|
Sa Palomera |
Dzikie Wybrzeże – czyli Costa Brava
– to część zaledwie katalońskiego brzegu Morza Śródziemnego
(pozostałe części to m.in Costa Dorada). Ciągnie się mniej
więcej od Pirenejów po Sa Palomera – charakterystyczną skałę
sterczącą na środku plaży w Blanes.
|
Klify na Costa Brava |
Jest to postrzępiony kawałek lądu,
miejsce, gdzie Serra Brava, Dzikie Góry, stromymi urwiskami
zanurzają się w lazurowych wodach Morza Śródziemnego.
Gdzieniegdzie pomiędzy stromymi klifami trafiają się całkiem
dzikie urokliwe zatoczki okraszone kamienistą i niewielką plażą.
Tam, gdzie na wybrzeżu znajduje się choć trochę płaskiego lądu
wyrastają miasteczka, niestety najczęściej turystyczne. Większość
takich kurortów to po prostu zbiorowisko klockowatych hoteli, równie
pięknych jak twarz trędowatego. Czyli niezbyt. Parę kroków od
Lloret de Mar, najsłynniejszego z ośrodków wypoczynkowych Costa
Brava znajdziemy chociażby ohydne hotelowisko Santa Susana (już na
Costa Dorada, ale zaledwie parę kilometrów od Lloret; zresztą
takie molochy powstawały – i powstają w wielu miejscach, weźmy
chociaż takie bułgarskie Złote Piaski...).
|
Lloret de Mar - kurort |
Samo Lloret ma co prawda starówkę,
ale została ona szczelnie odgrodzona od morza ponurymi budynkami
hoteli. Wąskie uliczki leżące niedaleko imprezowego centrum miasta
pełne są sklepów głównie z tandetnymi pamiątkami, niskiej
jakości odzieżą (czasem trafi się coś fajnego, ale rzadko) i
kebabem. Co prawda jeśli ktoś wie gdzie szukać może znaleźć
sympatyczną bodegę serwującą domowe wino i owoce morza (wspaniałe
miejsce na romantyczną kolację – mogę polecić parę takich lokali), ale ginie to wszystko w natłoku badziewia. Zresztą turyści
przybywający tutaj i tak nie są zainteresowani czymkolwiek innym poza zabawą. Idę o zakład, że większość odwiedzających nawet
nie zdaje sobie sprawy, że część średniowiecznych murów miejskich
Lloret zachowała się i obecnie jedna z wież robi za dom mieszkalny
(swoją drogą dzisiejsze Lloret de Mar zostało założone jako
twierdza, czy tam punkt obserwacyjny, przez piratów z pobliskiej
Tossy). Może ktoś zwróci uwagę na późnogotycki kościół
parafialny p.w. św Romy z przepiękną secesyjną kaplicą Adoracji
Najświętszego Sakramentu, ale pewnie tylko dlatego, że to jeden z
największych niehotelowych budynków w mieście (większe jest na
pewno kasyno, ba, najokazalsze na całym Costa Brava). Dawnego
szpitalnego kościoła św Michała (w Katalonii ten Święty był
patronem szpitali; w Polsce w zależności od regionu albo był to
Duch Święty, albo Łazarz) raczej nie zauważy.
|
Kościół św Romy |
|
Secesyjna kaplica |
W przeciwieństwie do dyskotek lokalne
muzea odwiedzane są dużo rzadziej – czy to dawna rezydencja
biskupów Can Sargossa, czy Muzeum Morskie, albo prywatne Muzeum
Kotów świecą pustkami. Może ktoś zajdzie na zabytkowy cmentarz
zbudowany w stylu secesyjnym (Katalonia była jednym z głównych
centrów rozwoju tego kierunku w sztuce) – ale pewnie nie.
Prowadząc grupę kiedyś usłyszałem:
- Co to za debil, na cmentarz nas
prowadzi!
|
Cmentarz - perła architektury secesyjnej |
Potem nikt nie narzekał, bo się
podobało, ale oczywiście zwykłego "przepraszam" nie
usłyszałem (w Lloret jest też cmentarz z czasów Imperium
Rzymskiego, ale niestety trudno przedostać się przez zamknięte
ogrodzenie).
Ma też Lloret de Mar najprawdziwszy
zamek – to znaczy ruiny. Patronem jest św Jan, a placówka, jak
wiele innych, podobnych (w tym chociażby dużo potężniejsze ruiny
zamków w Blanes czy Palafolls) tworzyła łańcuch umocnień
chroniących Katalonię przed najazdami północnoafrykańskich
piratów. Większość turystów nigdy do zamku nie dotrze – trzeba
się kawałek przejść przez makię, czyli sucholubne
śródziemnomorskie zarośla, i jako zamek traktują położoną
niedaleko plaży willę z początków XX wieku. Fakt, że kształtem
przypomina gotycką twierdzę, może więc zmylić laika.
|
Zamek św Jana |
A już na pewno nikt nie uda się tuż
nad ową willę na stanowisko archeologiczne prezentujące osadę
Iberów, zniszczoną w czasie rzymskiego podboju tych ziem. Jedna z
lepianek staraniem naukowców została odrestaurowana, można więc
zobaczyć jak wyglądało życie na tych terenach jakieś 2 i więcej
lat temu. Takich osad – ze względu bezpieczeństwa sytuowanych na
szczytach wzniesień jest zresztą w okolicy więcej. Któregoś razu
wybrałem się na dość męczącą wyprawę w celu zobaczenia
najciekawszego stanowiska archeologicznego – w olbrzymim upale w
końcu doczłapałem się na szczyt. Pocałowałem zamkniętą na
kłódkę bramę i wróciłem. W informacji turystycznej w Muzeum
Morskim powiedzieli mi, że właściwie to – mimo podania godzin
otwarcia – obiekt jest non stop zamknięty, ale jak znajdę jakąś
grupę, która będzie chciała to zobaczyć, to proszę dać znać,
kogoś wyślemy, otworzy, sprzeda bilety...
|
Iberyjska osada |
Na początku trochę się zeźliłem,
że jak tak można ukrywać własne dziedzictwo, ale potem
stwierdziłem, że w sumie nie ma się czemu dziwić. Zapewne byłem
jedyną osobą na przestrzeni ostatnich kilku lat, która zapytała o
coś innego niż "a gdzie tu się można napić?".
Tak się dzieje, kiedy schodzi się z
utartych turystycznych szlaków.
Lloret de Mar samo w sobie jest pełnym
turystów hałaśliwym kurortem – ale przy odrobinie dobrej woli
naprawdę można zobaczyć tu sporo ciekawych rzeczy. Warto – nawet
będąc w typowo turystycznych miejscach, zejść trochę w bok. To
się w dłuższej perspektywie opłaca.
|
Ostatni skrawek dzikiej plaży w Lloret |
Niestety, przez ten swój charakter
jest Lloret mało katalońskie – ale wystarczy wsiąść w
podmiejski autobus i po 20 minutach można znaleźć się w zupełnie
innym świecie. O tym jednak następnym razem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz