Dopiero co wspominałem, że jedną z
legend mojej gminy (i przy okazji parafii w której zostałem
ochrzczony) jest nagrobek Krysty, kochanki Bolesława
Krzywoustego.
W owym wpisie wspominałem, że raczej nie jest to
prawda, i ową Krystę wiązać należy z Ziemią Rudzką, dziś
zwaną Wieluńską, niż z leżącą w okolicy Sieradza wioską Rudą.
W której, w przeciwieństwie do jej podwieluńskiej imienniczki, nie
było siedziby kasztelańskiej, dziś grodziska. W związku z tym
wcale się tam nie wybierałem. Ale.
Ale doczytałem, że stolica
Księstwa Sieradzkiego (z jakiegoś powodu jest to Sieradz, nie
Warta) pierwotnie nie znajdowała się przy ujściu Żegliny do
Warty, a na drugim brzegu rzeki, na terenie dzisiejszej wsi
Mnichów.
Takiej okazji przepuścić już nie mogłem, choć sama wioska jeszcze mniejsza była niz owa Ruda. Wsiadłem więc w samochód i ruszyłem do Mnichowa. Grodzisko znalazłem – przyznam, że z niejakim trudem. Owszem, jest jeszcze widoczne w terenie, ale jeśli ktoś nie wie czego szuka, i niezbyt się czasami chyba jeszcze przedpiastowskimi interesuje, to może przejść obojętnie, kwitując to sieradzkim określeniem "jakieś chynchy tu zarosły".
Żeby nie było – obiekt wzniesiony nad Żegliną
jeszcze do niedawna wyglądał jeszcze gorzej, dopiero kilka lat temu
na Wzgórzu Zamkowym wycięto krzaki i pokrzywy tworząc niewielki
teren spacerowy z zaznaczonymi w terenie śladami murów zamku i
wczesnopiastowskiej kaplicy. Odsłonięto też liczne bunkry – o
czym zresztą wspominałem już na blogu. Gród w Mnichowie leży na
prywatnej posesji i nie kryje w sobie takich skarbów, więc raczej
nic się tam nie zmieni. Ma też małe szanse na zostanie obiektem
znanym turystycznie.
I to tyle, jeśli chodzi o Mnichów. Żeby
jednak doń dotrzeć musiałem przejechać przez ową wspomnianą na
początku Rudę. Trudno tu o jakąś zapierającą dech w piersiach
historię – gdyby nie to, że tuż za wsią niewielki znak
obwieścił – tędy do miejsca objawień maryjnych. Przyznam się,
że zostałem tym zaskoczony. Nasza lokalna NMP zwana Księżną
Sieradzką ma swoje sanktuarium w Charłupii Małej – cel
pielgrzymek lokalsów, zwłaszcza 8. września, w święto Narodzenia NMP. A tu jakieś
objawienie...
Wracając z Miechowa – było duszno, zbierało się na burzę – postanowiłem nadrobić drogi i zobaczyć co to za miejsce. Droga dojazdowa była polna. Ot, typowa dróżka, dukt z trawiastą burtą między koleinami. W końcu dotarłem jednak na niewielką polaną otoczoną zagajnikami z olchy czarnej (czyli terenami nieco podmokłymi). Stał na niej spory krzyż, pomnik, kilka kapliczek i niewielka budka z wiatą. Miejsce urocze.
I nie
byłem tu sam. Pod wiatą siedział staruszek.
- Szczęść Boże – przywitałem się i rozpoczęliśmy konwersację.
Pan był miejscowy, mówił po naszemu (obszar dawnego Księstwa Sieradzkiego to językowo teren mazurzący) i był, jak sam wyznał, zapładniaczem. Znaczy, inseminatorem – kiedyś ważna fucha na każdej wsi, dziś zarezerwowana właściwie tylko dla specjalistów i właścicieli stad; bo kto dziś trzyma jedną krowę czy konia? Albo kurę – tych co prawda się nie inseminuje, ale dokumenty i tak trzeba jej wyrobić (o, mores, o tempora... niedługo będzie jak w latach 40-tych i 50-tych zeszłego wieku, chłopstwo będzie do lasu wyganiać inwentarz na widok urzędnika).
- Co to za miejsce? - zapytałem – Nigdy o nim nie słyszałem. Czy ktoś tu przyjeżdża?
- A przyjeżdżają, przyjeżdżają – zaprzeczył Pan Zapładniacz – Masa ludzi tu przyjeżdża, do tych naszych objawień.
Przyznam się, że miejsce ewidentnie nie wyglądało na jakoś przesadnie uczęszczane, ale z drugiej strony ilość pielgrzymów też może być relatywna. Na samej polanie zaś specjalnie oznaczone jest miejsce, w którym Matka Boska stała – sama poprosiła pana Stanisława Ślipka o to, by zadbał o ten kawałek ziemi. Same objawienia miały miejsce w latach 1985-2002, i, jak to zwykle w takich razach, nie są uznawane przez Kościół Katolicki. Nawet nie jestem pewien, czy jakoś przesadnie były badane.
Cóż, Ruda
koło Sieradza to nie jest Medjugorie, które zresztą ostatnio –
mimo wielu niezgodności i innych wątpliwości – Watykan
postanowił przynajmniej częściowo uznać. Znaczy, zdaje się, że
powiedział mniej więcej: jak pielgrzymują, to dobrze, bierzemy to.
Roma locuta, causa finita, a św Grzegorz Wielki tylko wzdycha gdzieś
tam w Niebiesiech.
Nie wnikam w to, czy objawienia są prawdziwe,
czy nie. Zwyczajnie nie mam ku temu plenipotencji – ale skoro się
zdarzają, to przecież zdarzać się muszą. Wiadomo, że komuniści
chętnie (wszak taka jest podstawa wszystkich tak zwanych oświeconych
filozofii) wyrugowaliby religię z umysłów ludzi i zastąpili
własną, jakże zbrodniczą ideologią.
Tylko tak zresztą mogą
zwyciężyć. Bo Człowiek jest Homo religious, istotą religijną, i
wierzyć w coś musi. Nawet niech to będzie zasuszona mumia czy
antropogeniczne ocieplenie klimatu. Musi, i basta.
Bardzo się
ucieszyłem tego letniego dnia, że mam na to dowód w najbliższej
okolicy.
Domniemany grób Krysty, żony Mścisława z Burzenina, metresy Bolesława Krzywoustego |
Ziemia Rudzka - zabarwiona żelazem |
Takiej okazji przepuścić już nie mogłem, choć sama wioska jeszcze mniejsza była niz owa Ruda. Wsiadłem więc w samochód i ruszyłem do Mnichowa. Grodzisko znalazłem – przyznam, że z niejakim trudem. Owszem, jest jeszcze widoczne w terenie, ale jeśli ktoś nie wie czego szuka, i niezbyt się czasami chyba jeszcze przedpiastowskimi interesuje, to może przejść obojętnie, kwitując to sieradzkim określeniem "jakieś chynchy tu zarosły".
Relikty grodziska w Mnichowie |
Miejsce po dawnym grodzie sieradzkim |
Wracając z Miechowa – było duszno, zbierało się na burzę – postanowiłem nadrobić drogi i zobaczyć co to za miejsce. Droga dojazdowa była polna. Ot, typowa dróżka, dukt z trawiastą burtą między koleinami. W końcu dotarłem jednak na niewielką polaną otoczoną zagajnikami z olchy czarnej (czyli terenami nieco podmokłymi). Stał na niej spory krzyż, pomnik, kilka kapliczek i niewielka budka z wiatą. Miejsce urocze.
Miejsce objawień w Rudzie |
- Szczęść Boże – przywitałem się i rozpoczęliśmy konwersację.
Pan był miejscowy, mówił po naszemu (obszar dawnego Księstwa Sieradzkiego to językowo teren mazurzący) i był, jak sam wyznał, zapładniaczem. Znaczy, inseminatorem – kiedyś ważna fucha na każdej wsi, dziś zarezerwowana właściwie tylko dla specjalistów i właścicieli stad; bo kto dziś trzyma jedną krowę czy konia? Albo kurę – tych co prawda się nie inseminuje, ale dokumenty i tak trzeba jej wyrobić (o, mores, o tempora... niedługo będzie jak w latach 40-tych i 50-tych zeszłego wieku, chłopstwo będzie do lasu wyganiać inwentarz na widok urzędnika).
- Co to za miejsce? - zapytałem – Nigdy o nim nie słyszałem. Czy ktoś tu przyjeżdża?
- A przyjeżdżają, przyjeżdżają – zaprzeczył Pan Zapładniacz – Masa ludzi tu przyjeżdża, do tych naszych objawień.
Przyznam się, że miejsce ewidentnie nie wyglądało na jakoś przesadnie uczęszczane, ale z drugiej strony ilość pielgrzymów też może być relatywna. Na samej polanie zaś specjalnie oznaczone jest miejsce, w którym Matka Boska stała – sama poprosiła pana Stanisława Ślipka o to, by zadbał o ten kawałek ziemi. Same objawienia miały miejsce w latach 1985-2002, i, jak to zwykle w takich razach, nie są uznawane przez Kościół Katolicki. Nawet nie jestem pewien, czy jakoś przesadnie były badane.
Miejsce w którym stać miała Najświętsza Panienka |
Kościół w Medjugorie |
Bolszewicy rugujący religię |
El Niño Compartido - nieusankcjonowany przez Kościół obiekt kultu w Cuzco |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz