Tłumacz

11 lutego 2022

Cerro Azul cz. 1

    Lubię zimę – o czym dopiero co było na blogu (trochę w kontekście trwających Igrzysk Olimpijskich AD 2022) – ale było też pewne, że nie strzymam zbyt długo i znowu popełnię wpis o Ameryce Południowej. Porzuciłem ten odległy kontynent pisząc o dżungli, dość ponurym miejscu – dziś jednak wracam na pacyficzne wybrzeże. Oraz, volens nolens, na pustynię.
    Jest bowiem zachodnie wybrzeże Ameryki Południowej dość suche – jak ktoś uważał na lekcjach geografii w głębokiej podstawówce (a może w liceum – nie pamiętam) to wie, odpowiada za ten stan rozkład prądów oceanicznych. Te zimne, płynące z południa wzdłuż zachodnich wybrzeży Australii, Afryki i właśnie Ameryki Południowej nijak nie chcą przynosić opadów – i na wybrzeżu pojawiają się pustynie. No, żartowniś mógłby powiedzieć, że to taka duża plaża.
    Niosą jednak owe zimne prądy – w tym wypadku Prąd Humboldta – coś innego, ale o tym za chwilę. Najpierw bowiem miejsce akcji – Cerro Azul. Błękitna Góra.
    Siedzieliśmy sobie w Limie i dywagowaliśmy dokąd pojechać, by kilka dni w spokoju posiedzieć nad Pacyfikiem. Leżące na północy Peru podrównikowe Tumbes odpadało – było zwyczajnie za daleko.

Plaża w okolicach Tumbes

    Plaża w Limie – kamienista, zatłoczona i bardzo zaśmiecona również nie zachęcała, choć miała tą przewagę, że była na miejscu.

Plaża w Limie

    Paracas? Znany kurort, miejsce turystyczne, choć troszkę za daleko. Chilca, znana z licznych obserwacji NOL-i (znaczy się, latających spodków: jadąc Panamericaną w okolicach tego miasta kosmici straszą z bilboardów na prawo i lewo)...
    - Jedźcie do Cerro Azul – poradził nam Pepe, a jego brat, Jorge (wujek Jurek, o którym było przy okazji ceviche) – to niewielki, przyjemny i zadbany kurort.

Kurort

    Cóż było robić: wsiedliśmy w rejsowy autobus i po jakichś 2, może 2,5 godzinach (połowa tego czasu to wyjazd z ogromnej aglomeracji Limy) wysiedliśmy na poboczu Panamericany. Już o tej słynnej drodze wspominałem – tu była dosyć szeroka, przypominała naszą niesławnej pamięci Gierkówkę. Stąd do centrum Cerro Azul było zaledwie kilka kroków – przez zakurzone i parchate ulice. Nie oszukujmy się: typowy południowoamerykański nadmorski kurort wyglądem mógł odstraszyć niejednego Gringo – zwłaszcza takiego "ę, ą", który przyzwyczajony był do wczasów all inclusive i leżenia na basenie hotelowym (a w Limie pewnie mieszkał w najdroższej dzielnicy Miraflores, rozbudowywanej właśnie pod takich to turystów). Szybko przebrnęliśmy jednak przez ponure ulice, minęliśmy niewielki rynek (w Peru każda większa osada ma kwadratowy centralny plac, zwany Plaza del Armas – skąd się wziął, długo by mówić) i doszliśmy na promenadę. Nadmorski hotel zaskoczył nas warunkami "dla Białasa" i ceną "dla miejscowego", a plaża okazała się piaszczysta i strasznie szeroka. Wykazywała nawet elementy infrastruktury w postaci leżaków i parasoli. Była też przeraźliwie pusta (okazało się to złudne – w weekend zjechało do Cerro Azul pół... jedna trzec... jedna piędzieś... no, sporo ludzi z Limy, i było tłoczno jak nad Bałtykiem w ciepły lipcowy dzień). Nie licząc setek, jeśli nie tysięcy ptaków morskich.

Widok na zatokę

    Zimny Prąd Humboldta zamiast opadów niesie bowiem ze sobą niezwykłą obfitość ryb. Od tysięcy lat karmi nie tylko nadbrzeżne społeczności rybaków (ceviche!), ale także miliony morskich ptaków. Kormorany, pelikany, mewy, rybitwy, głuptaki, burzyki – całe stada. Po szybkiej kąpieli (Ocean Spokojny jest tylko z nazwy; miano Morze Burz nie przyjęło się, niestety) postanowiliśmy wdrapać się na otaczające zatokę klify – które przywitały nas charakterystycznym zapachem ptasiego łajna.

Kolonie lęgowe na klifach

    Całość nadmorskich skał była bowiem dosłownie usłana (tak, usłana, chociaż, jakby zamienić "ł" na "r" też niewiele odbiegałoby to od prawdy) ptasimi gniazdami. Jedna wielka kolonia rybożerów – jedzących, karmiących młode i defekujących. Taka, można by rzec, fabryka guana. W niektórych miejscach wybrzeża pokłady tego surowca – w XIX wieku wykorzystywanego w przemyśle były/są na tyle duże, że opłacało się o nie toczyć wojny: Boliwia i Peru dostały wtenczas srogiego łupnia od Chile, dlatego dziś Chilijczycy są bogatsi i nikt ich nie lubi, a Boliwia nie ma dostępu do oceanu (choć co roku obchodzi Dni Morza – i nie jest to żart). W każdym razie – ptactwa było tu co niemiara, i można było zbliżyć się doń naprawdę blisko. W Europie różni ekoterroryści postawili by jakieś barierki – a tu mogliśmy się na wzajem obserwować. Na przykład ja i rybitwa wąsata.

Larosterna inca czyli rybitwa wąsata

    Udało się także zrobić – przypadkiem – zdjęcie stada delfinów (mało wyraźne, więc nie będę wrzucał), niestety lwy morskie i pingwiny Humboldta akurat miały nas w nosie i popłynęły gdzie indziej. Z obfitości wód u wybrzeży Peru naprawdę korzystał kto mógł.
    Do tego okazało się, że po drugiej stronie klifów znajdują się zagadkowe ruiny (tak zagadkowe, że należy im się osobny wpis – i chyba będzie to pierwsza publikacja po polsku o tym miejscu) – ale ich penetrację zostawiliśmy sobie na następny dzień. Zbliżał się bowiem wieczór, a wraz z nim zachód Słońca. Ten zaś w tropikach trwa tylko chwilę.

Zagadkowe ruiny

    Owszem bywa uroczy – choć nie tak piękny jak nasze, bałtyckie zachody – ale krótki. Słońce chowa się za horyzont w takim tempie, jakbyśmy oglądali je na przyspieszonym filmie. Zero romantyzmu, naprawdę. Jeśli chłopak wpadłby na pomysł zabrać jakąś hożą dziewoję na randkę na plażę to naprawdę musi się streszczać. Nie wolno mitrężyć czasu na recytację wierszy, prawienie komplementów – trzeba brać się do sedna. Może to jest wyjaśnienie sporego przyrostu naturalnego w krajach tropikalnych? Kto wie. Alternatywna teoria głosi, że tam jest jeszcze normalnie – i priorytetami są rzeczy naprawdę ważne.

Zachód słońca nad Pacyfikiem

    W każdym razie: zmrok zapadł strasznie szybko – a w centralnym punkcie miasteczka, Plaza de Armas, w dzień opuszczonym, zaczęło się nocne, weekendowe, życie.
    O czym – przekornie – w poniedziałek.

1 komentarz:

Najchętniej czytane

Enver i never

     Oczywiście wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO Linie z Nazca to nie jedyne geoglify w Ameryce Południowej. Geogli...