Tłumacz

31 sierpnia 2022

W plecaku. Poradnik

    Już wiemy, że walizka na kółkach czy torba na ramię (o wspaniale wyglądających antycznych kufrach nawet nie wspominam; kiedyś to się podróżowało) w Dzikich Krajach jest całkowicie niepraktyczna. Tylko plecak! Albo i dwa: duży na plecy, mały na brzuch.

Pomnik najsłynniejszego peruwiańskiego podróżnika
    A co w plecaku? Kiedyś na potrzeby grup facebookowych o podróżach do Peru przygotowałem taki krótki poradnik (nowocześniacy mogą powiedzieć, że szowinistyczny, ale trudno), to czemu by – zwłaszcza, że niedługo znów ruszam do Ameryki Południowej (o ile nie nastąpi nawrót paniki koronawirusowej albo socjalizmu jakiej innej plagi) – nie przypomnieć tych rad na blogu? Zwłaszcza, że są one dosyć uniwersalne.
    Na początek: ubrania.
Autor (drugi od prawej) w stroju kamuflującym (foto: J. Repetto)
    Oczywiście tylko w wersji męskiej – osobniki płci przeciwnej wezmą zapewne dużo więcej. Choć ja w sumie też sporo biorę – z racji gabarytów trudno mi znaleźć ubrania w Dzikich Krajach, choć tam są one dużo tańsze, i nie trzeba ich wozić ze sobą (i zawsze można je przywieźć jako pamiątkę):
- dwie koszule, najlepiej z podwijanymi rękawami i syntetyczne (szybko schną i chronią przed słońcem, oraz zajmują niewiele miejsca),
- dwa tiszerty,
- bluza termoaktywna,
- polar (obowiązkowo: w Andach noce są chłodne, podobnie jak na pustyni; i zawsze może robić za poduszkę),
- dwie pary długich spodni (a jak wiem, że będę biegał po jakichś lodowcach to i najbardziej traumatyczny wynalazek dzieciństwa: kalesony – względnie jakiś współczesny termoaktywny odpowiednik),
- krótkie gacie,
- 4-5 kompletów bielizny (to najłatwiej uzupełnić w razie strat), w tym jakieś grubsze na wypadek zimnej nocy albo wyprawy w chłodniejszy rejon,
- czapka (dla każdego obowiązek, dla mnie tym bardziej), albo nawet dwie, zwykła i polar,
- buty za kostkę i sandały.

Sytuacja nieprzewidziana - gradowa burza w Andach
    Cóż, tak naprawdę sporo z tego mam zawsze na sobie, więc w plecaku jest więcej miejsca. Generalnie wolę rzeczy syntetyczne, bo zajmują mniej miejsca, są lekkie i szybko schną – można je ruk-cuk szarym mydłem wyprać. A co do głębszej przepierki: w Dzikich Krajach na każdym kroku są pralnie piorące na kilogramy – w Polsce bardzo mi ich brakuje i jak jakąś znajdę to strasznie się cieszę (jako, że często w sezonie bazuję w Szczecinie – jedna jest na Wałach Chrobrego, polecam).
    A. Może jeszcze ręcznik – najlepiej z mikrofibry – nie byłby głupim pomysłem. Dobrze też zawczasu powkładać ciuchy (i inne utensylia) w foliowe worki. Zaraz zaczną krakać różni zieloni terroryści, że nieekologicznie (jakby miało to coś wspólnego z ekologią), ale niech nas tylko złapie oberwanie chmury - od razu doceni się ten pomysł.
    Kosmetyczka.
    Właściwie wszystko można kupić na miejscu – prawie zawsze (w Maroko szukałem mydła a dostałem szampon przeciwwszowy – z racji alternatywnego owłosienia głowy niezbyt mi przydatny) – więc jak się nie weźmie to nie ma tragedii. Ja jednak mam ze sobą taki mały zestaw:
- szczotka i pasta,
- szare mydło (i do mycia, i do prania),
- fafkulce (w szpreju się nie da, zwłaszcza przy locie samolotem; swoją drogą i antyperspirant i pasta w pojemnikach poniżej 100 ml),
- płyn do dezynfekcji rąk i powierzchni (używam go właściwie tylko do odświeżania stóp i butów – oparty na alkoholu zwalcza florę kwitnącą w butach pro bono publico; oczywiście małe opakowanie),
- igła i nitka (zarówno do szycia ubrań, jak i innych rzeczy – dlatego może też być w apteczce).
    Namiot czy karimata często jest dostępna na miejscu – do kupienia albo wypożyczenia.
Namioty z wypożyczalni - o różnym standardzie
    Apteczka.
    Właśnie. W Dzikich Krajach często można kupić leki które u nas są tylko na receptę – ale niech się lekomani nie cieszą, bo niektórych nie ma wcale, a inne są reglamentowane. Generalnie mimo, że raczej można nabyć medykamenty na miejscu to wychodzę z założenia, że lepiej nosić jak się prosić. Zwłaszcza, że czasem może nie być czasu na kupno:
- węgiel i loperamid: w każdej ilości – i najlepiej używać albo jedno, albo drugie, bo na raz się znoszą; węgiel można też profilaktycznie, stoperan zaś kiedy się już jelitko spsuło;
- kwas acetylosalicylowy, czyli polopiryna, aspiryna, acard – ja uważam za panaceum na wszystko, choć niektórzy są uczuleni; nie tylko przeciwbólowo i przeciwzapalnie, ale i na wysokościach jak kto ma problemy z krążeniem,
- nospa
- paracetamol/ibuprofen/pyralgina – któryś ze środków przeciwbólowych, najłatwiej w Dzikich Krajach dostać ten pierwszy.
- octanisept – niby na rany, ale jak się skończy płyn do dezynfekcji sprawdza się też do odsmradzania butów,
- folia termiczna
- krem, ewentualnie coś przeciwsłonecznego z filtrem.
    Czasem też zabieram ranigast czy chlorchinaldin. Oraz płyn do soczewek, z racji konieczności (poza tym można nim przemywać przesuszone i zmęczone oczy, pomaga przy zapaleniach spojówek – ja mam to w pakiecie, to nie muszę brać nic więcej). W apteczce dobrze mieć też bandaż czy jakieś plasterki (do zabezpieczania ran nadaje się też superglue) a jak ktoś już całkiem chce się poczuć jak prepers – tabletki do uzdatniania wody (niektórzy biorą ze sobą filtr).
    Teraz miałem przejść do ostatniego punktu – szczepień – ale jako, że na malarię właściwie szczepionki nie ma (to znaczy niektórzy twierdzą, że już jest, ale trudno dostępna) to warto się zaopatrzyć w leki antymalaryczne. Co prawda w Ameryce Południowej malaria występuje tylko w dżungli, i to bardzo rzadko, ale już w takiej Afryce Subsaharyjskiej jest na porządku dziennym.
Dżungla
    Jak się zabezpieczyć przed zakażeniem zarodźcem malarycznym?
    Jest kilka dróg:
- malarone – typowy lek antymalaryczny, u nas drogi,
- doxycyklina – tańsza, tylko trzeba dłużej przyjmować.
- gin z tonikiem – niestety niszczy wątrobę.
    Na popularną w dżungli dengę szczepionek nie ma, leczy się ją objawowo. Co do innych szczepień, to właściwie do Ameryki Południowej nie ma obowiązkowych, ale warto się i tak zabezpieczyć, bo na niektóre z tych chorób (choćby żółtaczka pokarmowa) zapaść można i w Europie:
- żółta febra (zdarzają się epidemie, ostatnio była w Brazylii),
- dur brzuszny,
- tężec i błonica
- WZW A+B.
Tropikalna plaża w rejonie występowania dengi
    Są też choroby, na które szczepić się nie ma sensu, już wy wiecie jakie, ale to inna bajka. Ten poradnik ja tu tylko tak zostawię, a teraz czmycham na Bałkany, z których uciekam do Ameryki. Ciągle w trasie.
    I byłbym zapomniał. Latarka. Już pisałem jakiś czas temu, że jest konieczna (i dlaczego czołówka), nawet bardziej potrzebna niż kozik, łyżka i kubek. Albo i GPS.

2 komentarze:

  1. Pasjonujące, ale może jednak zadzwonię po tragarzy - mam większą kosmetyczkę. :)

    OdpowiedzUsuń

Najchętniej czytane

Cziatura

     Zostajemy na blogu na terenach byłego ZSRS, acz w miejscu o dużo dłuższej i jeszcze mniej znanej w Polsce historii . Choć także będą po...