimi swoje miejsce znajdują tu idące w tysiące gęsi i kaczki, oraz większość polskich ptaków migrujących. Widziano tu też podobno sępa i – aesusmaria – ibisa czczonego. Do tego oczywiście zadomowiły się tu bieliki – te największe z naszych drapieżnych (odkąd sto lat temu z Pienin zniknęły sępy). W locie widziałem kilkukrotnie, a raz olbrzym ten zaskoczony został przeze mnie na nieodległym polu. Przerwałem mu żer, i ptak zerwał się do lotu (zerwał, ale dostojnie) ukazując całą swoją wielkość. Najbardziej znane są chyba kormorany – których kolonie są prawdziwym utrapieniem dla lokalnych hodowców ryb. Przez tą awifaunę połowa zbiornika chroniona jest przez rezerwat – a na drugiej także wodniacy sobie nie pohasają (trochę to spowalnia rozwój infrastruktury turystycznej).

Lecą żurawie
    Budowa zbiornika zmieniła oczywiście lokalny mikroklimat, ale poskutkowała licznymi odkryciami archeologicznymi (głównie skorup sprzed tysięcy lat, możliwych do zobaczenia także w naszym – jedynym w Polsce – Muzeum Miasta i Rzeki). Najcenniejszym okazał się kompletny niemal kirys z XIV wieku, z czasów toczonej na naszym terenie wojny domowej Grzymalitów z Nałęczami.

Zbroja z grodziska w Siedlątkowie
    Co prawda Siedlątków, gdzie w grodzisku ów skarb znaleziono leży już w sąsiedniej gminie, ale warto się pochwalić. Zwłaszcza, że dzięki budowie tamy wioska została najmniejszą parafią w Polsce (a sam kościół św Marka znajduje się poniżej poziomu tafli wody – coś Ewangelista nie ma szczęścia do lokacji, bazylika w Wenecji też jest regularnie podtapiana) oraz otrzymała prawdziwe klifowe wybrzeże.

Kościół św Marka leżący poniżej tafli wód zbiornika
    Co zaś się tyczy położenia mojej Małej Ojczyzny – to leżała pomiędzy Wielkopolską i Małopolską, stąd i częste w okolicy wizyty królów i innych notabli. W Sieradzu szlachta wybrała na władcę Kazimierza Jagiellończyka, w Piotrkowie obradował Trybunał, w samej Warcie uchwalono Statut warcki (o którym przypomina przysłowie – nijak do treści dokumentu się nie odwołujące, ale bardzo życiowe – stateczne niewiasta zna statut warecki: przepiłeś wypłatę, to wara od kiecki), a w Brodni Władysław Jagiełło zwykł wielokrotnie odbywać swe królewskie sądy w czasie swych peregrynacji po królestwie. Fakt, miejscowość może mniej znana od dwóch pozostałych, ale była jedną z ulubionych monarszych siedzib.

Relikty zamku królewskiego w Sieradzu
    Może troszkę ubarwiam – ot stał tu, na wysokim brzegu doliny Warty, drewniany dwór, czy też wieża mieszkalna. Dziś na miejscu dawnego królewskiego folwarku stoją ruiny murowanego dworku. Stoją i niszczeją, strasznie to smutne.

Brodnia, ruiny dworu
    Niszczeją i inne okoliczne dwory i pałace – opuszczone po 1945 roku i planowo zaniedbywane przez komunistów w dużej mierze zniknęły już z krajobrazu. Zwłaszcza te zbudowane z drewna. Kilka zaledwie zostało ocalonych, reszta czeka marnego końca.

Pałac w Krąkowie
Dwór w Ustkowie - ocalały
   
Znikają też powoli pozostałości po efektach XIX-wiecznego uprzemysłowienia okolicy. Niby zabór rosyjski, najbardziej zapuszczony, ale ziemie dobre, blisko Wielkopolska z robotnymi bambrami, to i u nas przemysł zaczął się rozwijać. 5 kilometrów od Warty, w Cielcach, bracia Jabłkowscy (ci od słynnego domu towarowego w Warszawie) budują cukrownię. Zakład zlikwidowano w XX-leciu międzywojennym, ale jeszcze pod koniec zeszłego stulecia znać było w okolicy przebieg kolejki wąskotorowej obsługującej pierw zakład, a potem punkt skupu buraków cukrowych. Resztkę upraw wykończyła Unia E***pejska nakładając na polski rząd obowiązek likwidacji przemysłu cukrowniczego (które to działania swoją drogą zakrawają o zdradę stanu). Dziś tylko lokalsi (m.in Autor) wiedzą którędy jeździła ciuchcia (nasz parowóz zdobi Ostrów Wielkopolski), że obecna szkoła należała do fabrycznych zabudowań (podobnie jak Budownia, część wsi) albo gdzie znajduje się oryginalna brama zakładu.

Cielecki dwór - siedziba fabrykantów
    Na szczęście niektóre zabytki udało się ocalić – jak choćby drewniany barokowy kościół w Górze (wieś o wczesnośredniowiecznej metryce). Nie dość, że go odrestaurowano, to jeszcze znaleziono średniowieczny relikwiarz pielgrzymi – znaczy się, tędy biegły dawne szlaki i drogi.

Prezbiterium barokowego kościoła w Górze
    Legenda mówi, że na pobliskim cmentarzu – nomen omen leżącym na górze, polodowcowym pagórku – pochowano niejaką Krystę, żonę Mścisława z Burzenina, kochankę Bolesława Śmiałego. Raczej nie jest to prawda – królewska metresa pochodziła z Rudy, ale nie z tej niedaleko, koło Sieradza (o której przyjdzie mi wspomnieć w jakimś innym wpisie), ale z bardziej znanej, podle Wielunia.

Wieluń dzisiaj
    Każdy rejon musi mieć swoją legendę przecież – a jako, że lokalnego zamku nie stwierdzono (o czym pisałem już trzy razy, TU, TU i TU) to na duchy zamkowe liczyć nie możemy. Trzeba brać grobowiec Krysty.

Domniemany grób Krysty na cmentarzu w Górze
    Najbliższy zaś upiór jest w Uniejowie na zamku.

Nieodległy zamek w Uniejowie
    Na okolicę wpływ miała też najnowsza historia Polski – na linii rzeki Warty na początku Września `39 toczyły się walki w oparciu o zespoły bunkrów, dziś jeszcze stojących nad brzegami zbiornika Jeziorsko.

Bunkry linii obrony Warty w 1939
    Ciekawostką jest też przydrożny krzyż zbudowany z artyleryjskich łusek tuż po zakończeniu niemieckiej okupacji.

Pamiątka po wojnie
    Nie ma już niestety lokalnej synagogi, a ratusz w wyniku bombardowań utracił swoją wieżę.

Warcki ratusz przed 1939 (foto z arch. I. Slipka)
    I nigdzie też nie znajdziemy informacji, że jeszcze w 1947 w okolicy działali antysowieccy partyzanci. Ba, poważyli się nawet na napad na nową komunistyczną pocztę – czego świadkiem był mój śp Dziadek. Ale przecież każde miejsce ma takie historie, nieznanych postronnym. W czasach rozpadu więzi rodzinnych i narastającej ojkofobii będą one ginąć, zanikać. I na Nowy Rok Pański 2025 życzę Czytelnikom, żeby jak najwięcej takich swoich historii zachowali, i jeszcze się nimi na prawo i lewo chwalili. Bo tak trzeba w tym trudnym czasie.

Najchętniej czytane

Serenissima cz. 3

     I jeszcze jedna część poświęcona Wenecji , może trochę niepotrzebna, bo to właściwie taka galeria. Ktoś powie, że po prostu chcę się po...