Już za momencik Święta Bożego
Narodzenia, a tuż przed nimi Wigilia, okraszona postną w naszej
polskiej tradycji Wieczerzą Wigilijną. U mnie w regionie składa
się ona z nieparzystej liczby potraw – pięciu, siedmiu bądź
dziewięciu, ale generalnie przyjmuje się, że powinno być ich 12
(z takich nieznanych szerzej zwyczajów mamy jeszcze Wiliorzy – są
to kolędnicy, ale kolędujący po domach tylko li w Wieczór
Wigilijny). Oczywiście, jak wspominałem, bez mięsa – czyli żeby
nie jeść tylko piochtaniny (znaczy dań jarskich) musi pojawić się
na stole bobrzy plusk ryba. Tu zapewne odezwie się znajomy
wegetarianin krzycząc, że przecież ryba to też mięso. Odpowiem
tradycyjnie: to idź pan kup łososia w mięsnym, albo salceson w
rybnym.
Stoisko rybne nad Pacyfikiem |
A jak ryba na Wigilię to karp.
Czytelnicy bloga
wiedzą, że tego mułożercy nie poważam, wszak mamy tyle innych
śródlądowych ryb (o morskich nie wspominam) – zresztą jak
chodzi o karpia na wigilijnym stole mamy generalnie w Polsce dwa
obozy. Pierwszy stwierdza, że karp być musi (dodając często wbrew
faktom, że jest to ryba smaczna; to jakiś rybny odpowiednik
syndromu sztokholmskiego, karp smaczny nie jest, nie był i nie
będzie, można go najwyżej dobrze przyrządzić tuszując
nieciekawe walory kulinarne onego mułożercy) bo to wielowiekowa
tradycja, a ta – wiadomo – rzecz Święta. Drudzy odparowywują,
że karp jako centralna z wigilijnych potraw to wynalazek czasów
sowieckiej okupacji Polski (dodając, że ryba ta jest ohydna i nie
da się jej jeść – choć oczywiście można ją dobrze
przyrządzić tuszując etc.) i nigdy nie powinna znaleźć się na
wigilijnym stole.
Obie strony oczywiście się mylą.
Rybne wody śródlądowe na uspokojenie nastrojów |
Tradycyjnie zacznijmy ab ovo – czy w tym wypadku ab caprea: karp
prawdopodobnie pochodzi z Azji (zresztą tam żyje do dziś wielu
jego krewniaków) choć w Śródziemiomorzu pojawił się już w
Starożytności (co może znaczyć, że jednak mógł być gatunkiem
europejskim). Do Europy Środkowej przybył we wczesnym Średniowieczu
– choć tak naprawdę dopiero tryumf Chrześcijaństwa i pochód
cystersów w XII i XIII wieku sprawił, że rozpanoszył się u nas
na dobre. Zakonnicy z Citeaux byli bowiem – nie wiem czy jest
takie słowo – cywilizatorami średniowiecznej Europy. Na terenach
gdzie ich osadzano karczowali lasy, wprowadzali nowoczesne metody
uprawy roli i – z racji częstych postów – zakładali stawy
rybne. Z łatwym i tanim w hodowli karpiem.
Opactwo pocysterskie w Sulejowie |
Owszem, rzeki Europy
Środkowej obfitowały w ryby (i raki, mniam, mniam), niemniej w
Średniowieczu mieliśmy jakieś 120 dni postu, a zimą zwierz wodny
bywał trudniej dostępny. Ile można jeść solone śledzie (albo
bobrze pluski)? Wszak dawna Polska dostępu do morza przesadnie nie
miała – pisze o tym słynny Marcin Gallus (tak, wiem, już dawno
stwierdzono, że autor ów nie miał tak na imię, dziś zwiemy do
Anonimem tak zwanym Gallem) w swojej cudownie wierszowanej łacińskiej
Kronice (tak naprawdę to chanson de geste Bolesława
Krzywoustego):
Naszym przodkom wystarczały ryby słone i
cuchnące,
My po świeże przychodzimy w oceanie
pluskające.
Bałtyckie ryby, już nie pluskające |
Oczywiście, nie chodziło naszemu władcy o ryby,
a o intratne solniska kołobrzeskie, czyli o pieniądze. Ale problem
z rybą był.
Dawny Kołobrzeg |
A u cystersów? W strawie karpi mnóstwo. Żre to
co popadnie, choćby i muł, szybko rośnie. Potem wystarczy tylko
spuścić wodę i wybrać zwierza – i mamy rybkę. Nic więc
dziwnego, że w Średniowieczu w całej Europie Środkowej stawy
hodowlane wyrastają jeden za drugim (ważny proces także z punktu
widzenia ekologii – zmieniają takie zbiorniki stosunki wodne i
odpowiadają za małą retencję; rolnicy też to lubią). Dziś
największy kompleks takich stawów znajduje się na Dolnym Śląsku
w okolicach Milicza (szkoda, że UNESCO nie wzięło ich pod opiekę),
a u mnie – prześladowane przez kormorany i tak zwanych obrońców
przyrody – w Charłupi Małej i Pęczniewie.
Kościół w Pęczniewie, wsi słynącej ze stawów rybnych |
Tak więc karp –
w wielkich ilościach – dostępny jest u nas od Średniowiecza.
Tani i prosty w hodowli, choć niesmaczny, trafia także na stoły
bogatszych, wszak wielki Stanisław Czerniecki, mistrz kuchni i
twórca najsłynniejszej sarmackiej książki kucharskiej "Compendium
Ferculorum albo zebranie potraw" (kucharz samych Lubomirskich)
przytacza kilkanaście sposobów przyrządzenia tego stworzenia. Obok
kilkudziesięciu (może trochę ubarwiam) innych przepisów na
bardziej wykwintne ryby.
Zamek Lubomirskich w Nowym Wiśniczu |
Czyli karp istniał, był, a na
przełomie XIX i XX wieku, czy w Dwudziestoleciu stał się główną
rybą w kuchni najbiedniejszych – i najliczniejszych – grup
społecznych, bez względu na wyznanie: chłopów, robotników czy
żydowskiej miejskiej biedoty. Zwłaszcza zimą, w okresie Świąt
Bożego Narodzenia, kiedy o inne ryby było trudniej.
Zbiornik Jeziorsko niedaleko Pęczniewa zimą |
I byłoby
tak do dzisiaj, gdyby nie tragedia pierw niemieckiej, a potem
sowieckiej okupacji Polski. W latach 50-tych XX wieku, w okresie
najgorszego stalinizmu na rynkach zniszczonego wojną kraju brakuje
wszystkiego (do tego powoli dogasa powstanie narodowowyzwoleńcze
przeciwko Sowietom). Jest trudno i głodno, a to nie rokuje dobrze
nowonarzuconej władzy – Hilary Minc, przewodniczący Państwowej
Komisji Planowania Gospodarczego (planowanie gospodarcze nigdy się
nie sprawdziło; jeden facet też kiedyś planował puścić
gazy...), wpada więc na pomysł: należy wypromować tego taniego i
łatwego w hodowli karpia. Niech się Naród naje, będzie
spokojniejszy (a jak będzie niespokojny, to się i tak rozjedzie czołgami, jak w Poznaniu w Czerwcu '56). Komuniści umieją w
propagandę, zresztą na rynku jest dostępny właściwie tylko karp
– i tak poczciwy mułożerca wypiera z kulinarnej świadomości
(kto dziś potrafi zrobić rybę w pierniku, istniejącą w naszej
kuchni od Średniowiecza?) inne, szlachetniejsze ryby. Niepodzielnie
zaczyna też królować – z braku konkurencji – na Wigilii.
Pozostałości gospodarki planowanej |
Co
nie znaczy, że wcześniej go tam nie było. Był, bywał – a karp
po żydowsku nie jest wcale z onym Mincem związany. I, tak naprawdę,
jest to dziedzictwo wielosetletniej historii chrześcijaństwa w
naszym kraju – więc jako danie spożywane z okazji Bożego
Narodzenia absolutnie pasuje. Choć nie zmienia to faktu, że nic
złego się nie stanie, jeśli wybierzemy jakąś smaczniejszą,
szlachetniejszą rybę. Może nawet w pierniku.
Ryba w pierniku |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz