Tłumacz

5 listopada 2021

Drogowy chaos

    We wpisie o dżungli wspominałem o tym, że – póki co – podróżując do i z selwy nie spotkała mnie żadna przykra przygoda (swoją drogą to w Dzikich Krajach ogólnie miałem szczęście; z przeciwności losu to chyba tylko utkwiłem na kilkanaście godzin w Abancay w Peru oraz – kiedy już sobie sprawiłem smartfona – zgubienie aparatu telefonicznego w Boliwii), a za to jedna dość zabawna – bo szczęśliwie zakończona. Nikt nie zginął.
    Historia owa związana jest trochę z panującym na drogach większości Świata – a zwłaszcza Świata Trzeciego – chaosem. W Polsce toczy się dyskusja o zaostrzeniu kar za wykroczenia drogowe (skądinąd takie zaostrzenie uważam za dość słuszne – wysokie kary, ale brak domniemania winy, czy tam prewencyjnych kontroli, ot co), ale wystarczy opuścić granice naszego pięknego kraju, by zobaczyć, że w wielu miejscach przepisy ruchu drogowego to właściwie tylko niewiążące wskazówki. Owszem, są państwa, gdzie na drogach panuje straszny Ordnung reżym – opisywałem zresztą je na blogu – ale generalnie to hulaj dusza, piekła nie ma.

Równoprawny uczestnik ruchu drogowego (Albania)

    O podróży greckim autobusem już pisałem, ale dla kogoś często odwiedzającego Bałkany nie jest to nic dziwnego – prym w wyczynianiu hołubców na drodze wiodą tam Albańczycy. Na jezdni obowiązuje jedna zasada: lepszy samochód ma pierwszeństwo. Taka konwencja.
    Cuda na drodze dzieją się też w byłym ZSRS – w Kijowie miałem akcję rodem z gangsterskiego filmu, w Rosji napatrzyłem się na wielkie dziwy, a w Gruzji w pewnym momencie skończyła mi się droga: akurat jechaliśmy z Kutaisi do Cziatury, niezwykle zanieczyszczonego i wartego odwiedzenia miasta, kiedy asfalt niemalże-autostrady (niby szeroka, ale trzeba było uważać tak czy siak na zwierzęta gospodarskie) zamienił się w coś na kształt szutru. Nasz kierowca nie trzymał się prawej strony (choć miał prawostronnego mercedesa – na Zakaukaziu sporo aut to lewostronne azjaty, sprowadzane głównie z Japonii i Korei), tylko ciął środkiem tej, niech jej będzie, drogi niczym Szczakiel na wirażu.
    - Czemu jedziesz środkiem? - zapytaliśmy po tym, jak nasz gospodarz nalał nam miejscowego koniaku na odwagę.
    - Tu jest równiej niż z boku – objaśnił Gruzin – I mniej trzęsie. A przecież wiozę klientów.
    Wyjaśnienie było dość przekonujące, aż do chwili, kiedy z prawej i z lewej strony minęły nas dwa samochody jadące z przeciwka. I nikt nie użył klaksonu. Taka konwencja.

Ja przechodzę (Gruzja)

    Sam klakson to osobna sprawa. W wielu miejscach na Świecie sygnały dźwiękowe tworzą prawdziwy język kierowców. Inaczej trąbi się pozdrawiając znajomego, inaczej pospieszając innego użytkownika drogi. Inny jest sygnał ostrzegawczy, inny – wyjaśniający oponentowi kim byli jego rodzice i kim on sam jest. Na krętych drogach Południa jest też klakson wyznacznikiem pierwszeństwa jazdy: kto szybciej trąbnie przed górskim zakrętem, ten przejeżdża jako pierwszy. Taka konwencja.
    I ponieważ wszyscy użytkownicy drogi konwencję ową znają – nie ma wypadków. Owszem, są stłuczki, otarcia, ale przecież od tego są zderzaki, nie? Inostrańców zawsze dziwi sposób parkowania "na gazetę", obowiązujący chociażby we Włoszech. No przecież w centrach miast miejsca jest mało, to trzeba się dopasować. A że się coś tam zadrapie? Zderzak? Zderzak to furda. Auto ma służyć do jeżdżenia.
    Przyznam się, że ja mam pewien problem z tą konwencją, dlatego staram się jednak nie być kierowcą w takich miejscach – choć nie zawsze się udaje.
    No ale miała być anegdotka o podróżowaniu do dżungli. Otóż wyjeżdżaliśmy z Pucallpy w kierunku Tingo Maria – czyli z selva baja do selva alta. Kilku Białasów zapakowanych do busika, bagaże przywiązane sznurkiem od snopowiązałki (znaczy, miejscowym jego odpowiednikiem) do dachowego bagażnika, cumbia w radio, spaliny w całej kabinie. A dookoła typowy, chaotyczny ruch drogowy peruwiańskiego miasta. Z dużą ilością mototaksówek.

Mototaksówki w Tumbes

    Co to jest mototaksówka? Jak ktoś był w Azji to wyjaśniam: tuk-tuk. Środek transportu oparty w dużej mierze na motorowerze, do którego ktoś dospawał kanapę dla pasażerów. Najprymitywniejsze widziałem – oczywiście – w dżungli: składały się z zespawanych gazrurek przykrytych plandeką. W innych rejonach Peru były bardziej zaawansowane technologicznie – w opisywanej przeze mnie Ice przypominały nawet niewielkie samochodziki (i musiały konkurować z niewiele większym Daewoo Tico; podejrzewam, że były trochę bezpieczniejsze i mniej paliwożerne). Generalnie były wszędzie – poza centrum Limy, gdzie miały zakaz wjazdu.

Mototaksówki w Ice

    Typowy kierowca mototaksówki charakteryzował się brawurą, odwagą graniczącą z szaleństwem, szerokim uśmiechem i totalnym brakiem wyobraźni. Ale był za to najłatwiejszym do znalezienia i najtańszym środkiem komunikacji.

Mototaksówki w Pucallpie

    Nasz busik wyjeżdżał właśnie z Pucallpy, mknąc pomiędzy brzęczącymi mototaksówkami a ja spokojnie wdychałem spaliny, słuchałem cumbii i przeglądałem urządzenie GPS (nie napiszę jakiej marki, bo nikt mi za reklamę nie płaci; ale to dobra marka, muszę przyznać). Nagle z tego błogostanu wyrwał mnie klakson. Dźwięk był inny niż normalnie – na zwyczajne trąbnięcie człowiek po jakimś czasie nie zwracał już uwagi, traktował je jako element dźwiękowego tła – długi, nerwowy, złowieszczy. Wręcz krzyczał. Po chwili poczułem, że busik gwałtownie hamuje. Podniosłem głowę. Na przedniej szybie samochodu widać było kawałek plandeki, koło mototaksówki oraz mototaksiarza, kurczowo trzymającego się gazrurki tworzącej stelaż pojazdu.
    Zatrzymaliśmy się. Było jasne, że dalsza podróż będzie bardzo utrudniona. Jak bardzo – zależało to od stanu mototaksiarza. Który to, nie zważając na ruch uliczny, postanowił ot tak zawrócić na trzypasmowej i dwujezdniowej drodze. Wziął szeroki łuk i wjechał wprost na maskę naszego busa. Zafrasowany kierowca szybko wyszedł z auta, nas zostawiając zamkniętych wewnątrz. Na ulicy tymczasem w moment zgromadził się nerwowy – żeby nie powiedzieć: wrogi – tłum. Pierwsi pojawili się tłumnie mototaksówkarze. Zeskoczyli z siodełek swoich pojazdów i zaczęli krzyczeć. Najgłośniej krzyczał ten rozjechany. Lekko utykał, ale poza tym obyło się bez większych obrażeń. Potem przyjechali kierowcy busików i colectivos (w Sowietach: marszrutki). Wzięli oni w obronę naszego kierowcę i zaczęli również zaczęli krzyczeć. W tym czasie kierowca wykonał kilka telefonów – z powodu zgiełku krzycząc do słuchawki. Następnie pojawił się cały tłum naocznych świadków i przypadkowych przechodniów – również krzyczących – wszak musieli stanąć po którejś stronie konfliktu. W końcu przyjechała policja. I zaczęła – a jakże by inaczej – krzyczeć, żeby nie krzyczeć. W tym czasie na dach busika weszło kilku ludzi i zaczęło zdejmować nasze bagaże – część Białasów zaczęła krzyczeć, że odbywa się tu kradzież (spokojnie, przekładali nasze torby na dach innego busa, którym mieliśmy kontynuować podróż). Na to wszystko, w ten rozkrzyczany tłum, wjechał Latynos na motorowerze. A właściwie dwóch. Kierowca oraz pasażer. Zatrzymali się w samym środku tego całego zamieszania, po czym pasażer – dodajmy: przebrany za wielkiego, pluszowego psa – rozpoczął rozdawanie ulotek.
    Nastąpiła chwila ciszy, kiedy wszystkie strony konfliktu czytały ulotki – po czym rwetes zaczął się na nowo. W tym czasie motorower z psem już odjechał, a my cichcem opuściliśmy busika i skierowaliśmy się do nowego. Jak długo trwała jeszcze dyskusja – nie wiem. Ale pewnie co niektórzy stali tam i krzyczeli do nocy.
    Taka konwencja.

Widok "z wnętrza" mototaksówki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najchętniej czytane

Enver i never

     Oczywiście wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO Linie z Nazca to nie jedyne geoglify w Ameryce Południowej. Geogli...